Recenzja zawiera spojlery
Gdybym miała określić jednym słowem obraz, jaki nasuwa mi się, gdy myślę o tej powieści, przychodzi mi na myśl patchwork, którego skrawkami są jej poszczególne składowe. Niby porządnie zeszyte, całość tkaniny może posłużyć (bo też tę książkę czytało mi się zwyczajnie przyjemnie i pozostawia po sobie wrażenie i wiem, że będę o niej myśleć), ale widać granice poszczególnych części, jak przechodzą jedne w drugą, niekoniecznie tworząc spójny wzór. Przynajmniej w moim odbiorze.
Pierwszym z tych skrawków jest temat. O ile dobrze zrozumiałam, jest nim przemiana głównego bohatera, czyli Witolda Woronowicza, z człowieka, który zbiera różne "haki" na ludzi, tak, by móc w odpowiednim momencie odpowiednio nacisnąć na osobę, względem której ma jakiś interes, na osobę, która zaczyna widzieć coś więcej i kogoś więcej poza sobą. Autorka zadbała o ukazanie tła tej postaci, jej pogłębionych przemyśleń, rozterek. Jest w tej postaci coś z XIX-wiecznych bohaterów wielkich powieści, w których realistyczne podejście do pieniędzy, interesów, koneksji itd. miesza się z romantycznym obłędem, fascynacją śmiercią, miłością po granice szaleństwa. Mimowolnie przypomina się Wokulski czy - zdecydowanie bliższy czasom Woronowicza - Karol Borowiecki: może nieco mniej romantyczny, ale też pełen rozterek i pod koniec nawrócony moralnie. Wzorzec dla takiej postaci jest zatem silnie ugruntowany w polskiej powieści i podejrzewam, że Autorka świadomie nawiązała do tradycji takiego bohatera. Jednak w tej kreacji jest widoczny "szew miedzy skrawkami" i to niemal od samego początku: oto cyniczny, zbierający na zimno plotki i haki Woronowicz zaręcza się z Pauliną Borkówną, a ja do końca powieści nie zrozumiałam, dlaczego właściwie to zrobił. Gdzieś między innymi zdaniami miga i takie, że zrobił to "żeby zapomnieć" (w domyśle o Katarzynie). Jednak dlaczego właśnie Paulina? Nie ma nic o wysokości jej posagu, a nawet przeciwnie, sędzia Borek otwarcie zwierza się z trudności w zakresie weksli i posagowej działki. Koneksje sędziego? Możliwość załatwiania spraw? Zostało to wprawdzie pokazane, ale moim zdaniem niedostatecznie wyrażone wprost. W tym miejscu ktoś mógłby powiedzieć, że się niepotrzebnie czepiam. Uważam jednak, że ta niespójność rzutuje na dalszy odbiór powieści, z tego względu, że oto bardzo nieprzyjemny człowiek, kalkulujący na zimno cynik wyzywa na pojedynek bliskiego współpracownika, któremu ufa, w obronie honoru narzeczonej, której nie tylko nie kocha, ale do której odnosi się z niechęcią i to w dodatku całkowicie odwzajemnioną. W dodatku bohater myśli o potencjalnym zabójstwie z niechęcią i przerażeniem (mając w podświadomości wspomnienia o Wielkiej Wojnie), a upiera się przy pojedynku. Nie da się tego uzasadnić ani miłością, ani namiętnością, pozostaje obrona interesów - a przez całą powieść wyraźnie przebija narracja, że to Borkom zależy na małżeństwie ich córki z ustosunkowanym Woronowiczem. Nie czepiałabym się o to, gdyby nie to, że pojedynek i będąca jego konsekwencją śmierć Majewskiego to jedno z ważniejszych, jeśli nie najważniejsze, wydarzenie powieści, będące fundamentem późniejszej przemiany. Dlatego niedostateczne umotywowanie pozostawia we mnie niedosyt. Sam "honor narzeczonej", zwłaszcza że wiadomość nie została przekazana przez zaprzysięgłego wroga, u takiego człowieka wydaje mi się niewiarygodny. Przy okazji sceny rozmowy o plotce miałam wątpliwość jeszcze innego rodzaju. Otóż w tej sferze, w której obracał się zarówno Woronowicz, jak i jego narzeczona, przed oficjalnymi zaręczynami odbywały się bardziej i mniej jawne pertraktacje. Obydwie strony badały temat, zasięgały opinii wspólnych znajomych na temat posagu, interesów potencjalnego kandydata, stosunków, prowadzenia się i opinii. W tym kontekście to, że plotka dotarła do Woronowicza tak późno, wydaje mi się dziwna, tym bardziej, że przekazuje ją współpracownik, więc osoba obca obu stronom, zatem plotka musiała mieć szerszy zasięg.
W tym miejscu warto zwrócić uwagę na kolejny "szew" mianowicie kreację postaci i świata przedstawionego. Uważam, że poza paroma wyjątkami bohaterowie zostali napisani bardzo wiarygodnie. Po prostu widziałam ich czytając, wręcz słyszałam w uszach ich język, powiedzonka, charakterystyczne zwroty. Szczególnie dobrze wypadli bohaterowie poboczni i epizodyczni z gminu. Do wyjątków zaliczę państwa Borków - niestety, wypadli stereotypowo: on, safanduła, ona megiera, a także małego Miecia. W ogóle, wątek wyjawienia prawdziwej roli Woronowicza w rozmowie z chorym synem wypadł moim zdaniem dziwnie nie na miejscu, melodramatycznie i czułostkowo, a co więcej, miejsce, w którym zostało to umieszczone, dziwnie rozbija konstrukcję całości. Przedtem mamy rodzinę Borków, pojedynek, szokującą sceną spotkania Borkowej z kochankiem, rozterki Borkowej - po czym kamera wędruje w zupełnie inne miejsce, pozostawiając tak ważny wątek w zawieszeniu. Pośpieszne zamknięcie nie satysfakcjonuje. Miałam wrażenie, że ta strzelba Czechowa nie wypaliła, w zamian za to sporo miejsca poświęciliśmy przyglądaniu się rozmowie z synem, która w moim odbiorze nie wypadła tak wzruszająco, jak mogłaby być, głównie z tego powodu, że na jej rzecz został przerwany wątek, prowadzony konsekwentnie od początku. W kontekście całości i przemiany Woronowicza cała ta rozmowa, ma, oczywiście, sens: mężczyzna wyjawia prawdę, więc domyka różne sprawy, nawiązuje więź opartą na szczerości. Może gdyby książka miała większą objętość, te wątki splotłyby się w bardziej wyważoną całość.
Od kreacji bohaterów warto przejść do świata przedstawionego. Tutaj podczas czytania byłam wręcz zachwycona. Lubię detale, takie jak nazwy ulic, firm, drobiazgów (pince-nez!), a także dobrze oddaną mentalność ludzi z epoki. W pewnym sensie zachwyciło mnie to, że Woronowicz oburza się na to, że narzeczona mogła mieć jakiegoś kochanka przed nim, a jednocześnie myśli o własnym (nieślubnym) synu jedynie w kontekście braku kontaktu z nim - tak wyglądała (i, niestety często wygląda również dziś) podwójna moralność epoki. Autorka umiała to uchwycić i przedstawić. Takich drobiazgów (spoliczkowanie lokaja, oczekiwanie protekcji przy zdobywaniu posad, nierówne traktowanie ludzi w zależności od pochodzenia) było dużo i zdobyły one wiele mojego uznania. Tym bardziej bolą większe i mniejsze odstępstwa, takie jak przepisanie mieszkania na służącego (chociaż da się to wytłumaczyć obłędem bohatera) czy brak komentarza na temat żydowskiego męża Pauliny (w przededniu II wojny światowej, kiedy plotkuje się o wojnie z Niemcami, czyli już po zaostrzeniu kursu względem Żydów w Niemczech, a także przy ciągle obecnym antysemityzmie w samej II Rzeczypospolitej!). Oprócz tych rzeczy, które odbieram jako poważne wpadki, odbierające wiarygodność światu przedstawionemu, zdarzały się i mniejsze, wynikające zapewne z kompromisu, jaki Autorka musiała zawrzeć z językiem. Pisząc o czasach odległych o prawie sto lat, będąc osobą nam współczesną, musiała pisać współcześnie i nie-współcześnie zarazem. Tak oto Paulina pisze o "papie", ale ktoś komuś wydaje się "atrakcyjny" i ma myśli "w podświadomości". Rozumiem konieczność takiego balansowania, aczkolwiek kompromisy Autorki czasami sprawiały, że zastanawiałam się, czy redakcja nie zrobiła jednak błędu. Tak było w przypadku, kiedy Woronowicz patrzył na budynek, który przypominał mu "lekcje plastyki". Wówczas przerwałam czytanie, aby sprawdzić program nauczania przed wojną, ponieważ to określenie mnie skonfundowało
tak jak przypuszczałam, prawdopodobnie chodziło o lekcje rysunku. Dobór określeń w tym przypadku pozostaje subiektywnym wyborem i oczywiście można napisać "plastyka" zamiast "rysunek" (podobnie jak można by napisać "wychowanie fizyczne" zamiast "gimnastyka"), chodzi bowiem o sens. Mnie jednak taki dobór słów wytrącił z rytmu czytania.
Był jeszcze jeden moment, kiedy zajrzałam do Internetu, żeby coś zweryfikować, ale traktuję to z przymrużeniem oka, bo chodzi o drobiazg. Otóż Woronowicz odmawia Koronkę do Miłosierdzia Bożego nad grobem Majewskiego. Kojarzyło mi się, że Koronka w przytaczanej formie miała związek z siostrą Faustyną Kowalską i sprawdziłam daty. Objawienie w sprawie Koronki miała ona w roku 1935, akcja powieści toczy się przed II wojną światową, więc może to być 38 albo 39 rok. Nie wiem, czy te kilka lat wystarczyłoby, żeby Koronka dotarła do osób nie powiązanych bezpośrednio z siostrą Faustyną. Woronowicz wprawdzie był po seminarium, ale w czasie uczęszczania do niego Koronki nie było w spisach modlitw. Ot, taki drobiazg - nie czepiam się zanadto, bo nie burzy to struktury ani sensu wydarzeń, bardziej podaję jako ciekawostkę, nad którą się zatrzymałam.
Silną stroną powieści jest jej zakończenie. Niby wiemy, co się stanie. Jesteśmy blisko... ale jednak nie do końca. Autorka zatrzymuje się w pół kroku, tak jakby mówiła: "Teraz dokończ, Czytelniku". Więc dokończyłam. Innym też polecam. Mimo wszystkich pęknięć i "szwów", które wyliczyłam, w powieści wyczuwalne jest szczere zaangażowanie Autorki, które przenika całość. I to sprawia, że po odłożeniu książki nadal jest o czym myśleć.
Pierwszym z tych skrawków jest temat. O ile dobrze zrozumiałam, jest nim przemiana głównego bohatera, czyli Witolda Woronowicza, z człowieka, który zbiera różne "haki" na ludzi, tak, by móc w odpowiednim momencie odpowiednio nacisnąć na osobę, względem której ma jakiś interes, na osobę, która zaczyna widzieć coś więcej i kogoś więcej poza sobą. Autorka zadbała o ukazanie tła tej postaci, jej pogłębionych przemyśleń, rozterek. Jest w tej postaci coś z XIX-wiecznych bohaterów wielkich powieści, w których realistyczne podejście do pieniędzy, interesów, koneksji itd. miesza się z romantycznym obłędem, fascynacją śmiercią, miłością po granice szaleństwa. Mimowolnie przypomina się Wokulski czy - zdecydowanie bliższy czasom Woronowicza - Karol Borowiecki: może nieco mniej romantyczny, ale też pełen rozterek i pod koniec nawrócony moralnie. Wzorzec dla takiej postaci jest zatem silnie ugruntowany w polskiej powieści i podejrzewam, że Autorka świadomie nawiązała do tradycji takiego bohatera. Jednak w tej kreacji jest widoczny "szew miedzy skrawkami" i to niemal od samego początku: oto cyniczny, zbierający na zimno plotki i haki Woronowicz zaręcza się z Pauliną Borkówną, a ja do końca powieści nie zrozumiałam, dlaczego właściwie to zrobił. Gdzieś między innymi zdaniami miga i takie, że zrobił to "żeby zapomnieć" (w domyśle o Katarzynie). Jednak dlaczego właśnie Paulina? Nie ma nic o wysokości jej posagu, a nawet przeciwnie, sędzia Borek otwarcie zwierza się z trudności w zakresie weksli i posagowej działki. Koneksje sędziego? Możliwość załatwiania spraw? Zostało to wprawdzie pokazane, ale moim zdaniem niedostatecznie wyrażone wprost. W tym miejscu ktoś mógłby powiedzieć, że się niepotrzebnie czepiam. Uważam jednak, że ta niespójność rzutuje na dalszy odbiór powieści, z tego względu, że oto bardzo nieprzyjemny człowiek, kalkulujący na zimno cynik wyzywa na pojedynek bliskiego współpracownika, któremu ufa, w obronie honoru narzeczonej, której nie tylko nie kocha, ale do której odnosi się z niechęcią i to w dodatku całkowicie odwzajemnioną. W dodatku bohater myśli o potencjalnym zabójstwie z niechęcią i przerażeniem (mając w podświadomości wspomnienia o Wielkiej Wojnie), a upiera się przy pojedynku. Nie da się tego uzasadnić ani miłością, ani namiętnością, pozostaje obrona interesów - a przez całą powieść wyraźnie przebija narracja, że to Borkom zależy na małżeństwie ich córki z ustosunkowanym Woronowiczem. Nie czepiałabym się o to, gdyby nie to, że pojedynek i będąca jego konsekwencją śmierć Majewskiego to jedno z ważniejszych, jeśli nie najważniejsze, wydarzenie powieści, będące fundamentem późniejszej przemiany. Dlatego niedostateczne umotywowanie pozostawia we mnie niedosyt. Sam "honor narzeczonej", zwłaszcza że wiadomość nie została przekazana przez zaprzysięgłego wroga, u takiego człowieka wydaje mi się niewiarygodny. Przy okazji sceny rozmowy o plotce miałam wątpliwość jeszcze innego rodzaju. Otóż w tej sferze, w której obracał się zarówno Woronowicz, jak i jego narzeczona, przed oficjalnymi zaręczynami odbywały się bardziej i mniej jawne pertraktacje. Obydwie strony badały temat, zasięgały opinii wspólnych znajomych na temat posagu, interesów potencjalnego kandydata, stosunków, prowadzenia się i opinii. W tym kontekście to, że plotka dotarła do Woronowicza tak późno, wydaje mi się dziwna, tym bardziej, że przekazuje ją współpracownik, więc osoba obca obu stronom, zatem plotka musiała mieć szerszy zasięg.
W tym miejscu warto zwrócić uwagę na kolejny "szew" mianowicie kreację postaci i świata przedstawionego. Uważam, że poza paroma wyjątkami bohaterowie zostali napisani bardzo wiarygodnie. Po prostu widziałam ich czytając, wręcz słyszałam w uszach ich język, powiedzonka, charakterystyczne zwroty. Szczególnie dobrze wypadli bohaterowie poboczni i epizodyczni z gminu. Do wyjątków zaliczę państwa Borków - niestety, wypadli stereotypowo: on, safanduła, ona megiera, a także małego Miecia. W ogóle, wątek wyjawienia prawdziwej roli Woronowicza w rozmowie z chorym synem wypadł moim zdaniem dziwnie nie na miejscu, melodramatycznie i czułostkowo, a co więcej, miejsce, w którym zostało to umieszczone, dziwnie rozbija konstrukcję całości. Przedtem mamy rodzinę Borków, pojedynek, szokującą sceną spotkania Borkowej z kochankiem, rozterki Borkowej - po czym kamera wędruje w zupełnie inne miejsce, pozostawiając tak ważny wątek w zawieszeniu. Pośpieszne zamknięcie nie satysfakcjonuje. Miałam wrażenie, że ta strzelba Czechowa nie wypaliła, w zamian za to sporo miejsca poświęciliśmy przyglądaniu się rozmowie z synem, która w moim odbiorze nie wypadła tak wzruszająco, jak mogłaby być, głównie z tego powodu, że na jej rzecz został przerwany wątek, prowadzony konsekwentnie od początku. W kontekście całości i przemiany Woronowicza cała ta rozmowa, ma, oczywiście, sens: mężczyzna wyjawia prawdę, więc domyka różne sprawy, nawiązuje więź opartą na szczerości. Może gdyby książka miała większą objętość, te wątki splotłyby się w bardziej wyważoną całość.
Od kreacji bohaterów warto przejść do świata przedstawionego. Tutaj podczas czytania byłam wręcz zachwycona. Lubię detale, takie jak nazwy ulic, firm, drobiazgów (pince-nez!), a także dobrze oddaną mentalność ludzi z epoki. W pewnym sensie zachwyciło mnie to, że Woronowicz oburza się na to, że narzeczona mogła mieć jakiegoś kochanka przed nim, a jednocześnie myśli o własnym (nieślubnym) synu jedynie w kontekście braku kontaktu z nim - tak wyglądała (i, niestety często wygląda również dziś) podwójna moralność epoki. Autorka umiała to uchwycić i przedstawić. Takich drobiazgów (spoliczkowanie lokaja, oczekiwanie protekcji przy zdobywaniu posad, nierówne traktowanie ludzi w zależności od pochodzenia) było dużo i zdobyły one wiele mojego uznania. Tym bardziej bolą większe i mniejsze odstępstwa, takie jak przepisanie mieszkania na służącego (chociaż da się to wytłumaczyć obłędem bohatera) czy brak komentarza na temat żydowskiego męża Pauliny (w przededniu II wojny światowej, kiedy plotkuje się o wojnie z Niemcami, czyli już po zaostrzeniu kursu względem Żydów w Niemczech, a także przy ciągle obecnym antysemityzmie w samej II Rzeczypospolitej!). Oprócz tych rzeczy, które odbieram jako poważne wpadki, odbierające wiarygodność światu przedstawionemu, zdarzały się i mniejsze, wynikające zapewne z kompromisu, jaki Autorka musiała zawrzeć z językiem. Pisząc o czasach odległych o prawie sto lat, będąc osobą nam współczesną, musiała pisać współcześnie i nie-współcześnie zarazem. Tak oto Paulina pisze o "papie", ale ktoś komuś wydaje się "atrakcyjny" i ma myśli "w podświadomości". Rozumiem konieczność takiego balansowania, aczkolwiek kompromisy Autorki czasami sprawiały, że zastanawiałam się, czy redakcja nie zrobiła jednak błędu. Tak było w przypadku, kiedy Woronowicz patrzył na budynek, który przypominał mu "lekcje plastyki". Wówczas przerwałam czytanie, aby sprawdzić program nauczania przed wojną, ponieważ to określenie mnie skonfundowało

Był jeszcze jeden moment, kiedy zajrzałam do Internetu, żeby coś zweryfikować, ale traktuję to z przymrużeniem oka, bo chodzi o drobiazg. Otóż Woronowicz odmawia Koronkę do Miłosierdzia Bożego nad grobem Majewskiego. Kojarzyło mi się, że Koronka w przytaczanej formie miała związek z siostrą Faustyną Kowalską i sprawdziłam daty. Objawienie w sprawie Koronki miała ona w roku 1935, akcja powieści toczy się przed II wojną światową, więc może to być 38 albo 39 rok. Nie wiem, czy te kilka lat wystarczyłoby, żeby Koronka dotarła do osób nie powiązanych bezpośrednio z siostrą Faustyną. Woronowicz wprawdzie był po seminarium, ale w czasie uczęszczania do niego Koronki nie było w spisach modlitw. Ot, taki drobiazg - nie czepiam się zanadto, bo nie burzy to struktury ani sensu wydarzeń, bardziej podaję jako ciekawostkę, nad którą się zatrzymałam.
Silną stroną powieści jest jej zakończenie. Niby wiemy, co się stanie. Jesteśmy blisko... ale jednak nie do końca. Autorka zatrzymuje się w pół kroku, tak jakby mówiła: "Teraz dokończ, Czytelniku". Więc dokończyłam. Innym też polecam. Mimo wszystkich pęknięć i "szwów", które wyliczyłam, w powieści wyczuwalne jest szczere zaangażowanie Autorki, które przenika całość. I to sprawia, że po odłożeniu książki nadal jest o czym myśleć.