TEKST I
Objaśnienie gwary śląskiej pod tekstem.
Gdyby tylko wieszak z gospody umiał mówić, z pewnością mógłby opowiedzieć choćby parę słów o każdym człowieku z Nikiszowca. Bo do knajpy przychodzili wszyscy mieszkańcy osiedla – jedni częściej, inni rzadziej – ale nie było chyba nikogo, kto nie zajrzałby tam przynajmniej raz w życiu. Zdarzali się też i tacy, którzy na pierwszą wizytę w gospodzie przyjeżdżali jeszcze w niemowlęcym wózku - i ostatnim śladem, jaki pozostawili w restauracyjnej sali, była stypa po ich pogrzebie. A wieszak i tak znał wszystkich z Nikisza – tak jak znał wszystkie zawieszane na nim kurtki, palta, czapki, apaszki i szaliki...
***
Krista miała turkusowy płaszcz i chustkę w maki.
Tak jak w każdą sobotę karnawału, gospoda i tego wieczora zamieniła się w salę dancingową. Muzycy z kopalnianej orkiestry grali, ile sił w płucach, tańczące pary wirowały na parkiecie, a po ścianach, podłodze i suficie przemykały, podobne do rozrzucanego garściami konfetti, barwne światła z dyskotekowej kuli; na Nikiszowcu znów zapachniało wielkim światem.
Ale Krista wcale nie była z tego zadowolona; cały ten wielki świat nie podobał jej się nic a nic. Dorka, której dała się namówić na przyjście na zabawę, gdzieś przepadła – i dziewczyna samotnie siedziała pod ogromną palmą, stojącą w rogu sali.
A jednak Achim jakoś wypatrzył tam Kristę, chmurną i złą. Spodobała mu się i tak: drobna, rumiana, z czarnymi jak węgiel lokami, w czerwonej sukience...
-Jo mianuja się Achim – przedstawił się, podszedłszy do dziewczyny. - A ty?
-Krista. - Spojrzała na niego zmrużonymi oczami. - Czymu takie afy szczylosz, co?
-Bo ty richitg gryfno frela. - Achim z satysfakcją patrzył, jak policzki Kristy coraz to silniej powlekają się rumieńcem. - Po jakimu ty niy tańczysz?
Krista, jeszcze bardziej zakłopotana, skubała nitkę wystającą z rękawa sukienki; wcale nie przez zniknięcie Dorki była taka wściekła, nie dlatego siedziała w pojedynkę przy stoliku pod palmą.
-Jo niy poradza... - powiedziała w końcu cicho, tak bardzo, że Achim bardziej odczytał te słowa z ruchu jej warg, niż rzeczywiście usłyszał.
-Podź, Krista. - Wyciągnął do niej rękę w zapraszającym geście. - To niy fest trudne...
Tango milonga,
Tango mych marzeń i snów...*
***
Pióropusz na czaku Achima był czarny.
Gospoda, jak zawsze czwartego grudnia, zapchana była do niemożliwości. Na wieszaku brakowało już miejsca; czarne sukienne płaszcze pozawieszane były jeden na drugim, co i rusz któryś z nich spadał na zabłoconą posadzkę, a kolejni goście coraz bardziej niechlujnie dorzucali na wierzch sterty swoje okrycia.
Krista, ledwo otworzyła drzwi, aż zachwiała się od buchającego z wnętrza knajpy odoru. Śmierdziało wódką, a podobny do wiszącej nieruchomo, grafitowej chmury papierosowy dym gryzł w oczy, kiedy kobieta przedzierała się przez pełną świętujących górników salę.
-Krista! - Usłyszała nagle Alojza, sąsiada z dołu; siedział przy barze, trzymając w ręku kufel pełen niemalże czarnego stouta, pokrytego karmelową pianą. - Podź no tukej!
-A Achim kaj? - Krista, rzuciwszy na kontuar rękawiczki i pomarańczową czapkę z pomponem, ciężko usiadła na wysokim stołku. - W tango poszoł, kiele chasioka go znojda, niy?...
-Niy fanzol, Krista; kiej on nynoł naprany na placu, za starego piyrwy. - Alojz wzruszył ramionami i pociągnął piwa, na wąsach osiadła mu warstwa piany. - Dej pozór!...
Przez salę, klucząc między stolikami, szedł Achim. Do oceny sytuacji Kriście wystarczył jeden rzut oka, chwiejny krok męża i trzymana w ręku flaszka mówiły same za siebie.
-Jo niy szczimia! - Krista zerwała się ze stołka i, doskoczywszy do Achima, szarpnęła go za kurtkę górniczego munduru. - Achim, ty naprany jak sztomel!
-Niy rób larma, Krista. Patrz! - Wyjął z kieszeni maleńką, pogniecioną i zwiędniętą różyczkę. - Jak jo cie przaja!...
***
Zefek nosił granatową czapkę z rozprutym daszkiem.
Gołębie czasami bywały mądrzejsze od ludzi; tak przynajmniej uważał Zefek, przesiadując całymi godzinami przy gołębniku stojącym na podwórku familoka. Tam czas nigdy mu się nie dłużył, bez końca mógł obserwować ptaki w wolierze i słuchać ich gruchania, nawet oczekiwanie na powroty z konkursowych lotów wydawało mu się trwać zaledwie chwilę.
Ale tym razem Zefek nie zajmował się gołębiami; przebiegłszy na ukos przez plac Wyzwolenia, wpadł do gospody jak burza, tylko łupnęły zamykające się za nim drzwi.
-Synek, a ty kaj?!
Chłopak nie zwrócił nawet uwagi na pytanie barmana, niedbale rzuciwszy czapkę na wieszak, od razu ruszył w stronę stolika ustawionego w kącie sali, pod usychającą już palmą.
-Tato! Tango! - zawołał. - Tango!
-Kiere tango, Achim, co on beblo?
Achim, w przeciwieństwie do siedzącego razem z nim przy piwie Alojza, nie wydawał się być zaskoczony słowami syna.
-Pult tak się mianuje – wyjaśnił, zniecierpliwiony, jakby sąsiadowi trzeba było tłumaczyć najoczywistszą na świecie sprawę. - A ty godej, Zefek, yno gibko! - Achim w końcu zwrócił się do syna, widział, że ten nade wszystko chce podzielić się nowiną dotyczącą gołębia.
-Tato, sukces! - Zefek prawie krzyczał, z radości ledwo był w stanie zapanować nad sobą. - Tango właśnie zdobył mistrzostwo Polski!...
***
Gdyby tylko wieszak z gospody na Nikiszowcu umiał mówić...
*„Tango milonga”, tekst Andrzej Włast
Tłumaczenie gwary śląskiej:
Jo mianuja się Achim – Mam na imię Achim
Czymu takie afy szczylosz – Czemu robisz takie miny
Bo ty richitg gryfno frela – Jesteś naprawdę fajną dziewczyną
Po jakimu ty niy tańczysz? - Dlaczego nie tańczysz?
Jo niy poradza... - Ja nie umiem
Podź, Krista – Chodź, Krista
To niy fest trudne... - To nie jest bardzo trudne
P
odź no tukej! - Chodź no tu!
W tango poszoł, kiele chasioka go znojda, niy?... - Poszedł w tango, znajdę go koło śmietnika, nie?...
Niy fanzol, Krista; kiej on nynoł naprany na placu, za starego piyrwy. - Nie gadaj głupot, Krista; kiedy on spał pijany na podwórku, dawno temu.
Dej pozór!... - Uważaj!
Jo niy szczimia! - Ja nie wytrzymam!
Achim, ty naprany jak sztomel! - Achim, ty jesteś pijany jak bela!
-Niy rób larma, Krista. - Krista, nie rób hałasu.
Jak jo cie przaja!... - Jak ja cię kocham!...
Synek, a ty kaj?! - Chłopaczku, a ty gdzie?
Kiere tango, Achim, co on beblo? - Które tango, Achim co on za głupoty opowiada?
Pult tak się mianuje – Gołąb tak ma na imię
A ty godej, Zefek, yno gibko! - Zefek, a ty mów, tylko szybko!
========================================================================
TEKST II
Marzec i Anna
Anna P. od zawsze lubowała się w samotności. Niestety, wiadomo już nie od wczoraj, że co za dużo, to niezdrowo. Podświadomie wypełniając narzucony przez przodków Gestalt, obywatelka Anna P., zbudziwszy się pewnego marcowego ranka, stwierdziła, że na gwałt potrzebuje faceta. No, może nie w dosłownym tego wyrażenia znaczeniu, ale jakby był przystojny, to czemu nie… Mogłaby się ewentualnie pogodzić z brakiem romantycznych zalotów. Tamtego pamiętnego dnia biedna, samotna kobieta robiła wszystko, by zainteresować płeć przeciwną. Niestety, wszelkie starania spełzły na niczym – wieczorem nieszczęsny wamp powrócił do domu samotnie, utykając z powodu niewygodnych, dziesięciocentymetrowych szpilek. Gdy, klnąc na czym świat stoi, zrzucił wreszcie bojowy rynsztunek i wlazł pod prysznic, potężna fala gniewu zatrzęsła wyswobodzonym z gorsetu ciałem, a pozbawione makijażu oblicze spłonęło purpurą.
– Cholera jasna! Nigdy nie znajdę faceta! – pomyślała nieszczęsna, tkwiąca w staroświeckich schematach część Anny P.
– I co, może mi jeszcze powiesz, że zrobiłabyś wszystko, żeby jakiś patałach rzucił ci się w tej chwili do nóg i zaczął je wycierać własną koszulą?! – fuknęła nowoczesna, wyzwolona połowa osobowości.
– A pewnie! Pewnie, że zrobiłabym wszystko! – wrzasnęła zdesperowana dziedziczka Gestaltu.
Wtem łazienką wstrząsnął potężny ryk i przez zaparowaną szybę kabiny Anna P. ujrzała zarys postaci. Nie wierząc w to, co widzi, kobieta przetarła szkło dłonią – na zewnątrz niewątpliwie stał przedstawiciel tak upragnionej przez panią Annę „płci brzydkiej”. Nieznajomy bezczelnie zlustrował kandydatkę na starą pannę i przemówił, z cudzoziemska wypowiadając polskie wyrazy:
– Pani szuka pana? Mogę pomóc… – Ukłonił się, szastając nogami. – Doktor Chimerrus do usług. Dwa stulecie lat doświadczenia w sprawach matrymonialnych, miliardy szczęśliwie przeprowadzonych procesów zapoznawania się, niemal stuprocentowa skuteczność! Tylko ze mną znajdzie pani prawdziwego męż…
– Zara, momencik! – krzyknął skulony w kabinie wamp. – Może by pan tak przełożył tę prezentację CV na później, jak już się ubiorę?
Chimerrus obruszył się.
– Pani nie chce zawrzeć związku? A może skorzystała już pani z usług… – splunął na podłogę łazienki: płytki zaczęły syczeć, jakby potraktowano je kwasem – konkurencji?
Anna, zdziwiona własnym niezdziwieniem, spokojnie odparła, że o żadnej konkurencji tak znakomitej firmy nie słyszała.
– A więc nie chce pani… – Chimerrus zebrał się w sobie, by ponownie strzyknąć śliną.
Obywatelka P. zapewniła skwapliwie, że owszem, chce zawrzeć związek, ale nade wszystko chce się w danej chwili ubrać.
– Rozumiem. – Doktor znów zaszastał nogami i wyszedł z łazienki.
Anna, ubrawszy się naprędce, wybiegła, trzaskając drzwiami. Mieszkanie było jednak zupełnie puste. Nie było w nim ani śladu plującego kwasem solnym doktora. Jedynie na wieszaku wisiał długi, męski płaszcz. Kobieta podeszła do ubrania: było jak najbardziej realne, pachniało nawet perfumami marki „Tango”.
Zaintrygowana, obywatelka Anna P. udała się do kuchni, skąd dobiegał przyjemny zapach świeżo upieczonej kaczki. Mimo to wnętrze piecyka świeciło pustkami. Podniósłszy oczy, Anna zauważyła niewielki flakonik. „Niepowtarzalny aromat kaczki zwabi nawet najbardziej leniwe koty.”
KOTY?! Anna spojrzała w swoje odbicie w szybie zamkniętego piecyka: wyraźnie zobaczyła koci pyszczek. Odwróciła się na pięcie. Ostry ból przeszył jej pośladki. Po chwili zrozumiała, że właśnie nadepnęła sobie na ogon.
„No pięknie” – pomyślała. – „Znowu śniło mi się, że jestem kobietą!”