Radomir Darmiła "Świat bez świtu"

1
Radomir Darmiła/szopen, "Świat bez świtu", Wydawnictwo IX 2021

Recenzja zawiera spojlery.
Dla ludzi, którzy zetknęli się na jakimkolwiek etapie z mitologią grecką i rzymską bądź nordycką podstawowy motyw, wokół którego kręci się świat tej książki (albo Świat, bo nie mamy innej nazwy dla tej krainy gdzieś w nieokreślonym uniwersum), brzmi znajomo i jednocześnie niepokojąco. Oto bowiem dwadzieścia lat przed wydarzeniami opisanymi w toku akcji zniknęli bogowie. Od tej pory nie ma świtu, nie ma zmierzchu, pór roku. Wszystko stanęło, zapanowało bezprawie, brzydota i beznadzieja, istoty mroku stają się coraz silniejsze, a ludzie na różne sposoby próbują sobie z tym poradzić, stosując rozmaite strategie: od zwykłej próby przeżycia, poprzez zdobycie wiedzy bądź sławy, aż do palenia ofiar... z innych ludzi.
Znajomość i niepokój według mnie wynikają z kilku źródeł. Panteon bóstw oraz organizacja kultu stanowi mieszankę motywów znanych z mitologii greckiej oraz nordyckiej. Mamy zatem jakiegoś ojca bogów, boginię płodności i urodzaju, boga-kowala, bóstwa świata podziemnego i całą hierarchię większych i mniejszych bóstw, z boskimi podczaszymi włącznie. Mówiąc ściślej, mieliśmy, bowiem oni wszyscy (wraz z ludźmi postawionymi wyżej w hierarchii społecznej) po ostatecznej bitwie z Naukturami, odeszli do Dworców Wszechojca, pozostawiając samym sobie dawnych niewolników, czyścicieli wychodków, sługi i pomywaczy. I to jest właśnie motyw, który wprowadza niepewność i prowokuje do rozmyślań. Bo jednak bogowie greccy, nawet gdy traktowali ludzi jak pionki w swojej grze, pozostawali przy nich. Bogowie nordyccy, których przeznaczeniem było stoczyć Ostatnią Bitwę, ginęli i dlatego nie mogli pozostać. Tymczasem bogowie Świata po prostu odeszli ucztować i weselić się. Nie słyszą modłów, nie słyszą błagań, obce im są nieszczęścia ludzi pozostawionych bez Słońca w miejscu, które jest bardziej piekłem niż samo piekło. Bohaterowie próbują się jakoś wobec tego wszystkiego określić. Jedni wciąż próbują wierzyć, inni powoli godzą się z opuszczeniem, inni złorzeczą i mówią wprost, że ci, co zostali, nie przedstawiali dla bogów żadnej wartości, więc nie ma co liczyć na przebłaganie i powrót bóstw. Boskość w tym świecie oznacza obcość i obojętność, a nie wyższy stopień moralności, miłosierdzia itd. Pod niektórymi względami sytuacja bohaterów jest gorsza niż bohaterów typowego świata postapokaliptycznego, w którymi zagłada ludzkości została spowodowana przez broń nuklearną. Broń to technika a bóstwa były kimś, komu, jak sądzono, można zaufać. I to zawiedzone zaufanie wrze w starszych bohaterach już od dwudziestu lat.
Lubię książki prowokujące do rozmyślań o bogach i Bogach, a pośrednio o człowieczeństwie. Lubię też, kiedy mogę kibicować bohaterom i towarzyszyć im w dojrzewaniu. Tutaj naprawdę jest komu kibicować i obserwować z satysfakcją, jak Ika powoli dojrzewa do swojej prawdziwej roli, Wik do miłości, Tukuletka do skruchy, Uter do męstwa i poświęcenia. Przeciwnicy i czarne charaktery zostali pokazani jako wielowymiarowe postaci z całkiem racjonalną motywacją, która zasadniczo nie różni się specjalnie od motywacji głównych bohaterów: zmienić coś. Dotrzeć do bogów. Uciec z tego świata. Sprawić, żeby cokolwiek było inaczej.
Pod pewnymi względami, zarówno pozytywnymi, jak i negatywnymi, "Świat bez świtu" (swoją drogą, pomysłowa aliteracja) przypomina mi "Elantris" Sandersona. Głównie z powodu motywu chwały przemienionej w rozpacz, ból i poniżenie, ale nie tylko. Podobnie jak w "Świecie bez świtu", również w świecie "Elantris" koniec świata nastąpił jeszcze za pamięci żyjących ludzi. I w "Elantris" również występuje coś, co dla mnie stanowiło największą przeszkodę podczas czytania "Świata...": napięcie między tragizmem a humorem.
"Świat bez świtu" to książka momentami bardzo zabawna, z naprawdę dobrymi dialogami, żartami sytuacyjnymi, grą z konwencją (pijany Wik przemawiający do czaszki). Te zabawne chwile świetnie przełamywały momenty tragiczne. I dobrze. Mój problem z nimi bierze się stąd, że mam poczucie, że nagromadzenie komizmu chwilami osłabiało wymowę całości. Przykładem może być sytuacja, kiedy grupa bohaterów ląduje w piekle, po bardzo klimatycznej podróży łodzią tajemniczego Przewoźnika. Piękny moment, mgła, Przewoźnik, od którego wieje grozą, piekło... a część bohaterów zaczyna się ganiać i obrzucać błotem. W piekle. Takie momenty psuły mi klimat. Oczekiwałam grozy i napięcia, a dostałam śmiechy i żarty w miejscu, które nie pasowało (później też były śmiechy i żarty w o wiele bardziej odpowiednich momentach). Przypominało mi to sytuacje rozmów, kiedy ktoś nie może się zdecydować, czy pociągnąć poważny temat, czy nie i nagle wycofuje się, mówiąc "żartowałem". Być może Autor bał się patosu. Cóż, kiedy umieścił bohaterów w takiej sytuacji, że patos bywał bardzo adekwatny.
Mimo tych okresowych "załamań klimatu", Autor na ogół dobrze balansuje między śmiechem i powagą, zwłaszcza w końcówce. Dzięki opisom świat jest spójny i dobrze widać powolną agonię ludzi: stopniowe wyczerpywanie się zapasów, brak nadziei na poprawę. Z początku dziwiłam się opisom świata i uważałam je za przesadne. Myślałam coś w stylu: "Ok, rozumiem, że rzemieślnicy, kupcy itd. odeszli, ale czy to musi oznaczać, że reszta naprawdę musi żyć w brudzie i chaosie?". Autor mnie jednak przekonał. Przykład, taka sytuacja: Kutrebasz, dawny czyściciel wychodków, obecnie kapłan, wymyślił, że odnowi freski w swojej świątyni. Sprowadził fachowców, którzy pogorszyli sprawę, bo nie umieli się za to dobrze wziąć. Autor nie rozwodzi się nad tym epizodem, ale ilustruje on dobrze logikę wydarzeń: minęło dwadzieścia lat od końca świata. Pozostali ci najgorsi i odrzuceni. Za krótko, by kultura i rzemiosło mogło na powrót rozkwitnąć, bez widoków na przyszłość, bo bez słońca i światła życie powoli umiera.
A jednak Autor poprowadził to tak, że na końcu okazuje się, że jest to opowieść o nadziei.
Bardzo mi się to podoba.
"ty tak zawsze masz - wylejesz zawartośc mózgu i musisz poczekac az ci sie zbierze, jak rezerwuar nad kiblem" by ravva

"Between the devil and the deep blue sea".

Radomir Darmiła "Świat bez świtu"

2
Hm... Przemiany postaci oraz wielowymiarowość charakteru złoczyńców to jest coś, co i mnie by przyciągnęło i zachęciło. Moim zdaniem m.in. te, wspomniane wcześniej elementy, tworzą dobrą książkę, więc czuję się zachęcona.

A na dodatek, czarny humor, obok tragizmu to też dla mnie plus, jest to dodatkowa umiejętność kreacji, nadająca utworowi jeszcze jeden wymiar.

Z recenzji wnioskuję, że można książkę czytać metaforycznie. A takie ukryte odniesienia w fantastyce do rzeczywistego życia, bardzo, baardzo lubię.

Subiektywnie dostrzegam tu pewien dyskurs wobec utraty wiary w religię i w Boga u ludzi. Rozważania o funkcji religii, która jednak ustanawia jakieś prawa moralne, zasady, nadając nadzieję, próbując wyjaśnić i oswoić lęki, choć sami jej przedstawiciele i twórcy wcale dobrzy nie są, a w końcu, te zasady też nie zawsze są sprawiedliwe czy też uczciwe.

Radomir Darmiła "Świat bez świtu"

3
Dobra recenzja, naprawdę mnie zachęciła. Wychowałam się na fantastyce i horrorach, ale z biegiem lat mój gust czytelniczy przechylił się w stronę kryminałów, książek psychologicznych i reportaży. Z tego względu ja na pewno nie przeczytam książki szopena, ale po Twojej recenzji poważnie zastanawiam się, czy nie kupić jej na urodziny mężowi, który lubi takie klimaty. :D
„Words create sentences; sentences create paragraphs; sometimes paragraphs quicken and begin to breathe.” – Stephen King
ODPOWIEDZ

Wróć do „Weryrecenzje”