Toporna opowieść

1
Góry Błękitne wedle obliczeń uczonych wznoszą się na wysokość sześciu tysięcy stóp, ponad poziom zatoki. Trudno powiedzieć jak mędrcy to stwierdzili nie wyściubiając nosów z collegium w Dix, jednak coś musi być na rzeczy, bowiem są faktycznie pierońsko wysokie. Okolica ta obfituje w duże ilości złota i srebra. Szczególne zagęszczenie tych kruszców występuje w mieście Dix, zwłaszcza w karczmach, zamtuzach, oraz sakiewkach pod poduszkami kupców. Ponoć żyły złota znajdują się także w górach, problem w tym, że nikt jeszcze nie zdołał ich odnaleźć, dlatego też miasto prosperuje dzięki eksportowi żelaza, a mieszkańcy żywią się głównie wędzonym łososiem, gdyż tu daleko na północy zboża i warzywa plenią się wyjątkowo niechętnie. Swojego czasu pierwsi osadnicy usiłowali wysiewać tu jęczmień niezbędny jak wiadomo do warzenia piwa, jednak gdy przekonali się iż na każdą zebraną miarkę ziarna, przypadają dwie miarki wysiane wiosną, zaprzestali prób uprawy. Piwo oczywiście pija się tu często i z ochotą - ale importowane.
Same góry to miejsce ponure i niegościnne, zimą skute lodem, a w pozostałych portach roku regularnie smagane deszczem i osuszane porywistymi wiatrami. Ludzie zapuszczają się tu niechętnie, za to krasnoludom miejsce to przypadło jakoś do gustu. Może dlatego że większą cześć życia spędzają w jaskiniach i kopalniach? Nagie szczyty nieustannie obśliniają wilgotne wiatry znad zatoki. Deszcz pada średnio przez dwieście dni w roku, w pozostałe dni pada śnieg. W wąwozach rosną lasy świerkowe, niegdyś nieprzebyte obecnie mocno już przetrzebione przez krasnoludy. Do wytopu żelaza idzie sporo drewna... Dolne partie dolin, w miejscach gdzie występuje dobra mięsista glina, także wyglądają mało ciekawie. Setki pudów żużli, połamane skorupy dymarek, stosy popiołów i hałdy kopalniane stanowią dumne świadectwo chwalebnej przeszłości i nadzieję równie wspaniałej przyszłości. Kwaśne dymy wypłoszyły z gór płową zwierzynę jednak wilki, rysie i tygrysy ku utrapieniu górników pozostały, zmodyfikowawszy tylko nieco dietę.
Podstawą ekonomii krasnoludzich osad jest handel. Wymieniają wytopione przez siebie żelazo na piwo, wino, samogon oraz inne przydatne płyny. Żywności nie kupują prawie wcale i tylko bogowie śnieżnych szczytów znają szczegóły ich diety... Istnieje uzasadnione przypuszczenie że większość kopaczy zaciągnęła się do ciężkiej i marnie płatnej pracy przy rudach żelaza liczy na odnalezienie wreszcie choćby jednej żyły złota... Opowieść niniejsza przedstawia ich ciężkie i pracowite życie, płynące dzień po dniu w tej niegościnnej krainie…
*
Mef wtoczył się do knajpy narąbany niczym las świerkowy. Wyrżnął łbem o słup podpierający przegniły dach. Uderzenie zmieniło nieco trajektorię jego ruchu i po chwili legł jak długi koło stołu. Kumple dźwignęli go i posadzili na ławie.
- No i co tam? - Derf klepnął go z rozmachem po plecach. - Załatwiłeś coś w biurze?
- Zasiłek na kolejny miesiąc - nowoprzybyły z dumą pokazał garść srebrnych monet - Polejcie.
Sem siedzący u szczytu stołu podjął przerwaną opowieść.
- ...Zalany byłem w trupa, więc zamiast w ścianę trafiłem kilofem w stempel i oczywiście wypieprzyła się część obudowy. Siadło coś ze dwadzieścia stóp nowego chodnika, przyleciał sztygar i dalej kląć w żywy kamień. Powiedziałem idiocie że przecież nic się nie stało i w trzy dni odkopię ten kawałek, tylko odpocząć muszę…
- Hy? - zdziwił się nowoprzybyły. - I co?
- Słowa dotrzymałem.
- Nie wywalił cię z roboty?
- Mnie, przewodniczącego związku zawodowego!? - prychnął Sem - Rączki za krótkie, kodeks górniczy mnie chroni. Polejcie jeszcze. Co tam słychać w Dix?
Przybysz wyciągnął z cholewy buta wymięty egzemplarz „Gazety Intelektualnej”.
- Piszą że recesja ma charakter przejściowy, inflacja niebawem zostanie zduszona, a rada republiki zadba o terminowe wypłacanie zasiłków dla wszystkich którym brakuje pracy - zrelacjonował.
- Ciekawe skąd wezmą na to forsę? - mruknął stary Azz drzemiący w kącie.
- Zasiłki w ramach sprawiedliwości społecznej, ufundują ci którzy jeszcze pracują - powiedział z zadowoleniem Mef.
Kilku kumpli popatrzyło na niego wrogo, ale ponieważ bezrobotnych krasnoludów było przy stole więcej, zdusili w sobie silniejsze emocje.
- Kiedyś nie było tych zasiłków a wszyscy mieli robotę - mruknął staruszek. - A i urzędników było jakby mniej. I podatków się nie płaciło. Tylko dziesięcinę dla księcia. Ale teraz mamy republikę i demokrację, szkoda gadać - i znowu zapadł w drzemkę.
- Chrzanić podatki - mruknął Sem. - I tak przecież połowę urobku kopiemy na czarno... A i bimberek mamy bez akcyzy przecież - pociągnął z kufla i pieszczotliwym wzrokiem ogarnął stojący za szynkwasem potężny kocioł z gotującym się zacierem.
Jego spojrzenie przesunęło się po miedzianych rurkach i spoczęło na szklanym baniaczku do połowy pełnym jasnobrązowego mętnego samogonu… W tym momencie rozległ się ogłuszający huk. W powietrzu zawirowały kawałki belek, resztki przegniłych gontów, a potem potężnie błysnęło i zapadła ciemność.
- Kuźwa instalacja wybuchła? - jęknął przywalony deskami Mef.
- Co jest, kto zgasił światło? - dobiegł zduszony głos starego.
- Ktoś rozpierniczy naszą knajpę... Może wojna, wyglądało jak pocisk z katapulty... - zdiagnozował Sem gramoląc się z rumowiska. - A może urzędnicy od monopolu alkoholowego zabrali się za nas na poważnie?
- Gdzie tam - odezwał głos karczmarza - To tylko jakiś pierdzielony meteoryt.
Wygrzebali się spod desek. Szynkarz miał rację. Potężna bryła, okopcona od długiego lotu spoczywała pośrodku lokalu. Kocioł, rurki, szklany baniaczek rozbite na kawałki podmuch rozrzucił wokoło.
Karczmarz ze złością kopnął kawałek kosmicznego śmiecia, but zadymił lekko.
- Jestem zrujnowany! - wrzasnął.
- Spokojnie - Azz pozbierał się do kupy i jako najstarszy objął dowodzenie. - Niektóre meteoryty mają w sobie kryształy...
Karczmarz przestał zawodzić i popatrzył na niego zaciekawiony.
- Kryształy?
- Czysty oliwin, zielone niczym wiosenna trawa i żółte jak letni miód... Identyczne zdobiły niegdyś koronę naszego księcia... Niech mu ziemia lekką będzie...
- Da się je spylić?
- Oczywiście. I to za ładny grosz. Trzeba poczekać aż meteoryt wystygnie i odkuć kawałek. Zobaczymy co jest w środku... No to co, po jednym na koszt firmy?
- Karczmarz pomyślał chwilę i zszedł do piwniczki po dzban z winem.
- Ty, a po cholerę mamy czekać? - Sem szarpnął starego za ramię. - Rozpalony jest to fakt, ale kilofkiem możemy go od razu połupać.
- Uch ty durny wiadro wody też można na to wylać - prychnął dziadek. - Tylko skąd wtedy weźmiesz następną darmową kolejkę?
- Krasnoludy zamilkły i na znak szacunku pozdejmowały kapelusze. Faktycznie stary miał łeb na karku. Meteoryt stygł sobie pomalutku. Bimbru nie było ale dzbany z piwem krążyły całkiem żwawo. Wreszcie nad ranem, gdy powierzchnia kosmicznego kamulca była zimna jak trzydniowy trup, Mef ukruszył jeden koniec kilofem.
- Gówno - orzekł. - Zwykły, żelazny.
- Bez kryształów?
- Bez.
- Ale może jednak da się go spylić? - zapytał rzeczowo karczmarz.
- Gdzie tam - mruknął krasnolud. - To nie jest dobra stal wytapiana z rudy, tylko żelazo z niklem. Miękkie jak łajno... Nawet porządnego okucia do drzwi z tego nie zrobi. Jedyna ciekawa właściwość, prawie nie rdzewieje...
- No to - karczmarz wyjął z kieszeni jakiś świstek i dłuższą chwilę studiował go w świetle lampy. - Pierwsza kolejka była na koszt firmy, ale potem wypiliście jeszcze dwanaście... Dwa talary się należy.
- No co ty się wygłupiasz? - jęknął Sem.
- Karczmarz spojrzał na nich złowrogo i zza lady wyjął małą drewnianą klatkę nakrytą szczelnie czarnym pokrowcem.
- Płacicie, czy chcecie zobaczyć co mam w środku?
- Spojrzeli po sobie.
- Nie mamy tyle forsy - zaoponował Azz. - Ale może się jakoś dogadamy?
- Wzrok karczmarza stał się ciężki.
- W zasadzie to żelazo meteorytowe choć kiepskie, ma jeszcze jedną ciekawą właściwość - powiedział dziadek. Czuł się trochę winny że wrobił kumpli w to szambo. - Jeśli wykuje się z niego broń, posiadać będzie na ostrzu niezwykle dekoracyjne przebarwienia.
- Ale sami mówiliście, że do użytku się nie nadaje?
- W zasadzie nie, ale ładna będzie...
Zablokowany

Wróć do „Teksty konkursowe”