"W otchłani perfekcji"
Użytkownicy zarejestrowani na forum co najmniej od miesiąca mogą przyznawać opowiadaniom punkty wg schematu:
Pomysł - max 20 punktów.
Styl - max 20 punktów.
Realizacja tematu - max 10 punktów.
Schematyczność - max 10 punktów. (im więcej punktów, tym mniejsze chodzenie utartymi ścieżkami)
Błędy - max 20 punktów. (ort, gram, styl oraz językowe; im więcej punktów, tym mniej błędów)
Ogólnie - max 20 punktów. (wrażenia ogólne, przesłanie, wartości, itp.)
Ocena końcowa - zsumowane punkty
Termin - 21 stycznia do północy
Teksty na PW do mnie.
2
Tekst nr 1
Florencia Illera wzniosła kieliszek wypełniony w trzech czwartych czerwonym winem. Yamila odpowiedziała na toast uśmiechając się z zażenowaniem. Florencia roześmiała się.
- Nie przejmuj się, to tak dla żartu. Wiem, że jeszcze za wcześnie mówić o wielkiej miłości. Ale przyznaj, podobał ci się, prawda?
Yamila ukryła za kieliszkiem czerwieniejące policzki. Widząc, że nie doczeka się odpowiedzi Florencia kontynuowała swoje rozważania.
- Tak, Mati to piękny chłopiec. W całym Bragado nie znajdziesz ładniejszego. Gdybym była tobą, od razu bym się zakochała. Ale nie mam już dziewiętnastu lat, niestety. Stara już jestem i tacy chłopcy jak Mati teraz nawet na mnie nie spojrzą.
- Przecież wcale pani nie jest stara – odezwała się Yamila próbując zmienić temat. - I ma pani styl...
- Miła jesteś. Ale czasu nie oszukasz. Może faktycznie babcią jeszcze nie jestem, ale na pewno mogłabym być twoją matką.
- Moja matka nigdy by tak ze mną nie rozmawiała.
Zamilkły. Yamila nerwowo łyknęła odrobinę wina. Pamiętała jeszcze zbyt dobrze pożegnanie ze swoją rodziną, kiedy dzień po swoich urodzinach oświadczyła, że wynosi się z domu. Matka popatrzyła na nią krótko, z błyskiem triumfu w oczach. Jakby wręczono jej medal za wzorową postawę rodzicielską. Ojciec tylko pokręcił głową, jakby spodziewał się takiej decyzji i mimo, że jej nie akceptował, nic nie mógł zrobić. Nie pierwszy raz uciekała z domu, ale teraz robiła to wreszcie legalnie, jako osoba pełnoletnia. Nie groził jej już policyjny pościg. Bez najmniejszego wahania i żalu zebrała kilka rzeczy i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Złapanie okazji nie zajęło jej dużo czasu. Zatrzymała luksusowego sedana prowadzonego przez czterdziestoletniego - na oko - przystojniaka w szarym garniturze. Zdecydowanie: jej nowe życie zaczynało się bardzo interesująco.
- Dokąd jedziesz?
- Byle dalej od Buenos.
Roześmiał się.
- Jadę do Bragado, jeśli ci to odpowiada. Możesz się zatrzymać u nas na noc, mamy pokoje do wynajęcia. Teraz, po sezonie, stoją puste. Jestem pewny, że moja żona zgodzi się na połowę ceny.
- Nie wiem, nie planowałam jeszcze noclegu...
- Zrobisz jak zechcesz. Do Bragado jest trzy godziny drogi. Będziesz miała czas się zastanowić.
Tuż po południu wjechali na podwórze piętrowego domu otoczonego pięknie utrzymanym ogrodem. Przystojniak, który przedstawił się jako Juan Pablo, otworzył przed nią drzwi i zaprosił do środka.
- Kochanie, mamy gościa na obiedzie !
W nieprzyjemny sposób wnętrze przypominało jej własny, dopiero co porzucony dom: idealnie wysprzątane, pełne antyków i drobnych, porcelanowych ozdób. Dom stworzony do podziwiania, nie do mieszkania. Uczucie pogłębiło się jeszcze, kiedy z salonu wyszła żona Juana Pablo. Zadbana do najmniejszego szczegółu makijażu, leciutko uśmiechnięta zmierzała do niej drobnymi kroczkami. Yamila uścisnęła jej drobną dłoń, pewna, że będzie musiała poszukać sobie innego lokum. Nie wyobrażała sobie mieszkania w takim miejscu. Czułaby się tutaj jak dusza pokutująca w czyśćcu.
A jednak teraz, prawie rok później, patrzyły na siebie w milczeniu popijając wino i plotkując o najładniejszym chłopcu w mieście.
- Przyznam, że trochę się wahałam, czy prosić cię o tę przysługę. W końcu ta dzielnica nie należy do najpiękniejszych w mieście. Sami narkomani i bezrobotni. Aż się dziwię, że nie odmówiłaś.
- To nic takiego. W moim ubiorze – przesunęła dłonią po czarnej koszulce i klamrze pasa zdobionej piszczelami i czaszkami. Ćwiekowana pieszczocha zadzwoniła metalicznie, - nikt nie zwrócił tam na mnie większej uwagi.
Florencia uśmiechnęła się lekko do swoich wspomnień.
- A wiesz, że podoba mi się twój sposób ubierania? Kto wie, gdybym miała ze dwadzieścia lat mniej, pewnie też ubierałabym się na czarno, jak ty. Może nawet malowałabym się tak samo.
Ku zdziwieniu Yamili, wyobrazić sobie panią domu w gotyckim makijażu nie było zadaniem trudnym. Zupełnie jakby już ją kiedyś widziała w takiej roli.
- Byłoby ci do twarzy, jestem pewna. Ale nie pasowałabyś już do twojego domu.
- Masz rację – Florencia nagle posmutniała. – Nie pasowałabym. Ale nie mówmy o tym. Opowiadaj o Matim.
- Niewiele jest do opowiadania. Zaniosłam mu tę paczkę, jak prosiłaś, wymieniliśmy kilka zdań i wróciłam.
- Kłamczuszka.
Yamila znów schowała się za kieliszkiem.
- Ale nie chcesz opowiadać, to nie opowiadaj. Powiedz mi chociaż, czy Mati otworzył paczkę, zanim wyszłaś?
- Nie, odłożył ją a potem... rozmawialiśmy.
Florencia popatrzyła na nią tak jakby wiedziała doskonale czego dotyczyła rozmowa, ale nic nie powiedziała. Kolejne kilka minut spędziły w milczeniu, patrząc sobie w oczy i popijając czerwone wino.
Mati był kimś, w kim mogłaby się zakochać od pierwszego wejrzenia. Żył z dnia na dzień, nie odkładał pieniędzy, żeby starczyły do końca miesiąca, ubierał się w t-shirty z celtyckimi wzorami, miał rozmarzone oczy i zupełnie nie interesował się codziennością. Mati miał tylko jedną wadę. Ćpał. Nawet gdyby Florencia jej tego nie powiedziała, domyśliłaby się wpatrując w jego lekko zwężone źrenice. Paczka, jak powiedziała jej Florencia, zawierała sto gramów czystej, pochodzącej z dobrego źródła kokainy. Matiego nie było stać na takie luksusy, a kiedy był na głodzie przyjmował wszystko, co pomagało się od niego uwolnić. Było tylko kwestią czasu, kiedy trafi na brudny towar, co mogłoby doprowadzić do nieodwołalnych konsekwencji. Florencia postanowiła więc, zamiast przekreślić swojego brata, otoczyć go opieką i skłonić – być może – do podjęcia leczenia. Yamila zdawała sobie sprawę, że stała się częścią tego planu w momencie, gdy zgodziła się dostarczyć paczkę. Ale nie protestowała. Nie mogła Florencii niczego odmówić.
Zaraz za bramą spotkała staruszka, który na jej widok zatrzymał się i uśmiechnął szeroko.
- Wróciłaś z Buenos? Mama tak na ciebie czekała.
Yamila nie odpowiedziała, zaskoczona.
- Ach, przepraszam, pewnie mnie już nie pamiętasz. Kiedy wyjeżdżałaś do szkoły byłaś jeszcze dziewczynką. Bawiłaś się z moim Enricem na tym placu zabaw, pamiętasz ?
Yamila potwierdziła, pewna, że staruszkowi pamięć spłatała figla, po czym przeprosiła i uciekła w kierunku autobusowego przystanku. Staruszek pomachał jej na pożegnanie, rozsiadł się na ławce i wystawił twarz na słońce.
Mati miał cienie pod oczami, był nieogolony, ale oczy miał przytomne. Kiedy przyszła, bez słowa zaprowadził ją do kuchni i pokazał nienaruszoną paczkę z kokainą. Uśmiechnęła się do niego i pocałowała w kłujący policzek. Potem siedzieli za stołem popijając mate. On w milczeniu, ona opowiadając o swoim minionym życiu w Buenos Aires.
- Nie wiem dlaczego, ale czuję się tu wyjątkowo dobrze. Idealnie na swoim miejscu. Nie przeszkadza mi nawet, że Florencia spędza pół dnia na ścieraniu kurzy i poprawianiu fałd na firanach. Taka sama rzecz w Buenos doprowadzała mnie do szału. Wydawała mi się częścią tego pustego życia, jakie wiedli rodzice. Nic nieznaczącym gestem, żeby tylko jakoś spędzić życie i doczekać do starości. A tutaj to wszystko nabiera sensu. Będziesz się śmiał, ale mam takie wrażenie, jakby to miasteczko zostało stworzone specjalnie dla mnie. Taki mój mały raj. Nie umiem tego wytłumaczyć. Po prostu tak czuję. Kiedy spaceruję, kiedy rozmawiam z Florencią, kiedy przychodzę do ciebie... czuję się, nie wiem... przydatna, potrzebna.
Położyła rękę na dłoni Matiego.
- Znalazłam dzisiaj rano wizytówkę doktora Martineza. Florencia musiała ją zostawić przed wyjazdem. Zadzwoń do niego. Nie musisz tak cierpieć. Jestem pewna, że on ci pomoże. Będzie ci łatwiej wytrzymać. Proszę.
Przesunęła w jego stronę kartonik, ale Mati nawet na niego nie spojrzał. Patrzył w jej oczy. Było w tym spojrzeniu jakieś oczekiwanie, zupełnie takie samo jak w spojrzeniu Florencii podczas ich ostatniej rozmowy. Nagle zrozumiała. Była tutaj potrzebna. To nie było tylko wrażenie, przelotne uczucie. Oni naprawdę jej potrzebowali. Mati, Florencia, może nawet ten staruszek na placu zabaw. Nie mogła ich zawieść.
Żeby oderwać się od tych myśli, spędzała u Matiego niemal całe dnie. Przychodziła rano, ze świeżymi bułkami, robiła porządki, pozwalała mu na siebie patrzeć w milczeniu. Paczka ciągle leżała nienaruszona na lodówce. Mati nie odzywał się wiele, ale widziała w jego oczach światło, które zapalało się na jej widok. To jej wystarczało. Wiedziała, że chłopak potrzebuje czasu, dużo czasu, żeby wygrzebać się z dołka.
Potem wracała do swojego wynajętego pokoju, za każdym razem licząc, że w drzwiach przywita ją Florencia. Ponieważ tak się nie działo, siedziała w salonie obserwując ogród za oknem, oglądała telewizję, potem szła spać. Któregoś dnia - nie liczyła dokładnie ile ich upłynęło - postanowiła przetrzeć kurze w apartamentach pani domu. Florencia na pewno będzie zadowolona, kiedy wracając zastanie dom tak jak lubi – idealnie wysprzątany. Zajęło jej to całe popołudnie, ale czuła się usatysfakcjonowana. Dom lśnił. Czuła się zbyt zmęczona, żeby iść do Matiego. Pójdzie jutro rano. Jak już dobrze się wyśpi.
Na podwórku stał sedan Juana Pablo. Miała zamiar wpaść do domu i nakrzyczeć na nich oboje, że wyjechali nie zostawiając żadnej wiadomości, a potem wyściskać serdecznie; ale kiedy weszła do salonu natychmiast zapomniała o swoim zamiarze.
Juan Pablo siedział na kanapie sam, ze wzrokiem wbitym w trzymaną w ręku paczkę. Tę samą, którą Yamila dostarczyła Matiemu kilka dni temu.
- Siadaj – powiedział spostrzegłszy jej obecność.
- Gdzie jest Florencia?
- Florencia wróciła do siebie. Przesyła pozdrowienia.
- Jak to, do siebie?
- Siadaj, proszę. Zaraz wszystko ci wyjaśnię.
Odłożył paczkę na ławę i podszedł do barku. Wyciągnął to samo wino, którym Florencia wznosiła kilka dni temu toast za miłość. Nalał do kieliszków i podał jeden Yamili.
- Napij się. To uspokaja nerwy. Chcę, żebyś uważnie mnie wysłuchała a temu nadpobudliwość nie służy.
Obejmując zimne szkło kieliszka uprzytomniła sobie, że nie ufa Juanowi. Kiedy dobrze się zastanowić, miała ku temu masę powodów. To on zabrał ją do swojego luksusowego sedana, zaprosił do domu, a teraz pozbył się ostatniej przeszkody: Florencii. Pewnie zaraz jej opowie, jak zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia, próbował walczyć z uczuciem, ale przegrał, i teraz otwiera przed nią serce i błaga tylko o jedno: niech mu chociaż pozwoli całować jej ręce, klęczeć przed nią i wpatrywać się w jej oblicze. Napalony zboczeniec. Jeśli tylko spróbuje jej dotknąć...
Juan Pablo wrócił na kanapę i upił nieco wina.
- Dzisiaj jest szesnasty września. Twoje urodziny, prawda?
Uniósł kieliszek w toaście. Zdumiona, odruchowo zrobiła to samo. Napili się.
- Widzę, że zupełnie o tym zapomniałaś. Nie powinnaś. Urodziny to ważna data, wszystko się od niej zaczyna, czasami też wszystko się kończy. Nie patrz tak na mnie, gadam głupstwa, żeby cię rozśmieszyć. Chyba jednak nie nadaję się na humorystę.
- Miałeś mi wyjaśnić, gdzie jest Flo.
- No dobrze. Skoro nalegasz. Ale to historia nieco skomplikowana, lepiej będzie jak zacznę od samego początku. Od szesnastego września, dziewiętnaście lat temu. Znów ten wzrok. Napij się, zrelaksuj. Nie będę opowiadał o tobie, ale o Florencii. Albo nie, zacznę jeszcze wcześniej, kiedy Flo poznała pewnego przystojnego chłopaka i niemal natychmiast, od pierwszego wejrzenia się w nim zakochała. Jeśli jej wierzyć, chłopak był chodzącym ideałem. Jedyną rzeczą, która czyniła go bliższym zwykłym śmiertelnikom, była lekka skłonność do narkotyków. Florencia broniła go mówiąc, że bierze narkotyki, bo nie może inaczej sobie poradzić z okrucieństwem świata. Pewnie sam jej to powiedział. Zaangażowała się w ten związek licząc po cichu, że jej miłość wyzwoli chłopca z nałogu. I, będziesz się śmiała, któregoś dnia chłopak postanowił skończyć z narkotykami. Raz i na zawsze. Biedak, nie wiedział, na co się porywa. Dotarło to do niego dopiero, kiedy zwijał się z bólu w narkotycznym głodzie. Ubłagał Florencię, żeby kupiła mu działkę, odrobinę narkotyku, który złagodzi cierpienia. Protestowała przez moment, ale jego wykrzywiona i spocona twarz skłoniła ją w końcu do działania. Przecież chodziło tylko o uwolnienie go od bólu. Potem będzie stopniowo ograniczał dawki, aż wreszcie wyzdrowieje całkowicie. Naiwność zakochanych kobiet nie zna granic. Poszła wreszcie pod wskazany adres, dostała niewielkie zawiniątko i wróciła biegiem do mieszkania. Biedak tak się trząsł, że sama musiała mu zrobić zastrzyk. Obserwowała uważnie jak jego ciało rozluźnia się, przestaje dygotać. Chyba szukała usprawiedliwienia: przecież chciała tylko przynieść mu spokój i ukojenie. Niestety, te wymówki nie starczyły na długo. Przystojniak zmarł tej samej nocy. Siedząc przy jego ciele przekonywała ze wstydem samą siebie że przyczyną jego śmierci był brudny towar, a nie przedawkowanie.
- Teraz rozumiem dlaczego...
Yamila zamilkła nie kończąc zdania. Więc dlatego Florencia wysłała ją z paczką czystej kokainy do Matiego. Wolała finansować narkotyki, niż ryzykować, że weźmie coś z niepewnego źródła. Dlatego też wysłała ją, Yaminę, dlatego tak chętnie wznosiła toasty za miłość. Chciała naprawić swój błąd. Nawet jeśli było już za późno, żeby uratować jej ukochanego, pragnęła spłacić swój dług. Pomóc komuś innemu. Tak, - pomyślała, - naprawdę jestem tutaj potrzebna. Rozluźniła się. Wino rozgrzewało ją od środka, lęk przed Juanem Pablem ulotnił się. Przecież nie mógł być nikim złym, skoro Florencia go kochała. Może nie aż tak, jak tego pierwszego, ale... Ziewnęła i zaraz uśmiechnęła się przepraszająco. To przez ten stres, chciała powiedzieć, ale nagle poczuła jak zapada się w fotel, miękki, ciepły, bezpieczny. Patrzący na nią uważnie Juan Pablo był teraz jakby za mgłą, coraz mniej wyraźny. Chciała otrząsnąć z siebie senność, ale było już za późno. Nie miała siły nawet zatrzymać opadających powiek.
Metalowe drzwi otworzyły się natychmiast. Juan Pablo wszedł, uśmiechnął się do niej i usiadł po turecku prawie dotykając kolanami jej własnych. Wyciągnął z kieszeni paczkę z narkotykiem i położył ją na ziemi. Potem, z innej kieszeni wydobył zdjęcie. Ułożył je obok paczki, dbając by leżały idealnie równolegle. Do kompletu dołożył potem jeszcze gumową rurkę, strzykawkę i metalowy kubek, ciągle nie zapominając o idealnych proporcjach tej specyficznej wystawy. Trwało to dobrą minutę. Potem Juan Pablo znów uśmiechnął się łagodnie do Yamili.
- Jak widzisz, o niczym nie zapomniałem. I wszystko jest pierwszej jakości, kupione w aptece. No, może oprócz kokainy, ale za jej czystość ręczę. Nawet woda w kubku ma odpowiednią temperaturę. Zanim jednak tego wszystkiego użyjemy, spełnię twoje życzenie. Nie, nie szarp się, nie uwolnię cię. Powiem ci gdzie jest Florencia.
Postukał palcem w fotografię. Przedstawiała młodą dziewczynę ubraną w czarną skórzaną kurtkę, koszulkę z twarzą jakiejś gwiazdy death metalu i kilogram srebrnych ozdób, przede wszystkim w kształcie czaszek i piszczeli.
- Kto to jest?
- Nie szarp się, to boli. A taśma trzyma mocno. To jest Florencia, w czasach kiedy poznała tego swojego chłopaka. Pewnie dziwi cię przemiana, jaka w niej zaszła. Przyznaj, nigdy byś nie przypuszczała, że ktoś taki będzie kiedyś w stanie prowadzić życie zwykłego mieszczucha, w domu urządzonym przez projektanta wnętrz i sprzątanym dwa razy na dzień. Ona sama zresztą też nigdy by na to nie wpadła. Nie chwaląc się, był to mój pomysł.
Otumaniony jeszcze środkiem nasennym umysł Yamili uparcie nie chciał uznać za rzeczywistość tego, co teraz się działo. Nie obudziłam się, mówiła sobie, nie obudziłam.
- Florencia, taka jak na tym zdjęciu, przeżyła swojego chłopaka zaledwie o parę godzin. Kiedy przestał oddychać, ryczała przez godzinę, a potem poczęstowała się narkotykiem. Nie był to jej pierwszy raz. Wiedziała co zrobić, żeby już się nie obudzić. Zawsze to przyjemniejsze od wbijania sobie sztyletu w serce, przyznaję. Jest w tym jakaś elegancja snu, zwiewność granicy między marzeniem a niebytem. To był szesnasty września.
Zamilkł i popatrzył na nią poważnie. Potem spokojnymi ruchami wypielęgnowanych dłoni wydobył z paczki biały proszek i wsypał go do pojemnika z wodą. Mieszał cierpliwie, ani razu nie stuknąwszy łyżeczką o brzeg naczynia.
- Co zrobiłeś Matiemu, ty... - wydyszała zmęczona ciągle próbując się uwolnić. Pot ciekł jej po twarzy grubymi, lepkimi strugami.
- Nic. Zabrałem tę paczkę i na jej miejsce podłożyłem inną. Nie chciałem cie poczęstować byle czym. Mati, to przypadek beznadziejny, jemu wszystko jedno co ćpa.
- Ale przecież Flo...
- Wiem, wiem, Florencia chciała odkupić swoje winy ratując innego narkomana. Nie musisz mi tego mówić, to też był mój pomysł.
- Twój pomysł? Kim ty jesteś do cholery?!
- Ja? Nikim specjalnym. Kimś w rodzaju księgowego. Patrzę na to, co zapisane i wyliczam należną karę. Lub nagrodę. Zależy. Florencia nie była specjalnie zła, więc zaproponowałem jej jedynie dziewiętnaście lat kary.
Spojrzał na sufit.
- Dziewiętnaście lat sprzątania najmniejszej drobiny kurzu, froterowania, mycia szyb. Po prostu bycia idealną panią domu. Nie powiesz mi chyba, że to zbyt trudne do zniesienia, co? Zgodziła się, ale postawiła warunek. Mieliśmy jej umożliwić naprawienie błędu. Odkupienie winy. Jestem skrupulatny, zawsze wywiązuję się z zobowiązań. Pozwoliłem Florencii zaopiekować się Matim, potem podsunąć mu ciebie. Ten jej toast za miłość był dla niej jednocześnie zakończeniem kary. Mogła już opuścić to miejsce i wrócić do siebie.
- Ale przecież Mati umrze! Dałeś mu to samo świństwo, które zabiło jej chłopaka. Oszukałeś ją.
- Nie oszukałem. Oczyściłem jej sumienie. A co do chłopaka, nie mogłem pozwolić, by jej kaprys naruszył równowagę. Przeszłości nie wolno zmieniać.
- Przeszłości? To przecież teraźniejszość!
- Och, jak tobie wszystko trzeba tłumaczyć. Florencia wynegocjowała sobie naprawianie przeszłości, tak czy nie? Jednocześnie odbywała karę i mowy nie było o czasowych zwolnieniach lub przepustkach. Potrzebny był więc ktoś, kto dostarczy paczkę. Odkupienie to poważna sprawa, zgadzasz się? No to zorganizowaliśmy jej zastępstwo. Ciebie.
- Czyli... - Yamila popatrzyła na zdjęcie. Do strużek potu dołączyły łzy. - Czyli Florencia jest mną? Ale...
- Już znasz odpowiedź. Widzisz ją na zdjęciu. Yamila to tylko idealna kopia, młodsza o dziewiętnaście lat i uboższa o jeden wyrzut sumienia.
- Ale ja pamiętam swoje życie! Jestem Yamilą!
Zamiast odpowiedzi, Juan Pablo włożył igłę do ciągle jeszcze wirującego roztworu kokainy i wciągnął go do strzykawki. Lubił ten moment, kiedy pozostawał jedynie ostatni guzik do dopięcia.
Tekst nr 2
www Czternastego lutego dwa tysiące siedemnastego roku Carol Silverberg z Nowego Jorku znalazła pod poduszką długo wyczekiwany pierścionek zaręczynowy. Z radosnym drżeniem serca otworzyła czerwone, pokryte pluszem pudełeczko w kształcie serca i był tam! Filigranowy jak ona, z cieniutką, złotą obrączką idealnie pasującą na jej serdeczny palec i maleńką perłą, niby białą, a przecież mieniącą się wszystkimi kolorami tęczy.
www – Tak! Zgadzam się! – zawołała wzruszona i rzuciła się w ramiona ukochanego.
www Ukochany, Jeff Mornay, przytulił ją z mieszanymi uczuciami. Wprawdzie kochał Carol, wprawdzie jej ciało było doskonałe, prawdziwy ideał, perfekcyjny zbiór elementów, które mogłyby być dodawane i mnożone, choć niekoniecznie dzielone. Ale żeby zaraz ślub? Jeff był przekonany, że to całe walentynkowe przedstawienie, ta radość, to wzruszenie, były czystą manipulacją ze strony Carol. Pragnęła ślubu, a on się ociągał z oświadczynami, więc postanowiła to na nim wymusić.
www Jeff myślał tak, bo to nie on schował pudełko z pierścionkiem pod poduszką Carol rankiem, czternastego lutego dwa tysiące siedemnastego roku. A jeśli nie on, to musiała to zrobić sama. I co? Powinien ją teraz upokorzyć? Powiedzieć, że nic z tego? Że chyba oszalała? To byłby koniec związku, a przecież wcale nie chciał z nią zrywać. Gdyby została jego żoną, mógłby podziwiać fenomenalną geometrię krzywizn jej ciała każdego ranka. Małżeństwo? Może to nie taki zły pomysł? Niech będzie. Skoro tak bardzo jej zależy...
II
www Hilifer zatrzymał się w umówionym punkcie czasomyślostrzeni, poprawił koordynaty, wyrównał współrzędne. Przez drobną zmarszczkę w nadświadomości poślizgnął się odrobinę na osi czasu, przez co stracił początek obrad międzyplanetarnych i trafił na sam środek przemówienia Lidigora.
www …wróćmy zatem jeszcze raz do modelu – mówił fizyk. – Według naszych obliczeń, wymiary, których brakuje tamtemu wszechświatowi, nazwijmy go Wszechświatem Płaskim, to świadomość i nadświadomość. Jak wiemy, Prawo Perfekcyjnej Symetrii jest zasadą nadrzędną dla wszystkich możliwych wszechświatów. Natura multiplikuje kosmosy poprzez bezwzględnie idealne, symetryczne odbicie. Można to nazwać dodawaniem, można mnożeniem, ale absolutnie nie dzieleniem! Jednak nasze dziecko, i zarazem nasz bliźniak, odbił się błędnie! Wszechświat, w którym żyjemy, ma sześć wymiarów: długość, szerokość, głębokość, czas, świadomość i nadświadomość. A nasz bliźniaczy Wszechświat Płaski tak naprawdę wcale nie jest bliźniaczy, bo ma tylko cztery. Natura dąży do perfekcji, do symetrii, jakie zatem są skutki naszego nieudanego mnożenia w skali kosmicznej? Co naprawdę sobie dodaliśmy, a może wręcz przeciwnie –
odjęliśmy?
www Słuchacze patrzyli na niego z niepokojem. Od dawna było wiadomo, że ze wszechświatem coś jest nie tak. Niektóre prawa fizyki nie chciały działać, chociaż powinny. Istnienia pewnych cząstek nie można było w żaden sposób potwierdzić doświadczalnie, chociaż świetnie skonstruowane teorie, którym nie dało się zarzucić najmniejszego błędu, ukazywały jasno, że cząstki takie jak myślniki i nieświadomki z ujemnymi wektorami powinny, ba, muszą istnieć! Nikt jednak nie mógł ich znaleźć ani zaobserwować, wymykały się wszelkim pomiarom.
www – Wyobraźmy sobie – kontynuował Lidigor – że wszechświat miałby tylko dwa wymiary: długość i szerokość. Czy w takim wszechświecie mógłby zaistnieć sześcian?
www Pokręcili głowami. Sześcian? Przecież to bryła! Musi mieć co najmniej trzy wymiary... W dwóch wymiarach to niemożliwe.
www – Otóż mógłby, proszę państwa! Mógłby! – zawołał triumfalnie Lidigor. – Istniałby w postaci sześciu połączonych ze sobą kwadratów. W postaci siatki! I w taki właśnie sposób istnieje nasz kosmiczny bliźniak – czterowymiarowy Wszechświat Płaski. Nie ma tam świadomości, nie ma nadświadomości, ale pozostałe cztery wymiary istnieją! A Prawo Perfekcyjnej Symetrii, wbrew pozorom, wciąż działa! Jak to możliwe? Poproszę o wyjaśnienia profesora Hymsa z planety Nin.
III
www Kiedy Hyms zakończył referowanie wszystkich odkryć i obliczeń zespołu z planety Nin, delegaci długo trwali w milczeniu. W rozumowaniu nińskich uczonych nie było żadnego błędu. Nieudany, źle odbity na osi symetrii syn-bliźniak wszechświata musiał się nieustannie rozszerzać. Zobowiązywała go do tego jego kaleka czterowymiarowość i nadrzędne prawo natury wymuszające na rzeczywistości kształtowanie się zgodnie z zasadą bezwzględnej symetrii. Potworny wszechświat musiał być ogromny, skoro każda rzecz znajdowała tam odbicie w materii, bo była to jedyna możliwość zaistnienia, tak jak dla sześcianu jedyną formą zaistnienia w świecie dwuwymiarowym byłby układ sześciu kwadratów na płaszczyźnie. A rozszerzając się, Płaski Wszechświat musiał nieuchronnie pochłonąć ich własny. Jako bardziej uporządkowany, sześciowymiarowy wszechświat był, w porównaniu ze spuchniętym kolosem, maleńki jak kamyczek na jednej z nieistotnych planet, w nieważnym układzie całkiem przeciętnej galaktyki tamtego!
www Na domiar złego, jak wykazały obliczenia zespołu Hymsa, proces pochłaniania, determinowany Prawem Perfekcyjnej Symetrii już się rozpoczął! To właśnie w nim tkwiła przyczyna dziwnych anomalii, tajemniczych zmarszczeń i dziur w różnych wymiarach, szczególnie w okolicach planety Nin i w obszarze Obłoku R. Najbardziej widoczne były zakłócenia na osi świadomości...
www – W uproszczeniu oznacza to – mówił Hims – że nasz wszechświat powoli, lecz nieuchronnie, traci jeden z wymiarów. Świadomość. Stajemy się bardziej płascy, na wzór naszego potwornego bliźniaka. On zaś, dzięki świadomości, stanie się bardziej uporządkowany i wówczas przestanie się rozszerzać. Niebezpieczeństwo polega jednak na tym, że zanim to nastąpi, możemy stracić nie tylko świadomość, ale także nadświadomość! Wówczas symetria znów zostanie zachwiana i po prostu zamienimy się rolami z Płaskim. Tylko wtedy to my będziemy płascy i żarłoczni, to my będziemy dążyć do odzyskania wymiarów, które straciliśmy i to my, czterowymiarowi, będziemy pochłaniać wszystko wokół!
www – Czy to nieuniknione? – zapytał Hilifer, próbując wyobrazić sobie, jak to jest: być płaskim. Nie mieć świadomości, nie mieć nadświadomości, określać się tylko według czterech współrzędnych... Straszne! I miało to dotyczyć całego wszechświata! Wszystko, co kochał, wszystko, co w ogóle miało jakikolwiek sens, stoczyłoby się w otchłanną paszczę potwora bezwzględnej symetrii!
www – Tak – odpowiedział Lidigor.
www – I nie – dodał tajemniczo Hyms.
www Nie?! Fala nadziei wytworzona w umysłach delegatów wyżłobiła mikroskopijny rowek na osi nadświadomości. Do sali wkroczyła ekipa Cyborgów z Obłoku R. To właśnie oni mieli niebawem stać się Zbawcami Wszechświata. Ich recepta była dobra, ale niezmiernie trudna do zrealizowania. Rozwiązanie istniało, bo zawsze jakieś istnieją, ale każde lekarstwo ma swoją cenę.
IV
www Hilifer dokładnie przeanalizował wszystkie raporty. Projekt transformacji wszechświata w materię był już prawie gotowy. Ekipa Lidigora kończyła uszczelnianie kanału, którym do Płaskiego przeciekała świadomość. Wypłynęło jej już sporo. Gdzieś daleko, w innym wszechświecie, świadomość rozmazała się w czasoprzestrzeni jednej z planet, przekształcając ją w czasomyślostrzeń. Powstały pierwsze idee. Trzeba było się śpieszyć. Po ostatecznych rekonfiguracjach kanał ten miał posłużyć do transmisji wszechświata do wnętrza jego żarłocznego bliźniaka. Plan Cyborgów był genialny w swojej prostocie: zakładał ukrycie maleńkiego wszechświata na jednej z planet Płaskiego, a następnie zagięcie jego brzegów na osi nadświadomości tak, aby ów owinął kamyk, niczym perłę, trylionami warstw kolejnych muszli. Całe przedsięwzięcie wymagało jednak niewyobrażalnie wielkiej energii. Znali sposób, by ją pozyskać, ale decyzja była naprawdę trudna. Długo debatowali, zanim ją podjęli. Postanowili dla ratowania wszechświata poświęcić jeden z jego wymiarów. Świadomość. I tak już ją przecież tracili.
www Po uszczelnieniu kanału przeciekała już tylko w jedno miejsce: do umysłu Amalie Emmy Noether, córki profesora matematyki na uniwersytecie w Getyndze, na jednym z kontynentów planety Ziemia, w bocznym ramieniu galaktyki Drogi Mlecznej, w roku tysiąc dziewięćset dwudziestym drugim. Prawidłowe ustawienie współrzędnych czasomyślostrzeni wymagało od Cyborgów niewyobrażalnej precyzji. Nigdy wcześniej nikt nie wykonał podobnej operacji – skorygowania nieprawidłowego odbicia wszechświata, wyrównania wymiarów. Odtąd nie miało już być sześć do czterech, lecz pięć do pięciu – idealnie symetrycznie. Każda stracona cząstka świadomości miała być doskonale odwzorowana w nadświadomości. Najdrobniejszy błąd mógł doprowadzić do zachwiania symetrii i skończyć się osunięciem całego wszechświata prosto w otchłań.
www A jednak się udało! Dowodem na to był fakt, iż panna Noether niespodziewanie zainteresowała się wyższą matematyką, zwaną także czystą poezją: algebrą nad ciałem oraz teorią pierścieni. To właśnie ona miała później stać się depozytariuszką wszechświata ukształtowanego w materialną postać pierścienia z perłą, a cała świadomość miała zostać przekazana do Płaskiego w sposób kontrolowany, za pośrednictwem umysłu Emmy. Chodziło o to, aby uniknąć spontanicznych przecieków i nie zgubić żadnej cząsteczki. Następnie miało rozpocząć się powolne zawijanie rzeczywistości wokół panny Noether, dzięki odpowiednio obliczonym załamaniom nadświadomości.
www Projekt pierścienia był już gotowy, zatem nadszedł czas, by do akcji wkroczyła ekipa Hilifera.
V
www Zadanie, choć odpowiedzialne, w porównaniu z cudami, jakich musieli dokonać Cyborgowie, było dziecinnie proste. Wystarczyło dobrze obliczyć koordynaty współrzędnych czasomyślostrzeni, wyłączając z nich, oczywiście, świadomość, a następnie wszechświat, skonfigurowany do materialnej formy pierścienia z perłą, umieścić we właściwym miejscu – to jest na palcu depozytariuszki.
www Niestety, przez drobną zmarszczkę w nadświadomości, Hilifer poślizgnął się nieco na skrzyżowaniu czasu i przestrzeni. Ostatnia wiązka informacji dotycząca pierścienia, zamiast do panny Noether, popłynęła do profesora Johna Ronalda Reuela Tolkiena z Oxfordu. W ostatnim przebłysku uciekającej świadomości Hilifer próbował korygować akcję umieszczania bezcennego przedmiotu wewnątrz Czterowymiarowego (a właściwie już prawie Pięciowymiarowego) Wszechświata, ale w Niemczech właśnie doszedł do władzy Hitler, więc panna Noether, Żydówka, uciekła przed pogromami na drugą półkulę. Hilifer zdołał, co prawda, przenieść pierścień do Nowego Jorku, ale już całkiem nieświadomy, osunął się w przyszłość, ostatnim wysiłkiem umysłu wsuwając czerwone, pluszowe pudełko w kształcie serca pod poduszkę Carol Silverberg rankiem, czternastego lutego dwa tysiące siedemnastego roku.
VI
www Teorię pierścieni Emmy Noether zrozumieli wyłącznie matematycy i poeci. John Ronald Reuel Tolkien napisał oszałamiającą powieść o pierścieniach władzy.
www Niczego nieświadomy, pięciowymiarowy wszechświat, wcielony w materialną formę złotego pierścienia z perłą, lśnił spokojnie na palcu Carol Silverberg. Brzegi jego gigantycznego bliźniaka zgodnie z Prawem Perfekcyjnej Symetrii powoli, lecz nieuchronnie, zawijały się do środka, zbliżając się ku świadomości i oddalając od nadświadomości. Każde drgnienie na osi świadomości wywoływało lustrzaną odpowiedź na osi nadświadomości. Ale ten wszechświat nigdy nie miał poznać szóstego wymiaru. Pięć do pięciu, pierścień w świecie, perła w muszli. Wszystko było tak, jak powinno być.
www Niczego nieświadomy Jeff Mornay rysował palcem ósemki na nagim ciele swojej narzeczonej, Carol. Niech jej będzie – myślał. – Trochę oszukuje, ale jest taka śliczna, taka idealna, wprost perfekcyjna. Ożenię się z nią i będę miał prawdziwy skarb.
www Carol patrzyła na niego błyszczącymi oczami. Była zwyczajnie, po ludzku, szczęśliwa.
W otchłani perfekcji
- Za miłość.Florencia Illera wzniosła kieliszek wypełniony w trzech czwartych czerwonym winem. Yamila odpowiedziała na toast uśmiechając się z zażenowaniem. Florencia roześmiała się.
- Nie przejmuj się, to tak dla żartu. Wiem, że jeszcze za wcześnie mówić o wielkiej miłości. Ale przyznaj, podobał ci się, prawda?
Yamila ukryła za kieliszkiem czerwieniejące policzki. Widząc, że nie doczeka się odpowiedzi Florencia kontynuowała swoje rozważania.
- Tak, Mati to piękny chłopiec. W całym Bragado nie znajdziesz ładniejszego. Gdybym była tobą, od razu bym się zakochała. Ale nie mam już dziewiętnastu lat, niestety. Stara już jestem i tacy chłopcy jak Mati teraz nawet na mnie nie spojrzą.
- Przecież wcale pani nie jest stara – odezwała się Yamila próbując zmienić temat. - I ma pani styl...
- Miła jesteś. Ale czasu nie oszukasz. Może faktycznie babcią jeszcze nie jestem, ale na pewno mogłabym być twoją matką.
- Moja matka nigdy by tak ze mną nie rozmawiała.
Zamilkły. Yamila nerwowo łyknęła odrobinę wina. Pamiętała jeszcze zbyt dobrze pożegnanie ze swoją rodziną, kiedy dzień po swoich urodzinach oświadczyła, że wynosi się z domu. Matka popatrzyła na nią krótko, z błyskiem triumfu w oczach. Jakby wręczono jej medal za wzorową postawę rodzicielską. Ojciec tylko pokręcił głową, jakby spodziewał się takiej decyzji i mimo, że jej nie akceptował, nic nie mógł zrobić. Nie pierwszy raz uciekała z domu, ale teraz robiła to wreszcie legalnie, jako osoba pełnoletnia. Nie groził jej już policyjny pościg. Bez najmniejszego wahania i żalu zebrała kilka rzeczy i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Złapanie okazji nie zajęło jej dużo czasu. Zatrzymała luksusowego sedana prowadzonego przez czterdziestoletniego - na oko - przystojniaka w szarym garniturze. Zdecydowanie: jej nowe życie zaczynało się bardzo interesująco.
- Dokąd jedziesz?
- Byle dalej od Buenos.
Roześmiał się.
- Jadę do Bragado, jeśli ci to odpowiada. Możesz się zatrzymać u nas na noc, mamy pokoje do wynajęcia. Teraz, po sezonie, stoją puste. Jestem pewny, że moja żona zgodzi się na połowę ceny.
- Nie wiem, nie planowałam jeszcze noclegu...
- Zrobisz jak zechcesz. Do Bragado jest trzy godziny drogi. Będziesz miała czas się zastanowić.
Tuż po południu wjechali na podwórze piętrowego domu otoczonego pięknie utrzymanym ogrodem. Przystojniak, który przedstawił się jako Juan Pablo, otworzył przed nią drzwi i zaprosił do środka.
- Kochanie, mamy gościa na obiedzie !
W nieprzyjemny sposób wnętrze przypominało jej własny, dopiero co porzucony dom: idealnie wysprzątane, pełne antyków i drobnych, porcelanowych ozdób. Dom stworzony do podziwiania, nie do mieszkania. Uczucie pogłębiło się jeszcze, kiedy z salonu wyszła żona Juana Pablo. Zadbana do najmniejszego szczegółu makijażu, leciutko uśmiechnięta zmierzała do niej drobnymi kroczkami. Yamila uścisnęła jej drobną dłoń, pewna, że będzie musiała poszukać sobie innego lokum. Nie wyobrażała sobie mieszkania w takim miejscu. Czułaby się tutaj jak dusza pokutująca w czyśćcu.
A jednak teraz, prawie rok później, patrzyły na siebie w milczeniu popijając wino i plotkując o najładniejszym chłopcu w mieście.
- Przyznam, że trochę się wahałam, czy prosić cię o tę przysługę. W końcu ta dzielnica nie należy do najpiękniejszych w mieście. Sami narkomani i bezrobotni. Aż się dziwię, że nie odmówiłaś.
- To nic takiego. W moim ubiorze – przesunęła dłonią po czarnej koszulce i klamrze pasa zdobionej piszczelami i czaszkami. Ćwiekowana pieszczocha zadzwoniła metalicznie, - nikt nie zwrócił tam na mnie większej uwagi.
Florencia uśmiechnęła się lekko do swoich wspomnień.
- A wiesz, że podoba mi się twój sposób ubierania? Kto wie, gdybym miała ze dwadzieścia lat mniej, pewnie też ubierałabym się na czarno, jak ty. Może nawet malowałabym się tak samo.
Ku zdziwieniu Yamili, wyobrazić sobie panią domu w gotyckim makijażu nie było zadaniem trudnym. Zupełnie jakby już ją kiedyś widziała w takiej roli.
- Byłoby ci do twarzy, jestem pewna. Ale nie pasowałabyś już do twojego domu.
- Masz rację – Florencia nagle posmutniała. – Nie pasowałabym. Ale nie mówmy o tym. Opowiadaj o Matim.
- Niewiele jest do opowiadania. Zaniosłam mu tę paczkę, jak prosiłaś, wymieniliśmy kilka zdań i wróciłam.
- Kłamczuszka.
Yamila znów schowała się za kieliszkiem.
- Ale nie chcesz opowiadać, to nie opowiadaj. Powiedz mi chociaż, czy Mati otworzył paczkę, zanim wyszłaś?
- Nie, odłożył ją a potem... rozmawialiśmy.
Florencia popatrzyła na nią tak jakby wiedziała doskonale czego dotyczyła rozmowa, ale nic nie powiedziała. Kolejne kilka minut spędziły w milczeniu, patrząc sobie w oczy i popijając czerwone wino.
***
Następnego dnia rano postanowiła odwiedzić Matiego. Florencia i Juan Pablo gdzieś wyjechali, a nie miała zbytniej ochoty zostawać sama w tym koszmarnym wnętrzu wyciętym z żurnala. Poza tym nie mogła przestać myśleć o Matim. I o tej paczce, którą mu dostarczyła na prośbę pani domu.Mati był kimś, w kim mogłaby się zakochać od pierwszego wejrzenia. Żył z dnia na dzień, nie odkładał pieniędzy, żeby starczyły do końca miesiąca, ubierał się w t-shirty z celtyckimi wzorami, miał rozmarzone oczy i zupełnie nie interesował się codziennością. Mati miał tylko jedną wadę. Ćpał. Nawet gdyby Florencia jej tego nie powiedziała, domyśliłaby się wpatrując w jego lekko zwężone źrenice. Paczka, jak powiedziała jej Florencia, zawierała sto gramów czystej, pochodzącej z dobrego źródła kokainy. Matiego nie było stać na takie luksusy, a kiedy był na głodzie przyjmował wszystko, co pomagało się od niego uwolnić. Było tylko kwestią czasu, kiedy trafi na brudny towar, co mogłoby doprowadzić do nieodwołalnych konsekwencji. Florencia postanowiła więc, zamiast przekreślić swojego brata, otoczyć go opieką i skłonić – być może – do podjęcia leczenia. Yamila zdawała sobie sprawę, że stała się częścią tego planu w momencie, gdy zgodziła się dostarczyć paczkę. Ale nie protestowała. Nie mogła Florencii niczego odmówić.
Zaraz za bramą spotkała staruszka, który na jej widok zatrzymał się i uśmiechnął szeroko.
- Wróciłaś z Buenos? Mama tak na ciebie czekała.
Yamila nie odpowiedziała, zaskoczona.
- Ach, przepraszam, pewnie mnie już nie pamiętasz. Kiedy wyjeżdżałaś do szkoły byłaś jeszcze dziewczynką. Bawiłaś się z moim Enricem na tym placu zabaw, pamiętasz ?
Yamila potwierdziła, pewna, że staruszkowi pamięć spłatała figla, po czym przeprosiła i uciekła w kierunku autobusowego przystanku. Staruszek pomachał jej na pożegnanie, rozsiadł się na ławce i wystawił twarz na słońce.
Mati miał cienie pod oczami, był nieogolony, ale oczy miał przytomne. Kiedy przyszła, bez słowa zaprowadził ją do kuchni i pokazał nienaruszoną paczkę z kokainą. Uśmiechnęła się do niego i pocałowała w kłujący policzek. Potem siedzieli za stołem popijając mate. On w milczeniu, ona opowiadając o swoim minionym życiu w Buenos Aires.
- Nie wiem dlaczego, ale czuję się tu wyjątkowo dobrze. Idealnie na swoim miejscu. Nie przeszkadza mi nawet, że Florencia spędza pół dnia na ścieraniu kurzy i poprawianiu fałd na firanach. Taka sama rzecz w Buenos doprowadzała mnie do szału. Wydawała mi się częścią tego pustego życia, jakie wiedli rodzice. Nic nieznaczącym gestem, żeby tylko jakoś spędzić życie i doczekać do starości. A tutaj to wszystko nabiera sensu. Będziesz się śmiał, ale mam takie wrażenie, jakby to miasteczko zostało stworzone specjalnie dla mnie. Taki mój mały raj. Nie umiem tego wytłumaczyć. Po prostu tak czuję. Kiedy spaceruję, kiedy rozmawiam z Florencią, kiedy przychodzę do ciebie... czuję się, nie wiem... przydatna, potrzebna.
Położyła rękę na dłoni Matiego.
- Znalazłam dzisiaj rano wizytówkę doktora Martineza. Florencia musiała ją zostawić przed wyjazdem. Zadzwoń do niego. Nie musisz tak cierpieć. Jestem pewna, że on ci pomoże. Będzie ci łatwiej wytrzymać. Proszę.
Przesunęła w jego stronę kartonik, ale Mati nawet na niego nie spojrzał. Patrzył w jej oczy. Było w tym spojrzeniu jakieś oczekiwanie, zupełnie takie samo jak w spojrzeniu Florencii podczas ich ostatniej rozmowy. Nagle zrozumiała. Była tutaj potrzebna. To nie było tylko wrażenie, przelotne uczucie. Oni naprawdę jej potrzebowali. Mati, Florencia, może nawet ten staruszek na placu zabaw. Nie mogła ich zawieść.
***
Wróciła do domu, chcąc jak najszybciej podzielić się z panią domu dobrą wiadomością. Jej brat postanowił rzucić narkotyki a Yamila pomoże mu w tym postanowieniu wytrwać. Niestety, na podjeździe ciągle nie było luksusowego sedana, na sekretarce żadnej wiadomości. Widocznie wyjechali gdzieś dalej i wrócą dopiero wieczorem. Przyrządziła sobie skromny obiad i zaniosła go na tacy do swojego pokoju. Włączyła komputer i zagłębiła się w Internecie.***
Florencia i Juan Pablo nie wrócili ani tego wieczora, ani następnego dnia. Yamila zdziwiła się ich przedłużającą się nieobecnością. Myślała nawet powiadomić policję, ale ostatecznie zrezygnowała. Byli przecież dorośli, mieli prawo wyjechać, kiedy naszła ich taka ochota. Tylko dlaczego nie zostawili jej żadnej wiadomości?Żeby oderwać się od tych myśli, spędzała u Matiego niemal całe dnie. Przychodziła rano, ze świeżymi bułkami, robiła porządki, pozwalała mu na siebie patrzeć w milczeniu. Paczka ciągle leżała nienaruszona na lodówce. Mati nie odzywał się wiele, ale widziała w jego oczach światło, które zapalało się na jej widok. To jej wystarczało. Wiedziała, że chłopak potrzebuje czasu, dużo czasu, żeby wygrzebać się z dołka.
Potem wracała do swojego wynajętego pokoju, za każdym razem licząc, że w drzwiach przywita ją Florencia. Ponieważ tak się nie działo, siedziała w salonie obserwując ogród za oknem, oglądała telewizję, potem szła spać. Któregoś dnia - nie liczyła dokładnie ile ich upłynęło - postanowiła przetrzeć kurze w apartamentach pani domu. Florencia na pewno będzie zadowolona, kiedy wracając zastanie dom tak jak lubi – idealnie wysprzątany. Zajęło jej to całe popołudnie, ale czuła się usatysfakcjonowana. Dom lśnił. Czuła się zbyt zmęczona, żeby iść do Matiego. Pójdzie jutro rano. Jak już dobrze się wyśpi.
***
Nie zastała Matiego. Stała przez dłuższą chwilę pod drzwiami ściskając torbę wypełnioną rogalami, oraz pudełkiem holenderskiego kakao, ale zza drzwi nie doszedł najmniejszy nawet szelest. Wreszcie zrezygnowała i wróciła do siebie.Na podwórku stał sedan Juana Pablo. Miała zamiar wpaść do domu i nakrzyczeć na nich oboje, że wyjechali nie zostawiając żadnej wiadomości, a potem wyściskać serdecznie; ale kiedy weszła do salonu natychmiast zapomniała o swoim zamiarze.
Juan Pablo siedział na kanapie sam, ze wzrokiem wbitym w trzymaną w ręku paczkę. Tę samą, którą Yamila dostarczyła Matiemu kilka dni temu.
- Siadaj – powiedział spostrzegłszy jej obecność.
- Gdzie jest Florencia?
- Florencia wróciła do siebie. Przesyła pozdrowienia.
- Jak to, do siebie?
- Siadaj, proszę. Zaraz wszystko ci wyjaśnię.
Odłożył paczkę na ławę i podszedł do barku. Wyciągnął to samo wino, którym Florencia wznosiła kilka dni temu toast za miłość. Nalał do kieliszków i podał jeden Yamili.
- Napij się. To uspokaja nerwy. Chcę, żebyś uważnie mnie wysłuchała a temu nadpobudliwość nie służy.
Obejmując zimne szkło kieliszka uprzytomniła sobie, że nie ufa Juanowi. Kiedy dobrze się zastanowić, miała ku temu masę powodów. To on zabrał ją do swojego luksusowego sedana, zaprosił do domu, a teraz pozbył się ostatniej przeszkody: Florencii. Pewnie zaraz jej opowie, jak zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia, próbował walczyć z uczuciem, ale przegrał, i teraz otwiera przed nią serce i błaga tylko o jedno: niech mu chociaż pozwoli całować jej ręce, klęczeć przed nią i wpatrywać się w jej oblicze. Napalony zboczeniec. Jeśli tylko spróbuje jej dotknąć...
Juan Pablo wrócił na kanapę i upił nieco wina.
- Dzisiaj jest szesnasty września. Twoje urodziny, prawda?
Uniósł kieliszek w toaście. Zdumiona, odruchowo zrobiła to samo. Napili się.
- Widzę, że zupełnie o tym zapomniałaś. Nie powinnaś. Urodziny to ważna data, wszystko się od niej zaczyna, czasami też wszystko się kończy. Nie patrz tak na mnie, gadam głupstwa, żeby cię rozśmieszyć. Chyba jednak nie nadaję się na humorystę.
- Miałeś mi wyjaśnić, gdzie jest Flo.
- No dobrze. Skoro nalegasz. Ale to historia nieco skomplikowana, lepiej będzie jak zacznę od samego początku. Od szesnastego września, dziewiętnaście lat temu. Znów ten wzrok. Napij się, zrelaksuj. Nie będę opowiadał o tobie, ale o Florencii. Albo nie, zacznę jeszcze wcześniej, kiedy Flo poznała pewnego przystojnego chłopaka i niemal natychmiast, od pierwszego wejrzenia się w nim zakochała. Jeśli jej wierzyć, chłopak był chodzącym ideałem. Jedyną rzeczą, która czyniła go bliższym zwykłym śmiertelnikom, była lekka skłonność do narkotyków. Florencia broniła go mówiąc, że bierze narkotyki, bo nie może inaczej sobie poradzić z okrucieństwem świata. Pewnie sam jej to powiedział. Zaangażowała się w ten związek licząc po cichu, że jej miłość wyzwoli chłopca z nałogu. I, będziesz się śmiała, któregoś dnia chłopak postanowił skończyć z narkotykami. Raz i na zawsze. Biedak, nie wiedział, na co się porywa. Dotarło to do niego dopiero, kiedy zwijał się z bólu w narkotycznym głodzie. Ubłagał Florencię, żeby kupiła mu działkę, odrobinę narkotyku, który złagodzi cierpienia. Protestowała przez moment, ale jego wykrzywiona i spocona twarz skłoniła ją w końcu do działania. Przecież chodziło tylko o uwolnienie go od bólu. Potem będzie stopniowo ograniczał dawki, aż wreszcie wyzdrowieje całkowicie. Naiwność zakochanych kobiet nie zna granic. Poszła wreszcie pod wskazany adres, dostała niewielkie zawiniątko i wróciła biegiem do mieszkania. Biedak tak się trząsł, że sama musiała mu zrobić zastrzyk. Obserwowała uważnie jak jego ciało rozluźnia się, przestaje dygotać. Chyba szukała usprawiedliwienia: przecież chciała tylko przynieść mu spokój i ukojenie. Niestety, te wymówki nie starczyły na długo. Przystojniak zmarł tej samej nocy. Siedząc przy jego ciele przekonywała ze wstydem samą siebie że przyczyną jego śmierci był brudny towar, a nie przedawkowanie.
- Teraz rozumiem dlaczego...
Yamila zamilkła nie kończąc zdania. Więc dlatego Florencia wysłała ją z paczką czystej kokainy do Matiego. Wolała finansować narkotyki, niż ryzykować, że weźmie coś z niepewnego źródła. Dlatego też wysłała ją, Yaminę, dlatego tak chętnie wznosiła toasty za miłość. Chciała naprawić swój błąd. Nawet jeśli było już za późno, żeby uratować jej ukochanego, pragnęła spłacić swój dług. Pomóc komuś innemu. Tak, - pomyślała, - naprawdę jestem tutaj potrzebna. Rozluźniła się. Wino rozgrzewało ją od środka, lęk przed Juanem Pablem ulotnił się. Przecież nie mógł być nikim złym, skoro Florencia go kochała. Może nie aż tak, jak tego pierwszego, ale... Ziewnęła i zaraz uśmiechnęła się przepraszająco. To przez ten stres, chciała powiedzieć, ale nagle poczuła jak zapada się w fotel, miękki, ciepły, bezpieczny. Patrzący na nią uważnie Juan Pablo był teraz jakby za mgłą, coraz mniej wyraźny. Chciała otrząsnąć z siebie senność, ale było już za późno. Nie miała siły nawet zatrzymać opadających powiek.
***
Pierwsze, co poczuła po przebudzeniu, było ciepło. Już nie takie przyjemne, jak przed zaśnięciem, raczej męczące gorąco, od którego natychmiast się spociła. Otworzyła oczy i ze zdumieniem popatrzyła na otaczające ją betonowe ściany. Znajdowała się w kącie zupełnie pustego pomieszczenia, oparta o ścianę i spętana taśmą do naprawiania armatury sanitarnej. Krzyknęła z przerażenia.Metalowe drzwi otworzyły się natychmiast. Juan Pablo wszedł, uśmiechnął się do niej i usiadł po turecku prawie dotykając kolanami jej własnych. Wyciągnął z kieszeni paczkę z narkotykiem i położył ją na ziemi. Potem, z innej kieszeni wydobył zdjęcie. Ułożył je obok paczki, dbając by leżały idealnie równolegle. Do kompletu dołożył potem jeszcze gumową rurkę, strzykawkę i metalowy kubek, ciągle nie zapominając o idealnych proporcjach tej specyficznej wystawy. Trwało to dobrą minutę. Potem Juan Pablo znów uśmiechnął się łagodnie do Yamili.
- Jak widzisz, o niczym nie zapomniałem. I wszystko jest pierwszej jakości, kupione w aptece. No, może oprócz kokainy, ale za jej czystość ręczę. Nawet woda w kubku ma odpowiednią temperaturę. Zanim jednak tego wszystkiego użyjemy, spełnię twoje życzenie. Nie, nie szarp się, nie uwolnię cię. Powiem ci gdzie jest Florencia.
Postukał palcem w fotografię. Przedstawiała młodą dziewczynę ubraną w czarną skórzaną kurtkę, koszulkę z twarzą jakiejś gwiazdy death metalu i kilogram srebrnych ozdób, przede wszystkim w kształcie czaszek i piszczeli.
- Kto to jest?
- Nie szarp się, to boli. A taśma trzyma mocno. To jest Florencia, w czasach kiedy poznała tego swojego chłopaka. Pewnie dziwi cię przemiana, jaka w niej zaszła. Przyznaj, nigdy byś nie przypuszczała, że ktoś taki będzie kiedyś w stanie prowadzić życie zwykłego mieszczucha, w domu urządzonym przez projektanta wnętrz i sprzątanym dwa razy na dzień. Ona sama zresztą też nigdy by na to nie wpadła. Nie chwaląc się, był to mój pomysł.
Otumaniony jeszcze środkiem nasennym umysł Yamili uparcie nie chciał uznać za rzeczywistość tego, co teraz się działo. Nie obudziłam się, mówiła sobie, nie obudziłam.
- Florencia, taka jak na tym zdjęciu, przeżyła swojego chłopaka zaledwie o parę godzin. Kiedy przestał oddychać, ryczała przez godzinę, a potem poczęstowała się narkotykiem. Nie był to jej pierwszy raz. Wiedziała co zrobić, żeby już się nie obudzić. Zawsze to przyjemniejsze od wbijania sobie sztyletu w serce, przyznaję. Jest w tym jakaś elegancja snu, zwiewność granicy między marzeniem a niebytem. To był szesnasty września.
Zamilkł i popatrzył na nią poważnie. Potem spokojnymi ruchami wypielęgnowanych dłoni wydobył z paczki biały proszek i wsypał go do pojemnika z wodą. Mieszał cierpliwie, ani razu nie stuknąwszy łyżeczką o brzeg naczynia.
- Co zrobiłeś Matiemu, ty... - wydyszała zmęczona ciągle próbując się uwolnić. Pot ciekł jej po twarzy grubymi, lepkimi strugami.
- Nic. Zabrałem tę paczkę i na jej miejsce podłożyłem inną. Nie chciałem cie poczęstować byle czym. Mati, to przypadek beznadziejny, jemu wszystko jedno co ćpa.
- Ale przecież Flo...
- Wiem, wiem, Florencia chciała odkupić swoje winy ratując innego narkomana. Nie musisz mi tego mówić, to też był mój pomysł.
- Twój pomysł? Kim ty jesteś do cholery?!
- Ja? Nikim specjalnym. Kimś w rodzaju księgowego. Patrzę na to, co zapisane i wyliczam należną karę. Lub nagrodę. Zależy. Florencia nie była specjalnie zła, więc zaproponowałem jej jedynie dziewiętnaście lat kary.
Spojrzał na sufit.
- Dziewiętnaście lat sprzątania najmniejszej drobiny kurzu, froterowania, mycia szyb. Po prostu bycia idealną panią domu. Nie powiesz mi chyba, że to zbyt trudne do zniesienia, co? Zgodziła się, ale postawiła warunek. Mieliśmy jej umożliwić naprawienie błędu. Odkupienie winy. Jestem skrupulatny, zawsze wywiązuję się z zobowiązań. Pozwoliłem Florencii zaopiekować się Matim, potem podsunąć mu ciebie. Ten jej toast za miłość był dla niej jednocześnie zakończeniem kary. Mogła już opuścić to miejsce i wrócić do siebie.
- Ale przecież Mati umrze! Dałeś mu to samo świństwo, które zabiło jej chłopaka. Oszukałeś ją.
- Nie oszukałem. Oczyściłem jej sumienie. A co do chłopaka, nie mogłem pozwolić, by jej kaprys naruszył równowagę. Przeszłości nie wolno zmieniać.
- Przeszłości? To przecież teraźniejszość!
- Och, jak tobie wszystko trzeba tłumaczyć. Florencia wynegocjowała sobie naprawianie przeszłości, tak czy nie? Jednocześnie odbywała karę i mowy nie było o czasowych zwolnieniach lub przepustkach. Potrzebny był więc ktoś, kto dostarczy paczkę. Odkupienie to poważna sprawa, zgadzasz się? No to zorganizowaliśmy jej zastępstwo. Ciebie.
- Czyli... - Yamila popatrzyła na zdjęcie. Do strużek potu dołączyły łzy. - Czyli Florencia jest mną? Ale...
- Już znasz odpowiedź. Widzisz ją na zdjęciu. Yamila to tylko idealna kopia, młodsza o dziewiętnaście lat i uboższa o jeden wyrzut sumienia.
- Ale ja pamiętam swoje życie! Jestem Yamilą!
Zamiast odpowiedzi, Juan Pablo włożył igłę do ciągle jeszcze wirującego roztworu kokainy i wciągnął go do strzykawki. Lubił ten moment, kiedy pozostawał jedynie ostatni guzik do dopięcia.
Tekst nr 2
Pierścień Noether
Iwww Czternastego lutego dwa tysiące siedemnastego roku Carol Silverberg z Nowego Jorku znalazła pod poduszką długo wyczekiwany pierścionek zaręczynowy. Z radosnym drżeniem serca otworzyła czerwone, pokryte pluszem pudełeczko w kształcie serca i był tam! Filigranowy jak ona, z cieniutką, złotą obrączką idealnie pasującą na jej serdeczny palec i maleńką perłą, niby białą, a przecież mieniącą się wszystkimi kolorami tęczy.
www – Tak! Zgadzam się! – zawołała wzruszona i rzuciła się w ramiona ukochanego.
www Ukochany, Jeff Mornay, przytulił ją z mieszanymi uczuciami. Wprawdzie kochał Carol, wprawdzie jej ciało było doskonałe, prawdziwy ideał, perfekcyjny zbiór elementów, które mogłyby być dodawane i mnożone, choć niekoniecznie dzielone. Ale żeby zaraz ślub? Jeff był przekonany, że to całe walentynkowe przedstawienie, ta radość, to wzruszenie, były czystą manipulacją ze strony Carol. Pragnęła ślubu, a on się ociągał z oświadczynami, więc postanowiła to na nim wymusić.
www Jeff myślał tak, bo to nie on schował pudełko z pierścionkiem pod poduszką Carol rankiem, czternastego lutego dwa tysiące siedemnastego roku. A jeśli nie on, to musiała to zrobić sama. I co? Powinien ją teraz upokorzyć? Powiedzieć, że nic z tego? Że chyba oszalała? To byłby koniec związku, a przecież wcale nie chciał z nią zrywać. Gdyby została jego żoną, mógłby podziwiać fenomenalną geometrię krzywizn jej ciała każdego ranka. Małżeństwo? Może to nie taki zły pomysł? Niech będzie. Skoro tak bardzo jej zależy...
II
www Hilifer zatrzymał się w umówionym punkcie czasomyślostrzeni, poprawił koordynaty, wyrównał współrzędne. Przez drobną zmarszczkę w nadświadomości poślizgnął się odrobinę na osi czasu, przez co stracił początek obrad międzyplanetarnych i trafił na sam środek przemówienia Lidigora.
www …wróćmy zatem jeszcze raz do modelu – mówił fizyk. – Według naszych obliczeń, wymiary, których brakuje tamtemu wszechświatowi, nazwijmy go Wszechświatem Płaskim, to świadomość i nadświadomość. Jak wiemy, Prawo Perfekcyjnej Symetrii jest zasadą nadrzędną dla wszystkich możliwych wszechświatów. Natura multiplikuje kosmosy poprzez bezwzględnie idealne, symetryczne odbicie. Można to nazwać dodawaniem, można mnożeniem, ale absolutnie nie dzieleniem! Jednak nasze dziecko, i zarazem nasz bliźniak, odbił się błędnie! Wszechświat, w którym żyjemy, ma sześć wymiarów: długość, szerokość, głębokość, czas, świadomość i nadświadomość. A nasz bliźniaczy Wszechświat Płaski tak naprawdę wcale nie jest bliźniaczy, bo ma tylko cztery. Natura dąży do perfekcji, do symetrii, jakie zatem są skutki naszego nieudanego mnożenia w skali kosmicznej? Co naprawdę sobie dodaliśmy, a może wręcz przeciwnie –
odjęliśmy?
www Słuchacze patrzyli na niego z niepokojem. Od dawna było wiadomo, że ze wszechświatem coś jest nie tak. Niektóre prawa fizyki nie chciały działać, chociaż powinny. Istnienia pewnych cząstek nie można było w żaden sposób potwierdzić doświadczalnie, chociaż świetnie skonstruowane teorie, którym nie dało się zarzucić najmniejszego błędu, ukazywały jasno, że cząstki takie jak myślniki i nieświadomki z ujemnymi wektorami powinny, ba, muszą istnieć! Nikt jednak nie mógł ich znaleźć ani zaobserwować, wymykały się wszelkim pomiarom.
www – Wyobraźmy sobie – kontynuował Lidigor – że wszechświat miałby tylko dwa wymiary: długość i szerokość. Czy w takim wszechświecie mógłby zaistnieć sześcian?
www Pokręcili głowami. Sześcian? Przecież to bryła! Musi mieć co najmniej trzy wymiary... W dwóch wymiarach to niemożliwe.
www – Otóż mógłby, proszę państwa! Mógłby! – zawołał triumfalnie Lidigor. – Istniałby w postaci sześciu połączonych ze sobą kwadratów. W postaci siatki! I w taki właśnie sposób istnieje nasz kosmiczny bliźniak – czterowymiarowy Wszechświat Płaski. Nie ma tam świadomości, nie ma nadświadomości, ale pozostałe cztery wymiary istnieją! A Prawo Perfekcyjnej Symetrii, wbrew pozorom, wciąż działa! Jak to możliwe? Poproszę o wyjaśnienia profesora Hymsa z planety Nin.
III
www Kiedy Hyms zakończył referowanie wszystkich odkryć i obliczeń zespołu z planety Nin, delegaci długo trwali w milczeniu. W rozumowaniu nińskich uczonych nie było żadnego błędu. Nieudany, źle odbity na osi symetrii syn-bliźniak wszechświata musiał się nieustannie rozszerzać. Zobowiązywała go do tego jego kaleka czterowymiarowość i nadrzędne prawo natury wymuszające na rzeczywistości kształtowanie się zgodnie z zasadą bezwzględnej symetrii. Potworny wszechświat musiał być ogromny, skoro każda rzecz znajdowała tam odbicie w materii, bo była to jedyna możliwość zaistnienia, tak jak dla sześcianu jedyną formą zaistnienia w świecie dwuwymiarowym byłby układ sześciu kwadratów na płaszczyźnie. A rozszerzając się, Płaski Wszechświat musiał nieuchronnie pochłonąć ich własny. Jako bardziej uporządkowany, sześciowymiarowy wszechświat był, w porównaniu ze spuchniętym kolosem, maleńki jak kamyczek na jednej z nieistotnych planet, w nieważnym układzie całkiem przeciętnej galaktyki tamtego!
www Na domiar złego, jak wykazały obliczenia zespołu Hymsa, proces pochłaniania, determinowany Prawem Perfekcyjnej Symetrii już się rozpoczął! To właśnie w nim tkwiła przyczyna dziwnych anomalii, tajemniczych zmarszczeń i dziur w różnych wymiarach, szczególnie w okolicach planety Nin i w obszarze Obłoku R. Najbardziej widoczne były zakłócenia na osi świadomości...
www – W uproszczeniu oznacza to – mówił Hims – że nasz wszechświat powoli, lecz nieuchronnie, traci jeden z wymiarów. Świadomość. Stajemy się bardziej płascy, na wzór naszego potwornego bliźniaka. On zaś, dzięki świadomości, stanie się bardziej uporządkowany i wówczas przestanie się rozszerzać. Niebezpieczeństwo polega jednak na tym, że zanim to nastąpi, możemy stracić nie tylko świadomość, ale także nadświadomość! Wówczas symetria znów zostanie zachwiana i po prostu zamienimy się rolami z Płaskim. Tylko wtedy to my będziemy płascy i żarłoczni, to my będziemy dążyć do odzyskania wymiarów, które straciliśmy i to my, czterowymiarowi, będziemy pochłaniać wszystko wokół!
www – Czy to nieuniknione? – zapytał Hilifer, próbując wyobrazić sobie, jak to jest: być płaskim. Nie mieć świadomości, nie mieć nadświadomości, określać się tylko według czterech współrzędnych... Straszne! I miało to dotyczyć całego wszechświata! Wszystko, co kochał, wszystko, co w ogóle miało jakikolwiek sens, stoczyłoby się w otchłanną paszczę potwora bezwzględnej symetrii!
www – Tak – odpowiedział Lidigor.
www – I nie – dodał tajemniczo Hyms.
www Nie?! Fala nadziei wytworzona w umysłach delegatów wyżłobiła mikroskopijny rowek na osi nadświadomości. Do sali wkroczyła ekipa Cyborgów z Obłoku R. To właśnie oni mieli niebawem stać się Zbawcami Wszechświata. Ich recepta była dobra, ale niezmiernie trudna do zrealizowania. Rozwiązanie istniało, bo zawsze jakieś istnieją, ale każde lekarstwo ma swoją cenę.
IV
www Hilifer dokładnie przeanalizował wszystkie raporty. Projekt transformacji wszechświata w materię był już prawie gotowy. Ekipa Lidigora kończyła uszczelnianie kanału, którym do Płaskiego przeciekała świadomość. Wypłynęło jej już sporo. Gdzieś daleko, w innym wszechświecie, świadomość rozmazała się w czasoprzestrzeni jednej z planet, przekształcając ją w czasomyślostrzeń. Powstały pierwsze idee. Trzeba było się śpieszyć. Po ostatecznych rekonfiguracjach kanał ten miał posłużyć do transmisji wszechświata do wnętrza jego żarłocznego bliźniaka. Plan Cyborgów był genialny w swojej prostocie: zakładał ukrycie maleńkiego wszechświata na jednej z planet Płaskiego, a następnie zagięcie jego brzegów na osi nadświadomości tak, aby ów owinął kamyk, niczym perłę, trylionami warstw kolejnych muszli. Całe przedsięwzięcie wymagało jednak niewyobrażalnie wielkiej energii. Znali sposób, by ją pozyskać, ale decyzja była naprawdę trudna. Długo debatowali, zanim ją podjęli. Postanowili dla ratowania wszechświata poświęcić jeden z jego wymiarów. Świadomość. I tak już ją przecież tracili.
www Po uszczelnieniu kanału przeciekała już tylko w jedno miejsce: do umysłu Amalie Emmy Noether, córki profesora matematyki na uniwersytecie w Getyndze, na jednym z kontynentów planety Ziemia, w bocznym ramieniu galaktyki Drogi Mlecznej, w roku tysiąc dziewięćset dwudziestym drugim. Prawidłowe ustawienie współrzędnych czasomyślostrzeni wymagało od Cyborgów niewyobrażalnej precyzji. Nigdy wcześniej nikt nie wykonał podobnej operacji – skorygowania nieprawidłowego odbicia wszechświata, wyrównania wymiarów. Odtąd nie miało już być sześć do czterech, lecz pięć do pięciu – idealnie symetrycznie. Każda stracona cząstka świadomości miała być doskonale odwzorowana w nadświadomości. Najdrobniejszy błąd mógł doprowadzić do zachwiania symetrii i skończyć się osunięciem całego wszechświata prosto w otchłań.
www A jednak się udało! Dowodem na to był fakt, iż panna Noether niespodziewanie zainteresowała się wyższą matematyką, zwaną także czystą poezją: algebrą nad ciałem oraz teorią pierścieni. To właśnie ona miała później stać się depozytariuszką wszechświata ukształtowanego w materialną postać pierścienia z perłą, a cała świadomość miała zostać przekazana do Płaskiego w sposób kontrolowany, za pośrednictwem umysłu Emmy. Chodziło o to, aby uniknąć spontanicznych przecieków i nie zgubić żadnej cząsteczki. Następnie miało rozpocząć się powolne zawijanie rzeczywistości wokół panny Noether, dzięki odpowiednio obliczonym załamaniom nadświadomości.
www Projekt pierścienia był już gotowy, zatem nadszedł czas, by do akcji wkroczyła ekipa Hilifera.
V
www Zadanie, choć odpowiedzialne, w porównaniu z cudami, jakich musieli dokonać Cyborgowie, było dziecinnie proste. Wystarczyło dobrze obliczyć koordynaty współrzędnych czasomyślostrzeni, wyłączając z nich, oczywiście, świadomość, a następnie wszechświat, skonfigurowany do materialnej formy pierścienia z perłą, umieścić we właściwym miejscu – to jest na palcu depozytariuszki.
www Niestety, przez drobną zmarszczkę w nadświadomości, Hilifer poślizgnął się nieco na skrzyżowaniu czasu i przestrzeni. Ostatnia wiązka informacji dotycząca pierścienia, zamiast do panny Noether, popłynęła do profesora Johna Ronalda Reuela Tolkiena z Oxfordu. W ostatnim przebłysku uciekającej świadomości Hilifer próbował korygować akcję umieszczania bezcennego przedmiotu wewnątrz Czterowymiarowego (a właściwie już prawie Pięciowymiarowego) Wszechświata, ale w Niemczech właśnie doszedł do władzy Hitler, więc panna Noether, Żydówka, uciekła przed pogromami na drugą półkulę. Hilifer zdołał, co prawda, przenieść pierścień do Nowego Jorku, ale już całkiem nieświadomy, osunął się w przyszłość, ostatnim wysiłkiem umysłu wsuwając czerwone, pluszowe pudełko w kształcie serca pod poduszkę Carol Silverberg rankiem, czternastego lutego dwa tysiące siedemnastego roku.
VI
www Teorię pierścieni Emmy Noether zrozumieli wyłącznie matematycy i poeci. John Ronald Reuel Tolkien napisał oszałamiającą powieść o pierścieniach władzy.
www Niczego nieświadomy, pięciowymiarowy wszechświat, wcielony w materialną formę złotego pierścienia z perłą, lśnił spokojnie na palcu Carol Silverberg. Brzegi jego gigantycznego bliźniaka zgodnie z Prawem Perfekcyjnej Symetrii powoli, lecz nieuchronnie, zawijały się do środka, zbliżając się ku świadomości i oddalając od nadświadomości. Każde drgnienie na osi świadomości wywoływało lustrzaną odpowiedź na osi nadświadomości. Ale ten wszechświat nigdy nie miał poznać szóstego wymiaru. Pięć do pięciu, pierścień w świecie, perła w muszli. Wszystko było tak, jak powinno być.
www Niczego nieświadomy Jeff Mornay rysował palcem ósemki na nagim ciele swojej narzeczonej, Carol. Niech jej będzie – myślał. – Trochę oszukuje, ale jest taka śliczna, taka idealna, wprost perfekcyjna. Ożenię się z nią i będę miał prawdziwy skarb.
www Carol patrzyła na niego błyszczącymi oczami. Była zwyczajnie, po ludzku, szczęśliwa.
3
Tekst 1
Pomysł - 12/20
Jakoś nie zaskakuje. Nie ma eksplozji pod koniec, a nawet słabego wybuchu.
Styl - 13/20
Nie czytało się dobrze. Błędy konstrukcyjne zdań i stylistyczne.
Realizacja tematu - 5/10
Niby jest. Ale trochę na siłę. Ma się wrażenie że pomysł już był a do tematu dopasował się... później.
Schematyczność - 6/10
Niby nie ma a jednak czytając ma się wrażenie, że gdzieś, już...
Błędy - 10/20
Sporo. Choćby dlatego że konsekwencje są "nieodwracalne" a nie "nieodwołalne".
Ogólnie - 12/20
Po lekturze czuje się tak samo jak przed. Przesłania nie widzę, chyba że jest dla mnie za mądre i ulotne.
Ocena końcowa: 58 (przepraszam Autora/Autorkę, poważnie - tak ten tekst odbieram)
Tekst 2
Pomysł - 17/20
Strasznie zakręcony, przez co tekst jest wymagający, ale ma moc
Styl - 16/20
Nie porwała mnie żadna wirtuozeria, ale przyjemnie się czytało.
Realizacja tematu - 9/10
Jest, i to daleka od dosłowności.
Schematyczność - 8/10
Według mnie mało schematyczne.
Błędy - 19/20
Nie zauważyłem.
Ogólnie - 18/20
Cytując Paterna "jest w tym jakiś fioł". Coś urzeka, mami i kusi. I dobrze.
Ocena końcowa: 87
Pomysł - 12/20
Jakoś nie zaskakuje. Nie ma eksplozji pod koniec, a nawet słabego wybuchu.
Styl - 13/20
Nie czytało się dobrze. Błędy konstrukcyjne zdań i stylistyczne.
Realizacja tematu - 5/10
Niby jest. Ale trochę na siłę. Ma się wrażenie że pomysł już był a do tematu dopasował się... później.
Schematyczność - 6/10
Niby nie ma a jednak czytając ma się wrażenie, że gdzieś, już...
Błędy - 10/20
Sporo. Choćby dlatego że konsekwencje są "nieodwracalne" a nie "nieodwołalne".
Ogólnie - 12/20
Po lekturze czuje się tak samo jak przed. Przesłania nie widzę, chyba że jest dla mnie za mądre i ulotne.
Ocena końcowa: 58 (przepraszam Autora/Autorkę, poważnie - tak ten tekst odbieram)
Tekst 2
Pomysł - 17/20
Strasznie zakręcony, przez co tekst jest wymagający, ale ma moc

Styl - 16/20
Nie porwała mnie żadna wirtuozeria, ale przyjemnie się czytało.
Realizacja tematu - 9/10
Jest, i to daleka od dosłowności.
Schematyczność - 8/10
Według mnie mało schematyczne.
Błędy - 19/20
Nie zauważyłem.
Ogólnie - 18/20
Cytując Paterna "jest w tym jakiś fioł". Coś urzeka, mami i kusi. I dobrze.
Ocena końcowa: 87
"Każdy jest sumą swoich blizn" Matthew Woodring Stover
Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.
Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.
4
Tekst 1
Pomysł - 16 punktów.
Styl - 17 punktów.
Realizacja tematu - 4 punkty.
Schematyczność - 5 punktów.
Błędy - 15 punktów.
Ogólnie - 16 punktów.
Ocena końcowa - 73 punkty
Pomysł całkiem interesujący, ale nie do końca rozwinięty. Mam wiele pytań, dotyczących motywów, możliwości bohaterów i przebiegu zdarzeń, na które, na podstawie tekstu, nie potrafię znaleźć odpowiedzi.
Tekst 2
Pomysł - 19 punktów.
Styl - 18 punktów.
Realizacja tematu - 8 punktów.
Schematyczność - 7 punktów.
Błędy - 18 punktów.
Ogólnie - 18 punktów.
Ocena końcowa - 88 punktów.
Opowiadanie mnie zagięło, chociaż przyznaję bez bicia, że połowy nie zrozumiałam. Wyższa matematyka i fizyka, to zagadnienia, które nie mają dostępu do mojej świadomości
Jedyne, co mi w tekście przeszkadza, to zakończenie. Znajduje się zbyt blisko początku.
Pomysł - 16 punktów.
Styl - 17 punktów.
Realizacja tematu - 4 punkty.
Schematyczność - 5 punktów.
Błędy - 15 punktów.
Ogólnie - 16 punktów.
Ocena końcowa - 73 punkty
Pomysł całkiem interesujący, ale nie do końca rozwinięty. Mam wiele pytań, dotyczących motywów, możliwości bohaterów i przebiegu zdarzeń, na które, na podstawie tekstu, nie potrafię znaleźć odpowiedzi.
Tekst 2
Pomysł - 19 punktów.
Styl - 18 punktów.
Realizacja tematu - 8 punktów.
Schematyczność - 7 punktów.
Błędy - 18 punktów.
Ogólnie - 18 punktów.
Ocena końcowa - 88 punktów.
Opowiadanie mnie zagięło, chociaż przyznaję bez bicia, że połowy nie zrozumiałam. Wyższa matematyka i fizyka, to zagadnienia, które nie mają dostępu do mojej świadomości

5
Budując dramaturgię pojedynku na miarę Homera czy innego Hitchcocka - robię kadrowanie:
Wyszłam od subiektywnych konfrontacji „otchłani perfekcji”, od tego, co w moje wyobrażenie wnosi stworzone przez Autorów uniwersum, dramaturgia, obrazowanie.
Szukałam otchłani i perfekcji, re-definicji i dynamiki znaczeń elementów związku frazeologicznego.
Zaznaczam, że wiedząc, kto napisał który tekst, ryzykuję... Drugiego nie czytałam jeszcze.
Tekst 1.
Pomysł - 15/20
Założona poetyka i gra z konwencją. Znam Autora, więc zakładam, że nie pisze melodramatu, a akcję sytuuje na drugim końcu świata nie po to, żeby teściowa nie myślała, że to o niej. Czekałam w napięciu na ujawnienie reguły, na zaskoczenie, które mi uświadomi, że dałam się wywieść w pole (a nie do Argentyny)
Podoba mi się - i choć ryzykuję posądzenie o nadinterpretację, ale jakoś tak sądzę, że się nie mylę – że Autor wysprzątał starannie, perfekcyjnie nadtekst. Wysprzątana parabola. Stąd Florencie i Buenos, wątek Dickensa, Księgowego, Leibniza - odebranie znaczeń, pustota symbolu. Tu znalazłam de profundis…
Mam żal, że brakuje pazura w grze… Finezji rozgrywki. Rozgrywający był za daleko, czasami jakby nudziło go granie. Był obok – dlatego nie ma clamavi…
Styl - 11/20
Z oceną stylu mam kłopoty. Autor czasami też ma kłopoty ze stylem: niedopieszczone zdania nie tylko w sensie gramatycznym, ale także jako nośniki znaczeń, obrazu, myśli. Mało lektury złych lektur, żeby zbudować się na obrazowaniu w melodramacie.
Realizacja tematu - 5/10
Realizacja tematu jest ciekawa, ale… Myślę, że strach przed przegięciem, przed karykaturalną parafrazą, pastiszem zadziałała przeciwko temu, co tekst miał wnieść. To Autor stracił, bo jego otchłań perfekcji ironią wobec Leibniza wyściełana, jakoś umknęła. Za jasno w otchłani.
Schematyczność - 10/10
Jest walorem – ideą. Nie wiem, jak się znaleźć w tym kryterium.
Błędy - 12/20
Były.
Ogólnie – 11/20
Uciekło mi za dużo powietrza z przekazu właśnie ogólnego. W kreacjach postaci pewnie, fałszach Dickensem powstających jakby Autor tracił kontakt z tekstem na poziomie jego filozofii. Nie ma dramaturgii “wewnętrznej”, impasowania. Może ekspansu (zagrywka polegająca na wymuszeniu położenia figury przez przeciwnika, by dalej dać swobodę rozgrywającemu) .
[ Dodano: Wto 22 Sty, 2013 ]
Pomysł: 19/20
Dobry. Podoba mi się zasada konstrukcji opowieści – perfekcyjna symetria w perfekcyjnym chaosie – odczuwam ją całą moją Nataszową istotą płci. To istota patrząca z jednakową uwagą na błyskotkę i wszechświat i tworząca ich wspólne wzory. Wielkie sprzątanie kosmosu – dostrzeżenie jego porządku w oczku zaręczynowego pierścionka i wstędze Möbiusa rysowanej mimo woli na nagim biodrze kobiety. Skądkolwiek ten porządek pochodzi. Otchłań z masy perłowej?
Styl: 18/20
Jasno i prosto, barwnie. Bez otchłani pokrętnej narracji, choć ujęcie problemu w fabule mogłoby tam zawieść.
Realizacja tematu: 8/10
To jest tak: wiadomo, co Autor chciał powiedzieć i to powiedział. Czego nie wiedział, załatwiał magią pojęć (niewyobrażalną). Trochę żonglerki, zabawy prawami fizyki z prawami przypadku (jak u Lema). Kobieta zakochana nie przestraszy się żadnej otchłani, mężczyzna opracuje na pewno mądry wzór, algorytm (i pośliźnie się, gdy chodzi o inteligencję emocjonalną). Konsekwencja kompozycyjna.
Schematyczność 9/10
Jak w barwach podstawowych wykorzystanych do namalowania pejzażu. Barwy to schematy. Trochę po uniwersum Lema.
Błędy - 18/20
Nie widziałam żadnych rażących. Parę natręctw słownikowych (nie, żeby Autor pośliznął się niewyobrażalnie
dużo razy).
Ogólnie – 17/20
Podobało mi się w tym świecie. Trochę pazura otchłani mi zabrakło – redefinicja autorska zmieniła treść i zakres, ale pozostała obojętna wobec de profundis. Nie chodzi o grozę, chodzi o fakt wynikający z kulturowej konotacji otchłani.
Podsumowanie:
1 tekst - ma więcej potencjału niż go objawił w realizacji - 64
2 tekst - kurczę, jak ja go rozumiem. Tak po "kobiecu" - 89
Wyszłam od subiektywnych konfrontacji „otchłani perfekcji”, od tego, co w moje wyobrażenie wnosi stworzone przez Autorów uniwersum, dramaturgia, obrazowanie.
Szukałam otchłani i perfekcji, re-definicji i dynamiki znaczeń elementów związku frazeologicznego.
Zaznaczam, że wiedząc, kto napisał który tekst, ryzykuję... Drugiego nie czytałam jeszcze.
Tekst 1.
Pomysł - 15/20
Założona poetyka i gra z konwencją. Znam Autora, więc zakładam, że nie pisze melodramatu, a akcję sytuuje na drugim końcu świata nie po to, żeby teściowa nie myślała, że to o niej. Czekałam w napięciu na ujawnienie reguły, na zaskoczenie, które mi uświadomi, że dałam się wywieść w pole (a nie do Argentyny)
Podoba mi się - i choć ryzykuję posądzenie o nadinterpretację, ale jakoś tak sądzę, że się nie mylę – że Autor wysprzątał starannie, perfekcyjnie nadtekst. Wysprzątana parabola. Stąd Florencie i Buenos, wątek Dickensa, Księgowego, Leibniza - odebranie znaczeń, pustota symbolu. Tu znalazłam de profundis…
Mam żal, że brakuje pazura w grze… Finezji rozgrywki. Rozgrywający był za daleko, czasami jakby nudziło go granie. Był obok – dlatego nie ma clamavi…
Styl - 11/20
Z oceną stylu mam kłopoty. Autor czasami też ma kłopoty ze stylem: niedopieszczone zdania nie tylko w sensie gramatycznym, ale także jako nośniki znaczeń, obrazu, myśli. Mało lektury złych lektur, żeby zbudować się na obrazowaniu w melodramacie.
Realizacja tematu - 5/10
Realizacja tematu jest ciekawa, ale… Myślę, że strach przed przegięciem, przed karykaturalną parafrazą, pastiszem zadziałała przeciwko temu, co tekst miał wnieść. To Autor stracił, bo jego otchłań perfekcji ironią wobec Leibniza wyściełana, jakoś umknęła. Za jasno w otchłani.
Schematyczność - 10/10
Jest walorem – ideą. Nie wiem, jak się znaleźć w tym kryterium.
Błędy - 12/20
Były.
Ogólnie – 11/20
Uciekło mi za dużo powietrza z przekazu właśnie ogólnego. W kreacjach postaci pewnie, fałszach Dickensem powstających jakby Autor tracił kontakt z tekstem na poziomie jego filozofii. Nie ma dramaturgii “wewnętrznej”, impasowania. Może ekspansu (zagrywka polegająca na wymuszeniu położenia figury przez przeciwnika, by dalej dać swobodę rozgrywającemu) .
[ Dodano: Wto 22 Sty, 2013 ]
Pomysł: 19/20
Dobry. Podoba mi się zasada konstrukcji opowieści – perfekcyjna symetria w perfekcyjnym chaosie – odczuwam ją całą moją Nataszową istotą płci. To istota patrząca z jednakową uwagą na błyskotkę i wszechświat i tworząca ich wspólne wzory. Wielkie sprzątanie kosmosu – dostrzeżenie jego porządku w oczku zaręczynowego pierścionka i wstędze Möbiusa rysowanej mimo woli na nagim biodrze kobiety. Skądkolwiek ten porządek pochodzi. Otchłań z masy perłowej?
Styl: 18/20
Jasno i prosto, barwnie. Bez otchłani pokrętnej narracji, choć ujęcie problemu w fabule mogłoby tam zawieść.
Realizacja tematu: 8/10
To jest tak: wiadomo, co Autor chciał powiedzieć i to powiedział. Czego nie wiedział, załatwiał magią pojęć (niewyobrażalną). Trochę żonglerki, zabawy prawami fizyki z prawami przypadku (jak u Lema). Kobieta zakochana nie przestraszy się żadnej otchłani, mężczyzna opracuje na pewno mądry wzór, algorytm (i pośliźnie się, gdy chodzi o inteligencję emocjonalną). Konsekwencja kompozycyjna.
Schematyczność 9/10
Jak w barwach podstawowych wykorzystanych do namalowania pejzażu. Barwy to schematy. Trochę po uniwersum Lema.
Błędy - 18/20
Nie widziałam żadnych rażących. Parę natręctw słownikowych (nie, żeby Autor pośliznął się niewyobrażalnie

Ogólnie – 17/20
Podobało mi się w tym świecie. Trochę pazura otchłani mi zabrakło – redefinicja autorska zmieniła treść i zakres, ale pozostała obojętna wobec de profundis. Nie chodzi o grozę, chodzi o fakt wynikający z kulturowej konotacji otchłani.
Podsumowanie:
1 tekst - ma więcej potencjału niż go objawił w realizacji - 64
2 tekst - kurczę, jak ja go rozumiem. Tak po "kobiecu" - 89
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)
6
TEKST I
Pomysł - 15/20 punktów.
Styl - 15/20 punktów.
Realizacja tematu - 7/10 punktów.
Schematyczność - 6/10 punktów.
Błędy - 15/20 punktów.
Ogólnie - 15/20 punktów.
RAZEM - 73 PUNKTY
TEKST II
Pomysł - 17/20 punktów.
Styl - 17/20 punktów.
Realizacja tematu - 7/10 punktów.
Schematyczność - 8/10 punktów.
Błędy - 18/20 punktów.
Ogólnie - 15/20 punktów.
RAZEM: 82 PUNKTY
Autorze doceniam kunszt, ale multiplikowane wszechświaty i sześć wymiarów... Nie spotkaliśmy się w tym samym punkcie czasomyślostrzeni.
Pomysł - 15/20 punktów.
Styl - 15/20 punktów.
Realizacja tematu - 7/10 punktów.
Schematyczność - 6/10 punktów.
Błędy - 15/20 punktów.
Ogólnie - 15/20 punktów.
RAZEM - 73 PUNKTY
Autor usidlił mnie pomysłem, że bycie idealną panią domu to czyściec. PLUS ZA IMIONA.ancepa pisze:Nikim specjalnym. Kimś w rodzaju księgowego. Patrzę na to, co zapisane i wyliczam należną karę. Lub nagrodę. Zależy. Florencia nie była specjalnie zła, więc zaproponowałem jej jedynie dziewiętnaście lat kary.
TEKST II
Pomysł - 17/20 punktów.
Styl - 17/20 punktów.
Realizacja tematu - 7/10 punktów.
Schematyczność - 8/10 punktów.
Błędy - 18/20 punktów.
Ogólnie - 15/20 punktów.
RAZEM: 82 PUNKTY
Autorze doceniam kunszt, ale multiplikowane wszechświaty i sześć wymiarów... Nie spotkaliśmy się w tym samym punkcie czasomyślostrzeni.

"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf
7
Tekst I
Pomysł - 15/20 punktów.
Podoba mi się idea sprzątania jako kary:)Zwłaszcza wycierania kurzy. Ale...jeżeli to miała być oś realizacji pomysłu to zbyt słabo zaakcentowana. Powiedziane to nie zobaczone. Nie widziałam tej perfekcyjnej pani domu uwięzionej w swej roli. Zabrakło...wyrazistości postaci?
Styl - max 13/20 punktów.
Poprawny.
Realizacja tematu - 5/10 punktów.
Potykam się o nią przypadkiem. Jakby bajka była o czymś innym, a w jej środek wrzucono kawałek, żeby pasowało.
Schematyczność - 6/10 punktów.
Błędy - 14/20 punktów.
Głównie stylistyczne, powtórzenia, takie tam.
Ogólnie - 8/ 20 punktów
No i tu słabo, bo... nagle urwał się tekst. Wyjaśnienie zbyt zagmatwane, nie załapałam przesłania, no i bardzo, bardzo nie lubię, jak na koniec ktoś przychodzi i wszystko wyjaśnia. A ja mam wrażenie, że to zupełnie nie tak było i nie o to chodziło.
Ocena końcowa - 61
Tekst II
Pomysł - max 20/20 punktów.
Zaczarował mnie. Zakręcony na maksa. Uwielbiam.
Styl - 20/20 punktów.
Wybornie. Popłynęłam.
Realizacja tematu - 10/10 punktów.
Nie muszę chyba komentować.
Schematyczność - 9/ 10 punktów.
Błędy - 19/20 punktów.
Jakieś drobne powtórzenia.
Ogólnie - 20/ 20 punktów.
Przeczytałam z przyjemnością. Fascynująca lekkość tworzenia i płynna narracja. Przewrotny humor. Poproszę więcej?
Ocena końcowa - 98
Pomysł - 15/20 punktów.
Podoba mi się idea sprzątania jako kary:)Zwłaszcza wycierania kurzy. Ale...jeżeli to miała być oś realizacji pomysłu to zbyt słabo zaakcentowana. Powiedziane to nie zobaczone. Nie widziałam tej perfekcyjnej pani domu uwięzionej w swej roli. Zabrakło...wyrazistości postaci?
Styl - max 13/20 punktów.
Poprawny.
Realizacja tematu - 5/10 punktów.
Potykam się o nią przypadkiem. Jakby bajka była o czymś innym, a w jej środek wrzucono kawałek, żeby pasowało.
Schematyczność - 6/10 punktów.
Błędy - 14/20 punktów.
Głównie stylistyczne, powtórzenia, takie tam.
Ogólnie - 8/ 20 punktów
No i tu słabo, bo... nagle urwał się tekst. Wyjaśnienie zbyt zagmatwane, nie załapałam przesłania, no i bardzo, bardzo nie lubię, jak na koniec ktoś przychodzi i wszystko wyjaśnia. A ja mam wrażenie, że to zupełnie nie tak było i nie o to chodziło.
Ocena końcowa - 61
Tekst II
Pomysł - max 20/20 punktów.
Zaczarował mnie. Zakręcony na maksa. Uwielbiam.
Styl - 20/20 punktów.
Wybornie. Popłynęłam.
Realizacja tematu - 10/10 punktów.
Nie muszę chyba komentować.
Schematyczność - 9/ 10 punktów.
Błędy - 19/20 punktów.
Jakieś drobne powtórzenia.
Ogólnie - 20/ 20 punktów.
Przeczytałam z przyjemnością. Fascynująca lekkość tworzenia i płynna narracja. Przewrotny humor. Poproszę więcej?
Ocena końcowa - 98
8
TEKST I
Pomysł - 16/20 punktów.
Styl - 17/20 punktów.
Realizacja tematu - 7/10 punktów.
Schematyczność - 7/10 punktów.
Błędy - 15/20 punktów.
Ogólnie - 18/20 punktów.
RAZEM - 80 PUNKTY
TEKST II
Pomysł - 18/20 punktów.
Styl - 17/20 punktów.
Realizacja tematu - 7/10 punktów.
Schematyczność - 6/10 punktów.
Błędy - 15/20 punktów.
Ogólnie - 16/20 punktów.
RAZEM - 79 PUNKTY
Pomysł - 16/20 punktów.
Styl - 17/20 punktów.
Realizacja tematu - 7/10 punktów.
Schematyczność - 7/10 punktów.
Błędy - 15/20 punktów.
Ogólnie - 18/20 punktów.
RAZEM - 80 PUNKTY
TEKST II
Pomysł - 18/20 punktów.
Styl - 17/20 punktów.
Realizacja tematu - 7/10 punktów.
Schematyczność - 6/10 punktów.
Błędy - 15/20 punktów.
Ogólnie - 16/20 punktów.
RAZEM - 79 PUNKTY
9
Tekst 1
Pomysł - 18/20
Pomysł jest ciekawy. Pomieszanie czasu, pomieszanie bohaterów - coś w tym jest i to mnie kupuje. Prawda jest taka, że wyczułem końcówkę w momencie, kiedy rozmawiały o ubiorze, ale to mi nie przeszkodziło w dalszej lekturze
Styl - 15/20
Poprawny i przyjemnie się czytało, ale brakuje czegoś... czegoś indywidualnego w tym stylu. I może trochę jakby Autor/ka wahał/a się, jak daleko od bohaterów chce postawić narratora.
Realizacja tematu - 6/10
Tutaj słabo. Niby perfekcja jest, ale tej otchłani to już ze świecą szukać. Jeśli dobrze rozumiem, to perfekcja związana ma być ze sprzątaniem (podzielam odczucia Autora/ki), ale mało przekonywująca.
Schematyczność - 7/10
Pewien schemat jest i gdzieś to było, ale nie jest to bardzo przeszkadzające przy tej historii.
Błędy - 15/20
Były. Zwłaszcza interpunkcja denerwowała.
Ogólnie - 15/20
Fajna historia, dobrze napisana i z ciekawym zakończeniem. Podobało się
Ocena końcowa: 76
Tekst 2
Pomysł - 19/20
Świetny! Uwielbiam taki zakręcony humor! A dodatkowo Autor/ka idealnie trafił/a, bo siedzę właśnie w M-teorii superstrun i bardzo fajnie przemawia do mnie upakowanie tych wymiarów, schowanych w malutkiej przestrzeni.
Styl - 12/20
Tak średnio.
Największy zgrzyt miałem przy samym procesie. Ale ja już chyba z procesami tak mam, że uważam, że powinno się przedstawiać je dynamicznie, a nie statycznie. Nie zostały mi pokazane a wytłumaczone, jak na jakimś wykładzie. Ja tego nie widzę. Powinienem czuć przenikanie się tych wszechświatów, a tego nie ma.
Aha i nie podobało mi się, jak narrator traktuje mnie jak głupszego niż jestem i uważa, że powinien wszystko tłumaczyć.
Realizacja tematu - 9/10
Jest otchłań, jest perfekcja.
Schematyczność - 7/10
Niby pomysł powinien być inaczej powiązany ze schematycznością, ale tutaj mimo świetnego pomysłu dostrzegam pewne schematy. Zwłaszcza dużo Lema... i zadziwiająco dużo z moich rzeczy zalegających gdzieś na dysku.
Błędy - 17/20
Drobne powtórzenia, ale nic wielkiego.
Ogólnie - 17/20
Najlepszymi fragmentami są początek, koniec i przejścia między wszechświatami. Spokojnie można wyrzucić trochę ze środka i uważam, że utwór nic by nie stracił, a mógłby nawet zyskać.
Czytało się bardzo fajnie i warto było!
Ocena końcowa: 81
Pomysł - 18/20
Pomysł jest ciekawy. Pomieszanie czasu, pomieszanie bohaterów - coś w tym jest i to mnie kupuje. Prawda jest taka, że wyczułem końcówkę w momencie, kiedy rozmawiały o ubiorze, ale to mi nie przeszkodziło w dalszej lekturze
Styl - 15/20
Poprawny i przyjemnie się czytało, ale brakuje czegoś... czegoś indywidualnego w tym stylu. I może trochę jakby Autor/ka wahał/a się, jak daleko od bohaterów chce postawić narratora.
Realizacja tematu - 6/10
Tutaj słabo. Niby perfekcja jest, ale tej otchłani to już ze świecą szukać. Jeśli dobrze rozumiem, to perfekcja związana ma być ze sprzątaniem (podzielam odczucia Autora/ki), ale mało przekonywująca.
Schematyczność - 7/10
Pewien schemat jest i gdzieś to było, ale nie jest to bardzo przeszkadzające przy tej historii.
Błędy - 15/20
Były. Zwłaszcza interpunkcja denerwowała.
Ogólnie - 15/20
Fajna historia, dobrze napisana i z ciekawym zakończeniem. Podobało się

Ocena końcowa: 76
Tekst 2
Pomysł - 19/20
Świetny! Uwielbiam taki zakręcony humor! A dodatkowo Autor/ka idealnie trafił/a, bo siedzę właśnie w M-teorii superstrun i bardzo fajnie przemawia do mnie upakowanie tych wymiarów, schowanych w malutkiej przestrzeni.
Styl - 12/20
Tak średnio.
Największy zgrzyt miałem przy samym procesie. Ale ja już chyba z procesami tak mam, że uważam, że powinno się przedstawiać je dynamicznie, a nie statycznie. Nie zostały mi pokazane a wytłumaczone, jak na jakimś wykładzie. Ja tego nie widzę. Powinienem czuć przenikanie się tych wszechświatów, a tego nie ma.
Aha i nie podobało mi się, jak narrator traktuje mnie jak głupszego niż jestem i uważa, że powinien wszystko tłumaczyć.
To "niczym perłę" jest właśnie tego przykładem.zakładał ukrycie maleńkiego wszechświata na jednej z planet Płaskiego, a następnie zagięcie jego brzegów na osi nadświadomości tak, aby ów owinął kamyk, niczym perłę, trylionami warstw kolejnych muszli
Realizacja tematu - 9/10
Jest otchłań, jest perfekcja.
Schematyczność - 7/10
Niby pomysł powinien być inaczej powiązany ze schematycznością, ale tutaj mimo świetnego pomysłu dostrzegam pewne schematy. Zwłaszcza dużo Lema... i zadziwiająco dużo z moich rzeczy zalegających gdzieś na dysku.
Błędy - 17/20
Drobne powtórzenia, ale nic wielkiego.
Ogólnie - 17/20
Najlepszymi fragmentami są początek, koniec i przejścia między wszechświatami. Spokojnie można wyrzucić trochę ze środka i uważam, że utwór nic by nie stracił, a mógłby nawet zyskać.
Czytało się bardzo fajnie i warto było!
Ocena końcowa: 81
I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!
B.A. = Bad Attitude
B.A. = Bad Attitude
10
TEKST 1
Pomysł - 16/20 punktów.
Z jednej strony sporo ciekawych, ładnie wprowadzonych motywów. Sprzątanie domu, narkotyki, wszystko osadzone w Argentynie. To fajne. Z drugiej strony...? Jakoś końcówka mnie rozczarowała. Jakby czegoś zabrakło, jakby to poszło za szybko albo... Sama nie wiem. Drobny niedosyt, chciałabym czegoś więcej.
Styl - 14/20 punktów.
Styl całkiem ładny, ale trochę niewyrazisty i miejscami zwyczajnie mnie usypiał (utnijcie mi głowę, ale nie wiem, czemu - ale to coś w stylu, bo fabuła mnie akurat trzymała).
Realizacja tematu - 8/10 punktów.
Otchłań perfekcji jest. Dość specyficznie ujęta, ale jest. I to ujęcie nawet ciekawe. Ale może dało się z tego więcej wyciągnąć?
Schematyczność - 7/10 punktów.
Trochę schematów jest. Też coś chyba takiego, co sprawiło, że gdzieś w połowie wyczułam końcówkę...
Błędy - 15/20 punktów.
Trochę jest.
Ogólnie - 14/20 punktów.
Fajny klimat, otoczka, pomysł, ale realizacja, zwłaszcza końcówka mnie rozczarowała. Tak, jakby Autor/ka uciekł/a trochę od swojego pomysłu i urwał/a zakończenie. Trochę też ciężko było mi się zaangażować w emocje bohaterki, jakby narrator trzymał ją zbyt daleko ode mnie.
Razem - 74 punkty
TEKST 2
Pomysł - 19/20 punktów. Zakręcony, ciekawy. Wymiary, symetria, twierdzenia i jeszcze wątek matematyczki. Coś dla mnie. Początek z tym pierścionkiem też fajny i pomysł na takie połączenie ogólnie. Malusieńki niedosyt za to, jak ten pierścionek (używając tej mniej poważnej jego "wersji") tam akurat się znalazł - liczyłam an coś więcej.
Styl - 18/20 punktów
Podobał mi się - zgrabny, prosty, ale wciągający. Na dwudziestkę musiałby mnie już naprawdę pochłonąć, ale jest dobrze. Nawet bardzo.
Realizacja tematu - 10/10 punktów
Nie mam zarzutów. Ciekawie, z pomysłem, jest otchłań i jest perfekcja.
Schematyczność - 9/10 punktów
Błędy - 18/20 punktów
Drobiazgi, ale się pojawiły.
Ogólnie - 19/20
Urzekła mnie idea, to połączenie światów, symetria... Do tego realizacja super. Bardzo przyjemna lektura.
Razem - 93 punkty
Gratulacje dla obojga walczących. Stworzyliście razem świetną bitwę!
I dzięki ancepo za przedłużenie głosowania.
Pomysł - 16/20 punktów.
Z jednej strony sporo ciekawych, ładnie wprowadzonych motywów. Sprzątanie domu, narkotyki, wszystko osadzone w Argentynie. To fajne. Z drugiej strony...? Jakoś końcówka mnie rozczarowała. Jakby czegoś zabrakło, jakby to poszło za szybko albo... Sama nie wiem. Drobny niedosyt, chciałabym czegoś więcej.
Styl - 14/20 punktów.
Styl całkiem ładny, ale trochę niewyrazisty i miejscami zwyczajnie mnie usypiał (utnijcie mi głowę, ale nie wiem, czemu - ale to coś w stylu, bo fabuła mnie akurat trzymała).
Realizacja tematu - 8/10 punktów.
Otchłań perfekcji jest. Dość specyficznie ujęta, ale jest. I to ujęcie nawet ciekawe. Ale może dało się z tego więcej wyciągnąć?
Schematyczność - 7/10 punktów.
Trochę schematów jest. Też coś chyba takiego, co sprawiło, że gdzieś w połowie wyczułam końcówkę...
Błędy - 15/20 punktów.
Trochę jest.
Ogólnie - 14/20 punktów.
Fajny klimat, otoczka, pomysł, ale realizacja, zwłaszcza końcówka mnie rozczarowała. Tak, jakby Autor/ka uciekł/a trochę od swojego pomysłu i urwał/a zakończenie. Trochę też ciężko było mi się zaangażować w emocje bohaterki, jakby narrator trzymał ją zbyt daleko ode mnie.
Razem - 74 punkty
TEKST 2
Pomysł - 19/20 punktów. Zakręcony, ciekawy. Wymiary, symetria, twierdzenia i jeszcze wątek matematyczki. Coś dla mnie. Początek z tym pierścionkiem też fajny i pomysł na takie połączenie ogólnie. Malusieńki niedosyt za to, jak ten pierścionek (używając tej mniej poważnej jego "wersji") tam akurat się znalazł - liczyłam an coś więcej.
Styl - 18/20 punktów
Podobał mi się - zgrabny, prosty, ale wciągający. Na dwudziestkę musiałby mnie już naprawdę pochłonąć, ale jest dobrze. Nawet bardzo.
Realizacja tematu - 10/10 punktów
Nie mam zarzutów. Ciekawie, z pomysłem, jest otchłań i jest perfekcja.
Schematyczność - 9/10 punktów
Błędy - 18/20 punktów
Drobiazgi, ale się pojawiły.
Ogólnie - 19/20
Urzekła mnie idea, to połączenie światów, symetria... Do tego realizacja super. Bardzo przyjemna lektura.
Razem - 93 punkty
Gratulacje dla obojga walczących. Stworzyliście razem świetną bitwę!

I dzięki ancepo za przedłużenie głosowania.
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
11
OFICJALNE WYNIKI BITWY
Thana vs smtk69 - "W otchłani perfekcji"
Thana vs smtk69 - "W otchłani perfekcji"
ZWYCIĘZCĄ ZOSTAJE: Thana
Tekst pierwszy - smtk69 - suma: 559 pkt; średnia: 69,88 pkt
Tekst drugi - Thana - suma: 697 pkt; średnia: 87,13 pkt
Serdeczne gratulacje!