Mearqur vs Herman

1
Kontestator

Użytkownicy zarejestrowani na forum co najmniej od miesiąca mogą przyznawać opowiadaniom punkty wg schematu:

Pomysł - max 20 punktów.

Styl - max 20 punktów.

Realizacja tematu - max 10 punktów.

Schematyczność - max 10 punktów. (im więcej punktów, tym mniejsze chodzenie utartymi ścieżkami)

Błędy - max 20 punktów. (ort, gram, styl oraz językowe; im więcej punktów, tym mniej błędów)

Ogólnie - max 20 punktów. (wrażenia ogólne, przesłanie, wartości, itp.)

Ocena końcowa - zsumowane punkty


Termin - 17 luty do północy

Teksty na PW do mnie.

2
TEKST NR 1
Kontestator

Występują przekleństwa.
Dzień zapowiadał się pogodnie. Mieszkańcy małej osady koczowniczej wyruszali na łąki, by doglądać bydła. Nie była to liczna grupa, zaledwie cztery zaprzyjaźnione rodziny, które połączył wspólny styl życia. Utrzymywali się ze sprzedaży wyrobów mlecznych. Nie opuszczali już od wielu lat terenów Zielonej Krainy, gdyż pasowała im bujna roślinność, od której to zresztą nazwano to państwo. Mieszkali tu, jednak nie uznawali się za obywateli. Żyli w zgodzie z przyrodą i jej zasadami. Dla nich nie obowiązywało coś takiego jak granice, czy tym bardziej władcy.
Niestety ci ostatni istnieli, mimo woli innych.
Gdy mężczyźni już wyszli na łąki, a kobiety szykowały dzieciom zajęcie nagle usłyszano dźwięk rogu. Jedno było pewne - nie jest to dobry znak. Wszyscy ruszyli w stronę namiotów, do których to kierowali się również jeźdźcy. Z daleka dało się zauważyć chorągiew królewskiego dworu.
- Cholerne psy! - sapnął jeden z tutejszych.
- Spokojnie, może nie będzie aż tak źle. - odpowiedział drugi.
Kiedy dobiegli do osady, goście już czekali na nich rozglądając i węsząc w około.
- Czego? - ryknął największy z mieszkańców.
- W imieniu króla.. - miał zaczynać goniec, jednak został zagłuszony.
- Gdzieś mam króla i jego imię! Spieprzaj stąd chłoptasiu do swojego pana i powiedz, że nie ma władzy nad wolnymi ludźmi!
- Hog, wyluzuj. Pozwól głupcowi wygłosić mowę, a później zadecydujemy, co będzie dla nas najlepsze. - barczysty mężczyzna znów próbował zapanować nad sytuacją, zanim będzie za późno.
- Mów. Ale szybko! - rzucił ten pierwszy, po czym splunął w stronę obcych.
Wysłannicy tylko patrzeli na przedstawienie, po czym ten ze zwojem wrócił do wieszczenia.
- W imieniu króla Bethego Wspaniałomyślnego, pana Zielonej Krainy, naszego zbawcy i protektora, jestem zobowiązany zwerbować wszystkich mężczyzn i chłopców zdolnych władać mieczem...
- Ja ci.. - Hog chciał już ruszyć na jeźdźców, ale znów został powstrzymany.
- ...do obrony naszych ziem przed wrogimi najeźdźcami ze strony wschodniej. Wszelki sprzeciw lub dezercja będą karane śmiercią winnego, jak i jego rodziny. - goniec przerwał by spojrzeć na mieszkańców. Przez chwilę wszyscy się obserwowali nawzajem.
- Wystarczy. Pojedziemy z wami. - odrzekł cicho, lecz zdecydowanie ten barczysty.
- Ghed! Co Ty pierdolisz? Nigdzie nie ruszamy!
- Uwierz mi. Tak będzie lepiej dla nas. - powiedział szeptem, po czym zwrócił się do wysłanników króla – Pojedziemy, ale tylko we czterech. - zerknął na przyjaciół - Nasi synowie zostają z matkami, a my nie będziemy stawiać oporu.
Wtedy znów nastała cisza. Kobiety mocno tuliły swe dzieci, jakby miały ich więcej nie zobaczyć.
- Zgoda. Zbierajcie rzeczy, nie mamy czasu.
Mieszkańcy zebrali się w jednym namiocie, by wyjaśnić sprawę.
- Słuchajcie. Nienawidzę tej sytuacji tak samo jak wy, ale zrozumcie, że tylko tak mamy szanse uchronić naszych synów i rodziny przed wojną. A wszyscy wiemy, że Bethe nie jest tak wspaniałomyślny, na jakiego się tytułuje. - wytłumaczył Ghed.
- Ale co my zrobimy bez was? - zapytała się jedna z kobiet.
- Ruszajcie na Półwysep Zatpa. - odpowiedział Thinn, jej partner – Tamtejsi mieszkańcy powinni wam pomóc w razie potrzeby. A jeżeli dostaniecie wieści, że armie wroga się zbliżają, ruszajcie z innymi przez morze.
Reszta potwierdziła, że to dobry pomysł. Wszyscy spakowali najważniejsze rzeczy, po czym pożegnali z rodzinami. Hog, Ghed, Thinn i Relan wsiedli na konie i dołączyli do grupy wysłanników królewskich.


Podróżowali przez dwie doby, po czym dotarli do obozu zbiorczego, który mieścił się trochę ponad dzień jazdy konnej od granicy. Była to polana otaczająca małą twierdzę, w której znajdowało się dowództwo armii. Musieli wpisać się na listę, by w uniknąć nieporozumień, a następnie dostali miejsca w namiotach dla „rekrutów”.
- I tak to jest! - wydarł się Hog, kiedy już się usadowili. – Jeden idiota w coś się wpakuje, a reszta musi naprawiać później po nim.
- Ten Bethe powinien stać w pierwszym oddziale przynajmniej. - odpowiedział Relan, najmłodszy z czwórki.
- Taka to już natura niektórych ludzi, że uwielbiają sterować innymi. - rzekł Ghed – Przecież co z tego, że ma państwo pod sobą? Gdyby siedział tam w swoim zamku i urzędował tylko, to zapewne połowa nawet nie znałaby jego imienia. A tak, wykreuje kilka wojen, od razu będą wiedzieli kto winny. Ale nie są w stanie przeciwstawić się, bo już im rodzinę wyrżnie w pień. I to daje im największą satysfakcję. Świadomość władzy nad innymi, szczególnie kiedy nie mogą mu nic zrobić.
- Eż to, psy niedojebane... - rzucił Hog.
- Może gdyby więcej ludzi dostrzegło możliwości, jakie mamy mimo wszystko.
Wtedy niespodziewanie wszedł do namiotu pewien wojskowy, po zbroi można by stwierdzić, że nie byle żołnierz.
- Przysłuchuję się wam i zastanawia mnie, jakież to możliwości macie na myśli, jeśli mógłbym wiedzieć?
- Nie twój interes. Idź w swoją stronę. - Thinn chciał przegonić natręta, jednak nie wiedział, na ile może sobie pozwolić.
- Czyli chcielibyście zmian, jednak nie podzielicie się z nikim swoim poglądem? Tak można przecież całe wieki przetrwać bezczynnie.
- I masz rację, panie. Jeżeli nie będziemy się dzielić swoimi poglądami, to do niczego nie dojdziemy. Jestem Ghed. - odpowiedział, po czym skinął delikatnie głową.
- O! Czyli dobrze trafiłem. Na imię mi Edar, zostałem przydzielony do dowództwa nad tym oddziałem. - chwilę się zawiesił, jakby rozmyślał - Wspomniano mi o was. Jesteście koczownikami?
- Bardziej pasowałoby określenie „podróżnicy”. - poprawił Relan.
- Ściągnięto nas pod groźbą śmierci. Ten Bethe lepiej niech nie pokazuje swego pyska osobiście na tej wojnie...
- Ciszej, jeżeli nie chcesz zawisnąć za kilka dni. - upomniał Edar – niektórzy mogliby uznać te słowa za zdradę.
- To niech podejdą tu do mnie i mi to w twarz powiedzą, szczury jedne! - wydarł się Hog.
Dowódca zwątpił w tym momencie. Rozłożył ręce i odwrócił w stronę Gheda.
- Może domyślam się o jakie możliwości wam chodziło. Ale to nie jest najlepszym wyjściem, mimo wszystko. - przybliżył głowę do barczystego i szepnął – Przy najbliższej okazji omówimy temat dokładniej. A teraz muszę się z wami pożegnać.
Wstał, i odszedł.
- Jakoś mu nie ufam. - skomentował Thinn po jego wyjściu.
- Zobaczymy, co nam jutro pokaże. Ale dobrze mówił, siedząc cicho nic nie zmienimy. W pewnym sensie miałem na uwadze tą opcję decydując się na wyjazd z gońcami. Nie tylko my tutaj jesteśmy zabrani siłą. Może jakby skontaktować się z innymi...
- Ale jak? - Relan sprawiał wrażenie przytłoczonego ogromem takiego wyzwania.
- Musimy mieć oczy szeroko otwarte, a na pewno taka sytuacja się niedługo przydarzy.
Podróżnicy jeszcze chwilę dyskutowali, po czym zalegli.


Następnego dnia od rana zebrano wszystkich przyszłych wojaków na ćwiczenia. Przydzielono broń i pancerze. O dziwo patronował im zupełnie inny człowiek, niż ten, który wcześniej przedstawił się jako taki.
Wieczorem zebrała się większość tak przez dowództwo zwanej „hołoty”. Jak to zwykle bywa z tą hołotą, przy naborze przemycili do obozu kilka beczek piwa, a teraz hojnie częstowali pozostałych. Podróżnicy we czwórkę również przyszli, jednak nie dla zabawy. Usadowili się na skrzyniach. Rozejrzeli.
- Przejdę się po okolicy, nie odchodźcie za daleko. - powiedział Ghed.
Miał zamiar znaleźć Edara w tym zamieszaniu. Była już noc, i tylko pochodnie dawały lekkie oświetlenie, co tylko pogarszało sprawę. Nagle usłyszał czyjąś rozmowę w oddali. Wspomnieli imię władcy, że jakaś akcja i tak dalej. Pomyślał, że może tam znajdzie tego, którego szukał. Podszedł bliżej.
- Nie, to raczej nie wyjdzie. Wyobraź sobie, ile taki ktoś zażyczyłby sobie monet. A skąd niby mielibyśmy je wziąć? - załamując ręce żalił się szczupły mężczyzna – Ale trzeba przecież go ubić!
- A może ogłosić? Że taka i taka sprawa, że idziemy wszyscy. W kupie siła, panowie. - odpowiedział drugi, szczególnie szpetny.
- Jak to ten mówił, jak mu tam, Edgar czy ogar...
- Przepraszam. - wtrącił się Ghed – Szukam właśnie Edara. Przechodziłem obok i usłyszałem przez przypadek jak rozmawiacie.
- A to zapewne wczoraj z nim nawijałeś, ta? - zainteresował się szpetny.
- Tak, wczoraj. A dzisiaj wcale go nie widać. Dziwne.
- Wcale nie, My też z nim rozmawialiśmy poprzedniego dnia, i tak teraz właśnie o tym gadamy. A raczej o tym samym, co i z nim.
- Eee. - westchnął Ghed – Czyli Wspaniałomyślnym, tak?
- Ta. I co zrobić w związku z tym całym draństwem.
- Zakatrupić! Ale tak po cichu. I głowę wysłać za granicę, coby nie atakowali... - szczupły zabełkotał.
- Durniu! Ile razy mam ci powtarzać, że trzeba sposobem, a nie jak prostak. - trzeci, wysoki i wytatuowany wtrącił się uderzając chudego w kark – Doszliśmy do wniosku, że nie potrzebujemy tego dowódcy żeby sprawa wyszła. Dlatego tak tu stoimy i gadamy..
- A Bethe siedzi i będzie siedział, jeżeli nic nie zrobimy! My tu zginiemy, a on na koniec podpisze ugodę i dalej będzie dupę paść na tronie. Musi zginąć niedługo.
Nagle z cieni wyszło kilku strażników. Wyciągnęli broń i otoczyli rozmawiających.
- Idziecie z nami. Nawet nic nie próbujcie, bo nie dożyjecie jutra.
Szpetny jednak mimo uprzedzeń wyciągnął toporek zza pazuchy. Zanim zdążył dobrze schwycić broń, dostał strzałę w krtań i upadł charcząc. Wystarczyło, by powstrzymać kolejne sprzeciwy.
Kiedy zostali zakuci w kajdany, Ghed poczuł tylko jak dostaje potężnego kopniaka z opancerzonego buta prosto w głowę.


Obudził się w celi. Sam. Z potwornym bólem głowy.
- Cho.. - chciał przekląć strażników, ale niestety uraz nie pozwalał w pełni wypowiedzieć chociaż jednego słowa.
Przeleżał tak jeszcze sporą część dnia, zanim ktoś wszedł do środka.
Zamek powoli kliknął, następnie cicho otworzyły się drzwi, wszedł mężczyzna. Podszedł bliżej do leżącego.
- Eda..?
- Cii.. - uciszył go przybysz – Słuchaj. Za moment przyjdzie do ciebie tutaj ktoś ważny. Jeżeli naprawdę chcesz zmian, lepiej powiedz mu coś dobrego. Inaczej wszyscy zginiemy.
- Jak..
Ale ten nie odpowiedział. Tak samo skrycie wymknął się z celi, jak do niej wszedł. I rzeczywiście. Nim Ghed zdołał pozbierać myśli, zamek znów zatrzeszczał. Tym razem głośno, pewnie. W przejściu stanęli dwaj dostojni mężowie, ubrani w pełne zbroje płytowe, rzeźbione i pozłacane. Obok nich stał klucznik.
- To jest on? - zagrzmiał dumnie głos jednego z uzbrojonych. Głowa Gheda źle znosiła hałas w obecnym stanie.
- Tak, panie. - odpowiedział drugi.
- Zostawcie więc nas samych. Ale czekajcie w pobliżu.
- Tak jest, panie. - razem krzyknęli pozostali.
Tuż po trzaśnięciu dostojnik przeszedł się po celi. Rozejrzał w około, jakby był tylko on jeden. Nagle żywiołowo zerknął na leżącego.
- A więc jesteś rebeliantem, tak?
Ten powoli podniósł się, oparł plecami o ścianę. Spojrzał spokojnie na dostojnika i wytrzymał jego wzrok.
- Nie. Nie jestem rebeliantem. Jestem wolnym człowiekiem, który ma zamiar chronić rodzinę i bliskich.
- A więc masz rodzinę? Opowiedz mi o niej.
- Będę wierny własnym wartościom, i nie zmieni tego żaden kutas tylko dlatego, że zasiada na lepiej rzeźbionym krześle niż ja.
Nagle nastała cisza. Ghed złapał się za szczękę, która po tak długim zdaniu rozbolała jeszcze bardziej. Ale nerwy i adrenalina już nie takie rzeczy zdziałały. Później się z tym upora.
Uzbrojony podszedł bliżej, pochylił się nad więźniem.
- Wiesz, kim ja jestem?
Przecząco pokręcił głową.
- Matka dała mi imię Daegher. Ludzie mówią na mnie Dagh. Jestem Pierwszym Generałem Wojsk Zielonej Krainy. Przychodzę do ciebie porozmawiać. Interesuje mnie twoja sprawa. Więc nie przeklinaj człowieka, który jest aktualnie nieobecny w tym pomieszczeniu, bo to nie przystoi mężczyźnie. - przyjrzał się baczniej więźniowi – Pytałem, czy jesteś rebeliantem. Mówisz, że nie. Z raportów wynika, że jesteś tu ze względu na planowanie zamachu. I to nie byle jakiego.
Ten wciąż nic nie odpowiadał.
- Wiesz, że ta wojna nie musi się odbyć. - rzucił nagle szeptem Dagh.
Ghed ponownie skupił wzrok na nim.
- O. Czyli jednak... Tak, można zapobiec przelewu krwi, ponieważ w całym tym zamieszaniu chodzi tylko o głowę Bethego. Wszyscy wysoko postawieni wiedzą o tym, ale nikt nie chce ryzykować swojego stanowiska.
- Rozumiem. Czegoż innego można się spodziewać po takich jak wy.
- Uważaj! - Generał wskazał palcem ostrzegawczo – Nie nadwyrężaj mojej cierpliwości. Faktem jest, że udało nam się przechwycić pewien list. Wystarczy przedstawić go publicznie. Ale jednak sposób, w jaki go zdobyliśmy nie może wyjść na jaw. Dlatego wciąż czekałem.
- I co? Potrzebujecie kozła ofiarnego? Kogoś, na kogo będzie można zwalić winę w razie niepowodzenia?
- Nie do końca. Ale to już nie twój interes.
- A co jest moim interesem?
- Otóż mam propozycję. No. Krótko i na temat. Zostajesz kozłem, albo w południe zawiśniesz jako zdrajca.
Gheda zatkało. Popierał rozmowę wprost, lecz to było za dużo.
- Co? Tak czy siak masz już renomę niezbyt przychylną. Wystarczy, byś zrobił co ci powiem, a może jeszcze nawet przeżyjesz. A jeśli się uda.. no cóż, zobaczymy jak się uda.
- I jak miałoby to wyglądać? Te moje poświęcenie?
- Faktem jest, że Bethe mimo zagrożenia jest tak głupi, na nasze szczęście, że planuje tu przyjechać. Tylko że na krótko i w ukryciu. Kiedy tu będzie, przedstawię list na zgromadzeniu. Ty zostaniesz określony jako źródło. Tylko los zadecyduje, co się stanie później.
- Zgoda. Zróbmy to.
- Cieszę się bardzo. Gdyż właśnie zaraz odbędzie się zgromadzenie. Żegnaj więc.
- A co ja...- Ghed chciał jeszcze coś powiedzieć, jednak znów został uderzony w głowę, po czym stracił przytomność.


Obudził go trzask zamka. Drzwi otworzyły się na oścież. Weszli żołnierze i wyciągnęli go na zewnątrz. Gdy go ciągnęli, jeden szepnął mu na ucho:
- Udało się. Bethe stracił koronę. Jednak ty zostaniesz męczennikiem. Przykro mi.
Z początku nie wiedział o co chodzi, jednak gdy zobaczył linę, zrozumiał. Kiedy ustawili go tuż pod nią, rozejrzał się w około. Stali wszyscy dostojnicy, także kilku w barwach sąsiedniej krainy. Obok spostrzegł parę ciał już po egzekucji. Jedno było strasznie chude, drugie pokryte znakami.
- Za działalność w tajnej grupie przestępczej zostajesz skazany na karę śmierci poprzez powieszenie. Czy masz coś do powiedzenia?
Miał. Jednak po drugim ciosie miał tak nadwyrężoną żuchwę, że nie był wstanie wydobyć z siebie nawet bełkotu.
- A więc zabierz swe tajemnice do zaświatów. - ogłosił wieszcz i dał sygnał dla kata.

W tłumie rozległy się krzyki o przeróżnej treści. Po tym, jak Ghed przestał się trząść, ludzie zaczęli odchodzić.
- Niestety. Żeby zmienić coś w kraju, potrzebne są czasem poświęcenia. - rzekł po cichu Edar – A tych, którzy dbają o dobro ogółu, nikt nie może poznać.
Po tych słowach poprawił kaptur i ruszył przed siebie. Jego zadanie zostało zakończone.


TEKST NR 2


KONTESTATOR

- Podaj swoje imię.
Mężczyźni patrzyli sobie w oczy. Przez ten moment, moment próby można by rzec, ani razu nie mrugnęli. Dopiero po chwili dobroduszną twarz lekko grubawego długowłosego blondyna rozjaśnił uśmiech. Poprawił szaty o rubinowym kolorze, a następnie zaczął bawić się kciukami.
- Podaj swoje imię – powtórzył.
- Powinniście je znać, Wielmożny – odpowiedział drugi rozmówca o bujnej brązowej brodzie i czuprynie - Trzymacie mnie w tym pokoju od wczoraj. Dajecie chleb i wodę, a spać muszę na podłodze. To maleńkie okno z kratami żadnego powietrza nie daje. W dzień można zdechnąć od gorąca, w nocy od chłodu. Ubrany jestem tylko w lnianą koszulę. Oczekujecie, że po takim powitaniu cokolwiek ode mnie usłyszycie?
- Nigdy niczego nie oczekuje – rzekł blondyn wesołym tonem. – Zawsze żądam. Zawsze dostaję to, czego chce i nikt mi niczego nie odmawia. W tym miejscu jestem bogiem. A bóg potrafi być surowym albo łaskawym. Na twoim miejscu dwa razy bym pomyślał, co mogłoby lepiej wpłynąć na twój obecny status. Jeśli powiesz imię pomyślę, czy nie zmienić miejsce, w którym spędzisz… wystarczająco dużo czasu.
Po chwili wahania brodacz zdecydował się.
- Zem.
- Więc, Zem, wiesz, czemu tu jesteś?
- Bo dałem się złapać – powiedział z rezygnacją. – Wór na głowę, dobić pałką i niewolnik gwarantowany.
- Oj, od razu niewolnik – zacmokał Wielmożny. – Jesteście tutaj wszyscy jedną rodziną. Z początku jest ciężko, ale prędzej czy później każdemu zaczyna się tu podobać. Mam nawet takie przeczucie, że jak tylko zostaniesz przeniesiony, a zostaniesz, bo podałeś swoje imię, poczujesz się lepiej. Chodź, odepnę te kajdany.
Wyciągnięty zza pasa pęk klucz zabrzęczał niczym dzwonki. Kajdany kliknęły i upadły na podłogę. Zem zaczął rozcierać nadgarstki, w tym czasie Wielmożny zapukał o metalowe drzwi. Minutę później otworzyli je dwaj barczyści strażnicy w pełnej zbroi oraz z lancami w jednej ręce.
- Nie interesowało was, skąd wiem, że nazywają was Wielmożnym? I skoro mówicie, że jesteście w tym miejscu bogiem, to czemu trzymaliście mnie w kajdanach? – spytał z lekkim uśmiechem brodacz.
- Na pierwsze pytanie odpowiedź jest banalna – każdy to wie, a skąd, to mnie nie obchodzi. A w kajdanach siedziałeś nie dlatego, że mógłbyś mi coś zrobić, a ze względu na innych… członków rodziny. O, już jesteśmy! – powiedział, gdy doszli do zwykłych drewnianych drzwi. – Moi drodzy, to wasz nowy brat!
Na pozostałą część rodziny, w tym całkiem sporym pokoju, składało się dwoje mężczyzn i kobieta siedzących na krzesłach z wyściółką wokół stołu, na którym leżały karty. Rudowłosa wyglądała na najsilniejszą z całej grupy – surowy wzrok, który niemal natychmiast ocenił przybysza i jej postawa z pewnością o tym świadczyły, podczas gdy pozostali ledwo podnieśli wzrok znad trzymanych w rękach kart. Oprócz wspomnianego stołu w pomieszczeniu stały cztery zasłane łóżka, szafa oraz mała biblioteczka. Świecie oraz spore okno, przez które teraz wpadało światło księżyca, robiły za jedyne oświetlenie.
Chwilę po tym, jak Zem przekroczył próg, w drzwiach od razu zagrzmiał zamek. Poczuł się trochę głupio przed nowymi towarzyszami w samej koszuli, ale nic nie powiedział. Usiadł na dolnym łóżku po prawej stronie, które wyglądało na nieużywane. Grupa graczy przez chwilę mu się jeszcze przyglądała, po czym wróciła do starego zajęcia. Jeden z mężczyzn, z małymi oczkami i kozią bródką, obdarzył go nieco dziwnym spojrzeniem.
- Te, nowy – powiedziała kobieta nie przerywając gry. – Ubiór dla ciebie jest na najniższej półce, jedzenie masz na najwyższej, jeśliś głodny.
Brodacz skinął głową. Po chwili zmienił strój na koszulę nocną i wrócił na swoje miejsce.
- Idziesz spać? Nie zagrasz z nami? – W głosie rudowłosej zabrzmiała nutka groźby.
Odwrócił się i spojrzał jej prosto w oczy.
- Nie, nie zagram. Dobranoc. – Położył się na łóżku. Nie usłyszał odpowiedzi, więc po prostu zamknął oczy i, leżąc na brzuchu z rękami pod poduszką, po chwili usnął.
*****
Zem obudził się zszokowany, czując, że ktoś zdejmuje mu bieliznę. Spróbował się poruszyć, jednak ręce i nogi miał skrępowane sznurem. Krzyknąć też nie mógł – przeszkadzała przyciśnięta do głowy poduszka.
- Leż spokojny, nowy – syknął męski, skrzekliwy głos. – Na początku trochę boli, potem przejdzie.
Ze wszystkich sił miotał się w łóżku, chcąc uwolnić się z niewoli. Nie wiedzieć, dlaczego, ale dopiero teraz sobie przypomniał, co potrafi. Skupił się na swoim tyłku.
- Ej, nie mogę się do niego dobrać! Sam zobacz, Klucha.
- Czekaj chwilę – potwierdził drugi mężczyzna. Zem poczuł, że ma więcej swobody koło głowy. – Jakby samo powietrze blokowało dostęp do dupy.
Nagle Zem wierzgnął się dziko i odwrócił na drugą stronę. Ujrzał tę samą dwójkę, która wczoraj grała w karty z rudowłosą. Ten z kozią bródką miał przyrodzenie wystawione na wierzchu. Spojrzał mu prosto w oczy, ten natychmiast złapał się za głowę i upadł na podłogę krzycząc z bólu. Jego kompan spojrzał z przerażeniem na niedoszłego oprawcę i chwilę później do niego dołączył.
- Jak chcecie kogoś wyruchać, to sprawdźcie najpierw, czy nie jest magiem! – krzyknął brodacz, który, po przepaleniu czarem więzów, naciągnął swoją bieliznę i spojrzał na łóżko rudowłosej. Wyglądała jakby nie słyszała lub nie chciała słyszeć, co się tu dzieje.
Drzwi otworzyły się i do pokoju weszli dwaj strażnicy. Jeden z nich miał pochodnię, którą oświetlił leżących na podłodze mężczyzn, którzy teraz próbowali się podnieść, oraz Zema, patrzącego w okno.
- On… jest… czarownikiem! Pomiotem jednym! – wycharczał niedoszły gwałciciel, wskazując palcem na maga.
- Bzdura – powiedział strażnik i skinął drugiemu, który zdołał już skuć napastników. Przez chwilę patrzył na Zema, lecz ten ani drgnął. – W tym miejscu nie ma czarowników, a gdyby byli, to nie mogliby zaklęcia bez naszej wiedzy rzucić, durni wy! A ja już widzę, co chcieliście zrobić. Parę nocy w dziurze może czegoś was nauczy.
****
- Bracia i siostry, czas na posiłek poranny!
Rudowłosa odłożyła książkę i wyszła za drzwi. Po chwili przyniosła sporą tacę z chlebem, serem, kawałkami mięsa i z dzbankiem z mlekiem. Postawiła ją na stole i gestem zaprosiła leżącego z otwartymi oczami brodacza. Ten wstał i usiadł naprzeciwko jej. Kobieta wyciągnęła drewniane talerze, kufle oraz nóż z szafy. Ukroiła chleba i sera, nałożyła sobie po trochu wszystkiego i zaczęła jeść. Mężczyzna nie poruszył się, tylko z dziwnym zainteresowaniem patrzył na tacę z pożywieniem.
- Nie jesteś głodny? Może nie jest to wyszukane, ale na pewno dobre!
- Nie jest to dobre jedzenie, Katia – rzekł Zem, biorąc kawałek sera w ręce. – Ma w sobie coś, co mąci umysł. Wszystko jest skażone, oprócz chleba – dodał po chwili.
- Skąd wiesz, jak się nazywam? – zapytała kobieta. – Nie mówiłam ci swojego imienia.
- Telepatia to podstawa podczas nauki magii. Jeśli nie blokuje się umysłu, to imię bardzo łatwo jest wydobyć.
- No, no, to nam się człowiek trafił – powiedziała z podziwem. – Nie dałeś się w nocy. Nikt jeszcze się nim oparł oprócz mnie. Kop w jaja szybko tłumaczy, że do mnie z takimi sprawami lepiej się nie zwracać – zaśmiała się. - Jednak u żadnego chłopa, którego tu wysyłali Wielmożny, zad na długo nie pozostawał dziewiczy. Trafiłeś tu jako trzeci, tak a propos.. Tamtych przeniesiono do innych pokoi, nie wiem, jak teraz sobie radzą. No! – klasnęła w dłonie i przestała jeść. – Powiedzże, czemu to jedzenie jest złe?
- Po prostu to czuję. Dlatego tego nie tknę – wskazał palcem na wszystko oprócz chleba po czym zjadł kawałek pieczywa. – Tobie też nie radzę, ale to już nie moja sprawa. Jak długo tu jesteś?
- Dwa miesiące. Każdy dzień wygląda tak samo. Rano mycie, potem jedzenie, jak zadzwoni dzwon to znak, że mamy iść do Pracowni i tam spędzimy sześć godzin z przerwami na pompowaniu. Potem wracamy do pokojów, mamy czas wolny, śpimy i tak w kółko. Trochę jak w kurniku – Wielmożny to gospodarz, który daje ziarno i wygodne sianko, my jako kury jemy to, co nam daje, a sami znosimy dla niego jaja, czyli pompujemy. Są jeszcze strażnicy, którzy niczym koguty nas pilnują.
- Tylko w końcu ktoś może zrobić z nas rosół – zauważył Zem.
- O nie, nigdy! – spojrzała na towarzysza z przerażeniem. – On bardzo o nas dba. Zawsze w niedzielę w Pracowni nagradza wybrańców w jakiś sposób, a gdy już brat czy siostra odsłuży odpowiednią ilość czasu, daje wybór – wolność lub zostanie strażnikiem, by móc cały czas dbać o rodzinę.
- Wybór powiadasz… - zamyślił się mag. Po chwili zapytał. – Gdybyś została wybrańcem, co byś zrobiła?
- Ja… ja nie wiem. - Jej wzrok powędrował w dół, a palce wodziły po pustym talerzu. – Przed tym, jak tu trafiłam, cały czas musiałam walczyć o przetrwanie i nie za bardzo korzystałam z wolności. Wielmożny dał mi szansę i z niej korzystam. Teraz nie martwię się o nic, jedynie muszę pracować. Powiedz mi – kto nie musi?
- Wielmożny.
***
- Bracia i siostry, oto nadszedł moment waszej chwały!
Dwie setki osób stały w ogromny pomieszczeniu z taką samą ilością drewnianych pomp. Zwykle unosił się tutaj niemiłosierny zapach potu, od którego mag miał ochotę zwrócić posiłek. Mimo wszystko w godzinach pracy nikt nie narzekał, a większość z widoczną radością wykonywała swoją powinność. Gdy Zem zapytał jednego z braci, dlaczego się uśmiecha, odpowiedział: „Tak mogę wyrazić swoją wdzięczność”. W tej chwili tłum z uniesieniem patrzył na Wielmożnego, który stał otoczony strażnikami po środku pomieszczenia na czymś w rodzaju piedestału. Pojawił się w tym samym stroju, w jakim zawitał w celi maga trzy dni wcześniej. W rękach trzymał kilka metalowych bransoletek.
- Niektórzy z was wiernie i z pokorą przebywali z rodziną – zagrzmiał Wielmożny. - Służyliście wiernie, w zamian otrzymując jedzenie i schronienie. Jednak teraz niektórzy otrzymają ode mnie dar. – Wzniósł trzymane przedmioty, by można było je ujrzeć. – To są symbole mojej łaski i docenienia trudu, jaki się tym miejscu wprost przelewa! Dlatego dzisiaj kilkoro braci i sióstr dostaną wybór - czy zechcą, niczym pasterze, prowadzić nowych członków rodziny czy może spróbują ich znaleźć poza tym miejscem? – Zapadła na moment cisza. Grubas odchrząknął. – Wymienione osoby proszę o podejście. Karzuch, Małapa…
Wielmożny przeczytał jeszcze dziewięć imion czy przezwisk. Wszyscy, którzy otrzymali zaszczyt wybrzmienia w jego ustach, stanęli przed piedestałem i po chwili mieli założone bransoletki.
- Teraz nadszedł ten moment! Moment, w którym odmieni się wasza przyszłość! Po kolei wyraźcie swoje życzenie pozostania w tym miejscu lub odejścia. Chcę…
Zem stwierdził, że wystarczająco długo słuchał tego monologu. Przebił się przez „rodzinę” chwycił jedną ręką za szaty Wielmożnego, jednocześnie drugą tworząc kulę energii. Tłum krzyknął i odsunął się z przerażeniem.
- Ani kroku dalej, jeśli ma on być całym trochę dłużej! – krzyknął, kierując te słowa do strażników, którzy wycelowali w niego lance. Nie przejął się, wiedział, że ma przewagę i nikt go nie tknie, dopóki ma tak ważnego zakładnika. – Nazywam się Zem, jestem magiem piątego stopnia w gildii Spirala Życia i miałem za zadanie zinfiltrować to miejsce. Ten człowiek – skinął na grubasa, który teraz wiercił się niespokojnie – pracuje dla nekromantów.
Wszyscy milczeli. Niektórzy mieli wyraz trudu myślenia, jakby chcieli sobie przypomnieć, co ta informacja może oznaczać.
- Ależ drodzy moi bracia i sio…
- Milcz – zagrzmiał Zem. Przysunął nieco bliżej kulę do Wielmożnego. – Nie chcesz się z tym spotkać uwierz mi. Na czym to ja… A, nekromanci! – zwrócił się do tłumu. – Dość sprytnie wymyślone – płacą mu za ofiary, dlatego może was utrzymywać. Nigdy nie dziwiliście się, czemu jest dla was taki dobry? Czemu na obiad dostajecie kurczak, kawior i inne dobra, możecie robić, co chcecie? W zamian macie tylko pompować, prawda? No i w końcu wybrani – wskazał na ludzi z bransoletkami – mogą jeszcze więcej! A czy choć raz zadaliście sobie pytanie, co właściwie pompujecie?
Mag skierował kulę na jedną z pomp, przy której nikt nie stał. Ta eksplodowała, rozrzucając odłamki i trafiając przy tym kilku ludzi. Pod nią był skomplikowany system przezroczystych rur, mających średnicę koła od wozu i wypełnionych do połowy różnymi ludzkimi cząstkami. Tłum krzyknął z przerażeniem.
- To są wasi bracia i siostry! Wszyscy wybrańcy, którzy wybrali wolność, tak kończą! Prędzej czy później każdy znajdzie się tej rurze.
- Kłamca! – wrzasnął jakiś mężczyzna. Większość głów zwróciła się w jego stronę. – Wielmożny nigdy nie… - Urwał, widząc twarz mężczyzny na piedestale, oblanej teraz potem. Zniknęła z niej dawna wielkość i świętość, pozostawiając po sobie tylko cień człowieka, do którego wcześniej należała.
- Macie wybór – rzekł Zem. – Możecie z nim zostać i żyć na jego garnuszku, kończąc jak wasza stara rodzina albo pójść ze mną i zacząć nowe życie.
- Ale gdzie pójdziemy? – zapytała starszawa kobieta z chustą na głowie. – Nie mamy przecież nikogo.
W pomieszczeniu rozległy się szepty. Wielmożny chciał już coś powiedzieć, lecz Zem go ubiegł.
- Gildia zabezpieczy ten budynek i przez jakiś czas będziecie mogli tutaj mieszkacie. Rozdamy też złoto Wielmożnego, byście sami mogli kupować jedzenie, bo to, które on dawał, miało w sobie truciznę, mącące umysł tak, że człowiek zapominał o całym świecie. Udało mi się zbadać ją i znam jej działanie. Jeśli przerwie się regularne podawanie, mózg wróci do normalności. Także do was należy wybór – podniósł głos. Strażnicy, którzy od dawna w niego nie celowali i dołączyli się do tłumu, patrzyli na niego z uwagą. – Chętnych zapraszam do mnie, pozostali mogą zostać tam, gdzie są. Także…
*****
Michał skończył czytać i zamknął okno przeglądarki i przetarł oczy. Przez chwilę stukał palcami o blat biurka, na którym stał monitor, nie skupiając wzorku na niczym konkretnym. W końcu wstał z obrotowego krzesła i poszedł do gabinetu, w którym siwowłosy mężczyzna czytał gazetę, popijając przy tym kawę. Ten podniósł wzrok na Michała.
- O co chodzi? - spytał ostrym tonem.
- Tato, ja… ja nie chcę być prawnikiem.



Powodzenia!
Bitwa trwa do 25 lutego do północy.

3
Tekst I

Pomysł - 12 punktów

Styl - 13 punktów

Realizacja tematu - 10 punktów

Schematyczność - 8 punktów

Błędy - 11 punktów

- za mało pokazujesz w pierwszym akapicie. Na co komu suche informacje?
- średnio wprowadzasz pobocznych bohaterów
- bohaterowie wchodzą do namiotu i tyle (w jednym zdaniu); pokaż coś więcej
- przeciętny podział na sceny i sequele - sceny są w miarę dobrze napisane
- Relan - najmłodszy; nie informuj o tym, pokaż to!
- czasem podniosłość języka bohaterów koliduje z wplecionymi wulgaryzmami
- źle zapisujesz dialogi (pisz na PW, wyjaśnię)
- bohater budzi się w celi sam: pokaż tę celę, pokaż jak reaguje na nią bohater - najlepiej od razu!

Ogólnie - 11 punktów
Ocena końcowa - 65 punktów

Tekst II

Pomysł - 16 punktów

Styl - 16 punktów

Realizacja tematu - 9 punktów

Schematyczność - 8 punktów

Błędy - 18 punktów

Ogólnie - 16 punktów

Dobry podział na sceny i sequele. Ale przyznaj - można było napisać to lepiej, prawda?
Ocena końcowa - 83 punkty
Pragnę pogratulować obu Autorom. Powodzenia przy kolejnych tekstach!

4
Tekst I

Pomysł - 8/20
Jest tam pomysł, zamysł na ciekawą puentę, niestety autor koncentruje się na niezbyt zrozumiałych dialogach o niczym. Niezwykła sieczka fabularna, w sumie trudno wyłowić główną intrygę. Rola głównego bohatera mocno spłycona. Mały realizm relacji pomiędzy postaciami (dowódca - nowi rekruci, generał - więzień).

Styl - 4/20
Mnóstwo baboli. Niezręczność językowa, toporność budowania zdań, opisy mało plastyczne. Wiele błędów językowych, powtórzenia, wszystko to sprawia, że trudno śledzić fabułę.

Realizacja tematu - 8/10 punktów.
W sumie bohater został w tą rolę wrobiony.

Schematyczność - 2/10 punktów
Niezwykle.
Błędy - 3/ 20 punktów.
Mnóstwo. Gramatyczne, interpunkcja, leksykalne, stylistyczne, błędy zapisu dialogu. Przykro mi, rozumiem wysiłek autora, niestety tekst jest niewyczyszczony. Co chwile coś wybija z czytania, jak jazda bryczką po nierównej drodze.
Ogólnie - 5/20 punktów.
To jest surowy kawałek czegoś. Bardzo surowy. I w takim stanie nie zachwyca.

Ocena końcowa - 30

Tekst II

Pomysł - 14/ 20
Zainteresowała mnie ta opowieść.

Styl - max 15/20 punktów.
Czyta się dość gładko, ale czekam na pojawienie się nuty indywidualizmu w tym stylu.

Realizacja tematu - 8/ 10 punktów.
Jest.Ale brakuje wyrafinowania.

Schematyczność - 7/ 10 punktów.

Błędy - 15/ 20 punktów.
Jakieś literówki i niezręczności językowe.Trochę.

Ogólnie - 10/ 20 punktów.
Niestety tekst jako całokształt trochę mniej mi przypadł do gustu, scena z próbą gwałtu wydała mi się trochę nie z tej bajki. Zgrabnie napisane, niemniej trochę przebiegłam ten tekst i już. Może wszystko to trochę za szybko?

Ocena końcowa - 69
Czarna Gwardia
Potęga słowa - II tekst

5
Tekst 1

Pomysł - 14 punktów.
Styl - 12 punktów.
Realizacja tematu - 8 punktów.
Schematyczność - 6 punktów.
Błędy - 12 punktów.
Ogólnie - 10 punktów.

Ocena końcowa - 62 punkty.

Wprawdzie przeczytałam to opowiadanie do końca, ale nic a nic mnie ruszyło. Miałam wrażenie, że czytam jakąś ulotkę. Bez emocji, bez polotu, z mało ciekawymi bohaterami. Szkoda, sam pomysł ma potencjał.



Tekst 2

Pomysł - 17 punktów.
Styl - 12 punktów.
Realizacja tematu - 9 punktów.
Schematyczność - 8 punktów.
Błędy - 11 punktów.
Ogólnie - 15 punktów.

Ocena końcowa - 72 punkty.

Opowiadanie ratuje końcówka. Przez cały czas czytania zastanawiałam się, podoba mi się czy nie. Trafiałam na zdania, przy których myślałam: fajne to, po czym następował fragment, który przypominał zwykły bełkot. I tak w kółko, aż doczytałam ostatnią scenkę. Świetnie pomyślane. Wszystkie błędy, które mnie denerwowały można zwalić na Michała ;)

6
Tekst namber łan

Pomysł - 13
Takie o sobie opowiadanko. Jakiś spisek, jakiś kozioł ofiarny. W sumie nawet mnie wciagnęło.
Styl - 17
Całkiem sympatycznie sobie bajdurzyłeś :-) Tylko te przekleństwa trochę mi nie pasowały, jakby nie z tej bajki. Chyba, że tych koczowników spod osiedlowego parkingu zwerbowali ;-)
Realizacja tematu 8
Schematyczność 4
Błędy 12
Kilka razy sie potknęłam.
Ogólnie 16
Cale opowiadanie trochę mnie rozśmieszyło. Szczególnie scena kiedy bohater został zakuty w kajdany i dostał kopniakiem w głowę. Czyżby Chuck? Albo taki wysportowany strażnik, który potrafi tak wysoko podnieść zakutą w żelazo nogę i jeszcze pozbawic nią przytomności wyszczekanego koczownika :-) Ale mimo wszystko całkiem miło się czytało. Gdyby tylko rozbudować niektóre wątki, nadać jakiś klimat opisami, to by było całkiem nieźle. Narazie nie czuję boahterów i polityki i świata, ale czuję potencjał :-)

Ostatecznie 70

Tekst namber tuł

Pomysł 15
Styl 10
Takie gadu gadu, nie czułam emocji. Czy go gwałcą, czy je chleb, czy właśnie odkrył bojler ze szczątkami ludzkimi, ciagle ma ten sam ton.
Realizacja tematu - 8
Schematyczność 3
Błędy 10
Było trochę więcej potknięć niż w poprzednim tekście.
Ogólnie 13
Nie za bardzo mnie urzekła twa opowieść. Jest taka bez wyrazu, bez barw, bez emocji. Nie czuję powagi sytuacji. Ale miałam dreszcze, gdy okazało się, co było w rurach :-)

Ostatecznie 59

Dziękuję Autorom za lekturę :-)

Pozdrawiam

7
Tekst pierwszy

Pomysł - 12/20 (pomysł jest ale Autor jakby celowo pomija jego wartość)

Styl - 8/20 (ciężko, bardzo duża ilość błędów przeszkadzających w odbiorze)

Realizacja tematu - 7/10

Schematyczność - 4/10 (raczej schematycznie)

Błędy - 5/20 (no niestety, sporo)

Ogólnie - 12/20

Ocena końcowa - 48




Tekst drugi

Pomysł - 14/20 (jest lepiej ale dalej nie ma miodu, twist z końcówki +1 pkt.)

Styl - 14/20 (nic nie boli, ale też nic nie zachwyca)

Realizacja tematu - 7/10

Schematyczność - 6/10

Błędy - 12/20 (kilka by się znalazło)

Ogólnie - 14/20 (+1 pkt bo błędów mniej, +1 pkt bo przeczytałem bez bólu, jednak nic we mnie ten tekst nie zostawił)

Ocena końcowa - 67


Pozdrawiam obu Autorów,

Godhand
"Każdy jest sumą swoich blizn" Matthew Woodring Stover

Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.

8
TEKST I
Pomysł - 10 p.

Styl -5 p.

Realizacja tematu - 5 p.

Schematyczność -5 p.

Błędy - 5 p. Zdecydowanie autor powinien popracować nad tekstem, zanim go wystawił do konkursu.

Ogólnie - 10 p.
Jest jakiś pomysł, ale autor prześliznął się po nim.

Ocena końcowa - 40 p.

TEKST II

Pomysł - 10 punktów.

Styl - 15 punktów.

Realizacja tematu - 8 punktów.

Schematyczność - 5 punktów.

Błędy - 12 punktów

Ogólnie -12 punktów.

Ocena końcowa - 62 punktów
Mag w dość nieoczekiwany sposób ujawnił swe moce... :D
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

9
OFICJALNE WYNIKI BITWY
Herman vs Mearqur- Kontestator



ZWYCIĘZCĄ ZOSTAJE: Herman




Tekst pierwszy - Mearqur - suma: 315 pkt; średnia: 52,5 pkt



Tekst drugi - Herman - suma: 412 pkt; średnia:68,66 pkt




Serdeczne gratulacje!
Zablokowany

Wróć do „Bitwy z przeszłości”