„Lato Sabiny” – Magdalena Kopeć
Słowo wstępu„Lato Sabiny” to powieść z gatunku obyczaj/romans, wydana w roku 2022 nakładem wydawnictwa „Skarpa Warszawska”. Autorka Magdalena Kopeć, z wykształcenia historyk, z zawodu muzealnik, mniej oficjalnie @Iris, czyli znajoma z czatu i podobno maruda numer dwa na Wery. Nie jesteśmy za bardzo kumplami. Nawet nie wie, że skłoniła mnie do nabycia egzemplarza LS, podając do oceny fragmenty swych raczkujących powieści na czacie – wtedy pomyślałem: „podoba mi się jej styl”. Kiedyś jeszcze wyszedł temat, że w Sabinie są porzeczki. Oj, wtedy to już serce zabiło mocniej i wpisałem tę książkę na listę must read!
A teraz poważnie.
Lektura opowiada historię Sabiny, uwikłanej w skomplikowaną aferę gospodarczą, wokół której zaczął węszyć prokurator. Najoględniej mówiąc, zrobił się dym. Za namową współpracowników, czyli pary biznesmenów-cwaniaków oraz inicjatorów przekrętu, zmuszona jest zniknąć z Warszawy, ukrywać się. Tak trafia do miasteczka Borzęcina, za którym zdecydowanie nie przepada.
Styl
Nie poczułem ani pośpiechu, ani rozwleczonej narracji, nie miałem także problemu ze zrozumieniem tekstu. Okazjonalnie spotykałem bardziej wysublimowane sformułowania, przykładowo: „Borzęcin był mieściną duszącą uściskiem niskich domów i wąskich ulic. W letnie niedziele z pewnością pachniał mizerią i mielonymi kotletami. Można było prosto z chodnika wejść do dużego pokoju na rodzinny obiad i obejrzeć Dynastię”. Podobnie zauważałem ciekawy detal: „[...]bezmyślnie patrzyła jak na kuchennym stole wielka czarna mucha chodzi po jej kanapce, znika w zagięciu polędwicy i powraca znowu”. Podane wyżej fragmenty wykorzystam także jako przykład, aby powiedzieć słowo o charakterze narracji, która cały czas trzyma się blisko ziemi i nie buja w obłokach. Poza tym, zwraca uwagę umiejętnie stosowana wulgarność, choć realia powieści kuszą na więcej.
Z drobnych uchybień zauważałem gdzieniegdzie nagromadzenia zaimków, które mają swoje najgorsze epizody w scenach erotycznych (poza tym porzeczki są bez zarzutu). Żeby nie być gołosłownym podam przykład: „Po chwili uniósł ją, odwrócił i oparł o stół, szybko zdejmując jej spodnie. Po chwili pochylił się i wsunął się w nią mocno, dysząc i znacząc językiem ślady na jej plecach”. Fragment brzmi dość nieporadnie, a gdyby było więcej, nie wiedziałbym o czym czytam. Kolejnym uchybieniem małego kalibru jest często występujące słowo „No”, w dialogach. Jak na mój gust, połowę można by spokojnie wykreślić, bez szkody dla stylizacji potocznej dialogu.
Struktura fabularna
Fabułę rozpoczynają wspomniane już lewe interesy dwójki biznesmenów, przez które Sabina ląduje w Borzęcinie. Interesujący początek, choć może nie dla wszystkich, bo jednak nieco skomplikowany. W każdym razie testowanie powieści, docelowo przez dwadzieścia stron, kończę na czterdziestu, z przekonaniem, że chętnie poczytałbym więcej. Dalej historia sprawia wrażenie toczącej się dzień po dniu i rozgrywa głównie w przestrzeni emocjonalnej zwyczajnego życia – urokliwy brak niesamowitości.
Na pierwszym planie jest wątek miłosny, bardzo krucha konstrukcja. Wszystko za sprawą kontrastu teraźniejszości z przeszłością, bagażu ciężkich doświadczeń, które powracają jak ten sam koszmar, w zupełnie innym łóżku. Kiedy kibicuję już w najlepsze gruchającym gołąbeczkom, za chwilę wątpię, czy ona i on to w ogóle dobry pomysł. Oprócz tego, czuć wyrazisty kontrast Polski A, z Polską B, związanych ze sobą łańcuchem więzi rodzinnych, niezbyt serdecznych. Zauważam także kontrast miłości z seksem, ponieważ nie-miłości jest równie dużo. Innymi słowy dzieje się. Fabuła to ciągła zmiana pogody, a przy tym nienachalna i zazębiona, naturalna, nie czuć kreowania atrakcji ręką pisarki.
Sto stron przed końcem udziela się nastrój kulminacyjny, nadchodzący moment prawdy, który trzyma do samego końca. Kiedy doszedłem do tego etapu, nie było już zmiłuj, że późno, że niewygodnie, że w brzuchu burczy, musiałem doczytać, zapominając o sobie – za to wielki plus. Nabierałem obaw, że wszystko skończy się różowym happy endem, albo przejmującą dramą, przy czym nie wiem co trudniejsze: powieść zacząć, czy zakończyć. Na dwudziestu ostatnich stronach, na których wzmagam czujność i już przygotowuję westchnienie zawodu, nie czuję ani na moment rozczarowania i zastaję siebie z dwuznacznym grymasem wzruszenia. Gdyby ta dwuznaczność była niejasna – doczekałem się satysfakcjonującego zakończenia.
Na pierwszym planie jest wątek miłosny, bardzo krucha konstrukcja. Wszystko za sprawą kontrastu teraźniejszości z przeszłością, bagażu ciężkich doświadczeń, które powracają jak ten sam koszmar, w zupełnie innym łóżku. Kiedy kibicuję już w najlepsze gruchającym gołąbeczkom, za chwilę wątpię, czy ona i on to w ogóle dobry pomysł. Oprócz tego, czuć wyrazisty kontrast Polski A, z Polską B, związanych ze sobą łańcuchem więzi rodzinnych, niezbyt serdecznych. Zauważam także kontrast miłości z seksem, ponieważ nie-miłości jest równie dużo. Innymi słowy dzieje się. Fabuła to ciągła zmiana pogody, a przy tym nienachalna i zazębiona, naturalna, nie czuć kreowania atrakcji ręką pisarki.
Sto stron przed końcem udziela się nastrój kulminacyjny, nadchodzący moment prawdy, który trzyma do samego końca. Kiedy doszedłem do tego etapu, nie było już zmiłuj, że późno, że niewygodnie, że w brzuchu burczy, musiałem doczytać, zapominając o sobie – za to wielki plus. Nabierałem obaw, że wszystko skończy się różowym happy endem, albo przejmującą dramą, przy czym nie wiem co trudniejsze: powieść zacząć, czy zakończyć. Na dwudziestu ostatnich stronach, na których wzmagam czujność i już przygotowuję westchnienie zawodu, nie czuję ani na moment rozczarowania i zastaję siebie z dwuznacznym grymasem wzruszenia. Gdyby ta dwuznaczność była niejasna – doczekałem się satysfakcjonującego zakończenia.
Tło
Realia powieści są osadzone głównie we wspomnianym już małym miasteczku Borzęcinie, alias Brzęczyn, w latach dziewięćdziesiątych XX wieku, niedługo po denominacji. Dla czytelników wychowanych w tym właśnie czasie, powieść może okazać się podróżą sentymentalną, jako że dobrze oddaje klimat tamtego okresu. Padają nazwy takie jak: „Koło Fortuny” i prowadzący Pijanowski, serial „Doktor Quinn”, czy magazyn „Bravo”. Jak żywe widzę te awanturki przed monopolowym, zakupy „na zeszyt”, czy wychowujące się samopas gangi podrostków. Jeśli ktoś był wtedy dorosły, pewnie nie wspomina najlepiej tamtego okresu szalejącego bezrobocia i bandytyzmu, mnie natomiast, w jakiś cudowny sposób, dzieciństwo zamieniło te realia w baśń, co zadziałało korzystnie na odbiór książki. W tym miejscu zastanawiam się, jak poradziłby sobie ze wspomnianymi szczegółami czytelnik, urodzony już w XXI wieku.
Co do samego Borzęcina, jest w nim wszystko, co irytuje nie tylko ludzi z miasta, na przykład informacje rozchodzące się z prędkością światła, kiczowata religijność, czy zdezelowani alkoholicy, zatracający zmysły. Czuło się wyobcowanie Hanki, czyli głównej postaci i jej groteskowe położenie, pomiędzy miastem, a miasteczkiem, co ciekawie zobrazowała reakcja sąsiadki na niereligijność bohaterki: „Spojrzenie Stróżowej było w tym momencie mieszanką dezaprobaty pierwszego sekretarza i ganiącego wzroku jej proboszcza z rodzinnej parafii”.
Poza tym, jest spora dawka zwykłego życia, którą bodaj najlepiej ilustruje starość – człowiek, którego trzeba przebierać, karmić i uważać na odleżyny. Wszystko to razem buduje solidny nastrój realizmu. Wynotowałem nawet, że chwilami ów realizm czyta się jak element biograficzny. Zastanawiało, czy mała Madzia, dziewczynka przewijająca się czasem to tu, to tam, stanowi przypadkową zbieżność imion.
Co do samego Borzęcina, jest w nim wszystko, co irytuje nie tylko ludzi z miasta, na przykład informacje rozchodzące się z prędkością światła, kiczowata religijność, czy zdezelowani alkoholicy, zatracający zmysły. Czuło się wyobcowanie Hanki, czyli głównej postaci i jej groteskowe położenie, pomiędzy miastem, a miasteczkiem, co ciekawie zobrazowała reakcja sąsiadki na niereligijność bohaterki: „Spojrzenie Stróżowej było w tym momencie mieszanką dezaprobaty pierwszego sekretarza i ganiącego wzroku jej proboszcza z rodzinnej parafii”.
Poza tym, jest spora dawka zwykłego życia, którą bodaj najlepiej ilustruje starość – człowiek, którego trzeba przebierać, karmić i uważać na odleżyny. Wszystko to razem buduje solidny nastrój realizmu. Wynotowałem nawet, że chwilami ów realizm czyta się jak element biograficzny. Zastanawiało, czy mała Madzia, dziewczynka przewijająca się czasem to tu, to tam, stanowi przypadkową zbieżność imion.
Postacie
Absolutny brak cukierkowych charakterów, w których łatwo odnaleźć coś swojego. Równie dobrze mogłyby to być osoby, które znam. Poza tym, są omylne, a to czegoś zapominają, a to ktoś się potknie o fundament, a to pęka szyba przy naprawach.
Przekonująca jest tytułowa postać Sabiny, która jest także Hanką, co ciekawe. Podwójna tożsamość kieruje pytanie w stronę tytułu – a czemu nie „Lato Hanki”? Pewnie źle brzmiało. Podobał mi się mental tej postaci, sposób w jaki rozmawia, jakie ma przyjaciółki i jakich znajomych, w tym sensie, że wszystko to ją uwiarygadniało. Co mi nie grało w Hance, to jedynie sposób prowadzenia się, w relacji do wieku. Jak twierdzi, pije tylko mocne trunki i to bodaj w każdym rozdziale. Poza tym, sporo pali i nie za bardzo uwierzyłem, że może być ładna, jak sugerowałoby ogólne powodzenie u płci przeciwnej, nawet dużo młodszej.
Przechodząc do drugiej postaci głównej, którą nazwę roboczo Janem Kowalskim, trochę się poczepiam. Nie chciałbym przez to powiedzieć, że postać jest źle skonstruowana, ale wzbudzała mój sceptycyzm, trudny do uzasadnienia, ponieważ ciągle znajdywałem usprawiedliwienia dla jego jednak przerysowanych cech. Przy tej jednej jedynej postaci, poczułem rękę pisarki i formę mentalnego kostiumu uszytego na potrzebę Hanki oraz żeńskiej strony czytelniczek. Bad-boy, złota rączka, strażak, ochroniarz, nauczyciel, wrażliwiec oraz przystojny mięśniak, wszystko to przystrzyżone, obciążone ciężkimi wadami, aby nie wzbudzało podejrzeń, ale to chyba za dużo atrakcyjności na raz. „Czemu on?”, zapytała siebie Hanka. Zupełnie nie rozumiałem tej wątpliwości i zapytałem – a właściwie czemu nie on? Wolałbym, żeby pod wpływem kobiety Kowalski odkrywał nieznane sobie talenty i zadziwiał sam siebie – tak ma niejeden facet. Szkoda też, że napisano trochę za wcześnie, iż miał ładne oczy. Pomyślałem więc: „aha, będą parą” i wdarł się nieznaczny element przewidywalności. Chyba tyle z narzekania.
Przekonująca jest tytułowa postać Sabiny, która jest także Hanką, co ciekawe. Podwójna tożsamość kieruje pytanie w stronę tytułu – a czemu nie „Lato Hanki”? Pewnie źle brzmiało. Podobał mi się mental tej postaci, sposób w jaki rozmawia, jakie ma przyjaciółki i jakich znajomych, w tym sensie, że wszystko to ją uwiarygadniało. Co mi nie grało w Hance, to jedynie sposób prowadzenia się, w relacji do wieku. Jak twierdzi, pije tylko mocne trunki i to bodaj w każdym rozdziale. Poza tym, sporo pali i nie za bardzo uwierzyłem, że może być ładna, jak sugerowałoby ogólne powodzenie u płci przeciwnej, nawet dużo młodszej.
Przechodząc do drugiej postaci głównej, którą nazwę roboczo Janem Kowalskim, trochę się poczepiam. Nie chciałbym przez to powiedzieć, że postać jest źle skonstruowana, ale wzbudzała mój sceptycyzm, trudny do uzasadnienia, ponieważ ciągle znajdywałem usprawiedliwienia dla jego jednak przerysowanych cech. Przy tej jednej jedynej postaci, poczułem rękę pisarki i formę mentalnego kostiumu uszytego na potrzebę Hanki oraz żeńskiej strony czytelniczek. Bad-boy, złota rączka, strażak, ochroniarz, nauczyciel, wrażliwiec oraz przystojny mięśniak, wszystko to przystrzyżone, obciążone ciężkimi wadami, aby nie wzbudzało podejrzeń, ale to chyba za dużo atrakcyjności na raz. „Czemu on?”, zapytała siebie Hanka. Zupełnie nie rozumiałem tej wątpliwości i zapytałem – a właściwie czemu nie on? Wolałbym, żeby pod wpływem kobiety Kowalski odkrywał nieznane sobie talenty i zadziwiał sam siebie – tak ma niejeden facet. Szkoda też, że napisano trochę za wcześnie, iż miał ładne oczy. Pomyślałem więc: „aha, będą parą” i wdarł się nieznaczny element przewidywalności. Chyba tyle z narzekania.
Podsumowanie
Przyłączam się do opinii, iż książce nie pasuje słodka okładka. W takiej oprawie równie dobrze mogłaby zmienić tytuł na „Nie oceniaj książki po okładce”. Niewiele przeczytałem w życiu obyczajówek i nie wiem co u konkurencji w gatunku, ale mi w „Lecie Sabiny” wiele elementów grało. Tempo czytania lektury utrzymywałem na poziomie grubo powyżej stu stron na podejście, tracąc poczucie czasu. Gdyby nie prace w tle, związane z recenzją, pewnie przeczytałbym na dwa razy, co dla mnie jest wynikiem nieprzeciętnym oraz najlepszą rekomendacją. Nie wiem za bardzo komu mógłbym odradzić czytanie tej książki, może dzieciom, skoro jest parę porzeczek i wulgaryzmy. Natomiast pozostałym polecam. Duża dawka realizmu i czysta przyjemność z czytania.