Później tylko noc

1
Tatuaż. Musi zrobić sobie tatuaż. Skomplikowana wstęga nakłuwanego punkcik za punkcikiem wzoru odstraszy wszystkie duchy, pomoże zasnąć, choć na kilka godzin, kurwa mać nawet na godzinę, ale bez demonów wyrywających spokój. Może będzie bolało. Nawet na pewno. Skóra przez chwilę stawi opór, potem wpuści ostrze, da krew zmieszać z atramentem. Raz po raz. Kropka przy kropce. Coraz więcej krwi ale to nic. Nic…
Zoja słyszy, że ktoś idzie i z trudem odrywa wzrok od pokaleczonego widelcem nadgarstka. Naciąga rękaw swetra. Szorstkie włókna drażnią ranę. Brzęka upuszczony sztuciec.
Kelner. Młodziak taki, wygląda na siedemnaście lat. Chyba ją już pamięta, przecież nie przyszła tu pierwszy raz. Mieszka blisko, jedynie przecznicę od knajpy, której nazwy nawet nie próbowała przeczytać. Ważne, że niedaleko. Zdąży wrócić zanim… Nie, nie ma po co.
- Przepraszam, życzy sobie pani czegoś jeszcze?
Zoja gapi się przez chwilę na jego dłonie. Ma długie palce o dziwnie szerokich paznokciach. Obciął je bardzo krótko, daleko za opuszkiem. Niecierpliwie ściska bloczek z notatkami, ale uprzejmie czeka, nie ścierając z ust uśmiechu. Wie, bo zerknęła. Teraz zawiesza się na podbródku chłopaka, na pojedynczym rudym włosku pozostawionym samotnie na gładko ogolonej skórze.
- Podać coś jeszcze? - Kelner powtarza swoją kwestię.
Zakłopotanie maskuje poprawiając opadającą na czoło grzywkę. Daremnie bo i tak widać, że wolałby już odejść od tego jedynego stolika na uboczu, upchniętego w kącie sali i pogrążonego w mroku, bo Zoja zgasiła lampkę zawieszoną nisko nad blatem.
- Rozpadało się - stwierdza Zoja w odpowiedzi i patrzy przy tym pytająco. - Jesień zaraz przyjdzie, koty będą moknąć - dodaje.
- Tak, jesienna pogoda, choć zima. - Młody odpowiada bez przekonania i jakoś bez związku. - Ale wiatr taki, że żal wychodzić z ciepłego pomieszczenia.
Zima? Skąd on nagle zimę? Przecież pada deszcz. Wtedy też padał. Zmoczył cale pranie i musiała zaczynać od nowa. A czy dziś zdążyła ściągnąć z tarasu suszarkę? Nie zapamiętała. Pamiętała coraz mniej. Kilka godzin było wyzwaniem, jakby coś zasnuwało jej myśli niczym ciężka od wilgoci mgła.
- To samo - odpowiada w końcu na powtórzone, po raz niewiadomo który, pytanie. Niemal widzi jak kelner wzrusza ramionami, jakby nie miał zamiaru przynieść zamówienia. Jednak za parę minut wraca z karafką wina i czystym kieliszkiem, który zaraz napełnia do przepisowej wysokości czerwonym jak krew płynem. Przy okazji zbiera puste szkło, pozostawiając tylko plamy na obrusie.
Wino jest tak samo cierpkie jak zawsze. Rozlewa się po kubkach smakowych języka łagodną falą. Łyk za łykiem. Do końca. Kieliszek za kieliszkiem.
Zoja patrzy na okno. Rozmazane światło z ulicy odbija się w rozbitych o szybę kroplach. Płyną w dół znanymi sobie ścieżkami, malują nierzeczywisty obraz, miesza jej to w głowie, coraz cięższej, coraz bardziej sennej.
Opiera czoło na rękach tylko na moment. Nie potrafi dłużej czuwać. Da odpocząć powiekom, zmęczonym mruganiem. Oczy są takie suche, bez łez. Płakała tylko raz, wtedy jak ściągała mokre pranie, żeby ponownie nastawić pralkę. „Już nie trzeba“ - powiedział jej wtedy Kuba, ścierając z policzków gorącą słoność. Parzyła jej wargi jak prawda.
Czy to szloch? Wyraźnie to usłyszała: miauknięcie niemowlaka. no przecież, mała jest głodna, albo pieluszkę trzeba zmienić. Zoja podrywa głowę gwałtownym szarpnięciem. Wypity trunek podchodzi jej do gardła ale siłą woli opanowuje wymioty. Rozgląda się. Nie, to tylko sen, majak. Mara.
Sięga po karafkę i napełnia kieliszek do pełna ostatnią porcją wina. Jeden duży łyk, zaraz wszytko zacznie miękko wirować, a noc znowu będzie miękka i cicha.
- Masz już dość.
Kuba siada obok i stanowczym ruchem powstrzymuje drogę pękatego naczynia do ust. Nieco alkoholu wylewa się Zoi na rękę, spływa pod rękaw swetra i szczypie poranioną skórę nadgarstka.
- Znowu to zrobiłaś - Kuba z rezygnacją opatruje rozorane widelcem miejsce. Jest delikatny, choć na policzkach ma aż bruzdy, tak mocno zaciska szczęki. - Chodź do domu.
- Nie! - krzyczy bełkotliwe Zoja. - Tam jej nie ma. Nie ma, słyszysz?! Nie trzeba już robić prania.
Kilka osób zeka z ciekawością w ich stronę. Zoja gniewnie ściera z brody kropelkę wina. Nie mają własnych problemów? Co ich obchodzi? Wścibskie babska i obleśne chłopy, tylko jedno potrafią. Nic jednak im nie mówi. Nie zrozumieją.
Kuba także milczy. Zoja skupia wzrok na skórze w kącikach jego oczu. Drobna siateczka zmarszczek drga lekko, jak zawsze kiedy jest wściekły. Próbuje się do niego uśmiechnąć. Tak jak kiedyś.
- Idziemy - krzywi się Kuba i bierze Zoję pod ramiona, pomaga wstać.
Zimne, niosące powiew mrozu powietrze wraz z mżawką osiada jej na twarzy. Zoja pochyla się i wymiotuje gwałtownie, niemal dławiąc się na wpół przetrawionym winem.
- Przepraszam, Kuba - szepcze.
Noc między nimi rośnie, z każdą sekundą.
Kuba nie odpowiada i ciągnie Zoję do samochodu.
- Ja też bym wolał, żeby nie umarła - odzywa się cicho, ale każde słowo jest boleśnie wyraźne. - Ostatni raz po ciebie przyjechałem.
Nigdy dotąd tego nie powiedział.
Zoja pozwala opaść powiekom. Kuba zatrzaskuje drzwi.
Zablokowany

Wróć do „Teksty konkursowe”