Tekst nr 1
Nie lekceważ znaków mówi Pismo.
Jeszcze przed całym tym zamieszaniem, z moją żoną, pajacowatym siewcą gwiazd i resztą tego bajzlu, jadąc do domu, wyraźnie poczułem że swędzi mnie blizna na udzie. To był wyraźny znak, że dzień będzie paskudniejszy niż zazwyczaj. Należało podjechać do knajpy u Sama, spić się w trupa, dać komuś w mordę i wezwać taksówkę. Nie jestem zbyt religijny więc jednak pojechałem do domu.
Zatrzymałem wóz i wszedłem.
Ellen siedziała na kanapie w salonie. W jednej dłoni trzymała drinka, paznokciem drugiej stukała rytmicznie w oparcie kanapy. Obdarowała mnie uroczym spojrzeniem i zatrzepotała rzęsami tak, że fala uderzeniowa zatrzymałaby stado słoni w biegu. Niestety, sekundę później jej wzrok spoczął na moich butach profanujących dywan - nazywany przez Ellen "rodową pamiątką" - i grymas oburzenia zastąpił wszystko co urocze. Słonie mogły biec dalej.
Opanowała się szybko.
- Witaj kochanie - powiedziała.
Podszedłem do barku i wrzuciłem dwie kostki lodu do szklanki, zalałem solidną porcją wódki. Udałem, że nie słyszę jak gwałtownie wciąga powietrze. Nienawidziła kiedy piłem czystą.
- Hej Ellen.
Zrobiłem dwa łyki i odwróciłem się żeby się jej przyjrzeć. Coś wisiało w powietrzu, gęste jak smog i równie nieprzyjemne. Ellen, moja piękna dziewczyna, siedziała wyprostowana. Wściekle rude loki opadały na ramiona, spojrzenie niebieskich oczu koncentrowało się gdzieś poniżej mojego podbródka. Noga założona na nogę, palce prawej stopy kręciły koła w powietrzu.
- Chciałabym z tobą porozmawiać.
Nie podobał mi się ten ton. Był zbyt poważny, nawet jak na Ellen. Wypiłem resztę alkoholu i odwróciłem się do barku żeby przygotować sobie następnego drinka.
- Dawaj kochanie, tylko oszczędzaj mnie, dopiero wróciłem z pracy.
- To nie praca - warknęła.
- A co?
- Jakieś ciemne interesy, zbiry, speluny! Wykończą cię kiedyś i co ja wtedy zrobię?!
- Już to przerabialiśmy Ellen - powiedziałem odwracając się w jej stronę z nowym drinkiem. -Jestem ubezpieczony, jak coś mi się stanie kupisz sobie nowe futro. A ty wykończysz mnie dużo szybciej niż cała armia zbirów.
Nabrała powietrza i poczerwieniała. Przegrała tę rundę i nie umiała sobie z tym poradzić.
- To nie jest normalna praca - wycedziła.
- Co nie przeszkadza ci w wydawaniu tak zarobionych pieniędzy. - Puściłem do niej oko.
Powietrze uszło z niej jak z przekłutego balonu. Knock down. Milczałem. Dawałem jej czas na pozbieranie się i wytoczenie tych właściwych dział. Chwilę to trwało.
- Chciałabym mieć dziecko.
- A ja mustanga z sześćdziesiątego piątego.
- Nie kpij Mitch, ja mówię poważnie.
- Ja też. Mustang jest tańszy w utrzymaniu.
Obróciła głowę w bok jakby nie mogła na mnie patrzyć. Teraz widziałem tylko jej prawy profil, ale płynąca wolno w dół policzka łza nie mogła ujść mojej uwadze. Westchnąłem i odłożyłem szklankę. Usiadłem obok Ellen, blisko, ale z zachowaniem bezpiecznego dystansu.
- Posłuchaj - mówiłem cicho i spokojnie. - Przecież znasz tę historię. Zaułek przy Finnegan. Trzech chłopaków z ciężkimi pałkami. Pobili mnie, mocno. W tamte miejsca również. Nie mogę mieć dzieci choćbym nawet bardzo chciał. - To że nie bardzo chciałbym zostawiłem dla siebie.
- Wiem kochany - pogłaskała mnie po włosach a potem zaczęła czegoś szukać w torebce. Przez chwilę myślałem, że wyjmie jakiś kobiecy mini i mnie zastrzeli. Roześmiałem się. Ellen nie zachlapałaby białej kanapy krwią. No i nie było chyba między nami aż tak źle.
Wyjęła z torebki kopertę i wyciągnęła w moją stronę. Nie poruszyłem się.
- Co to?
- Chcę żebyś to przejrzał. Na spokojnie, ja w tym czasie zrobię małe zakupy.
Niechętnie wziąłem od niej kopertę. Ellen uśmiechnęła się i wyszła. Po chwili trzasnęły drzwi. Wysypałem zawartość koperty na stolik. Dwa artykuły, jeden z lokalnej gazety, drugi z Daily Mirror. Krótki list.
Witaj,
To może rozwiązać Twoje problemy.
Wiem kto to i mam wejścia.
5000$
Susan
Zacząłem czytać artykuł z lokalnej. Pięć lat temu facet z naszego miasteczka, w związku z akcją "oddaj nasienie za 30 dolców" zgłosił się do banku spermy. Przez trzy lata nic się nie działo, a potem jakiś cwaniak ze szpitala powiązał sznurki i doniósł facetowi że dwoje dzieci urodzonych z jego nasienia to geniusze. Facet wykombinował co trzeba i postanowił otworzyć własny interes do spółki z cwaniakiem. Jakimś cudem dostał pozwolenie, chociaż jego personalia były dalej ukrywane przed opinią publiczną. Jednak już zaczęto się go nazywać siewcą gwiazd.
Artykuł z Daily Mirror opisywał jedno z genialnych dzieci. Przejrzałem go tylko pobieżnie.
Zrobiłem sobie kolejnego drinka i próbowałem zanalizować sytuację.
Moja żona chciała mieć dziecko z jakimś pajacem żeby za cenę pięciu tysięcy i mojego spokoju ducha otrzymać przyszłego geniusza. Fajnie. Spojrzałem na datę potwierdzenia odbioru. Cztery dni temu. Przymknąłem oczy i czekałem aż wróci Ellen. Trwało to jakieś dwadzieścia minut. Weszła, stąpając niepewnie jak transwestyta, który pierwszy raz jest na obcasach. Obserwowałem ją spod przymkniętych powiek. Odłożyła torbę z zakupami i sześciopak Millera.
- Śpisz kochany?
- Nie.
- Co o tym myślisz?
- Czego ode mnie chcesz? Poza tymi pięcioma kawałkami?
Westchnęła. Przez chwilę wyglądała jak pies, którego odtrącasz chociaż zawsze go głaskałeś. Ale tylko przez chwilę.
- Chciałam żebyś go sprawdził. Zobaczył kto to.
- Myślałem że nie lubisz tego czym się zajmuje - mruknąłem.
Milczała. Nudziła mnie ta sytuacja. Wstałem gwałtownie.
- Ok. Zobaczę co i jak, dawaj nazwisko.
- Carrigan. Thomas Carrigan. Dziękuję ci kochany - wspięła się na palce żeby pocałować mnie w policzek.
- Jasne. - Wyminąłem sprawnie jej złożone do pocałunku usta i wyszedłem.
*
Jako że wypiłem parę drinków to na piechotę poszedłem do sklepu starego Jima. Klientów brak. Jim, jak zawsze w bejsbolowej czapce, siedział za ladą, nogi miał wyłożone na krześle i czytał komiks Transformers.
- Hej Jim.
- Dzień dobry Mitch. Podać coś?
- Paczkę John Player Special.
Podał mi papierosy.
- Była tu Ellen? Chciałem żeby kupiła mi Millera.
- Była Mitch. Wzięła dwa sześciopaki.
- Dzieki Jim. Trzymaj się.
Kiwnął mi na pożegnanie.
*
Poszedłem na spacer do Lake Park. Z budki przy Lake zadzwoniłem do przyjaciela.
- Mitch. - Jak zwykle po drugiej stronie nikt się nie odezwał. - Potrzebny adres niejakiego Thomasa Carrigana.
- Za za piętnaście minut. Budka przy Garden Shop.
Odłożyłem słuchawkę. Miałem chwilę dla siebie. Zapaliłem papierosa i usiadłem na ławce. Dzieci puszczały latawce. Zwykłe dziecięco fajne dzieci. Nie wyhodowani geniusze. Wstałem i skierowałem się w kierunku Garden.
Telefon zadzwonił punktualnie. Podniosłem słuchawkę.
- Czterdzieści dwa Pensult - połączenie zostało zakończone.
Pozostało mi tylko złapać taksówkę.
*
Domek był ładny jak z obrazka. Za ładny. Zapukałem grzecznie. Facet, który podszedł do drzwi nie wyglądał jak siewca gwiazd.
Nie wyglądał nawet jak ubogi siewca zboża w dziurawych gumowych butach. Przypominał raczej wystraszoną łasicę. Jeśli ja miałem przerąbane to jego życie musiało być ciągłym pasmem cierpienia. No i nie będzie lepiej, po coś tu przyjechałem.
- Tak? - pisnął.
- Pensult czterdzieści dwa? Pan Carrigan?
- Tak.
- Kontrola liczników gazowych.
Spojrzał spłoszonymi oczyma i z wyraźną obawą otworzył drzwi. Gdybym miał więcej czasu i cierpliwości załatwiłbym sprawę inaczej. A tak po prostu wyrżnąłem go w twarz.
Wierzgającego i zalanego krwią łasicę zaciągnąłem na fotel w salonie. Usiadłem naprzeciw, zapaliłem John Player'a. Chciałem dać mu czas aż się uspokoi.
- Kim pan...
Położyłem palec na ustach dając mu znać że ma być cicho. Siedzieliśmy tak kilkanaście minut aż jego oddech się wyrównał.
- Posłuchaj Tommy. Nie wierzę w tę historię o twojej cudownej spermie. Jest w tym jakiś szwindel a ty mi powiesz jaki.
- Ale...
- Tommy. Nie jestem pewien czy rozumiesz swoją sytuację. Jeśli skłamiesz złamię ci każdą kość jaką masz w swoim wychudzonym ciele, a jak to nie wystarczy wymyślę coś innego. Chcę tylko poznać prawdę, rozumiesz?
Pokiwał głową jak szalony.
- To wszystko prawda tylko...
Nie przerywałem mu, nie wtrąciłem pytania. Czekałem aż wyrzuci z siebie prawdę. Byłem pewien że jest czarna.
- To nasienie nie było moje.
A to niespodzianka.
- Wtedy gdy była ta akcja, potrzebowałem tych trzydziestu dolców. Poszedłem do Queensland i poprosiłem bezdomnego żeby za pięć dolców... wie pan. I potem to się potoczyło samo. Chcę go tu przenieść, dać pokój i...
Zacząłem się śmiać. Łzy płynęły mi po policzkach. W końcu wstałem.
- Równy z ciebie chłop Tommy. - Poklepałem zakrwawionego łasicę po ramieniu. - Zapomnij o mojej wizycie i rób dalej to co planowałeś. Do widzenia. I pozdrów ode mnie prawdziwego siewcę.
*
Zabłądziłem do knajpy Sama, więc do domu wróciłem kiedy Ellen już spała. Wyciągnąłem z sekretarzyka kopertę i wsadziłem do niej pięć tysięcy. Później poszedłem do sypialni i chwilę patrzyłem jak śpi. Wróciłem do salonu i resztę pieniędzy spakowałem do plecaka. Nie było sensu tłumaczyć jej że wiem. Wypierałaby się. Nie dotarłoby do niej, że powiadomienie mnie o liście cztery dni po jego otrzymaniu świadczy, że ma kogoś z kim musi to skonsultować. Nie zrozumiałaby, że zakupy w dwadzieścia minut gdy normalnie starcza jej dziesięć są dziwne, a kupienie dwóch sześciopaków Millera i przyniesienie do domu jednego jest zastanawiające. Nie potrafiłaby potwierdzić, że potrzebuje tylko tej forsy a dzieciaka chce wychowywać już z kimś innym. Ale byłem jej coś winien. Czarnym flamastrem napisałem na kopercie "Jest całkowicie godny zaufania. Ja nie mogę, wybacz. Mitch"
A potem, cicho żeby nie zbudzić Ellen, wyszedłem.
Tekst nr 2
WWWDzień budził się do życia zupełnie nową awanturą. Mała Mabel Wheller stała w pokoju z szeroko rozdziawioną buzią. Trzymała w ręce głowę jednorożca na kiju, która służyła jej do zabawy w królewnę – amazonkę.
WWW- Chcę gwiazdkę z nieba! – oświadczyła dziewczynka, kopiąc lokaja w kostkę. - Mówiłeś, że mogę mieć wszystko, bo tatuś ma dużo pieniędzy! Więc daj mi gwiazdkę!
WWW- Ale panienko, przecież wie panienka, że gwiazdy to ogromne kule płonących gazów. Panienka mówiła o tym w szkole.
WWW- Ja chcę! Rozumiesz?! Mogą sobie płonąć i być kulami, to naprawdę nie jest problem!Ważne, że są cudowne! Świecą i są piękne. Zupełnie, jak ja. Daj. Mi. Gwiazdkę! - Mabel wycelowała rogiem jednorożca prosto w brzuch mężczyzny. - Bo, jak nie... Ja... Ja posklejam ci wszystkie miotełki do kurzu!
WWW- Ale panienko...
WWW- Nie panienkuj mi tu, bo każę cię zwolnić! Wielu już próbowało się sprzeciwiać. - Wskazała na ścianę, gdzie wisiały świąteczne fotografie służby Whellerów. Co roku w zupełnie innym składzie.
WWW- Ale panienko... Niech panienka...
WWW- Zamilcz! Wychodzę! - Rozległ się głuchy trzask zamykanych drzwi. Kilka chwil później
koncert wrzasków, pisków i jęków wybrzmiał w sąsiednim pomieszczeniu.
WWW- Proszę uważać! Na ziemi leży lusterko, które rozbiła panie... - Lokaj chwycił się za głowę. Po chwili wahania ruszył, by ratować kapryśną damę z opresji. Wyobrażał sobie siebie, wyciągającego szkło z delikatnej stopy furiatki. Zaczął żałować, że nie został weterynarzem. Leczenie krów i świń mogło być, w gruncie rzeczy, całkiem przyjemne.
***
WWWSrebrna łódź płynęła po niebie. Żagle falowały. Noc szczerzyła się w rozgwieżdżonym uśmiechu. Liam O'Conor oparty o burtę błądził wzrokiem po sękach pokładowych desek. Ziewnął. Wychylił się mocno i spojrzał w dół. Widok był tak dobry. Ani jednej chmurki... I pomyśleć, że od kilku tygodni niemal bez przerwy lało. Ziemia z tej wysokości wydawała się bardzo płaska. Bardziej nawet od fabuły komedii romantycznej.
WWWLiam westchnął i sięgnął do kieszeni. Wyciągnął z niej świstek papieru. Gdyby ktoś powiedział mu kilka lat temu, że w przyszłości zostanie siewcą, dałby mu w twarz. Gdyby ktoś powiedział mu cokolwiek innego, też zapewne dostałby w twarz. O'Conorowie ciężko przechodzili burzliwy okres dorastania. Rolnictwo w ogóle go nie interesowało. Ale ojciec wcale się tym nie przejmował. Wciąż powtarzał, że tradycja jest największą kosmiczną siłą we wszechświecie. Sieje dziad, siali inni przodkowie, sieje więc i syn. I nie ma wyjścia. Liam chrząknął. Odczytał na głos swoje nazwisko oraz stojące tuż koło niego wyrazy: „siewca gwiazd” i „stażysta”. Ponoć wielokrotnie powtarzane kłamstwo staje się prawdą, może więc prawda powtarzana setki razy stanie się kłamstwem? Miał taką nadzieję. Był blady, wysoki i chudy. Jakoś nie widział siebie z kosą w ręku. Tylko tego brakowało mu do perfekcyjnego przebrania na Halloween.
***
WWWPojawiła się odrobina krwi. Tłuczone szkło zawsze jej łaknie. I to chyba jedyna rzecz, która łączy je z wampirami. Zachowanie Mabel przekraczało ludzkie pojęcie i nijak nie dało się wpasować w definicję człowieczeństwa. Wyła, nie przestając okładać lokaja wyciągającego odłamki z jej stopy. Gryzła dywan. Zdrową nogą kopała fotel. Była bardziej niebezpieczna niż broń atomowa.
WWW- Patrick! To mnie boooli! - Intensywność pisku zbliżała się do granicy bólu. - To przez ciebie! Czemu nie posprzątałeś? Tatuś poszczuje cię adwokatami, a jeśli nie on to ja. Pozwę cię! Zobaczysz!
WWW- Panienka sama nie pozwoliła mi zamieść. Mówiła, że to zasieki na drodze do zamku królewny – amazonki! Proszę, żeby panienka się uspokoiła, bo inaczej nigdy tego nie skończę. - Lokaj zaciskał zęby, tłumiąc każdy najmniejszy przejaw złości. Złość piękności szkodzi. A przede wszystkim wpływa na znaczący spadek pensji.
Kilka minut i siniaków później stopa była wolna od szkła, a Patric od górnego siekacza. Mówią, że droga na szczyt wymaga poświęceń. Drabina kariery bywa nad wyraz chwiejna, kiedy pod nogami pląta się rozwydrzona dziedziczka fortuny.
WWW- Już po wszystkim! Po co tyle krzyku?
WWW- Ale to i tak twoja wina! Twoja i tyle! - Mabel siedziała na dywanie. Do oczu napływały jej łzy. Tuliła pluszową głowę jednorożca.
WWW- Proszę tylko nie płakać! Błagam! - Patric złożył ręce w geście rozpaczy. - Pan Wheller jest bardzo zajęty, proszę go nie niepokoić!
WWW- Tatu... - Lokaj zasłonił usta dziewczynki ręką.
WWW- Ile będzie mnie kosztować panienki milczenie?
WWW- Nadal chcę gwiazdkę. - Stanowczość tego stwierdzenia mogłaby powalić konia.
WWW- Ale...
WWW- Nie dyskutuj!
WWW- Wiem! - Mężczyzna podskoczył nagle. Śmiał się, jak dziecko bazgrzące po świeżo malowanej ścianie. - Pan Nos Tradamus! On nam pomoże. W końcu pisze te wróżby, horoskopy... A! I bez przerwy gada o konstelacjach i układach planet.
WWW- Tatuś mówi, że on okrada mamę. Poza tym ja się go boję! - Mabel odruchowo chwyciła Patrica za rękę.
WWW- Kto wie, co on tak naprawdę robi. Ważne, że zna się na tym całym kosmicznym bełkocie. I nie ma się czego bać. On nie jest zły. Raczej bardzo samotny...
WWW- Jest zły! Widziałam, jak próbował zjeść Puszka. Posolił mu ogon!
WWW- I tak to panience zaufać... Nigdy więcej kakao przed snem. Panienki koszmary są koszmarnie męczące. No, chodźmy.
Lokaj i dziedziczka fortuny ruszyli w stronę drzwi. Milczeli. Wyraz ich twarzy eksponował dobitnie wszystkie uczucia, jakimi darzyli prywatnego astrologa pani Wheller. Czasem trzeba się poświęć. Zwłaszcza, gdy idzie o marzenia.
***
WWWLiam zszedł po trapie. Nigdy wcześniej nie był na Ziemi. Życie wśród gwiazd wydawało mu się znacznie ciekawsze niż brodzenie w błocie po kolana, marszobiegi z domu do pracy, a przede wszystkim śmierć. Ta ostatnia stanowiła dla O'Conora końską dawkę niepohamowanej głupoty. Nie potrafił zrozumieć, że ludzie mają ciała, a tym bardziej, że te ciała nie są wieczne. Starał się dopasować do definicji umierania coś, co znał z własnego doświadczenia. Na próżno. Byt niematerialny nie pojmie istoty materii.
WWWPowietrze było chłodne i przesycone zapachem żywicy. Liam stał na leśnej polanie i rozglądał się. Czas płynął nieubłaganie. Już za chwilę całe życie O'Conora miało stanąć na głowie. Ciało. Podstawowy warunek, który trzeba spełnić, by wejść w interakcję z ziemskimi przedmiotami. Mężczyzna westchnął. Wyciągnął z torby szklaną fiolkę. Wewnątrz majaczył purpurowy płomień zanurzony w szklistej półpłynnej masie. Wyciągnął korek i wlał zawartość do ust. Przemieniana trwała tylko kilka sekund.
WWWStopy Liama grzęzły w błocie. Stopy. Miał zawroty głowy. Nigdy wcześniej nie czuł się tak źle. Odkrył, że posiada narządy wewnętrzne. Przeraził się nie na żarty. Miał wrażenie, iż o czymś zapomniał. Spojrzał na kartkę, którą trzymał w dłoni. Dłoń. Palce. Ruch. Przeczytał zdanie zapisane wytłuszczonym drukiem: „Należy oddychać”. Natychmiast pomyślał o płucach. Mięśnie zaczęły się kurczyć i rozprężać. Tak, to rzeczywiście pomagało. Położył dłoń na piersi - „A to? Serce. Głupia maszyneria.” - pomyślał i ruszył przed siebie chwiejnym krokiem. Potykał się o własne nogi. Właśnie. Nogi. „Jak dobrze, że nie urodziłem się człowiekiem.”.
WWWByło kilka minut po północy. Liam stanął przed jednopiętrowym, murowanym domkiem. Sprawdził czy numer się zgadza. Już miał przeniknąć przez drzwi, kiedy przypomniał sobie o ciele. Nadal miał dreszcze, gdy o nim wspominał. Zapukał i czekał. Zapaliło się światło. Klucz zazgrzytał w zamku.
WWW- Ciemno wszędzie, głucho wszędzie już otwieram tej przybłędzie. Wiesz która godzina!? Miałeś być o dziewiątej. O dziewiątej! Nie powinnam cię wpuścić, ale ze względu na twojego ojca...
WWW- Przepraszam! Niech pani spróbuje mnie zrozumieć... - O'Conor nie zdążył skończyć.
WWW- Pani. Wielką literą! Szacunku trochę!
WWW- Po raz pierwszy mam nogi. Tak. Nogi! Coś okropnego. Ja naprawdę chciałem zdążyć. To mój pierwszy dzień, a dobre wrażenie to bardzo ważna sprawa...
WWW- Ja naprawdę chciałem zdążyć. - Kobieta powtórzyła słowa Liama. Każda głoska ociekała jadem. - Do środka, migiem! Pobudka o piątej. Kury się same nie nakarmią. Dobrej nocy życzę.
***
WWWNos Tradamus siedział w fotelu. Tonął w stosach okultystycznej biżuterii. O wiele bardziej przypominał skład metali kolorowych niż człowieka. Poruszył się, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Bransolety zabrzęczały głucho.
WWW- Proszę. Jest otwarte.
WWW- Dzień dobry. - Głos Patrica drżał, jak owocowa galaretka.
WWW- Ano. Bliskość Wenus korzystnie wpływa na moje samopoczucie.
WWW- Zna pan już Mabel, prawda? - Lokaj podniósł dziewczynkę i postawił przed sobą. Wierzgała nogami. Była bardzo niezadowolona.
WWW- Oczywiście. To przecież słońce tego domu.
WWW- Chcę gwiazdkę! - Whellerówna wyrzuciła z siebie słowa, które dręczyły ją od kilku minut, po czym zamilkła.
WWW- To bardzo ciekawe. A mówił ci już ktoś, że gwiazdy to płonące kule gazów? - Nos Tradamus przymknął oczy.
WWW- Tak. Ale ja w to nie wierzę!
WWW- I słusznie, bardzo słusznie... - Odpowiedź niknęła w metalicznej pieśni amuletów. - Mogę wszystko załatwić. Ale to będzie kosztować.
WWW- A... Tak. – Mabel podeszła do astrologa niepewnym krokiem. Położyła głowę jednorożca na jego kolanach. Przynajmniej miała nadzieję, że to były kolana. - To wszystko, co mam. Wystarczy? - Spróbowała się uśmiechnąć. Wyglądała, jak zombie powołany do życia wadliwą inkantacją.
WWW- Kochanie... Jestem wzruszony, ale nie. - Nos Tradamus zachichotał. Szaleńcze ogniki igrały w jego oczach. - Nie przejmuj się. Twój tatuś zapłaci. Czas nie jest dla mnie nie problemem. Musisz mi tylko obiecać jedną rzecz, a gwiazdka będzie twoja.
WWW- Tak?
WWW- Nie mów nic rodzicom! Pójdziemy we trójkę: ja, ty i Patric.
WWW- Zgoda.
***
WWWA jednak. Kury same się nakarmiły. Przynajmniej Liam ich nie karmił. O'Conor pił poranną kawę, kiedy do kuchni wpadła właścicielka domu. Była tornadem złości i wzburzenia. Mężczyzna nie słuchał, co mówiła. I to bynajmniej nie dlatego, że nadal nie do końca panował nad swoimi uszami. Ciało coraz mniej mu wadziło. Czuł się znacznie lepiej niż poprzedniego dnia.
WWW- Miałeś nakarmić kury i co?! Dobrze, że obudziłam się na czas! Bez kur nie ma jajek, jesteś tego świadom? Bez jajek nie mam pieniędzy, a bez pieniędzy życia! Ja... Ja mogłam umrzeć przez twoją niesubordynację.
WWW- A więc to Pani... Przepraszam. Naprawdę przepraszam, ale mam pewne problemy natury egzystencjalnej. Wie Pani byłem duchem, a teraz przyplątało się do mnie materialne ciało. To boli. Znaczy tak myślę, bo mój układ nerwowy jeszcze nie działa...
WWW- Twój ojciec był inny. Uczynny. Pracowity. Zaradny. A ty? Wpakowałeś mi się do mieszkania w środku nocy, nawet się nie przedstawiając. Ignorujesz moje prośby. Może zakończmy już tę całą farsę? Nie chcesz być siewcą, to wracaj na górę czy skąd tam przyszedłeś.
WWW- Liam O'Conor. - Mężczyzna wstał i ukłonił się niezgrabnie.
WWW- Dolores M.
WWW- M? To skrót?
WWW- Tak, skrót. Nazwisko po mężu nie jest moją chlubą.
WWW- A jak brzmi?
WWW- Miednica. Dolores Miednica.
WWW- Mogło być gorzej.
***
WWWNos Tradamus, Patric i Mabel opuścili dom po kryjomu. Albo opuściliby, gdyby nie astrolog. Miał na sobie więcej żelastwa niż średniowieczny rycerz. Poruszał się z gracją dwutonowego kamiennego bloku. Podróżnicy byli niezwykle podekscytowani. Lokaj i dziewczynka śpiewali o szczoteczce do zębów, ogórkach, wszelakich elementach garderoby i zdobywaniu gór. Świetnie się bawili. Mabel jechała na swoim jednorożcu. Co kilka chwil ściskała jego ucho, co sprawiało, że rżał. Przynajmniej tak się wydawało wszystkim dookoła. Królewna-amazonka przyjmowała jednak, że jej rumak rżeć nie może. Jest na to zbyt dobrze wychowany. On po prostu śpiewał. W końcu śpiewania nikomu się zabrania. I to nie konia wina, że słoń nadepnął mu na ucho.
WWWNos Tradamus milczał. Brzęczał tylko przewalającymi się stertami wisiorków z gwiazdami, planetami i symbolami rozmaitej treści. Rozmyślał. Widział siebie w przyszłości pławiącego się w stercie monet. Nawet jeśli miały mieć najmniejszy możliwy nominał, było to marzeń z grona tych całkiem przyjemnych. Uwielbiał łatwowiernych ludzi, a oni uwielbiali napełniać jego kieszenie. Zazwyczaj oszukiwanie przychodziło mu nad wyraz łatwo, tym razem jednak czuł się odrobinę niepewnie. Nie chodziło tu o pana Whellera, nie chodziło o Patrica. Martwił się, że musiał wodzić za nos Mabel i wszystkie jej marzenia. To bolało.
***
WWW- A więc teraz dowiem się wszystkiego, co powinienem wiedzieć? - Liam siedział na schodach i bawił się filiżanką.
WWW- Przynajmniej wszystkiego, co ja wiem. Ja mam cię tylko naprowadzić. Resztę musisz odkryć sam. - Dolores wieszała pranie. Nie używała miednicy. Uważała to za niestosowne, przynajmniej przy swoim nazwisku.
WWW- Aha. - O'Conor był zamyślony. Posiadanie ciała bawiło go coraz bardziej. Całą noc spędził na eksperymentach. Nauczył się żonglować talerzami. Oczywiście nie przyszło mu to łatwo. Wszystkie odłamki ukrył pod dywanem, a dywan schował pod łóżkiem. Miał nadzieję, że to wystarczy.
WWW- W takim razie zaczynamy. - Kobieta przerzuciła przez sznur swoją koszulę nocną. Wyglądała, jak płachta do okrywania słoni.
WWW- Zamieniam się w słuch – powiedział Liam, stawiając porcelanowe naczynie na stopniu.
WWW- Musisz wyjąć nasiona z torby, zakopać w ziemi i czekać.
WWW- Na niebie nie ma ziemi.
WWW- To musisz wyrzucić je gdziekolwiek. Czekanie jest najbardziej istotne. I podlewanie. Od czasu do czasu wypadałoby podlać.
WWW- Tam jest zbyt zimno na wodę.
WWW- Lód się raczej nie nada... Ale czekać możesz, prawda?
WWW- Mogę.
WWW- Więc czekaj.
WWW- Dziękuję. - O'Conor wstał i podszedł do stolika stojącego na ganku. Położył filiżankę obok imbryka. Zdobił je ten sam orientalny motyw. - Ale czy to nie jest czasem zbyt łatwe?
WWW- Nie mam pojęcia. Reszty musisz dowiedzieć się sam.
WWW- Ale Pani w zasadzie niczego mi nie powiedziała.
WWW- I o to właśnie chodzi. - Dolores podniosła imbryk, chcąc nalać herbaty. Celowo zahaczyła o nogę swojego gościa. Cenna pamiątka z hukiem uderzyła w ziemię i rozbiła się na drobne kawałki. Pani Miednica rozpłakała się. Miała jeszcze całkiem świeży zapas fałszywych łez. Kilka godzin wcześniej robiła zupę cebulową.
WWW- Przepraszam! - krzyknął Liam, wcale nie przejmując się faktem, że cześć wrzącego naparu ściekała z jego rękawa. Potrafił ignorować ból. - Na szczęście nic się nie stało.
WWW- Nic się nie stało?! - Kobieta ukryła twarz w dłoniach i pochlipywała. Teatralność jej gestów była widoczna, jak góra lodowa z pokładu Titanica i podobnie, jak ona została zupełnie zignorowana. - A moje wspomnienia?
WWW- No trudno. Było, minęło. - O'Conor znał ludzi tylko ze stron książek. Po raz pierwszy musiał bronić się przed atakiem histerii. Zupełnie sobie nie radził. Tonął po uszy w bagnie pogrążających wypowiedzi. - Będzie dobrze? Znaczy: będzie dobrze!
WWW- Zostaw mnie samą! - Dolores oddychała głęboko, trzymając się za głowę. Uwielbiała przedstawienia. W głębi serca cieszyła się każdą chwilą swojego występu. - Atmosfera jest tu zdecydowanie zbyt duszna! - zaakcentowała ostatnie słowo. - Odejdź potworze!
Liam wszedł do domu ostentacyjnie trzaskając drzwiami. Mógł znieść wszystko, ale nie kpiny ze swej niematerialnej natury. Odezwał się w nim wewnętrzny duch. Wbiegł po schodach, wpadł do pokoju i położył się na łóżku. Opuścił ciało. Czuł się nieswojo dryfując w powietrzu. Brakowało mu fizyczności. Wyleciał oknem. Pofrunął w stronę lasu.
***
WWWTrasa podróży wiodła przez miasto. Wiła się wzdłuż głównych arterii, krzyżowała ze skrzyżowaniami tonącymi w obłokach spalin... Mabel stłamsiła w sobie cały strach. Pokochała Nos Tradamusa. Dał jej tyle szczęścia! Taka piękna wycieczka, to dla królewny-amazonki szczyt marzeń. W jej umyśle wszystko wyglądało przepięknie. Nie było brudnych, zatłoczonych chodników; były wąskie leśne ścieżyny. Nie było drapaczy chmur szarych od smogu; były ośnieżone góry wysokie aż do nieba. Nie było wreszcie samochodów i kierowców; byli rycerze w lśniących zbrojach, białe rumaki i groźne smoki. A przede wszystkim był król, jego lokaj i piękna księżniczka poszukujący szczęścia w dalekiej krainie.
WWWPatric dyszał. Nie znosił sportu. Wolał wysiłek umysłowy. Interesował się historią Starożytnego Egiptu i haiku. Pisywał też palindromy. Z jednego był szczególnie dumny. Nadrukował go sobie na koszulce i od tego czasu wszyscy domownicy zastanawiali się, co właściwie oznacza: „Kosmos panom, a Amona psom sok.”. Ważne, że dało się przeczytać od tyłu.
WWWNos Tradamus miał zaskakująco dobrą kondycję. Kilogramy metalu zwieszające się z rąk, szyi i nóg wcale mu nie przeszkadzały. Szedł szybkim, równym krokiem i przewodził wyprawie. Od czasu do czasu oglądał się za siebie. Każdy uśmiech Mabel palił go od wewnątrz. Unikał jej spojrzeń. Łamał się powoli, ale z głośnym trzaskiem. Usiłował wytrwać do czasu, gdy dostanie wypłatę.
***
WWWLiam siedział na drzewie. A właściwie siedziałby, gdyby nie zostawił ciała w domu Dolores Miednicy. Rozmyślał. Pierwszy raz miał wyrzuty sumienia, co ani odrobinę mu się nie podobało. Nie wiedział, co robić. Wizja rozpaczającej kobiety wypełniała każdy zakątek jego umysłu. Zapętlony film, co chwilę na nowo odtwarzał się przed jego oczami. Usiłował płakać. Słyszał, że to pomaga. Ale nie był w stanie. Nie tylko dlatego, że gruczoły łzowe były zbyt daleko. Pozostawiało mu jedynie nostalgiczne wycie. To rzecz, w której duchy się specjalizują. Żałował, że nie miał przy sobie łańcuchów. Grzechotanie łańcuchami przynosiło mu ulgę.
WWWNiebo płonęło. Słońce kryło się za pagórkiem, wypełniając cały świat słodką melodią pomarańczowych i purpurowych świateł. O'Conor nie schodził z drzewa. Nie mógł spojrzeć w twarz Dolores po tym, jak okropnie się zachował. Jednocześnie nie potrafił zrozumieć żalu kobiety. Przecież imbryk to imbryk. Można go odkupić, ba, można taki sam dostać za darmo, jeśli się dobrze poszuka. Wspomnienia. Co to tak właściwie jest? Liam nie miał wspomnień. Zapewne dlatego, że był tylko personifikacją ludzkich wyobrażeń. Odpowiedzią na kilka pytań dręczących człowieka, mniej lub bardziej ważnych. Był jednocześnie realny i nierealny. Miał wrażenie, że siewcy istnieli tylko po to, by dzieci miały w co wierzyć, że gwiazdy świeciłyby bez nich równie jasno. Pewnie skądś by się wzięły. Zupełnie same, tak jak skądś wziął się świat. Duchy wypełniały wszystkie nisze, które pozostawił pierwotny Stwórca.
***
WWW- Czy to tutaj? Czy to tutaj? - Mabel podskakiwała, wymachując głową jednorożca.
WWW- Tak tutaj. - Nos Tradamus stał odwrócony tyłem. Był znużony walką z samym sobą. Pod stertą okultystycznej biżuterii pękało niewzruszone dotąd serce.
WWW- Ładna wieża. Co to za tuba na dachu?
WWW- Teleskop panienko. - Patric włączył się do rozmowy.
WWW- Co on robi?
WWW- Pozwala patrzeć bardzo daleko.
WWW- Aż do gwiazd? - Dziewczynka wskazała palcem na niebo.
WWW- Tak, aż do gwiazd. - Lokaj powtórzył gest.
WWW- A co one robią?
WWW- Wołają o pomoc. Chcą, by ktoś je zrozumiał. - Astrolog uśmiechnął się w duchu.
WWW- A czy ktoś je rozumie?
WWW- Czasem wydaje mi się, że ja tak. - Nos Tradamus zabrzęczał bransoletami.
***
WWWLiam podjął decyzję. Musiał odzyskać imbryk. To była sprawa życia i śmierci. Miał pewien pomysł i liczył, że uda mu się go zrealizować. Czytał kiedyś o podróżach w czasie. Wypytywał o nie ojca tak długo, aż otrzymał odpowiedź. Dowiedział się, jak to wygląda w teorii. Potrzeba samozaparcia, pełni księżyca i wełnianej czapki, bo ponoć w przeszłości nawet duchom bywa zimno. O'Conor skupił się. Czuł, jak otacza go coraz większy chłód. Świat wirował. Rzeczywistość rozmywała się, ginąc we wszechobecnym białym świetle. Gryząca woń naftaliny mieszała się z delikatnym zapachem lawendy.
WWWBył w małym pokoju. Na samym środku stał zastawiony stół. Widział filiżanki, talerze i sztućce, widział paterę pełną ciasteczek, widział wreszcie wazon z kwiatami. Pojedyncza czerwona róża lśniła, wetknięta między błękitne chabry. Liam zamarł, kiedy zaskrzypiały zawiasy. Do pomieszczenia weszła młoda dziewczyna w błękitnej sukience. Śmiała się, usiłując chwycić dłoń mężczyzny podążającego za nią. Wyglądali na szczęśliwych. Przebiegli obok O'Conora nie zwracając na niego uwagi. Przyszły siewca odetchnął z ulgą. Powoli uświadamiał sobie, gdzie się znajduje. Salon. Ten sam, w którym kilkanaście godzin wcześniej jadł śniadanie. A więc... To musiała być Dolores. Młoda, radosna, pełna życia. Zupełnie odmieniona. Dolores i jej przyszły mąż. Winfred.
WWWLiam usunął się pod ścianę, by mieć lepszy widok. Przyglądał się parze, która zasiadła do stołu. Dryfowali w innym świecie. Widzieli tylko siebie nawzajem. Ich oczy błyszczały. Trzymali się za ręce. Nawet czas zatrzymał się w miejscu i chłonął bijące od nich szczęście. Ktoś wniósł herbatę. O'Conor spojrzał na imbryk. Ten sam! Tylko nowszy i bardziej błyszczący. Nie mógł się powstrzymać... Podfrunął do stołu i już miał chwycić naczynie, gdy uświadomił sobie, że nie może nic zrobić. Przecież to była przeszłość. Przeszłości nie można zmienić. Myślał intensywnie.
WWW- Cukru kochanie? - Dolores spojrzała na Winfreda. Uśmiechnęła się szeroko.
WWW- Twoja słodycz zupełnie mi wystarcza. – Mężczyzna chwycił ją za rękę. Wyciągnął różę z dzbanka i podał ukochanej.
Liam patrzył z przejęciem. Pierwszy raz cieszył się czyimś szczęściem. Czekał. Przymknął oczy, smakując ten przedziwny rodzaj radości. Spojrzał w stronę drzwi. Nie mógł uwierzyć. Do pokoju wkroczył jego ojciec. Nigdy wcześniej nie widział go w takim stanie. Pogwizdywał, śpiewał. Cieszył się życiem. Jakby dawny świat był znaczenie piękniejszy od przyszłego. Stanął na środku pomieszczenia. Nakreślił w powietrzu okrąg. Znad imbryka zaczął unosić się lśniący pył. Wirował i błyszczał, jak gwiazdy na niebie. Osiadał delikatnie na wyciągniętej dłoni ojca O'Conora. Mężczyczna chwytał go i ostrożnie wsypywał do szklanej fiolki. Gdy była już całkiem pełna schował ją do torby i ruszył w stronę drzwi. Liam miał wrażenie, że uśmiechnął się do niego. Nigdy wcześniej się nie uśmiechał... A więc Dolores specjalnie stłukła imbryk. Chciała, żeby to zobaczył, chciała, by zrozumiał. I zobaczył. I zrozumiał. Siewca nie tylko sadzi, nie tylko dogląda roślin. Musi też doglądać ludzi. Bo gwiazdy to nie płonące kule gazów. To wciąż żywe wspomnienia. Czym częściej się do nich wraca, tym jaśniej świecą. Siewca jest po to, by zapewnić im wieczność, pamiętając nawet wtedy, gdy wszyscy inni zapomną. O'Conor spojrzał jeszcze raz w stronę stołu. Widział imbryk i odbijającą się w nim dłoń Dolores. Na jej palcu błyszczał pierścionek. „Zdaje się, że straciłem najciekawsze” - pomyślał i otarł łzę spływającą po policzku. Wyszedł przed dom. Była noc. Tysiące wspomnień jaśniało na niebie. Liam przyglądał się pięknu świata jeszcze przez kilka chwil, po czym rozpłynął się w purpurowej mgle.
***
WWW- Wchodzimy do środka? Wchodzimy do środka? - Mabel podskakiwała na jednej nodze.
WWW- Możemy. Już jest ciemno. Powinien na nas czekać. - Nos Tradamus sam nie wierzył w swoje słowa. Kto mógł na nich czekać w jego własnym domu? Liczył na cud, bo stan, w jakim się znajdował nie pozwalał mu kłamać. A bez kłamstw był nikim.
WWW- Chodźmy, robi się zimno! Panienka się przeziębi. - Patric podszedł do dziewczynki i otulił ją płaszczem. - Taszczyłem to ze sobą całą drogę, ale opłaciło się.
WWW- Astrolog wkroczył pierwszy. Utonął w przenikliwej ciemności. Przez kilkanaście sekund szukał ręką włącznika. Ciche kliknięcie oznajmiło, że go odnalazł. Lampy zajaśniały, wypełniając pomieszczenie ciepłym światłem.
WWW- Musimy wyjść na górę. Siewca stoi zapewne przy teleskopie. Kocha gwiazdy. - Każde kolejne słowo z trudem przeciskało się przez gardło Nos Tradamusa.
WWW- Szybciej, szybciej, szybciej! - krzyczała Mabel.
WWW- Niech panienka uważa, proszę się nie potknąć!
WWW- Nie potknę się. Jestem już duża!
WWW- To te drzwi – powiedział cicho astrolog, gdy cała trójka znalazła się na piętrze. - Chyba go słyszę. Pozwolicie, że najpierw wejdę sam? Muszę załatwić pewne sprawy...
***
WWWLiam nie wiedział, gdzie wyląduje tym razem. Podróże w czasie rządziły się własnymi prawami. Miał nadzieję, że powróci do teraźniejszości. Był szczęśliwy, bo wreszcie czuł, że odnalazł powołanie. Coś jednak nadal nie dawało mu spokoju. Nie odzyskał imbryka. Zrozumiał co prawda, że Dolores udawała, ale... Nie chciał, by zginęły piękne wspomnienia, które przechowywało w sobie to niepozorne, porcelanowe naczynie. Znowu widział tylko biel, ale zapach lawendy i woń naftaliny nie wirowały tym razem w powietrzu. Coś się zmieniło.
WWWOtworzył oczy. Uśmiechnął się. Nie mógł trafić lepiej. Stał w swoim własnym pokoju, w swoim własnym domu. I pomyśleć, że akurat chciał zapytać o coś ojca... Ruszył biegiem po schodach. Znalazł się na parterze. Zapukał do drzwi biura. Pan O'Conor rzadko wychodził. Uwielbiał siedzieć zakopany w swoich notatkach i rozmyślać. Pomieszczenie było puste. Usłyszał kroki w holu. Ojciec wychodził. Akurat teraz, kiedy tak go potrzebował... Liam pomknął do drzwi wejściowych.
WWW- Zaczekaj! - zawołał.
WWW- Tak?
WWW- Gdzie idziesz tato?
WWW- Ratować człowieka w potrzebie. Wyobraź sobie, że jeden taki oszust obiecał dziewczynce gwiazdkę z nieba i tak się zaangażował w sprawę, że nagle stał się niezwykle szlachetny. Więc cóż. Mała Mabel musi dostać coś w zamian... - Pan O'Conor założył płaszcz.
WWW- Ale chcesz im się pokazać, ot tak?!
WWW- To chyba nie jest problem, prawda? Przecież sprawy ludzi cię nie interesują...
WWW- Nie interesowały. Nie możesz tego zrobić! - Liam chwycił ojca za rękaw. - Nie mogą cię zobaczyć!
WWW- Czemu? - zapytał ojciec.
WWW- Bo mogliby przestać wierzyć. - Głos zadrżał ze strachu.
WWW- Przestać wierzyć sw to, co właśnie zobaczyli?
WWW- Przestać wierzyć w potęgę marzeń! - Liam odparł cicho, lecz stanowczo.
WWW- A cóż znaczą marzenia?
WWW- Gwiazdy rodzą się ze wspomnień, a marzenia utrzymują je przy życiu!
WWW- Nawet nie wiesz, jaki jestem z ciebie dumny. - Pan O'Conor przytulił syna. Był mile zaskoczony obrotem spraw. - Ale musimy coś zrobić. Nie można zostawić tego astrologa samemu sobie, zwłaszcza teraz, kiedy się zmienił.
WWWNos Tradamus wszedł do pokoju. Stanął obok teleskopu. Czuł się okropnie. Co teraz? Jeśli się przyzna, wyrzucą go. Jeśli się nie przyzna, też go wyrzucą, bo żadnego siewcy nie ma.
WWW- Czemu? Czemu nie istniejesz? Przecież musisz, gdzieś być!
Odpowiedziało mu echo. Pomieszczenie było duże i puste.
WWW- Chciałbym wierzyć, że zaraz się pojawisz i wszystko będzie dobrze!
Odwrócił się. Światło księżyca wpadające przez otwór w dachu padało na lustro.
WWW- A więc uwierz - przemówiło odbicie.
WWW- Kim jesteś? - Astrolog podskoczył przerażony. Amulety zabrzęczały.
WWW- Częścią ciebie.
WWW- Możesz mi pomóc? - Nos Tradamus upadł na kolana. - Błagam! Nie chcę jej zawieść. Ona jest taka...
WWW- Niewinna? Szczęśliwa? Ufna? - Pytania brzmiały, jak zarzuty.
WWW- Dokładnie taka. Co więc mam zrobić?
WWW- Zaufaj jej marzeniom. Zaufaj swoim marzeniom. Chciałeś zobaczyć siewcę, prawda?
WWW- Od dziecka...
WWW- Właśnie na niego patrzysz... Każdy jest siewcą, o ile wspomina i marzy. Będziesz o tym pamiętał?
WWW- Nie zapomnę.
Chmury przesłoniły księżyc. Pomieszczenie ponownie utonęło w mroku. I tylko jedno malutkie światełko starało się przedrzeć przez kurtynę ciemności. Lśniące nasionko leżało na ziemi. Mrugało delikatnie i ufnie, jakby chciało zostać podniesione. Astrolog zamknął je w dłoni i ruszył do drzwi. Płakał. Czuł, że coś się zmieniło.
***
WWWDolores Miednica siedziała na ganku i uśmiechała się sama do siebie. Liam nie wrócił. Czuła, że nie wróci. Polubiła go, ale była szczęśliwa, że odszedł. Odnalazł siebie. Piła herbatę z porcelanowej filiżanki. Obok stał imbryk. Nienaruszony. Dobrze, że ukryła go zanim wpuściła O'Conora do domu. Wdał się w ojca. Ta sama niszczycielska natura. Kobieta upiła łyk. Spojrzała w niebo i zwróciła się do gwiazdy, która lśniła tuż nad jej głową.
WWW- Ach Winfredzie, ileż oddałabym, żebyś był ze mną!
***
WWWNos Tradamus stanął przed Patriciem i Mabel. Trzymał ręce za plecami.
WWW- Kochanie, możesz tu podejść?
WWW- Oczywiście. - Dziewczynka ruszyła powoli.
WWW- Proszę. - Mężczyzna położył nasionko na dłoni królewny-amazonki. - Teraz to ty jesteś siewcą. I pamiętaj, nie rezygnuj z marzeń. Niech zawsze świecą tak jasno, jak twoja gwiazda.
WWW- Dziękuję... - Mabel przytuliła Nos Tradamusa. Zaczęła śpiewać, a lokaj i astrolog dołączyli do niej. Melodia płynęła łagodnie po nocnym niebie, wypełniając żagle srebrnej łodzi księżyca:
Mrugaj, mrugaj gwiazdko ma
Cudna jest uroda twa...
Powodzenia!