Ja nie przepadam za horrorami, dlatego o Kingu nie myślę. Taak, tak, nie ulegam modom na horrory.
Przeczytałem pięćdziesiąt pięć książek Kinga (właśnie policzyłem

), więc mam pełny obraz jego twórczości i uważam, że los niesłusznie przypiął mu łatkę "tego gościa od horrorów". Owszem, wujek Steve napisał mnóstwo tychże, a kilka należy do czołówki jego twórczości, ale jednocześnie ma na swoim koncie wiele innych gatunków. Obyczaje. Baśniopodobne twory. Fantastyka. Thrillery. Love story. Lekkie science fiction. Ten człowiek po prostu kocha historie, a to, jakim one będą owinięte gatunkiem, jest sprawą drugorzędną. A same horrory nie tyle opowiadają o potworach, co o ludziach, którzy się ich boją albo którzy sami stają się potworami.
Kocham Kinga. Za co? Za to, że kiedy go czytam, to czuję, jak on kocha to, co robi. Za bezpretensjonalność. I za to, że jest świetnym gawędziarzem.
A jaka jest Mroczna Wieża? Jaki jest tam styl? Jak się czyta tę opowieść? Kurde no, dlaczego Patren twierdzi, że jest obfita ta fabuła... Pod jakim kątem?
"Mroczna Wieża" to miszmasz gatunków - jest tutaj western, science fiction, postapokalipsa, surrealistyczna fantastyka, przygoda, epicki quest a'la "Władca Pierścieni", trochę horroru, trochę sensacji, a czwarty tom to np. jedna z najpiękniejszych historii miłosnych, jakie czytałem. Akcja rozgrywa się w wielu światach, plącze się, rozdziela... Ma się wrażenie, że King użył wszystkiego, by stworzyć "Mroczną Wieżę", nawet... własnego życia! Ale o tym już nie będę pisał dokładniej, by nie spoilować dalszych tomów.
Jednocześnie wszystkie te zawiłości i dziwności spaja jeden główny cel, prosty jak cep - Roland Deschain, ostatni z Rewolwerowców, wędruje do Mrocznej Wieży, budowli spajającej wszystkie możliwe rzeczywistości wszystkich możliwych światów.