Kruger vs. Preissenberg - "Źródło"

1
Kruger vs. Preissenberg. Temat: "Źródło"




Użytkownicy zarejestrowani na forum co najmniej od miesiąca mogą przyznawać opowiadaniom punkty wg schematu:

Pomysł - max 20 punktów.

Styl - max 20 punktów.

Realizacja tematu - max 10 punktów.

Schematyczność - max 10 punktów. (im więcej punktów, tym mniejsze chodzenie utartymi ścieżkami)

Błędy - max 20 punktów. (ort, gram, styl oraz językowe; im więcej punktów, tym mniej błędów)

Ogólnie - max 20 punktów. (wrażenia ogólne, przesłanie, wartości, itp.)

Ocena końcowa - zsumowane punkty


Termin - 4 grudnia.

Teksty proszę wysłać do rubii
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

Źródło

2
Ponieważ obaj pojedynkowicze nadesłali teksty wcześniej, umieszczam je już dzisiaj.

Tekst I

– Co jest podejrzanego w tym facecie? Nie żyje, tak?
– Akt zgonu wystawiono w osiemdziesiątym dziewiątym, tuż przed wyborami. I na tym koniec, ale… – Historyk otworzył drugą teczkę. – Dwa lata temu trafiło to do IPNu. Konfident WSI, również o pseudonimie „Grabarz”, składał raporty do dwa tysiące trzeciego. W aktach brak danych osobowych.
– Zbieżność pseudonimów?
– Tak uznano i odłożono do wyjaśnienia. Dopiero ostatnio ktoś porównał zawartość teczek.
– To ten Miciak?
– Niewątpliwie. Ten sam styl.
Komisarz rozsiadł się wygodniej.
– Jakiś przekręt ubecji, chcieli utajnić konfidenta. Normalka.
– Zobacz, komu w WSI składał meldunki.
– Rylski?!
– Pułkownik Rylski. Szara eminencja WSI. W latach osiemdziesiątych, wschodząca gwiazda SB. Nie prowadził wtedy osobiście Miciaka, ale znali się. Miał fuksa, że przeszedł do woja, ominęła go weryfikacja. Pamiętasz, Jędrek, kiedy zniknął?
– W dwa tysiące trzecim?
– Właśnie. Niedługo po ostatnim meldunku „Grabarza”. A wiesz skąd konkretnie jest ta teczka? – Tulowski zrobił efektowną pauzę. – Po tajemniczym zniknięciu Rylskiego zabrano z jego gabinetu mały sejf. Ktoś zapomniał, ktoś gdzieś wsadził, niby przypadkiem, zwykłe przeoczenie. W efekcie leżało to w magazynie ponad trzy lata, do likwidacji WSI. Dopiero wtedy rozbebeszyli, znaleźli kilka teczek TW i przekazali nam.
– Czyli coś w tym jest. Poszukać go?
– Znajdź go, Jędrek. Wykop spod ziemi. Jeśli jeszcze żyje… Ten Miciak miał związki z pułkownikiem. Musi coś wiedzieć. Sprawa zniknięcia jest nadal nierozwiązana. A Rylski jest ważny, miał powiązania, haki na ludzi. To gruba sprawa.
– Wiem. Dam ci znać.

– Jak go znalazłeś?
– W życiu byś nie zgadł. – Drawecki zgasił papierosa. – W ewidencji ludności. To jego ostatni adres. Siedzi tam, przez kilka dni pilnowało go trzech chłopaków.
– A jeśli to ktoś inny?
– Widzieli go, porównali ze zdjęciem z ewidencji, pasuje. No i… Miciak ma konto, którego nie zlikwidowano po „śmierci". Gotówkę wypłacono w bankomacie sześć dni temu.
– Skąd wiesz?
– Mamy różne drogi… nieoficjalne.
Komisarz wyciągnął z kabury służbowego glocka i przeładował. Tulowski obserwował go spokojnie.
– Myślisz? – Wskazał na pistolet.
– Raczej nie… – Komisarz zrobił nieokreślony ruch ręką. – Ale to jest szemrana okolica. Idziemy?
Wyszli z ciemnej bramy i przecięli szybko ulicę. Czekająca od sześciu lat na wyburzenie dzielnica starych czynszówek była siedliskiem narkomanów, pijaków i życiowych rozbitków. Zrezygnowali z samochodu i przyjechali tramwajem by nie kusić losu. Na klatce schodowej zaatakował ich okropny fetor i rozrzucone na schodach wilgotne kupy śmieci, podejrzanie mlaszczące pod podeszwami. Tulowski z trudem powstrzymywał mdłości, gdy pukał do drzwi.
– Słucham?
– Dobry wieczór. Krzysztof Tulowski z Instytutu Pamięci Narodowej oraz komisarz Drawecki. Czy pan Wincenty Miciak?
– Proszę.
Tulowski pożałował, że nie odbyli tej krótkiej rozmowy, stojąc w korytarzu. W dużym pokoju oświetlonym gołą żarówką śmierdziało gorzej niż na schodach. Drawecki zaczął rozglądać się po starych meblach i brudnych kątach, próbując zlokalizować źródło omdlewającego fetoru. Śmierdziało zgniłym mięsem.
– Panie Miciak, czy był pan tajnym współpracownikiem SB?
– Tak – odparł chrapliwie gospodarz i wzruszył ramionami.
Komisarz przyjrzał mu się uważnie. Mimo dość skąpego oświetlenia, jakie zapewniała czterdziestowatowa żarówka, widać było, że Miciak wygląda wyjątkowo kiepsko, jakby stał już nad własnym grobem. Niezdrowa cera, podkrążone, wyłupiaste oczy, sine wargi. Ale na pewno był człowiekiem ze zdjęcia, Wincentym Miciakiem, TW o pseudonimie „Grabarz”.
– Składał pan też meldunki WSI?
Gospodarz skinął głową.
– Przestałem donosić – dodał.
– Dlaczego? Miało to jakiś związek ze zniknięciem pułkownika Rylskiego?
– Moment – wychrypiał w odpowiedzi Miciak i krzyknął w stronę półotwartych drzwi do drugiego pokoju. – Waluś!
Mężczyzna, który wszedł do pokoju, wyglądał równie fatalnie, jak Miciak. Te same, przerażające oczy, wargi wyprane z czerwieni i zwisająca z kości twarzy szara skóra. Goście poznali go niemal natychmiast, otwierając usta w zdumieniu. Nie dał im czasu na inną reakcję. Rzucił się na Draweckiego z rozczapierzonymi palcami. Komisarz zdążył wyrwać rękę ściskającą pistolet z kieszeni i oddać trzy strzały. Celne. I bezskuteczne. Rylski odtrącił rękę z pistoletem, oplótł Draweckiego ramionami, chwycił głowę i z głośnym chrupnięciem skręcił kark. Ciało komisarza głucho uderzyło o drewnianą podłogę.
– Noż kurwa, Wicek, trzy dziury!
Miciak był już przy oniemiałym Tulowskim i ściskał mu gardło.
– Sami przyjechaliście, rybeńko? Autem?
– Sami, tramwajem – wyjęczał przerażony historyk.
– No, ładnie, rybeńko. Widzisz, Waluś, połączyli wreszcie fakty.
Pułkownik pochylił nad wybałuszającym ze strachu oczy Tulowskim. Z pożółkłych zębów i dziąseł Rylskiego ściekała powoli gęsta ślina.
– Robiłeś kopie? Nie? No to powiesz teraz szybciutko Wicusiowi, gdzie są oryginały. – Miciak cmoknął głośno. – Trzeba wreszcie załatwić tę sprawę. A potem pojedziemy do tych trzech, co nas śledzili.

---------------------------------------------------------------------------------------------------------

Tekst II

Gdy już pojawiłem się w przestrzeni, gdzie wszystko miało tak żywy kolor, że aż odnosiło się wrażenie, że drgają i jakby wlewają ci się do głowy, musiałem zrobić kolejny krok w mojej podróży ku odnalezieniu Andersona.
Świat przypominał mi ziemskie środowisko z tą różnicą, że tutaj było jak w prawdziwym Niebie. Miałem przed sobą brzeg morza i las w dolinie, a nade mną fruwały dumnie ptaki. W pewnym momencie jeden z nich zwrócił się w moim kierunku. Wylądował na białym, sypkim piasku plaży i zbliżył się do mnie wpatrując we mnie swymi małymi oczkami.
Potem zobaczyłem jak ptak ten rośnie, powiększa się w ogromnym tempie. Zanim się obejrzałem miałem przed sobą ptaka-olbrzyma. Jego oblicze wydawało, że się śmieje. Dziwne uczucie wzmagało się i nastąpiło coś, czego nigdy bym się nie spodziewał. Ciało ptaka zaczęło się deformować, przemieniać w humanoidalną postać. Oczom nie wierzyłem. Teraz stał przede mną człowiek. System mojego skafandra do podróży w czasoprzestrzeni zakomunikował mi, że jest to dokładnie ta osoba, której szukam. Postanowiłem się odezwać.
— Anderson? Przepraszam, czy pan to Thomas Anderson?
Mężczyzna uśmiechnął się, po czym zaczął chichotać, by w końcu wybuchnąć dziecinnym śmiechem. Po kilku sekundach, gdy przestał, zagadał do mnie:
— Hej, ty!
— Tak? — Szczerze byłem lekko zaskoczony, ale nie tym, że zwrócił się do mnie, lecz dlaczego nie chciał odpowiedzieć twierdząco na zadane mu pytanie.
— Znasz moje nazwisko… — stwierdził — Wiem kim jesteś i wiem w jakim celu tu przybyłeś. Zapewniam cię, że jest mi tu dobrze i nie mam zamiaru wracać.
— Ale ja otrzymałem rozkaz z polecenia pańskiego przełożonego sprowadzenia pana z powrotem na…
— Nie obchodzi mnie to. Bardzo mnie się tutaj podoba; świetnie się bawię i nie chcę tego przerywać. Chcę zostać tutaj do…
W tym momencie wytrzeszczał oczy, zaczął śmiać się przerwanie, co przypominało brzmienie rozpędzającego się samochodu na resztkach benzyny; zmarszczył brwi i dokończył:
— …KOŃCA!
I wtedy wybuchnął gromkim, szaleńczym śmiechem. Musiało minąć około pół minuty, gdy skończył. Nie wiem jak miałem zareagować, więc przemilczałem całe zdarzenie.
— Więc co mam powiedzieć moim przełożonym?
Oblicze mężczyzny wyrażało tłumienie gniewu. Wreszcie wyrzucił to z siebie:
— Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego! Nie chcę i nie wrócę tam. Ten rozdział życia mam już za sobą. Zamknąłem go i już. Zrozumiałeś?
— W takim razie będę musiał pana zabrać stąd siłą.
To go zdenerwowało jeszcze bardziej, bo wybuchł szaleńczym krótkim „Ha-Ha” i powiedział coś, czego nie mogłem zrozumieć:
— Ależ jesteś niemądry! Tutaj jest to niemożliwe!
I dalej się śmiał jak wariat. Potem przestał.
— Ech… — westchnął— Ty nic nie rozumiesz. Jeśli nie chcę z tobą pójść to nie pójdę. Przeniknę ciebie.
— Co takiego? Nic nie stoi na przeszkodzie, bym nie mógł pana stąd zabrać. Proszę pójść ze mną. — I wtedy chwyciłem go za rękę, ale ten nie wiem w jaki sposób, wywinął się mojemu chwytowi — po chwili jego ręka wróciła do poprzedniej pozycji. Zdziwiłem się co nie miara…
— Nie widzisz, że to ci się nie uda? — powiedział Anderson.
— Wyższy wymiar… Cholera. Czyli jednak te wszystkie rzeczy są możliwe?
— Sam widzisz i co się jeszcze mnie pytasz? — powiedział, po chwili dodając: — Wiesz co? Coś ci pokażę.
Anderson podszedł i chwycił mnie za oba ramiona. Fale ciepła i świetlista energia przepłynęły przez jego ręce wprost do mojego ciała. Wokół nas wytworzyło się pole energii, które zaczęło coraz szybciej i szybciej wirować, aż w końcu oboje w nim oderwaliśmy się od ziemi.
— Co to? Gdzie chcesz mnie zabrać?
Anderson uśmiechnął się tylko i nagle wystrzeliliśmy z ogromną prędkością jak rakieta. Lecieliśmy w jakimś tunelu w przestrzeni głębokiej czerni, gdzie niczego prócz niej nie było. System mojego skafandra wskazywał, że przemieszczamy się w hiperprzestrzeni z prędkością miliony razy większą od prędkości światła. Anderson dał mi znać, że zbliżamy się do celu podróży po czym poczułem jak spowalniamy, zobaczyłem znany mi rozgwieżdżony kosmos, ale nie tylko to!
Wielka, ogromna — nie! Olbrzymia jaskrawa gwiazda zbudowana z wielu barwnych warstw światła naznaczonych szarociemnymi plamami; emanująca niezwykle silnym światłem. Czułem w sobie, w swym sercu i umyśle majestat nieograniczonej bezinteresownej miłości, której głębia była śmiertelnie fascynująca.
— Gdyby nie pole, które cię otacza, twoje fizyczne ciało zostałoby zniszczone, bowiem nie pomieściłoby ogromu informacji, jakie niesie ze sobą TO światło — wyjaśnił Anderson.
Filtry mojego wizjera w hełmie automatycznie ustawiły się na maksymalną moc, jednak i tak światło, które dochodziło do mych oczu było bardzo, bardzo jaskrawe.
— Czy to... Bóg...?
— TAK, TO JEST ŹRÓDŁO, NASZ BÓG. CZY TERAZ JUŻ WIESZ DLACZEGO NIE CHCĘ WRÓCIĆ? — powiedział głośno Anderson, nasze głosy rozchodziły się dzięki bąblu powietrznemu, w jakim się znajdowaliśmy.
— Rozumiem. A czy i ja mogę tu zostać?
— TAK, ALE TYLKO JEŚLI POTRAFISZ O NICH ZAPOMNIEĆ.
— Postaram się, Andersonie, postaram się...


Powodzenia!
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

3
1.

Pomysł - 10 punktów

Styl - 15 punktów

Realizacja tematu - 8 punktów

Schematyczność - 1 punkt

Błędy - 18 punktów

Ogólnie - 12 punktów

Ocena końcowa - 64 punkty

2.

Pomysł - 10 punktów

Styl - 10 punktów

Realizacja tematu - 5 punktów

Schematyczność - 5 punktów

Błędy - 15 punktów

Ogólnie - 10 punktów

Ocena końcowa - 55 punktów

4
Chyba bitwa nie dla mnie... Może dlatego, że to miniatury. Niemniej przeczytałam, ocenić pod kątem podanych kryteriów chyba umiem, więc do dzieła :D

Tekst I

Pomysł - 12
Jakoś mnie nie przekonało. Trochę zatrąciło mi pilipiukowymi zombiakami z PRLu (chociaż konwencja nieco inna).

Styl - 17
Bez zarzutów. Sprawnie, zgrabnie, jasno - ładnie wykonane. Przy czym bez szału.

Realizacja tematu - 7
Da się wychwycić związek tekstu z tematem, co trzeba to zrobiono, ale jednak wydaje mi się, że troszkę więcej mogłeś z tego wyciągnąć.

Schematyczność - 6
Takie wrażenie "to już czytałam" towarzyszyło mi przez cały czas. I treść i sposób opisu...

Błędy - 19
Tekst bardzo "czysty". Gdzieniegdzie coś mi zgrzytnęło, zaplątał się chyba jakiś podmiot domyślny... Poza tym super.

Ogólnie - 13
Fabuła w pigułce - łatwa do zażycia, nie powoduje mdłości... Punkty głównie za sprawność językową. Bo w gruncie rzeczy dużo wepchnięte w małą liczbę znaków i skutecznie.

Ocena końcowa - 74


Tekst II

Pomysł - 10
Przykro mi, ale zupełnie do mnie nie przemówił. Facet, który nie chce wracać, bo spotkał boga i wszystko w klimacie sf... Okropnie upraszczam, ale zupełnie do mnie nie dotarła myśl tego tekstu.

Styl - 13
Dość toporny. Niezbyt płynnie napisane, dialogi sztywne.

Realizacja tematu - 6
No źródło jest. Nawet caps lockiem wpisane. Tylko niczego się o nim nie dowiadujemy. Autor nie dał szansy stać mu się tematem tekstu.

Schematyczność - 7
Bóg-światło-źródło. Gość nawrócony i facet, który dopiero co do niego przylazł. Wszystkie motywy gdzieś już spotkane, wszystko znane, ale powiedzmy, że z takim zestawieniem z tłem jeszcze się specjalnie nie stykałam.

Błędy - 12
Dużo za dużo jak na tak króciutki tekst. Powtórzenia, odmiana wyrazów, pokręcone szyki, nadmiar zaimków.

Ogólnie 8
Ani pomysł, ani wykonanie nie przypadły mi do gustu. Ogólnie tekst wydawał się być pisany pod jakimś silnym chwilowym wrażeniem i poza tym niedopracowany.

Ocena końcowa - 56
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

5
Hmm, hmm... Lecimy.

Tekst I

Pomysł - 10
Do połowy czytało się dobrze. Zapowiadało się ciekawie, ale koniec taki o. Po zakończonej lekturze sparafrazowałem sobie tekst Leszka Czajkowskiego "Gwiżdż niech nadal gwiżdże, a Wilecki trąbi / Póki pułkownik Rylski politycznym zombi." ;)

Styl - 18
Bez zastrzeżeń.

Realizacja tematu - 4
Prawdę mówiąc, po przeczytaniu miniatury musiałem raz jeszcze sprawdzić temat bitwy, bo ni w ząb nie pasował mi do treści pierwszego tekstu. Po zastanowieniu zaczął pasować, ale jakoś nie wyjątkowo mocno.

Schematyczność - 4
Jak już wspomniano - "ale to już było..."

Błędy - 20
Nie chce mi się szukać dziury w całym, błędów nie dostrzegłem.

Ogólnie - 14
Fajne opowiadanko, nie męczyłem się w trakcie lektury. Nie zaskoczyło mnie, nie rzuciło na kolana, ale też nie uważam czasu mu poświęconego za stracony.

Ocena końcowa - 70

Tekst II

Pomysł - 7
Nie zachwyciło mnie. Ciągle miałem wrażenie, że coś podobnego już czytałem, tylko w lepszym wykonaniu.

Styl - 10
Pogmatwane to, zapętlone, psychodeliczne. Nie przemawia do mnie.

Realizacja tematu - 8
Temat bardziej "widoczny" niż w przypadku poprzedniego tekstu.

Schematyczność - 10
Niby już z czymś takim się spotkałem, ale dodaję kilka punktów za psychodelę. Nie podchodzi mi, ale w końcu wybija się trochę poza schematyczność.

Błędy - 10
Ajć... Na tle rywala tekst pod względem poprawności wypada dużo słabiej.

Ogólnie - 7
Ciężko się przebić przez opowiadanie, a jeśli już się uda, to człowiek jest trochę rozczarowany. Jak z kiepsko zapakowanym prezentem na święta - wychodzisz z założenia, że może przynajmniej zawartość będzie naprawdę fajna, a tu się okazuje, że dostałeś turecki sweter w romby ;)

Ocena końcowa - 52

P.S. Te kategorie i punktacja są strasznie kulawe i pokomplikowane. Dziesięciostopniowa skala ocen to jest to!

6
OFICJALNE WYNIKI BITWY

Kruger vs Preissenberg - Źródło



ZWYCIĘZCĄ ZOSTAJE: Kruger


3 oceny.
Tekst pierwszy - Kruger - suma: 208 pkt; średnia: 69,3 pkt



Tekst drugi - Preissenberg - suma: 163 pkt; średnia: 54,3 pkt


Przepraszam, że sam ogłaszam taki wynik, ale to tylko kwestia zliczenia w końcu.
Zablokowany

Wróć do „Bitwy z przeszłości”