TEKST I
Biegłem, nieudolnie próbując przeskakiwać kałuże, żeby w końcu wpaść do budynku gwałtownie, jak oddział specjalsów.
Miałem wrażenie jakby ludzie na krakowskim dworcu wyszli z domów i znaleźli się tu wyłącznie po to, żebym nie zdążył na swojego busa. Tarasowali mi drogę, wchodzili nagle w linię trasy, którą w ułamkach sekund wyznaczałem, próbując lawirować w tłumie i wygrać z czasem. Wychodzili zza filarów, z jedzeniem, gazetami, telefonami, z beztroską wreszcie. Przeszkadzali.
Czas uciekał. Kolejne metry, kolejne szturchnięcia i obustronnie rzucane ze złością „kurwy”. Niestety, pośpiech nie zna savoir-vivre. Wreszcie minąłem po prawej Burger Kinga i wpadając w największą możliwą kałużę, znalazłem się na terenie zajezdni busów. Jeszcze kilka zmęczonych kroków i dopadłem wreszcie do pojazdu. Łapiąc gwałtownie powietrze, wymieniłem z kierowcą porozumiewawcze spojrzenia i kupiłem bilet.
Na szczęście kilka ostatnich miejsc było wolnych – zaleta wsiadania na przystanku początkowym. Mission completed. Teraz już tylko relaks. Z plecaka powoli wyciągnąłem słuchawki i książkę, uspokoiłem oddech. Kiedy z telefonu popłynęły pierwsze dźwięki Nine Inch Nails, a ja zapadłem się w początkowe akapity „Białej Gorączki” Hugo-Badera jak w miękki koc, świat wokół mnie przestał istnieć. Rytmicznie podskakujący na nierównościach bus dawał poczucie ukojenia, hipnotyzował i usypiał drganiami. Starałem się dostosować do tego rytmu, płynąć z nurtem, aż do domu.
Nagłe kopnięcie w kostkę ściągnęło mnie z fali. Podniosłem głowę. Porzeczkowe usta poruszały się wdzięcznie, tak wdzięcznie, że mógłbym patrzyć cały dzień. Ściągnąłem słuchawki.
- Właśnie przeprosiłam.
Była naprawdę imponująca. Ciasno spięte w kucyk czarne włosy. Białe spodnie, tak ciasne, że wyglądały jakby ktoś namalował je na skórze. Skórzane botki na obcasie, do kostek. Sięgający połowy uda musztardowy płaszczyk z nubuku. Zimne, czarne oczy i pasujący do nich lodowaty głos.
- Nie szkodzi – odpowiedziałem, próbując założyć z powrotem słuchawki.
- Na stojąco mogłoby być trudno czytać.
Teraz pojąłem co ma na myśli. Zrobiło mi się głupio, ale tylko trochę.
- Prawdopodobnie tak – powiedziałem wolno.
Inni pasażerowie nie zwracali na nas uwagi. To była gra jeden na jeden.
Oczy się jej zwęziły, usta zamknęły w jednolitą kreskę. Zanim zdążyła wypowiedzieć ostrą ripostę, uśmiechnąłem się szeroko.
- Mogę panią wziąć na kolana.
Patrzyła na mnie chłodno i długo.
A potem niespodziewanie ściągnęła z ramienia torebkę i usiadła mi na kolanach.
Bokiem, nogami w kierunku przejścia pomiędzy fotelami, miękko ale zdecydowanie. Zaskoczyła mnie, przyznaję. Założyłem słuchawki jakby nic się nie stało, chciałem ukryć zakłopotanie i podniecenie. To nie była zwyczajna sytuacja i to na pewno nie była zwyczajna dziewczyna. Nie miałem już możliwości czytać, więc zatopiłem się w muzyce.
You give me the reason, you give me control
I gave you my purity, my purity you stole
Did you think I wouldn't recognize this compromise?
Am I just too stupid to realize?
Stale incense, old sweat
And lies, lies, lies ¹
Pachniała jakimiś ciężkimi, słodkimi perfumami. Idealnie komponowały się z naturalnym zapachem jej skóry. Były w tym zapachu wolność, wyzwanie i egzotyka. Tańczące przy ognisku, półnagie dzikuski i ekstatyczna walka ciał na piasku pod palmami, w towarzystwie niepokojąco rzucanych przez płomienie cieni.
„Dureń”. Uśmiechnąłem się do siebie w myślach.
Bus podskoczył na wyboju, a jej pośladki przypadkowo otarły się o mnie zdecydowanie mocniej, niż powinny. Zagryzłem wargi, nic nie dając po sobie poznać.
It comes down to this
Your kiss, your fist
And your strain, it gets under my skin
Within, take in
The extent of my sin
Kolejna dziura i kolejny kontakt. Sytuacja zaczynała robić się niekomfortowa, bo dziewczyna mogła za chwilę poczuć, że mój organizm reaguje dość gwałtownie na podskoki busa i jej ciało.
Zacząłem patrzyć w boczną szybę, próbując zlokalizować nierówności na drodze i minimalizować ich skutki. Kiedy wypatrzyłem jakąś dziurę, starałem się unieść dziewczynę tak, żeby nie ocierała się o mnie gwałtownie. Wyszło jeszcze gorzej. Ja drgałem pod nią, ona podskakiwała na nierównościach trasy. Pulsowaliśmy w tańcu pośladków i bioder zupełnie mimowolnie, jak dwie marionetki. W końcu pojazd wjechał na prostą drogę, a ja cicho odetchnąłem z ulgą.
Przez chwilę nic się nie działo. Starałem się na spokojnie analizować sytuację, ale jej kuriozalność powodowała, że paradoksalnie rosło moje podniecenie. Przypadek, tłum ściśniętych pasażerów i my, obcy sobie ludzie w dwuznacznej sytuacji . Obcy my. A ja mam ją na kolanach.
Nagle powierciła tyłkiem jakby szukała wygodniejszej pozycji. Zanim zdążyłem gwałtownie wciągnąć powietrze zrobiła to znowu. Podnosiła pośladki na centymetr, żeby poruszyć biodrami do przodu, a opadając na mnie, do tyłu. Popatrzyłem błagalnie na jej profil. Wzrok miała skierowany prosto przed siebie, oczy zimne, jak czarne kamyki upuszczone w śnieg. Twarz bez wyrazu.
You give me the anger, you give me the nerve
Carry out my sentence, well I get what I deserve
I'm just an effigy to be disgraced, to be defaced
Your need for me has been replaced
And if I can't have everything
Well, then just give me a taste
Odchrząknąłem. Chyba głośno. Słuchając muzyki zazwyczaj mówi się, i wydaje dźwięki, głośniej niż normalnie. Nikt nie zwrócił uwagi, nikt nie odwrócił głowy. Miałem wrażenie, że jeśli ktoś zignorował mnie najbardziej, to ona.
Tym razem zakręciła biodrami ósemkę, a ja nie miałem już wątpliwości. Robi to celowo. Unosiła ciało tak nieznacznie, że gdyby patrzył na nas którykolwiek z pasażerów, nie dostrzegłby ruchu. Ale nikt nie patrzył. Droga była płaska jak lodowisko, a ona i tak ciągle się ruszała.
Chciałem ją chwycić, zatrzymać i przejąć kontrolę nad tą absurdalną sytuacją, ale mój organizm się zbuntował i poddał jej kołysaniu. Bo kołysała, jak najniegrzeczniejsza kołysanka.
Oparłem się wygodnie o fotel. Przestałem walczyć. Przegrałem. A może właśnie wygrałem?
Po kilku następnych minutach musiałem bardzo uważać, żeby nie jęknąć w tym pełnym ludzi busie. Dziewczyna wierciła się coraz gwałtowniej, nie mogąc się opanować odpowiadałem jej ruchami bioder bo powoli było mi wszystko jedno czy ktoś się zorientuje, czy kierowca nas wyrzuci, czy ktoś zrobi aferę. Tylko ja i ona. Płyniemy do brzegu. Ja i ona.
Szybciej.
Położyłem prawą rękę na jej pośladku.
Zatrzymała się gwałtownie w połowie ruchu, odwróciła głowę w moim kierunku głowę, obdarzając mnie najbardziej pogardliwym spojrzeniem, jakie widziałem w ciągu ostatnich lat, a potem chwyciła mnie za rękę z siłą Optimusa Prime i odrzuciła moją dłoń tak mocno, że ta uderzyła boleśnie w szybę pojazdu. Jakby nigdy nic wróciła do poprzedniej pozycji i zamarła.
Spanikowałem.
- Przepraszam – wyszeptałem w okolicach jej ucha. Blisko, ale nie tak blisko, żeby ją urazić. – Ja już nie… Nie przestawaj. Proszę.
Rzuciła mi krótkie i ostre spojrzenie. Tak krótkie, że nawet nie byłem pewien, czy naprawdę się wydarzyło. Nic już nie miało znaczenia. Tylko to, żeby półnaga dzikuska wznowiła taniec przy ognisku.
I wznowiła. Powoli, jakby za karę nie wracając od razu do poprzedniego rytmu, ale zaczynając od nowa. Jak gdyby chciała powiedzieć „wszystko zepsułeś”.
Ręce położyłem na bokach swoich ud. Ani drgnąłem. Ani, kurwa, drgnąłem.
Tańczyła. Ruszała się szybciej, to znów odrobinę wolniej, zmieniała kierunki i siłę z jaką na mnie opadała. Była najlepszym i najgorszym co mogło mnie spotkać w tej podróży.
Jęknąłem cicho, mimowolnie. Ani waż się przestać albo zwolnić bo chwycę cię za biodra i sam pokieruję tę łódź do brzegu! Ani się waż! Dalej!
Jęknąłem. Oblała mnie fala gorąca, masa ciepłego powietrza uderzyła mi w twarz, wypełniła żyły i mięśnie, aż zacisnąłem boleśnie palce u stóp. Zamknąłem oczy i odpłynąłem. Czułem, że dziewczyna wstaje, ale nie miałem sił żeby otworzyć oczy – położyłem tylko odruchowo plecak na brzuchu.
Nie chciałem jej wypuścić, ale kiedy kilka sekund później zerwałem się gwałtownie z siedzenia, czarny kucyk już powiewał na przystanku, w rytm kołyszącego ruchu ciała w białych, jakby namalowanych spodniach.
Wysiadłem na następnym. I tak przejechałem cztery przystanki za daleko.
*
Siedem lat później, będąc na wycieczce, minąłem pod ruinami zamku atrakcyjną kobietę w średnim wieku. Przeszedłem jeszcze kilka metrów, tylko po to by gwałtownie wrócić i zadać jej pytanie.
- Przepraszam – odchrząknąłem z zakłopotaniem. – Czy może mi pani powiedzieć jak nazywają się perfumy, których pani używa? Przypomniały mi pewną osobę.
Popatrzyła na mnie dość zimno.
- Tubereuse 3 Animale.
Uśmiechnąłem się.
¹ Wszystkie fragmenty pochodzą z utworu "Sin" zespołu Nine Inch Nails.
========
TEKST II
18+
Korzyść namacalności
Bezszelestnie zdejmuję buty, w skarpetkach przemykam do łazienki, włączam światło, opieram się rękoma o umywalkę, patrzę głęboko w oczy lustrzanemu vis a vis. Zmęczonym wzrokiem omiatam twarz, pociągłą i ogorzałą, z przecinającą wysokie czoło szeroką zmarszczką, powstałą od mojej ulubionej złośliwej miny, którą komentuję nieudane projekty podwładnych.
Szukam śladów zbrodni, centymetr po centymetrze przeczesuję brodę, która przed godziną ocierała się o obojczyk. Kocham to słowo – jak u Nabokova, o-boj-czyk, ostatnia zgłoska niczym mlaśnięcie przy odrywaniu ust od ciała kochanki. Przyglądam się policzkom, w które wbijały się palce – tak mocno i intensywnie, jakby chciały wyryć paznokciami podpis: tu byłyśmy, tu i nie tylko tu, o, tam niżej też, ale zaznaczymy się na widoczniejszym dla postronnych miejscu. Uchylam wargi, nieprzyzwyczajone jeszcze do odłączenia od innych warg; wysuwam język, na końcu którego czuję jeszcze smak jej soków. Przechodzi mnie dreszcz. Raczej niechęci wobec siebie aniżeli podniecenia.
Nie dostrzegam śladów szminki, ale dla pewności przemywam twarz zimną wodą. Kątem oka dostrzegam ruch. Drzwi do łazienki otwierają się, staje w nich Marcela. Uśmiecha się lekko. Zakręcam kran, chwytam za ręcznik, odwracam się i próbuję odwzajemnić uśmiech. Nieudolnie.
– Sądziłem, że śpisz, skarbie.
– Nie mogłam zasnąć – mówi cichym, ciepłym głosem. – Bez ciebie ciężko.
– To miłe, ale nie musiałaś – zapada chwila milczenia. Próbuję utrzymać kontakt wzrokowy.
– Jak było?
– Hmm… Dobrze, w porządku, wiesz, przedłużyło się to spotkanie, tak jak pisałem – mówię nieszczerze. – Przepraszam – dodaję, już chyba prawdę.
– Nie musisz. Ani przepraszać. Ani kłamać.
Przeczesuję ręką gęste włosy jak uczniak złapany na próbie ściągania. Ten jej uśmiech. Bez śladu złośliwości, jak robot a nie człowiek. Czemu po prostu nie dasz mi w mordę, kochanie?
– Chodź do łóżka – mówi, cofając się za próg. – Chcę cię o coś poprosić.
***
Minęło trochę czasu. Jest źle, gorzej niż ostatnio. Po trzydziestu minutach czuję przemożną chęć parsknięcia śmiechem, co w tych okolicznościach nie byłoby wskazane.
Wyobrażam sobie siebie z perspektywy obserwatora, Wielkiego Brata albo Boga Ojca Wszechmogącego, przecież zawsze istnieje możliwość, że ktoś patrzy. Kolana oparte o materac, dłonie opadające wzdłuż ciała i ruch za ruchem, posuwiście, niby mocno, ale już ze zmęczeniem, biorę od tyłu dziewczynę z tindera. Mam znudzoną, mokrą od potu twarz.
– O tak… tak… dotknij mnie… dotykaj…
Pieprzymy się od pół godziny, a ona chce dotyku. Na podłodze leżą pomieszane, skotłowane ubrania – biała koszula, spodnie od garnituru, biustonosz, stringi, koszulka na ramiączkach – a ona prosi o dotyk. Irytuje mnie tym, trafia w czuły punkt. Mogę włożyć fiuta w każdy otwór jej ciała, mogę zalać ją spermą, mogę wgryźć się zębami w jej ramiona, a nie mogę – nie umiem, nie chcę? – naprawdę jej dotknąć, jakby dotyk był granicą czułości, do której przekroczenia nie jestem zdolny.
Daję jej klapsa albo na chwilę chwytam za ślicznie zarysowane kości biodrowe, ale to wszystko jest sztuczne, mechaniczne, nieprawdziwe. Jak ona. A przecież ma wspaniałe, młode, wysportowane ciało; gładką i opaloną skórę, na której pięknie wygląda gęsia skórka; średniej wielkości, apetyczne piersi z nabrzmiałymi sutkami – wielu facetów musi każdego dnia łapczywie obracać ją w myślach, zgarnia pewnie setki superlajków. Mimo tego wszystkiego wydaje mi się powtarzalna, jest produktem idealnie skrojonym na dzisiejsze czasy, miałem już takich kilkanaście, ich wytapetowane twarze zlewają się w jeden byt, wszechgrzech, wyrzut sumienia.
Już wiem, że nie dojdę, a nie mam siły dłużej, gdybym chciał się zasapać na śmierć to poszedłbym na siłownię. Wydaję z siebie kilka stęknięć i jęków, macham głową jak Slash grający solówkę w November Rain, wyjmuję penisa i rzucam się na łóżko, przykrywając krocze kołdrą, by nie mogła dostrzec resztek erekcji. Zamykam oczy. Ona opada obok, wydając z siebie odgłos będący mieszanką radosnego śmiechu i jęknięcia. Kładzie dłoń na mojej dłoni, ale nie zdobywam się na jej zaciśnięcie. Potrwamy tak przed chwilę, po czym wyjdę, rzucając na pożegnanie gorzkie „dobranoc”.
***
Historia jest trudna, nie ma w niej niczego podniecającego dla normalnego człowieka. Jest dziewczyna i jest dwóch facetów. Jest las. Dziewczyna ma czternaście lat, mężczyźni po dwadzieścia z hakiem. Są pijani. Ona wracała na skróty do domu, oni zatrzymali samochód i poszli zrobić siku. Zrobili coś więcej.
Staram się nie myśleć o szczegółach. Odwracam wzrok od komputera, szukam czegoś, co mi pomoże. Nie myśleć, nie o tym. Zawieszam oczy na nowej stażystce w zespole, którym zarządzam. Pracuje od dwóch tygodni; niestety często przychodzi i pyta: czy nie może w czymś pomóc, czy pokazałbym jej jakąś opcję w nowym programie, czy jestem zadowolony z pierwszego raportu, jaki sporządziła. Mieści się, niestety, idealnie w ukochanym przeze mnie typie urody. Przypomina, niestety, Marcelę, w młodszej i bardziej wulgarnej wersji. Nie mam pojęcia – może na mnie leci, może szuka najprostszej drogi do pozostania w firmie na stałe, a może dzisiejsze dwudziestopięciolatki mają tryb flirtu wbudowany jako standardową opcję, a programista zapomniał o czerwonym przycisku turn off. Patrzę na nią za długo, co zostaje niechybnie dostrzeżone i docenione promiennym uśmiechem.
Ma na imię Kaja. Kaja istnieje, a lasu nie ma, nie ma chłopaków rozpinających rozporki przed powaloną na trawę dziewczyną. Rusza w moim kierunku, kręcąc biodrami. Niestety.
***
– Zrobimy to po mojemu – mówię stanowczo i pcham ją na łóżko. Nie uprawiałem seksu we własnym mieszkaniu od dawna, co samo w sobie wystarczyłoby, aby czuć się nieswojo.
Kaja idealnie odgrywa swoją rolę. Drży z podniecenia, opiera się dłońmi o materac i lekko unosi ciało. Zdejmuje powoli żakiet, patrzy uwodzicielskim spojrzeniem numer cztery, oto i ona, połączenie diablicy z niewinną sarenką. Jest doskonałością skondensowaną w stu sześćdziesięciu centymetrach wzrostu, balansem między naturalnością a makijażem. Ma sięgające ramion słomkowo-jasne włosy z delikatnymi fioletowymi pasemkami – wyrazem indywidualizmu w korporacyjnym świecie, manifestem naiwnej jednostki, z którą rzeczywistość i tak ostatecznie zrobi to, co ja za chwilę, tylko subtelniej i mniej przyjemnie.
Zrywam jej marynarkę i rzucam na podłogę, rozpinam dżinsy, zsuwam. Stażystka ma delikatne i chude nogi, bardzo dziewczęce, zakończone drobnymi stópkami, z których pośpiesznie ściągam skarpetki. Paluszki są drobne jak u nastolatki, chętnie poświęciłbym im więcej czasu, ale – jak to mawiają alpiniści oraz korpo-szczury – góra wzywa!
Przez półprzejrzystą tkaninę dostrzegam zarys stanika. Wszystko tu takie jasne, biało jak na kuligu, jak na imprezie kokainistów w hotelu sejmowym, biała jest koszula, stanik i jej skóra, blada i delikatna; jak alabaster, jak porcelanowa zabawka, ale ta porcelana się tak łatwo nie tłucze, oj nie, zaraz to sprawdzimy. Tak jak sądziłem, piersi są drobne, to dwa lekko zarysowane pagórki zwieńczone słodkimi, wypukłymi nagrodami dla zdobywcy.
Przywieramy do siebie wargami, kłuję ją dwudniowym zarostem, a ona wgryza się w moją dolną wargę. Niewielki, słodki języczek po chwili wciska się między zęby, chce wejść głęboko, najgłębiej, dotknąć podniebienia i zrobiłby to, gdyby nie jego odpowiednik, słodka przeszkoda, partner do tańca, rumby na dwa języki.
– Zrobimy to po mojemu – powtarzam po oderwaniu ust i zmierzeniu jej władczym spojrzeniem, po czym wyciągam z kieszeni spodni opaskę.
Wiem, jak to wygląda, nawet Kaja, pomimo stanu silnego podniecenia, unosi kąciki ust w wyrazie lekkiego rozbawienia. Jestem polską odpowiedzią na Christiana Greya – chodź, pokażę ci mój sekretny pokój zabaw, zaraz rozpadniesz się na miliardy kawałków; niestety chwilowo mam na stanie tylko kawałek czarnego materiału, niczego więcej w Lidlu nie znalazłem. Nie zastanawiam się dłużej nad komicznością tej sceny, tylko zdecydowanym ruchem zasłaniam jej oczy, zdejmuję z siebie resztkę ubrań i rzucam się łapczywie na bezkresną cudowność jej ciała.
Za plecami skrzypią drzwi, a ja przecinam biodra kochanki paznokciami. Leży na plecach, oplata mnie nogami, a ja nie potrafię się powstrzymać, odkładam subtelność na inną okazję. Wchodzę w nią mocno, bardzo mocno, kilka przeciągłych, niskich jęków przeszywa sypialnię, ooo taaaak, szefie, uśmiech rozlewa się po twarzy, nie ma w nim cienia ironii, jest dużo dobrej zabawy.
Przyciskam malutkie, jędrne ciało do materaca, nachylam się, naznaczam językiem sutki, gryzę, zwalniam tempo, wyciągam i wkładam, powoli, powoli, trochę szybciej.
Odwracam głowę. Uśmiecham się niepewnie. Znowu przyśpieszam, znowu jest głośniej, dyszymy.
Dyszymy w trójkę.
Czuję, jak dwa chłodne, drobne palce muskają mnie po plecach, odrobinę poniżej łopatek. Na chwilę zastygam. Kaja łapczywie łapie oddech, a dłoń, dotykająca mnie dłoń, przylega mocniej i zdaje się popychać, kołysać mną, pokazując – nie zatrzymuj się, mój drogi, to jest twoja chwila.
Nie podnieca mnie stażystka, a dotyk. Dotyk Marceli. Nie wiem, czy kiedykolwiek miałem tak silną erekcję. To przecież najwspanialsza kobieta, jaką spotkałem na przestrzeni swego marnego życia, istota o poziomie inteligencji sprawiającym, że mogłaby zhakować Pentagon i wrobić w to Koreańczyków. Dziewczyna z wrażliwością, ciepłem, empatią, poczuciem humoru, słowem: ze wszystkim. Poza fizycznością, którą zamordował tamten las, tamci faceci. A teraz jest tu ze mną i dotyka mnie – a to dla niej wiele, naprawdę wiele – w momencie, gdy pieprzę Kaję, fizycznie Kaję, a w głowie – Marcelę.
Ta świadomość sprawia, że nie wytrzymuję – kończę szybko, nagle, nieokiełznanie, dziko, ryczę przy tym jak lew po wygranej walce o koronę króla dżungli. Zaciskam powieki, daję się ponieść chwili szczęścia, drżę jak galareta, zęby uderzają o zęby, zmysły mieszają się w kotle spełnienia.
Z transu wyrywa mnie jedna kropla pochodząca z innego wymiaru. Jedna łza spływająca po plecach.
========
TEKST III
18+
Kiedy włożyła mu rękę w spodnie, myślał, że to żart. Wprawdzie słyszał o Japończykach, całkiem naturalnie wpychających sobie palce w tyłek z okrzykiem „Kancho!”, ale to, co spotkało go w autobusie linii 130 przekraczało kilka granic.
Od długiego czasu nie był z kobietą, więc w jednej sekundzie nabrzmiał, aż go zabolało. Nieznajoma ściskała członek z wyczuciem, masując z góry na dół i z powrotem w równym tempie. Spojrzał na nią pytająco, a ona odpowiedziała jedynie zagadkowym uśmiechem. Nabrał rumieńców i stracił kontrolę nad oddechem. Było mu tak dobrze. Samotne wieczory i niezliczone wytryski w koc nie mogły zastąpić delikatnego dotyku kobiecej dłoni.
W autobusie nie jechało zbyt wiele osób, więc nikt nie zauważył, kiedy zsunęła się z siedzenia i wzięła do ust. Od razu poznał, że dziewczyna wie, co robi. Mógł śmiało uznać jej pracę za najlepsze obciąganie w swoim życiu. Zwinnie operowała językiem, bez trudu pochłaniała go całego, nie szczędząc przy tym pieszczot dla jąder. Był wniebowzięty, kiedy nagle przestała.
Popatrzył na nią z wyrzutem, by ujrzeć jedynie uśmiech, kiedy w chwilę potem na nim usiadła. Poruszała się z gracją i w równym tempie, tak jak wcześniej ręką i ustami. Tempo zaburzały jedynie skoki autobusu, co tylko potęgowało doznania. Była wilgotna i zachęcająca. Pojękiwała cicho, wyraźnie czerpiąc z tego przyjemność.
On nadal nie rozumiał sytuacji i nawet przestał próbować ją zrozumieć. Przestał też przejmować się tym, co ludzie powiedzą, co będzie, gdy ktoś ich zobaczy. Poddał się nieznajomej, która jednym dotykiem opętała go bez reszty.
Zaczęła poruszać się nieco szybciej, agresywniej, chętniej i właśnie tego potrzebował. Doszedł, nim autobus zatrzymał się na następnej stacji.
Siedziała przez moment, łapiąc oddech, by za chwilę zerwać się i pomknąć do wyjścia. Po drodze zatrzymała się, włożyła dłoń między nogi, a gdy ją wyjęła, oblizała palec, gryząc opuszkę. Wydało mu się to obleśne a zarazem nieziemsko podniecające. Mimo że niedawno odbył stosunek, poczuł na nowo moc w lędźwiach, lecz nieznajoma zdążyła opuścić autobus.
Powoli dochodził do siebie. Leniwie, z nutką roztargnienia zapiął spodnie i przygotowywał się na nieunikniony powrót do rzeczywistości. Jego umysł nawiedzały setki pytań, na które odpowiedzi nie znał. Co tu właśnie zaszło? Kim była ta dziewczyna? Dlaczego to zrobiła? Dlaczego w ogóle usiadła koło niego? Zwykły przeciętniak pracujący w jednym z wielu korpo. Nie brzydki, ale nie przystojny, nie biedny, ale też nie bogaty.
Dojechał do swojego przystanku. Oczami wyobraźni ujrzał jeszcze raz, jak nieznajoma oblizuje palec i uśmiecha się przy tym, jakby popełniła najcięższy z grzechów. Ugięły się pod nim nogi.
Gdy odzyskał jako tako władzę nad ciałem i zaczął trzeźwo myśleć, całą siłę skierował na ustalenie tożsamości dziewczyny. Jeden pomysł wydawał się szczególnie obiecujący.
~*~
Drzwi otworzył mu niewysoki, chudy chłopaczyna z radosnymi od marihuany oczami. Tonął w zbyt wielkich ciuchach i miało się nieustające wrażenie, jakby gość miał lada moment eksplodować. Nic dziwnego, że przylgnęło doń miano:
- Jesse.
- Siema, Eniu!
- Sprawa jest – powiedział, wchodząc bez pytania.
- No mów.
- Szukam kobiety.
- I przychodzisz z tym do mnie? Haha! – Przećpany śmiech zabrzmiał jak skrzeknięcie. – Czy ja ci wyglądam na kobitkę? Jak chcesz, to mam kontakt do dwóch takich, ściągniemy je tutaj, upalimy się, będzie fajnie…
- Jesse, potrzebuję skorzystać z twoich talentów.
- Zaraz, ziomuś – zaczął się cofać, unosząc ręce w obronnym geście – mówiłeś, że szukasz kobiety.
- Ogarnij się! – Pchnął chłopaka ze złością na fotel. – Nie o to mi, kurwa, chodzi! Wczoraj… jechałem autobusem z dziewczyną. Chcę żebyś włamał się do MPK i wydobył nagranie z kamer autobusu linii 130 z wczoraj między szesnastą dwadzieścia a szesnastą trzydzieści.
Kiedy chodziło o pracę, Jesse nie zadawał zbędnych pytań, tylko od razu zwykł brać się do roboty. Obrócił się z fotelem do komputera i rozpoczął wprowadzanie skomplikowanych komend przerywanych jedynie kliknięciami myszki. Pracował jak zahipnotyzowany, aż na ekranie komputera ukazało się wideo.
- Voila – zakrzyknął haker.
- Puść nagranie.
Uderzenie w klawisz i obraz ruszył. Jesse ze zdumienia wybałuszył oczy i zdołał wydusić jedynie:
- Stary, czy ty…
Krew w nim zawrzała. W myślach znów był w autobusie linii 130. Z nią. Czuł jej dotyk i wnętrze, rozkoszował się fellatio i, prowadząc kształtne biodra, osiągał szczyt. Słyszał jęki, gładził skórę, wdychał zapach włosów, których łaskotanie nawet mu nie przeszkadzało.
Ale na nagraniu był sam.
========