Tekst 1:
Ostatnia krowa na Wrzecionie
wwwWytarłem twarz wierzchem dłoni i rozmazałem sadzę na policzku.
Na strychu było gorąco, kurz i pył ze starych gazet tańczył w bladym świetle północnego okna. Przetarłem osmaloną szybę.
wwwTam, daleko, na złotym piasku sopockiego wybrzeża, gdzie obwieszona sieciami rybackimi knajpka ” Piaskownica” kusiła zapachem smażonej ryby, spotkałem przed laty swoje szczęście.
wwwMorze wszystko zaczęło, gdy z pienistych fal wypuściło syrenę wprost przed moje oblicze.
wwwKrystyna była tak piękna, że skłonny byłem uwierzyć nawet w to, że jest inkarnacją Afrodyty, zrodzonej z piany morskiej. Chodziłem za nią tak długo, aż zauważyła moją obecność. Była zdziwiona prawie tak samo jak ja. Zacząłem komplementem i zostałem porażony iskrami złości .
w- Przyjechał sobie studencik na wakacje i myśli, że miejscowe dziewczyny czekają na takich, pożal się Boże, książąt z bajki. – Owinęła ręcznikiem swoje krągłe kształty i ruszyła powoli przed siebie.
wwwNigdy nie zrozumiem jaka siła gnała mnie naprzód, ale czułem, że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że ona jest tą jedyną.
Omijałem nagie bobasy, sprzedawców krzyczących „Lody bambino”, parawany, kocyki, rozbite szkło.
w- Przepraszam, przepraszam – wołałem jak zacięte radio na westchnięcia oburzonych plażowiczów, obsypanym złotym, sopockim piaskiem.
w- Krystyna!
Stanęła wpół kroku i odwróciła się nagle, pryskając moją twarz ociekającymi wodą włosami.
w- Skąd znasz moje imię? – zapytała, marszcząc brwi. Uniosłem powoli rękę.
w- Na ręczniku jest wyhaftowane twoje imię.
Krystyna uśmiechnęła się blado. Przymknęła oczy i wystawiła twarz do słońca, a ja stałem i kopałem stopą dołek w piachu.
- Może pójdziesz na kawę? Na lody? Na obiad? Na ciastko? Na imprezę? Gdzie tam lubisz chodzić? – pytałem z rezygnacją w głosie.
w- Na łąkę.
w- Na… łąkę? – zdziwiłem się.
w- Tam lubią chodzić głupie krowy. – Złapała mnie za rękę, a potem już się nie rozstawaliśmy.
Zabierałem ją wszędzie, do kina, do teatru, do baru. To były najpiękniejsze chwile, spędzaliśmy każdą chwilę razem. Byliśmy kilka razy na dyskotece, zabierałem ją do baru, na rybę i frytki. Śmiała się radośnie, a ja wiedziałem, że już całe życie chcę słuchać tego śmiechu.
Zbieraliśmy razem muszle, bursztyny, opalaliśmy się w słońcu i rozmawialiśmy o życiu. Zawsze powtarzała:
w- Dla ciebie to chwila, wakacje. Nigdy nie będziesz moim księciem. A ja nie jestem księżniczką.
Nie przyjmowała moich pochwał, że pięknie śpiewa, że przepysznie gotuje, że jest piękna.
w- Nie mam nawet matury, jestem biedna i pracuję w smażalni ryb. Jestem twoją przygodą, niedługo będę twoim wspomnieniem.
Złościło mnie to, że nie wierzyła w siłę mojego uczucia.
wwwSpędziłem z Krystyną całe lato, ale w końcu musiałem wracać. Ostatniego dnia wakacji uklęknąłem na kolano i wręczyłem bursztynowy pierścionek. Przyjęła go, ale nie założyła na palec.
w- Żegnaj przyjacielu – odparła i to zabolało mnie bardziej, niż wszystko, co kiedykolwiek sprawiło mi cierpienie.
w- Będę pisać listy – powiedziałem wtedy. – Musisz mnie odwiedzić. Mam mieszkanie na Wrzecionie.
wwwPuściła wtedy oczko i uśmiechnęła się tak, jakbym nie był jej obojętny. Moja Krystyna.
wwwWysyłanie ręcznie pisanych listów nie wystarczyło. Myślałem tylko o niej. W piątek wychodziłem z domu, wsiadałem w pociąg i jechałem do Sopotu żeby pobyć z nią chociaż trzy godziny.
Zamiast się cieszyć, narzekała.
w- I po co przyjeżdżasz? Żebym o tobie nie mogła zapomnieć? Zasługujesz na piękną, mądrą i dobrą żonę. Nie na taką jak ja.
wwwMógłbym mówić, że jest moją panią, moja damą serca, królową, wiecznym szczęściem, mógłbym całować ją po dłoniach, a i tak nie uwierzyłaby w moje słowa. Myślałem wtedy „ Czy kiedykolwiek zdołam obudzić ją z tego snu? Czy kiedykolwiek otworzy oczy na to, ile daje mi szczęścia?”
*
wwwPrzekładałem stare gazety na stryszku, aż wzrok przykuła fotografia w „Stolicy” z 1967 roku. Kolorowe zdjęcie ukazujące nowe bloki na ulicy Marymonckiej, otoczone zielonymi pastwiskami. Na samym brzegu zdjęcia, po prawej stronie, widniał fragment krowy. Żuła trawę i nie obchodziło jej ani trochę, że za jej plecami wyrasta nowa Warszawa.
wwwCzy artysta fotografik miał taki zamysł, aby ukazać pół krasuli, czy może nieświadome zwierzę przypadkiem weszło w kadr? To samo zdjęcie pokazywałem kiedyś Krystynie.
Nie znałem odpowiedzi na pytanie, ale ona na wszystko miała własną teorię.
w- To ostatnia krowa na Wrzecionie, Mareczku. Kiedyś żyły tutaj wolno, jak ptaki, ale z ziemi zaczęły wyłaniać się betonowe wieżowce, wyrastały z przerażającą prędkością jak chwasty i pożerały pastwiska. Krowy nie miały już miejsca dla siebie, cierpiały, a potem wyginęły. To dlatego Warszawa nigdy nie będzie miastem mlekiem i miodem płynącym.
w- Zamieszkaj ze mną. Będziesz ostatnią krową na Wrzecionie.
Krystyna śmiała się tak długo, aż w końcu spakowała wszystkie walizki i przyjechała do Warszawy.
*
wwwWrzuciłem do kominka ostatnią gazetę. Otrzepałem się z kurzu i zszedłem po schodach do przedpokoju.
wwwKamil i Krzysztof siedzieli przed telewizorem. Kasia malowała rzęsy czarną maskarą.
w- Zajmuję łazienkę, bo będę brać prysznic. Jedziecie potem ze mną do mamy?
wwwKasia odburknęła, że przecież idzie do przyjaciółki na imprezę urodzinową, Krzysiek zaczął tłumaczyć, że następnego dnia ma klasówkę z matematyki, a Kamil obiecał, że pojedzie następnym razem.
wwwDzieci już dawno straciły nadzieję, próbowały ułożyć swoje życie na nowo i nie dać się smutkowi. Cieszyłem się, że sobie radzą, że są silne. Zostałem ostatnim marzycielem, jedynym, który wierzył, że Krysia znowu wróci na Wrzeciono.
***
wwwKrystyna leżała w białej pościeli z włosami rozrzuconymi po poduszce. Spała, a lekarze orzekli, że to nieodwracalny stan komy.
w- Jeżeli się obudzi, nie będzie pamiętać nic z tych chwil. Tylko ciemność. – powtarzał za każdym razem doktor Chęcek, a potem zostawiał mnie sam na sam z Krysią.
wwwW pomieszczeniu było jasno, a wiatr wpadający przez uchylone okno przypominał mi bałtycką bryzę. Na szpitalnej szafeczce układałem muszelki i bursztynki. Robiłem tak za każdym razem, a potem chowałem wszystko do kieszeni, żeby nie przyuważyli moich wybryków pracownicy szpitala.
w- Krysieńku – całowałem jej dłonie – Gdybyś nie przyjechała na Wrzeciono, wciąż byłabyś sopocką syrenką.
wwwNigdy nie dowiem się, co naprawdę się stało. Odprowadziła Kamila do szkoły, potem poszła na targowisko po pomidory i ziemniaki. Znaleziono ją nieprzytomną na chodniku, z rozciętym czołem. Od tamtej pory ani na chwilę nie odzyskała świadomości.
wwwPochyliłem się i ucałowałem jej usta. Za każdym razem wierzyłem, że magiczny pocałunek przywróci ją do życia, nawet jeśli ma to nastąpić za sto lat.
wwwAle Krystyna nigdy nie uwierzyła w to, że jest księżniczką.
Tekst 2:
WWWTowarzystwo ludzi mnie męczy. Działam na baterię, którą muszę ładować przez dłuższy czas, żeby chociaż jeden dzień spędzić wśród innych. Moim mottem życiowym mogłoby być: co za dużo to nie zdrowo. Lubię uciekać do cienia, chować się przed światem. Przebywanie w centrum uwagi jest dla mnie najgorszą torturą. Owszem, może to brzmieć nierozsądnie, ale takie już są emocje i taki już jestem ja. Oto krótka opowieść o weekendzie, podczas którego moje fobie zostały poddane prawdziwemu wyzwaniu.
WWWKilka dni temu jeden z moich niewielu znajomych, można by powiedzieć przyjaciel, zaprosił mnie na weekend nad morzem.
WWW– Chodź, Olek, rozerwiesz się – zachęcał Adrian. – Piątka osób, namiot, życie jak za studenckich czasów.
WWWMówił tak, jakby te czasy minęły co najmniej dwadzieścia lat temu. A ja wciąż w szafce trzymałem stosy papierów z zeszłego roku.
WWWMusiał mnie długo namawiać, ale w końcu poddałem się i zdecydowałem, że pojadę. Spędziliśmy osiem godzin w piekielnie gorącym pociągu, jednak towarzystwo okazało się całkiem sympatyczne. Musiałem poznać trzy nowe osoby, co stanowiło dla mnie problem sam w sobie, ale uporałem się i z tym. Niejaki Irek oznajmił, że zamierza spędzić cały weekend na piciu do oporu. Mnie by to nie przeszkadzało. Siedziałbym sobie razem z resztą, nie musiał poznawać kolejnych ludzi, a większość czasu zajęłyby kąpiele w morzu lub wygłupianie się na plaży. Pogoda była gorąca od niemal dwóch miesięcy, więc i Bałtyk podobno dawał się lubić. A Irek miał wrodzony dar przekonywania, prawdziwa dusza towarzystwa, to byłem optymistycznie nastawiony.
WWWCamping też okazał się w porządku. Całkiem blisko do morza, a sam fakt niemal czterdziestu stopni w cieniu wygonił większość osób do pensjonatów z klimatyzacją. My mieliśmy pokonać upał wraz z przenośnym wiatraczkiem Adriana. Trzeba go było co godzinę nakręcać, energicznie ruszając niewielką korbką, co powodowało dość głośny i nieprzyjemny dźwięk. Miałem wątpliwości, czy w ogóle opłacalne było kręcenie – Adrian musiał spędzać nad tym mnóstwo czasu, pocąc się z powodu opornej korbki, a sam wiatrak odpłacał leniwymi ruchami przez następne kilkadziesiąt minut. Adrianowi to jednak nie przeszkadzało i kręcił z uśmiechem.
WWWDo wieczora zorganizowaliśmy nasz mały obóz, kupiliśmy zapasy w pobliskim (oczywiście niemiłosiernie drogim) sklepie i poszliśmy nad morze. Plaża była bardzo oblegana, ale udało się znaleźć dobre miejsce.
WWWA wtedy ją zobaczyłem. Stała, pięknie zlewając się z okolicznym piaskiem. Wspaniała siatka do gry.
WWWUwielbiam grać w siatkówkę, plażową czy zwykłą; kopiąc nogami, czy uderzając rękoma. Upał mi nie straszny, a niech się spocę, co tam. Akurat dwie osoby już grały, więc razem z Anną, która miała świetne warunki do gry, postanowiliśmy zaproponować debla. Swoją drogą dziewczyna z wyglądu kogoś mi przypominała, ale nie chciałem o tym nawet wspominać w rozmowie.
WWW– Pójdziemy pograć z Anką – powiedziałem reszcie.
WWW– Więcej dla nas! – triumfalnie odparł Irek, wyciągając jakąś butelkę z plecaka.
WWWDruga dziewczyna, Daria, wzruszyła ramionami i położyła się na ręczniku, licząc na resztki niemal już wieczornego słońca. Adrian w ogóle nie zwrócił na nas uwagi, gdyż zajmował się kręceniem wiatraka.
WWWZagraliśmy dwoje przeciwko dwóm i – muszę przyznać – całkiem nieźle nam szło. W czasie całej godziny graliśmy przeciwko czterem parom, z czego jedynie ostatnia nas pokonała, co mogę swobodnie przypisać zmęczeniu.
WWWGdy po krótkiej kąpieli w morzu wróciliśmy do reszty, słońce powoli chowało się za horyzontem. Irek otwierał kolejne piwo, dyskretnie popijając czymś mocniejszym, a Adrian co chwilę chował puste puszki do plecaka. Wszyscy troje wyglądali już na nieco wstawionych.
WWW– Pokażę sztuczkę – oznajmił Irek, wyciągnął z plecaka portfel i zaczął w nim grzebać.
WWWUsiadłem obok niego.
WWW– Ta moneta. – Pokazał nam pięciozłotówkę. – Będzie mnie motyw... wała do dalszego działania.
WWWCzyli picia, jak łatwo się można było domyślić. Adrian szepnął mi na ucho, że Irkowi ostatnio odwala, ponieważ właśnie zostawiła go dziewczyna. Ale co złego może zrobić z monetą?
WWW– Proszę – odpowiedział, jak gdyby czytał w moich myślach.
WWWPołożył pięciozłotówkę na języku, po czym przechylił butelkę z piwem i zaczął pochłaniać jej zawartość. Zjadł monetę.
WWW– Ble! – skomentowały naraz obie dziewczyny.
WWW– Nic się nie martwcie! – wrzasnął Irek. Uderzyłem go w bok, żeby był trochę ciszej. – Spoko, w porządku. Teraz mam dwa wyjścia: albo piję i wymiotuję, a moneta jest moja; albo czekam do jutra, a moneta... No, wiecie.
WWWByć może nie zdawał sobie sprawy, że obie opcje wydają się co najmniej obrzydliwe.
WWWW spokoju usiedział nie więcej jak pięć minut. Stwierdził, że pora popływać, a ja wymieniłem z Anką porozumiewawcze spojrzenie. Chcieliśmy go odwieść od tego pomysłu, ale niestety nie udało się. Irek wskoczył do wody, a nam pozostało jedynie obserwować, coby się nie utopił. Minęła najwyżej minuta, gdy straciliśmy go z oczu.
WWWOczywiście to ja musiałem interweniować. Choć pływak ze mnie dość marny, podpłynąłem do miejsca, gdzie ostatni raz go widzieliśmy i zanurkowałem. Naturalnie już po chwili złapał mnie skurcz. Na szczęście Irek wynurzył się o własnych siłach. Złapałem jego ramię i efekt był taki, że to on bardziej ratował mnie, trochę niezdarnie płynąc w kierunku plaży. Okoliczni ludzie nawet nie zauważyliby, że trwa jakaś pseudo akcja ratunkowa, gdyby Daria nie zaczęła śmiać się wniebogłosy. Przez to, gdy wyszliśmy z wody, zebrała się spora grupka gapowiczów, w tym i Adrian z Anką. Rzecz, której najbardziej nie cierpię – skierowali swoje spojrzenia na mnie.
WWW– O, rany, będę... – usłyszałem gdzieś z lewej głos Irka.
WWWZwymiotował obok stóp Adriana, gdy ten żywiołowo kręcił korbką od wiatraka. Irek z radością przyjął fakt, że monety nie będzie musiał szukać w toi–toiu.
WWWJa zaś musiałem tłumaczyć zachowanie swoich znajomych przed grupą co najmniej dwudziestu osób. Po kilku minutach zaschło mi w gardle, a oczy dawały znać, że powinienem wrócić do cienia. Moje ciało jest w stanie przyjąć uwagę innych osób tylko, jeżeli jest zajęte czymś innym, jak na przykład gra w siatkówkę.
WWWNie minęło dużo czasu, a przyszedł jakiś policjant czy inny strażnik nadmorski i wlepił nam mandat za zakłócanie porządku publicznego. Akurat na plaży prędzej powinien przybyć ratownik, no ale cóż... Nie miałem sił, by się z nim kłócić, więc przyjąłem karę ze spokojem. Jak idealny obywatel, chcący załatać dziurę budżetową.
WWWW sobotę i niedzielę temperatura przeszła samą siebie, zapewniając nam prawdziwie afrykańskie doznania. Okazało się, że to inni mieli rację, wybierając pensjonaty z klimatyzacją. Przynajmniej wtedy oszczędziłbym na namiocie, który częściowo się stopił.
WWWMorza mam już dość na długi czas.
***
WWWWynajmuję niewielkie mieszkanie w starym bloku na warszawskim osiedlu o sympatycznej nazwie Wrzeciono. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie sąsiad z dołu, który jest jeszcze gorszym zrzędą ode mnie. Pan Radosny już dawno przekroczył siedemdziesiąt lat, zakończył trzy małżeństwa, doczekał się trojga dzieci, kilku wnucząt i hemoroidów. Nazywa mnie „cholernym szczęściarzem”, bo on w moim wieku miał już rozwód na koncie i pierwsze siwe włosy, a mi przypadły w udziale tylko równie odstające uszy. Facet potrafi stukać miotłą o sufit, kiedy wieczorem chodzę do toalety, a na wycieraczce kilka razy zostawiał mi prezent w postaci martwej myszy. Choć jego kot bywa równie wredny, akurat futrzak nie ma ochrypłego śmiechu. Radosny nie przepuszcza okazji, żeby obserwować efekty swoich kawałów. Sąsiad jak z dowcipów.
WWWW niedzielę wieczorem nalewałem sobie wody do wanny, żeby chociaż w ten sposób odpocząć po męczącym weekendzie. Wtedy zadzwonił do mnie Adrian, by po raz kolejny zapewnić, że wraz z Irkiem i Darią zapłacą mandat. W tamtej chwili mogłem mu wmówić, że zdemolował całe pole namiotowe, a on i tak nie zawahałby się pokryć kosztów. Z weekendu pamiętał jedynie upał i duszne przedziały w pociągu, ale ja postanowiłem wykorzystać inną jego wiedzę, czyli wypytać o Ankę. Rozmawialiśmy dość długo, przez co całkowicie zapomniałem o rzeczywistości.
WWWI zalałem łazienkę. Chyba ze względu na męczącą podróż powrotną nie zwróciłem wcześniej uwagi na to, że otwór odpływowy w wannie jest zatkany. Efekty dały o sobie znać nawet poza łazienką, obmywając połowę przedpokoju. Od razu gdy to zobaczyłem, rzuciłem telefon na kanapę i pobiegłem zakręcić kran oraz wyciągnąć korek. Brodząc po kostki w wodzie zabrałem się za odprowadzanie wody wszelkimi możliwymi środkami. Napełniałem miski, kubki, potem moczyłem kolejne szmaty – wszystko ze złudną nadzieją, że nie zalałem swojego kochanego sąsiada. Oczywiście zalałem.
WWWRadosny przyszedł w bynajmniej nieradosnym nastroju. Tak mocno stukał pięścią w drzwi, że musiałem przerwać swoje zajęcie i otworzyć w obawie przed kolejnymi szkodami. Facet ma wigor, muszę przyznać.
WWW– Te, absztyfikant – powiedział z wyraźnym zdenerwowaniem w głosie – zalałeś mi pan łazienkę.
WWW– Miałem awarię odpływu, pokryję wszystkie straty – zapewniłem.
WWWWtedy usłyszeliśmy kobiecy krzyk gdzieś z klatki schodowej:
WWW– Już nie cieknie, dziadku!
WWWPo chwili przyszła Anka. Już przypomniałem sobie, skąd ją znam – czasami odwiedzała Radosnego.
WWW– Olek? – zdziwiła się. Wyglądała na zadowoloną ze spotkania. – Nie wiedziałem że mieszkasz na Wrzecionie. Dziadku, zaprosimy Olka na kolację? – Rzuciła Radosnemu krótkie spojrzenie, po czym ponownie zwróciła się do mnie: – Chodź, zjesz z nami. Moja ciotka zrobiła swoją słynną sałatkę owocową, koniecznie musisz spróbować.
WWWZ jednej strony byłem zadowolony ze spotkania, z drugiej jednak wprost przeciwnie, gdyż ponownie musiałem nałożyć swoją maskę, by zagrać w grę „poznaj nowych ludzi”.
WWWA było kogo poznawać. Na kolację zjechała się chyba cała rodzina, aż musiałem przynieść krzesło ze swojego mieszkania. Anka przedstawiła swoich rodziców, brata, dwie ciotki, wujka i trzech kuzynów. Jej obecność jakoś wyjątkowo dobrze na mnie podziałała, gdyż w miarę bezboleśnie udało mi się przetrwać całą godzinę wśród dowcipów na temat zalanych łazienek i problemów hydraulicznych.
WWWWeekend był kosztowny nie tylko ze względów finansowych. Ale może dzięki tym kosztom zyskałem coś lepszego? Z całą pewnością mogę stwierdzić, że dużych i małych zbiorników wodnych mam już dość. Od dzisiaj myję się tylko pod prysznicem.
Notka od autora: Wrzeciono jest prawdziwym, warszawskim osiedlem.