2
autor: .Red
Debiutant
Pierwszy tekst:
Siedzę w galerii na jednej z ławeczek nieco na uboczu. Wokół mnie krążą ludzie, którzy udają ekspertów malarstwa. Gdybym miał odpowiedzieć na pytanie, dlaczego przyszedłem na wernisaż debiutującej malarki, nie potrafiłbym. Nawet nie lubię obrazów. Cały czas mam przed oczami dziwne bohomazy Picassa, nad jakim z zachwytu piała moja nauczycielka od plastyki. Twierdziła, że to ponadczasowe dzieło sztuki. Ja widziałem na nim jedynie oko. Tylko ten element rozpoznawałem. Pewnie po prostu się nie znam.
Nikt nie zwraca na mnie uwagi, bo i nie ma na co. Facet w przededniu szóstego krzyżyka, posiwiały na skroniach z wielkimi workami pod oczami, pomarszczony bardziej niż powinien, przygarbiony. Odziany w długi prochowiec, aby tylko nie było widać, że pod spodem ma stary, dziurawy sweter, którego nie chciało mu się zmieniać. Siedzi i patrzy w obraz.
No właśnie – dlaczego? Cóż wyjątkowego w skoordynowanych plamach farby na płótnie? Krytycy zachwycają się nad metodą malowania. Artystka bowiem twierdzi, że ruchy pędzla synchronizuje z biciem serca. Wyczytałem to z broszurki.
Bicie serca...
Kto z nas rozmyśla o tak prozaicznej czynności? Ot, siedzimy, chodzimy, rozmawiamy, a jakaś tam czerwona pompka w naszym wnętrzu uparcie tłoczy krew do tętnic.
Puk, puk. Puk, puk. Puk, puk.
Zwracamy na to uwagę dopiero w momencie, gdy przestaje bić, lub robi to nie tak, jak powinno.
Patrzę na obraz i widzę każdy skurcz serca artystki. Linie miejscami wydają się nierówne, ale pewnie właśnie tak ma być. Co właściwie przedstawia psychodeliczny malunek? Jego tytuł brzmi "Czaszka boga". Zdaniem autorki nie jest nawet jej szczytowym osiągnięciem, lecz to pierwsze dzieło, które namalowała. W centralnej części znajduje się szary kształt przypominający głowę. Otacza go mrok, więc nie wszystko jest wyraźne, co pozostawia miejsce dla wyobraźni. Oczodoły zieją pustką i pomimo braku w nich gałek ocznych, masz wrażenie, że na ciebie patrzą, przenikają na wskroś, zaglądają w głąb duszy i wiedzą o tobie wszystko. Chyba zaczynam rozumieć jego tytuł. Ciekawi mnie, skąd taki pomysł? Czy czaszka, a nie na przykład głowa, sugeruje pogląd artystki, że bóg nie żyje? A może to tajemniczy artefakt, którego przeznaczenia nikt z żyjących nie zna? Może ów przedmiot służy do poznawania ludzkich myśli? Albo skłania ich samych do poznania siebie? Czy też wyłączyła umysł w momencie, gdy ujęła pędzel, i po prostu zaczęła tworzyć? Sądzę, że nigdy się nie dowiem, i nawet nie chcę, a mroczna cześć mojej duszy wolałaby, żeby obraz nigdy nie powstał. Egoizm w czystej, okrutnej postaci.
***
– Mario, naprawdę uważam, że to zły pomysł.
Spojrzałem w spokojne oczy mojej żony, oczy które oczarowały mnie podczas pierwszego spotkania, i nadal nie mogę oderwać od nich wzroku. Zauważyłem pierwsze siwe włosy i cień zmartwienia na jej nadal pięknej twarzy. Przez ponad dwadzieścia lat małżeństwa nigdy mnie nie zawiodła, z reguły miała rację we wszystkich sprawach, ale teraz nie mogłem się z nią zgodzić.
– To jego marzenie. Pamiętasz swoje marzenia? Chciałeś zwiedzać świat, zbudować dom, mieć dzieci. Pragnąłeś skoczyć na bungee. Pamiętasz przerażenie? Nie swoje, moje. Bałam się o ciebie, jak nigdy wcześniej, a mimo to zaryzykowałam po to tylko, by sprawić ci przyjemność. Janusz, wiesz, że on niczego więcej nie chce. Inne dzieci proszą o prawko, samochód, rower czy komputer, a on właśnie o to. Nie uważasz, że to ważne?
Mój synek. Mały człowieczek, którego przyjście na świat było największym cudem mojego życia. Przez ponad miesiąc nie miałem czystych koszul, bo nosząc go, albo zostałem niechcący opluty, albo wymsknęło mu się śniadanie, a mimo to nie przestawałem go kołysać. Pamiętam jego pierwszy krok i blady strach, gdy stracił równowagę i upadł. Pierwszy ząb, który kosztował mnie kilka nieprzespanych nocy. Pierwszą piątkę i pierwszą jedynkę w szkole. I skruchę, gdy zobaczył, że było mi przykro z powodu złej oceny. Nigdy potem nie dostał jedynki. Nie chciał sprawić mi zawodu. A teraz wyglądało na to, że ja zawiodę jego.
– Mario, wiesz, jakie jest ryzyko.
– Spokojnie. To mądry chłopiec, na pewno będzie na siebie uważał. Mówił, że kupi specjalny sprzęt, że się zabezpieczy.
– I żyłkę, która zabezpieczy go przed inwalidztwem?
– Nawet tak nie mów!
– Kochanie – złożyłem ręce na piersi i próbowałem zabrzmieć stanowczo – wiesz, ze nie chodzi mi o niego. Tylu wariatów pędzi po drogach. Nawet jeśli Michał będzie na siebie uważał, to znajdzie się ktoś, kto nie będzie. Co wtedy zrobimy?
– Wszystko będzie dobrze.
Mówiąc to, ujęła moją dłoń, a ciepło rozeszło się po moim ciele. Patrzyła na mnie wyczekująco i nie mogłem jej sprawić przykrości. Nie mogłem jej sprawić Michałowi.
I wtedy popełniłem błąd.
***
Siedziałem przed intrygującym obrazem i choć nań nie patrzyłem, miałem wrażenie, że on patrzy na mnie. Zagląda w moje myśli i ciągle zadaje to samo pytanie: "Czy na pewno postąpiłeś słusznie?". Tak jakbym wiedział. Do dziś nie wiem.
Czaszka Boga.
Spojrzałem w puste oczodoły, jakbym chciał z nich wyczytać sensowną odpowiedź. Jakbym liczył na to, że martwa rzecz rozwieje wszystkie wątpliwości. Co siedzi w tej głowie? Czy on wie? Czy wtedy wiedział?
A może to Michał? Może w pewnym stopniu to jego czaszka?
Przypomniałem sobie spojrzenie, patrzące lecz niewidzące. Brak świadomości i reakcji na bodźce zewnętrzne. Pokiereszowane ciało. Spojrzałem w oczy bardziej martwe niż żywe. Michał, czy wiedziałeś? A jeśli wiedziałeś, to dlaczego byłeś taki uparty? Odpowiedz mi. Powiedz ojcu, dlaczego podjąłeś taką decyzję, wiedząc, co oznacza, znając ryzyko? Nigdy mnie nie zawiodłeś. Więc dlaczego? Czemu kazałeś mi patrzeć, jak odchodzisz? Żegnać cię, gdy trumna znikała w grobie? Całować zimne czoło ze świadomością, że robię to po raz ostatni? Nie o tym marzyłeś.
"Czemu właśnie mój syn?" - pytałem, patrząc na obraz. "Odpowiedz".
***
Z sali na OIOM-ie wyszedł lekarz prowadzący. W ręku trzymał kartę i widać było, że niemiłosiernie mu ciąży. On już wiedział. My też, choć nie chcieliśmy wiedzieć. Maria przytuliła się do mnie mocno, chyba za mocno. Czułem jak drży i łka. Ja udawałem twardego, ale tak naprawdę nie miałem pojęcia, kiedy się rozpadnę na kawałki.
Lekarz nie chciał wypowiadać tych słów. W takich chwilach pewnie rozmyśla, czy postąpił właściwie, wybierając medycynę. Słyszałem go, jakbym oglądał film, jakby to wszystko miało miejsce jedynie na ekranie telewizora.
– Bardzo mi przykro - rzekł, pocierając zmarszczone czoło. - Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Wykonaliśmy badania, usunęliśmy krwiak, ale obawiam się że uszkodzenia mózgu są zbyt rozległe, by państwa syn do nas wrócił. W tej chwili tylko aparatura trzyma go przy życiu. Muszę spytać, czy zdecydowali się państwo na przekazanie organów?
Co miałem mu powiedzieć? "Nie, zostawcie w spokoju mojego małego synka!"? Tak naprawdę decyzję podjąłem w momencie, gdy kupiliśmy mu ten cholerny motocykl. Teraz wystarczyło tylko podpisać.
***
- Siedzi pan tutaj bardzo długo? Podoba się panu obraz?
Wypowiedziane w moim kierunku słowa wyrwały mnie z letargu. Przede mną stała artystka, której dzieło podziwiałem przez ostatnie... nie wiem, jak długo. Młoda, najwyżej trzydzieści lat. Uśmiech dający radość wszystkim wokół nie schodził z jej ślicznej twarzy. Kasztanowe włosy upięła w koński ogon, grzywka opadała na czoło, niesforne kosmyki uciekały na skronie. Była dość wysoka, szczupła, ubrana skromnie jak studentka, a nie ekstrawagancka i kontrowersyjna wystrojona w fikuśne kreacje z nowoczesnych pokazów mody, które są pod publiczkę i mają podkreślać artystyczną duszę. Nie znałem się na malarstwie, ale wiedziałem, że porządna sztuka obroni się sama niezależnie od tego, co artysta na siebie założy, czy też jakie kontrowersje wzbudzi.
– Nie jestem pewien, co myślę na jego temat – odpowiedziałem w końcu.
– Jeśli mam być szczera, to też nie wiem – rzekła, siadając obok mnie. - Cały czas jakiś głos w głowie podpowiada mi, że to nie jest moje dzieło.
– Podobno maluje pani w rytmie bicia serca.
– E tam. - Machnęła ręką. - Agent wszystko poprzekręcał. Ja jestem zdania, że to moje serce maluje.
– Pani serce...
Moja dłoń powędrowała w stronę jej klatki piersiowej. Dotknąłem miejsca, w którym biegła podłużna blizna wzdłuż mostka. Nie widziałem jej, ale byłem pewien, że tamtędy biegnie. Bałem się reakcji dziewczyny, lecz nie mogłem tego powstrzymać. Chciałem zbliżyć się ten ostatni raz, dotknąć, poczuć… A ona zrozumiała i pojęła, kim jestem. Nie wiem jak do tego doszła, ale widziałem to w jej spojrzeniu. Przykryła moją dłoń swoją, a jej oczy mówiły: "Dziękuję".
Taka piękna. Tworzyliby z Michałem świetną parę.
I tworzą. Można powiedzieć, że jego serce bije dla niej.
Drugi tekst:
Pamiętam dzień, kiedy po raz pierwszy cię zobaczyłem. Padało. Nortes wiał dość mocno, a ty stałeś bezradny i mokry, w dłoni trzymając jankeską, sportową torbę, po której ściekał deszcz. Wtedy dziwiły mnie twoje przeciwsłoneczne okulary, teraz wiem, że przed wzrokiem innych chowałeś za nimi oczy pełne nienawiści i determinacji. Kolejny straceniec - tylko tacy przylatują do Culiacán. Czasem motywują przyjazd chęcią zobaczenia słynnego cmentarza narcos, nudnego ogrodu botanicznego albo zagrania w Tropicana Casino. Kłamią. Jakaś życiowa tragedia, niepowodzenie, chęć wzbogacenia się na krzywdzie albo nienawiść. Właśnie to ściąga ludzi do Culiacán, a miasto cierpliwie ich przyjmuje, choć różnie się z nimi obchodzi.
Podszedłem powoli i zapytałem czy nie potrzebujesz pomocy. Najpierw wzdrygnąłeś się jakbym zaproponował coś nieprzyzwoitego, później, przez długą chwilę ciszy musiałeś oceniać mnie wzrokiem, aż w końcu zobaczyłem nieznaczne skinięcie głową. Wiem, co myślałeś. Brudny Meksykanin, ze śniadą skórą i nienaturalnie białymi zębami, jakimś cudem mówiący płynnie po angielsku, ale nie wart jednego centavo.
Chciałeś zwiedzać, poznawać ludzi, dotykać dawnych miejsc i chłonąć nienamacalne. Pokazywałem ci to wszystko, objaśniałem, cierpliwie - tak jak rodzic tłumaczy dziecku. Jedliśmy zachłannie i śpiewaliśmy głośno stąpając po kamieniach dawnych ludów. Miałeś swój Meksyk, ale to był tylko parawan, za którym kryło się coś zupełnie innego. W końcu, któregoś parnego wieczoru poszliśmy się napić. W małej, ciasnej cantina zażyczyłeś sobie butelkę mezcalu z gusanos de maguey. Piliśmy w martwej ciszy, a twoje oczy szkliły się ukrywanymi łzami. Wiedziałem, że to preludium do potoku słów ale nie naciskałem, meksykanie potrafią czekać. Gdy butelka się skończyła kazałeś zaprowadzić się do pulqueria, zupełnie jakbyś po tych kilkunastu dniach był już jednym z nas. Wypiliśmy trochę i wtedy pękłeś. Pulque daje wizje i wydziera z duszy prawdę, nawet jeśli to okrutna prawda.
Miała na imię Helena. Tego dnia, niebo od rana wyglądało jak nabrzmiały balon czekający na nakłucie szpilką, ale mimo popołudniowej pory deszcz nadal nie chciał spaść. Kiedy Helena oświadczyła Ci, że odchodzi do innego i trzasnęła drzwiami jakby przybijając pieczątkę „rozstanie”, byłeś wściekły na los za ten brak deszczu, za sytuację, za to że bolało, i że pewnie nie odzyskasz już swoich płyt. Usiadłeś na podłodze z butelką wódki w dłoni, zatopiwszy się rozpaczy. Klimatyczny, mroczny i bury anturage tej twojej pierwszej samotności po zerwaniu szlag trafił, bo pięknie świeciło słońce. Czas płynął, wódki w butelce ubywało, a jak na złość ciągle nie było jeszcze deszczu i ciągle nie było już Heleny. Przez kilka następnych tygodni żyłeś jak zombie. Parę razy widziałeś ich gdzieś razem, parę razy udawałeś przed sobą, że nie widzisz. Trzeźwy mówiłeś do siebie, że jest zdradliwą suką, pijany pisałeś żeby wróciła, bo kochasz. Szare tygodnie płynęły a miłość i ból rozstania odchodziły w niepamięć, ustępując miejsca nienawiści. Po kilku miesiącach postanowiłeś szukać swojego miejsca na ziemi. To miał być nowy początek, odrodzenie, które pozwoli ci żyć dalej i zapomnieć Helenę. Jednak nienawiść zabrałeś w tę podróż ze sobą.
Wysłuchałem cię cierpliwie, kiwałem głową, fałszywie łączyłem się w bólu i utyskiwałem na kobiety. Po pulque twój angielski się poprawił ale maniery sporo pogorszyły, obraziłeś większość z biesiadujących i chciałeś mnie uderzyć. Mogłem cię wtedy zabić, gringo. Nawet kropla potu nie spłynęłaby po moim czole, podczas kiedy ty leżałbyś już u moich stóp, gwarantuję. W Culiacán nikt by cię nie szukał, bo tu trupy sprzątają śmieciarki. Ale nie zrobiłem tego. Dlaczego? Wiedziałem, że ściągasz na siebie większe cierpienie, kwestią czasu jest, kiedy nadejdzie i zniszczy twój świat. Gdzieś w połowie października dałem ci cukrową czaszkę. Dziwnie wyglądała na twojej bladej dłoni, trochę poniżej poziomu cynicznego uśmiechu, kiedy pozą parodiowałeś Hamleta krzycząc „mam czaszkę Boga!”. Poprosiłeś wtedy o sfotografowanie, a ja odmownie pokręciłem głową, z trudem chowając wściekłość za zielenią twoich amerykańskich dolarów.
Szkoda, że nie zrobiłem tego zdjęcia.
Cukrowe czaszki dajemy gringos, a oni, jeśli uda im się opuścić Culiacán, niosą w świat wieść o Niña Blanca lub Santa Muerte jak nazywa ją świat. Nic wtedy o niej nie wiedziałeś ale wyczułeś, że gdzieś krąży wokół twojego bólu i nienawiści, a to obudziło twoją ciekawość. Opowiadałem więc. O tym, że Santa Muerte jest nasza - ludzi ulicy, prostytutek, handlarzy, narcos, zabójców, złodziei, mariachis. Ma wielką moc, bo śmierć jest tutaj wszędzie, to jej królestwo. Trochę się śmiałeś i zamilkłem, bo ten podszyty szyderstwem rechot był dla mnie obrazą. Są rzeczy z jakich się tutaj nie śmieje. Nie śmieje się z Jesusa Malverde, ani z tego, że tu trzeba być na granicy śmierci żeby przeżyć, nie śmieje się z Los Zetas i z tego, że meksykanie wszystko robią „później”. I nigdy nie śmieje się z Santa Muerte.
Ona tutaj jest. Pomiędzy kolorowymi straganami, wśród bawiących się dzieci, w brudnych zaułkach i czystych kościołach, na straganach z brujeria i wytatuowana na skórze narcos. Przechadza się między nami, patrzy i dogląda, dba o swoich nie jak bogini, ale jak matka, przyjaciółka, siostra. Modlimy się do niej, a ona wysłuchuje naszych próśb. Po prostu. Kupujesz świecę wybierając kolor zależnie od intencji i odmawiasz modlitwę. Czerwona świeca da upragnioną miłość, czarna zrobi komuś krzywdę. Ale z Niña Blanca jest się na zawsze, do końca. Za spełnienie prośby żąda lojalności i przywiązania, lecz musisz uważać o co prosisz, bo na pewno to dostaniesz, a ona jest… milagros... demasiado milagrosa.
I wtedy, kiedy zauważyłem jak błyszczą ci oczy, powinienem powiedzieć, że koniec z naszą umową, że nie będę już twoim przewodnikiem i „załatwiaczem”. Mam jednak żonę i małego Felipe – nie powiedziałem.
Nie chciałem iść na jarmark. Poszedłeś więc sam, twoim przewodnikiem była nienawiść. Miałeś już złudną wiedzę, narzędzie i cel - wszystko po co podświadomie tu przyjechałeś. Kupiłeś trzy czarne świece. Typowo amerykańskie podejście, bo jedna wystarczyłaby aż nadto, ale dla takich jak ty więcej znaczy lepiej. Dawno nie widziałem żeby ktoś modlił się tak żarliwie i słyszałem twoją prośbę. Później sprawy potoczyły się szybko. Nadal pokazywałem ci Culiacán, lecz nawet kiedy odwiedzaliśmy po raz drugi te same miejsca byłeś inny, wyciszony i zrelaksowany - wypełniłeś swoją misję i w twoim sercu zagościł spokój. Przez kilka tygodni czas płynął leniwie. Aż do tego dnia, kiedy odebrałeś telefon od Heleny. Przez łzy mówiła cicho, że popełniła błąd, kocha tylko ciebie, nie wie dlaczego to wszystko się stało, pytała gdzie jesteś i czy wrócisz dla niej. Pakowałeś się szybko, a ja po raz pierwszy zobaczyłem jak szczerze potrafisz się uśmiechać. Obserwowałem tę radość opierając się niedbale o framugę hotelowego pokoju, ale milczałem znając scenariusz tej kiepskiej sztuki. W drzwiach minąłeś mnie jak huragan, wręczając mokry od potu zwitek banknotów i rzucając bełkotliwe „na razie”. Wytarłem te pieniądze starannie i pokręciłem z dezaprobatą głową. Byłeś w moim kraju zaledwie chwilę, gringo, a myślałeś, że wiesz o nim wszystko. Jak setki innych przed tobą, ledwie musnąłeś palcem powierzchnię z mylnym wrażeniem, że oto właśnie wbiłeś pięść do samego sedna zrozumienia.
Szkoda, że nie zrobiłem wtedy tego zdjęcia.
Będziesz łkał, gryzł wargi do krwi i drapał w rozpaczy twarz, aż zostaną na niej rozorane ślady. Będziesz klął, krzyczał w noc, pomstował i szalał z obłędu, zatrzymasz świat i zrobisz wszystko co możliwe. Ale „wszystko” to będzie mało, bo ona i tak umrze, gringo. Umrze w męczarniach.
Zapalonych dla Santa Muerte czarnych świec nie da się już zdmuchnąć.
"ty tak zawsze masz - wylejesz zawartośc mózgu i musisz poczekac az ci sie zbierze, jak rezerwuar nad kiblem" by ravva
"Between the devil and the deep blue sea".