2
autor: ancepa
Zasłużony
Tekst nr 1
Niebo nad Birith zieleniało, jak inkrustowane szmaragdami.
Wtedy nie mogłem tego widzieć, ani wiedzieć.
Po pierwsze, nigdy nie byłem w Birith - ba, nawet nie wiedziałem o jego istnieniu - i nie przypuszczałem, że niebo może zachodzić przy akompaniamencie barw innych, niż kolory kutej w pocie czoła stali. Po drugie, byłem nieprzytomny.
Po upadku z balonu tak bywa.
Nie jest właściwie istotne, jak znalazłem się w tej, obcej dla mnie, krainie. Nie jest istotne, w jakich okolicznościach poznałem Tejena, kogoś w rodzaju burmistrza Miasta na Skale. Nie jest nawet ważne, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem Jarissę, jego córkę, i kiedy zaśpiewało moje serce.
Cała ta historia ma początek w momencie, kiedy kilka dni po moim przebudzeniu w Birith, powiedziałem Tejenowi że ją kocham...
*
Popatrzył na mnie poważnie. Potem delikatnie skinął głową, jakby w podziękowaniu a jego miedziane, skrzące się słońcem włosy zafalowały.
- Zdradziłeś mi hartheri, Tajemnicę Serca. Jarisę znam dobrze, jest kwiatem z rzuconego przeze mnie ziarna. Patrzyłem jej w oczy i wiem, że jej hartheri jest taka sama jak twoja. Chodź za mną.
Ruszył krokiem tak energicznym , że musiałem prawie biec aby utrzymać jego tempo. Szedł w milczeniu, odpowiadając oszczędnymi skinieniami głowy, na głębokie ukłony mijanych przez nas mieszkańców Birith.
Szliśmy kilkadziesiąt minut, a ja zdałem sobie sprawę jak ogromne jest Miasto na Skale i jak niewielką jego część widziałem. Krople potu spływały mi po ciele, natomiast po nim nie było widać jakiegokolwiek zmęczenia.
W końcu zatrzymał się przed wielką budowlą, po czym gestem wskazał powiewający obok wejścia, pomarańczowy proporzec z wyhaftowanym srebrną nicią mostem łukowym i symbolem miecza.
- To dinnibrid, Dom Mostów. Wejdź. I zachowaj ciszę.
Pchnąłem drzwi wyglądające jakby zrobiono je z czarnego szkła i wszedłem do środka. Moim oczom ukazał się długi, skąpany w półmroku korytarz. W ścianach po obu jego stronach było mnóstwo drzwi. Każde posiadały tabliczkę z symbolem zwierzęcia, obok każdych znajdowała się też dźwignia. Szedłem, nie obracając się, ale słyszałem jego kroki za plecami, wiedziałem więc, że idzie za mną.
Doszliśmy do końca korytarza, gdzie stało wielkie biurko, a za nim siwy mężczyzna pochylony nad księgą.
Przystanąłem i zaczekałem aż dołączy do mnie on.
Siwowłosy podniósł głowę znad księgi i spojrzał na Tejena. Skinął głową i zapytał chrapliwym szeptem:
- Cel?
- Poznanie zasad - odparł także szeptem mój towarzysz.
Człowiek zza biurka przeniósł spojrzenie na mnie i zdało mi się, że patrzy ze zdziwieniem. Trwało to jednak tylko chwilę, po czym opuścił wzrok na karty księgi.
- Lew - powiedział tylko.
Tejen odwrócił się i tym samym energicznym krokiem ruszył z powrotem w stronę wejścia do budynku. Mniej więcej w połowie korytarza zatrzymał się przed drzwiami, opatrzonymi tabliczką z symbolem lwa.
- Pociągnij dźwignię - polecił mi.
Pociągnąłem i nic się nie stało.
- Otwiera zamek tych drzwi? - zapytałem.
- Tak. I zamyka zamek innych. Otwórz i wejdź.
Otworzyłem i wszedłem. Słyszałem jak kroczy za mną i zamyka za nami drzwi.
Komnata była oświetlona dwoma pochodniami, których światło odbijało się od gładkich, szarych kamieni, z jakich zbudowane były ściany pomieszczenia. Nie licząc biurka, na którym stał wiklinowy kosz, krzesła i dziwnej, małej stalowej konstrukcji, wpuszczonej w ścianę leżącą naprzeciw wejścia, pomieszczenie było puste.
- Usiądź i niczego nie dotykaj. - Wskazał mi krzesło.
Posłusznie usiadłem.
- Opowiem raz, więc postaraj się zapamiętać. Jesteśmy w romabrid, w Pokoju Mostu. Oczywiście po męskiej stronie dinnibrid. Tutaj przychodzą mężczyźni, którzy nie mają jeszcze swojej kobiety, a chcą nawiązać z jakąś więź, i ona chce tego samego.
Dinnibrid ma drugą stronę, identyczną jak ta. Przed wejściem jest proporzec z mostem i kołyską, w środku wygląda wszystko tak samo. Ten pokój łączy się - tu wskazał na ścianę, w którą wnikała mała, stalowa konstrukcja, mająca swoją podstawę na biurku - z takim samym pokojem, po drugiej stronie ściany, w żeńskiej części dinnibrid. Też jest tam biurko, krzesło i to co najważniejsze. Mężczyzna i kobieta, chcąc stworzyć związek, budują go z elementów związku dusz, hadri.
Zaufania, czułości, odpowiedzialności, zrozumienia, i - odchrząknął - namiętności. Pięć żywiołów, pięć elementów, pięć podstaw. To, co widzisz przed sobą, na biurku to bridfell, Most Uczuć, przyjrzyj mu się.
Odwróciłem głowę. Konstrukcja wyglądała jak miniaturowy, metalowy tunel, zaczynający się szeroką podstawą na biurku i wygięty łukiem, którego zwieńczenie wnikało w ścianie. U góry, tuż przed nią, tunel miał otwór.
- W koszu jest pięć kolorowych klocków. Fioletowy, symbolizujący zaufanie, żółty - czułość, niebieski - odpowiedzialność, brązowy - zrozumienie, i purpurowy, kolor namiętności. Mężczyzna spotyka się z kobietą, a kiedy uznaje, że w ich związku jest już czułość - przychodzi tutaj i wrzuca żółty klocek do tunelu, podobnie jest z innymi hadri. Kiedy on ze swojej strony wrzuci wszystkie klocki, a jego kobieta ze swojej strony wszystkie, kiedy czują tak samo, most się domyka z obu stron i mogą zostać małżeństwem.
Zapadła cisza.
- Masz jakieś pytania? - przerwał ją po chwili chłodnym z pozoru głosem.
Zastanowiłem się.
- A komunikacja? Przecież możemy się dogadać, ot, choćby przez to. - Przyłożyłem usta do otworu na klocki.
Popatrzył na mnie srogo.
- Nie, nie możecie. Dźwignia przy drzwiach otwiera te drzwi i blokuje zamek drzwi pokoju twojej wybranki, dopóki wychodząc nie opuścisz dźwigni, drzwi pokoju twojej wybranej zostaną zamknięte. Jeśli ona jest już w pomieszczeniu, lub ty jesteś, to znaczy otworzyliście drzwi do swojego romabrid, dźwignia otwierająca przeciwną stronę pokoju jest zablokowana, tak długo, aż ktoś z was nie opuści swojego.
- Ale możemy porozmawiać o moście na spacerze, czy gdziekolwiek tam, gdzie się spotykamy.
Teraz wydało mi się, że zachmurzył się strasznie.
- Rozmowa na temat pokoju, mostu czy klocków, na temat związany z tym kto i jakie wrzucił, ile brakuje do jedności, karana jest śmiercią. Każde wykroczenie przeciw odwiecznemu zwyczajowi mostu, karane jest śmiercią. Właściwie każda rozmowa na ten temat karana jest śmiercią - powiedział lodowatym głosem.
Przyszła moja kolej żeby się zachmurzyć.
- W ten sposób możemy tu chodzić kilka lat... - jęknąłem.
Westchnął. Jak człowiek, który dziesiąty raz pokazuje psu, że ma usiąść.
- Przychodzisz, skryba-opiekun zapisuje imię twojej wybranej. Identycznie jest po żeńskiej stronie. Cała wasza budowa mostu jest pod kontrolą, jeśli skryba z męskiej i skryba z żeńskiej strony uznają, że budowa nie rokuje zjednoczenia, ustalają termin - po jego zakończeniu nie macie już prawa próbować. Nigdy.
- Skryba nie pytał - powiedziałem.
- Przyprowadziłem cię. Nie pytał, bo nie musiał, wiedział o jaką kobietę chodzi.
Zapadła cisza.
- Możemy dogadać...
- Karane śmiercią - uciął. - Wyjdź z pokoju. I jeśli chcesz zacząć teraz, wróć do skryby i podaj jej imię.
Wróciłem i podałem jej imię.
*
Następne miesiące były cudowne. Spotykaliśmy sie z Jarisą codziennie, spędzając czas w ogrodach, na spacerach, obserwując wodospad Zagubionych Marzeń, opowiadając sobie historie naszego życia. Miałem nadzieję, że już od jakiegoś czasu spędza chwilę w romabrid, budując naszą wspólną przyszłość.
Nasz związek kwitł, a ja biegałem co jakiś czas dorzucać klocki do naszego mostu. Robiłem to uczciwie. Kiedy poczułem, że doskonale rozumiem Jarisę, pobiegłem wrzucić brązowy klocek do bridfell.
Kiedyś znajdując się w dinnibrid zobaczyłem, że dźwignia do mojego pokoju jest zablokowana. Żar radości rozlał się po moim sercu.
"Jarisa jest w swoim romabrid!"
Wracałem podskakując i śpiewając pod nosem, co wywoływało zdziwienie ludzi z Barith. Tego dnia, wieczorem, przy zachodzącym szmaragdami słońcu, spotkałem się z moją wybraną i przeżyliśmy chwile wspaniałego uniesienia. Gdy tylko skończyłem całować jej stopy i usłyszałem, że jej oddech się wyrównał, pobiegłem wrzucić ostatni już z mojej strony, purpurowy klocek.
Pozostało mi już tylko czekać cierpliwie na zjednoczenie.
Pewnego dnia jednak zauważyłem, że Jarisa chodzi pochmurna. Rozmawialiśmy, ale nie chciała mi powiedzieć co jest powodem jej smutku. Ten jej stan ciągnął się dość długo. Postanowiłem chodzić co jakiś czas do romabrid, aby sprawdzać czy dźwignia mojego pokoju jest zablokowana. W czasie którychś z rzędu odwiedzin, usłyszałem jak skryba chrząka. Przeniosłem wzrok na biurko i wydało mi się, że przywołuje mnie gestem. Zanim jednak podszedłem, zdążył się ulotnić. Na jego biurku leżała kartka, z informacją jaka przeszyła mnie dreszczem.
"Został wam miesiąc."
Zabrałem kartkę i zgniotłem w dłoni. Wybiegłem z dinnibrid z postanowieniem bycia dla Jarissy wszystkim czego pragnie.
Wszystkim, czego potrzebuje by połączyć most.
Dni uciekały. Ja przychylałem Jarsie zielonego nieba, a ona wciąż chodziła smutna, ba, często nawet zapłakana.
Nie umiałem znaleźć powodu tego stanu i to bolało mnie najbardziej. Nie przestawałem się jednak starać. Wszystko na nic.
Spacerowaliśmy z Jarisą, trzymając się za ręce, nad Wodospadem Zagubionych Marzeń, kiedy dostrzegłem, że z przeciwka nadchodzi jej ojciec. Na jego widok wybuchnęła rozpaczliwym płaczem, więc przytuliłem ją i czekałem co się stanie.
Podszedł powoli, nie patrząc na nią.
- Idź do domu córko - polecił głosem suchym jak jesienne liście.
Jarisa wyrwała się z mych objęć i pobiegła. Łzy znaczyły jej ścieżkę.
Patrzyłem mu w oczy nie rozumiejąc.
- Wasz czas się skończył - oświadczył. Tak po prostu. Odciął linę, na jakiej wisiałem nad przepaścią.
Czułem się, jakby ktoś obrócił mi w gardle dziurawą klepsydrę. Piasek sypał się w dół żołądka. Ukryłem twarz w dłoniach i rozpaczliwie rozmazywałem łzy na policzkach, były symbolem mojego złamanego serca, łudziłem się że wycierając je, zmniejszę jego ból. Daremnie.
- Dlaczego ona nie zbudowała? - jęknąłem. Odchodził już. Zatrzymał się wpół kroku, ale nie odwrócił.
- Może dlatego, że po wrzuceniu purpurowego klocka nie opuściłeś dźwigni? Jej romabrid od miesiąca jest zablokowany.
Zawyłem. Zacząłem ryć paznokciami policzki.
- Panie - wychrypiałem. - Co można zrobić?
- Być rozważniejszym w miłości, oraz pamiętać o związanych z nią drobiazgach i zasadach. Z kolejną wybraną - powiedział i odszedł.
Tekst nr 2
WWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWAkceptacja
WWWObudziłem się. W pokoju panowała ciemność, tylko za oknem grasowały promyki światła, rzucane przez gwiazdy. Przez chwilę napawałem się ich widokiem, próbując trochę ochłonąć, zebrać myśli. W domu nie miałem takiej hipnotyzującej scenerii. Miasto to jednak ciężki olbrzym, który przytłacza nawet wtedy, gdy śpi. Szkoda tylko, że to nie przez niego nęka mnie ten sen. Niby żaden koszmar, ale jednak napawał mnie strachem. Nawet tu, na farmie dziadków.
WWWWymacałem stopami kapcie i przyświecając sobie komórką, poszedłem na poszukiwanie lodówki. W głowie kotłowała się myśl, że mleko dobrze mi zrobi. Otworzyłem drzwi na korytarz, gdzie wydawała się spać i sama noc. A jednak coś zachrobotało. Gdy spojrzałem w stronę tego dźwięku, niemal upadłem ze strachu. Oto z ciemności patrzyła na mnie para żółtych oczu. Po chwili ich właściciel zeskoczył ze stolika przy cichym miauknięciu. Kot – odetchnąłem z ulgą.
WWWGdy wstawałem z zimnej podłogi, zobaczyłem światełko na werandzie. Zaciekawiony, poszedłem zobaczyć jakie jest jego źródło, a był nim mały świecznik, który przyniósł sobie dziadek. Zaś on sam siedział na bujanym fotelu i palił fajkę.
WWW- Nie stój tak w drzwiach, bo cie przewieje – zawołał do mnie, choć chyba nawet nie spojrzał w moim kierunku. Posłuchałem i usiadłem na ławce. Było chłodno, więc chwyciłem koc lezący obok mnie. Siedzieliśmy tak razem w ciszy. Ja patrzyłem na pozornie śpiący las, zaś dziadek cicho sobie „pykał”. Czułem się trochę, jakbym był w jednym z tych starych filmów.
WWW- Coś ci się przyśniło? Słyszałem krzyk i huk. Pewnie spadłeś z łóżka - zapytał tak spokojnie, że przypominało mi to śpiew syren. Niby nie nalega na odpowiedź i wyjaśnienie, ale jakoś nie da się mu ich odmówić.
WWW- To przez kota. Wystraszyłem się, gdy szedłem po coś do picia.
WWWSądząc po spojrzeniu, które rzucił mi dziadek, nie byłem zbyt przekonujący. Ale nie dopytywał się, tylko wyciągnął skądś dwa kubki i termos. Gdy wziąłem jeden z nich do ręki, zobaczyłem, że była tam gorąca czekolada.
WWWCzasem mam wrażenie, że dziadek zna przyszłość i dlatego jest tak dobrze na wszystko przygotowany. No bo jak to wyjaśnić?
WWWPyk. Siorb. Pyk, pyk. Dzięki rozbrzmiewały w ciszy. W myślach zacząłem malować obraz pod tytułem „Na Werandzie”, jednak rozmazywał mi się - nie potrafiłem się skupić. Wciąż wracał do mnie ten dziwny sen.
WWW- Dziadku, czy sny mogą mieć ważne znaczenie?
WWW- Mogą i nieraz mają. To podświadomość przez nie przemawia, próbuje nam doradzić – enigmatycznie odpowiedział dziadek nieco zachrypłym głosem, na chwile odrywając fajkę od ust.
WWW- Odszyfrować ci twój? - dodał po dłuższej chwili milczenia. Chyba czekał, aż sam o to poproszę.
WWW- Nie. On w zasadzie jest całkiem jasny. Zbyt jasny.
WWW- Nęka cie - stwierdził. - Może go opowiesz i w ten sposób przepędzisz?
WWWNo cóż. Sposób dobry jak każdy inny, więc się zgodziłem. Próbowałem ubrać go w słowa, ale nigdy nie umiałem opisywać tego, co widzę w swoich myślach. Nie potrafię skupić się na szczegółach, a jednocześnie są one potrzebne, aby poznać ten obraz.
WWW- We śnie stoję nad przepaścią. Nie widzę jej końca ani tego co jest za mną. Mimowolnie robię pierwszy krok i w miejscu gdzie miałem postawić stopę, pojawił się kamień. Zaraz za nim następne, każdy doskonale dopasowany do poprzedniego. Szedłem ścieżką w jaką się układały. Przyjemny spacer, bez strachu, że zaraz spadnę w przepaść. Po niedługim czasie słyszę szum i spoglądając w dół, dostrzegam rzekę. Ale jest w niej coś dziwnego, więc próbuję jej się przyjrzeć, schodząc coraz niżej. Wreszcie widzę, że to nie woda tam płynie powolnym nurtem, ale ludzie. Wołają do mnie. Jedni dobrze radzą, inni przeklinają, niemniej wszyscy zapraszają do siebie. Do tych strumieni, którymi płyną. Niby tak różnymi od pozostałych, a jednak wszyscy zdają mi się tacy podobni. - Przełknąłem ślinę i dopiłem czekoladę, zastanawiając się przez chwilę, czy czasem nie odwlekam zakończenia, lecz zaraz kontynuowałem. - Wtedy znów patrzę na ścieżkę. Jest ona coraz bardziej cienka, krucha i z każdym kolejnym stopniem zbliżała mnie do tłumu na dole. Czuję, że jeszcze trochę, a znajdę się wśród tamtych, pchany ich prądem. Gdy to do mnie dociera, wtedy się budzę, ale za każdym razem jestem nieco niżej.
WWWW ten sposób dokończyłem moją krótką relację. Pominąłem kilka rzeczy, jak choćby czyje twarze dostrzegłem tam na dole. Niektóre rzeczy czasem lepiej zachować dla siebie. Czekałem, słuchając nieustanego pykania dziadka, ale ten milczał. Zacząłem się nawet zastanawiać, czy mnie w ogóle słuchał.
WWW- Więc boisz się być jak inni. A może nie wyróżniać się z tłumu? Jak myślisz, dlaczego do nich schodzisz? - Zapytał mnie, odkładając fajkę na stolik i szukając czegoś pod nim. Ja jednak wiedziałem, że już mu coś świta, jakaś myśl, ale on mi jej nie zdradzi. Sam muszę do niej dojść. Kiedyś zapytałem, dlaczego tak robi. Odparł, że jego odpowiedź nie musi być tą właściwą. Każdy może inaczej patrzeć na to samo zdarzenie i dlatego mieć inne odpowiedzi, nie mniej prawdziwe czy ważne.
WWW- Bo nie chce być wyrzutkiem. Odtrąconym, przeklinanym, wytykanym palcami. Głupcem dla tych wszystkich ludzi.
WWW- I bliskich – natychmiast dopowiedział dziadek, czyszcząc swoją fajkę. - Niezłe porównanie miałeś z tą rzeką, ciekaw jestem co na ciebie czeka na drugim brzegu i gdzie on jest.
WWW- Nigdy się nie dowiem – odparłem nieco zirytowany, choć i mnie to zaciekawiło. Jakoś nigdy nad tym nie zastanawiałem.
WWW- Dlaczego? - Zapytał dziadek, zupełnie nie rozumiejąc mojej reakcji.
WWW- Bo ścieżka idzie coraz niżej. Nic nie zrobię, po prostu niedługo będę kolejną kroplą w strumieniu.
WWW- Przecież to ty tworzysz tę ścieżkę, to twoje decyzje i twoje życie, prawda? To ty decydujesz, czy pójdziesz w dół, czy wprost przeciwnie, w górę.
WWWGdy to powiedział, wydało się to tak śmiesznie oczywiste. Nie wiem czemu sam na to nie wpadłem. Bawiłem się tą myślą, patrząc, jak dziadek odkładał fajkę do drewnianego pudełka. Jak każdy zapalony fajczarz, dbał o swój sprzęt niemal jak o dziecko.
WWW- Teraz lepiej idź spać, bo jeśli babcia cie tu zobaczy, znów będzie mi cały dzień suszyć głowę.
WWWPewnej nocy znów przyszedł do mnie ten sen. Szedłem ścieżką, która znów była taka jak na początku - kamienie spajała olbrzymia siła - a ja już nie schodziłem w dół. Szedłem nad rzeką. Nisko, słuchając tego, co z dołu do mnie mówią. Każdej rady, ale sam wybieram te, które chce wykorzystać. Niby szedłem nad nimi, ale tak jakby z nimi, szukając swojego brzegu.