2
autor: Grimzon
Zasłużony
Tekst 1
Wyłącz światło o północy
Pamiętam tamten dzień sprzed roku bardzo dokładnie, chociaż tak bardzo staram się o nim zapomnieć. Ale coś mi nie pozwala. Coś mrocznego, co czai się pod powierzchnią mojej skóry. Był to nasz ostatni dzień w starej siedzibie spółki. Czerwcowy upał ostro dawał się nam wszystkim we znaki, a o klimatyzacji mogliśmy co najwyżej pomarzyć. Zmienialiśmy biurowiec, bo nasz stary budynek na warszawskiej Woli nie przystawał już do współczesnych realiów. Nie mówiąc o tym, że sprzedaliśmy go pewnej spółce deweloperskiej, która w chwili, kiedy to wszystko opisuję już zdążyła go wyburzyć. Na jego miejscu powstaje nowe eleganckie osiedle. Tylko dlatego odważyłam się zanurzyć w tych wspomnieniach, bo zło które zalęgło się w piwnicach i długich tunelach starego biurowca musiało zostać już przysypane ziemią i zalane betonem.
To wszystko rozpoczęło się ostatniego dnia pakowania dokumentów. Jak zwykle w naszej firmie wszystko było robione jak najmniejszym kosztem, dlatego to my- pracownicy Biura Nieruchomości musieliśmy sami przejrzeć i spakować tony dokumentów dotyczących nieruchomości spółki; pięćdziesiąt lat zaniedbań poprzednich pracowników. Za każdym razem, kiedy o tym myślę czuję w ustach duszący smak kurzu. Dokumenty prawne, stare maile pracowników spółki, ulotki dostawców jedzenia wymieszane z fakturami oraz dokumentacją tak tajną i niebezpieczną, że woleliśmy tego nie czytać i od razu wrzucaliśmy do zapieczętowanego pojemnika z papierami przeznaczonymi do utylizacji. Do tego zabrano nam tego samego dnia rano meble i sprzęt z pokoju, żeby przenieść je do nowej lokalizacji. Pracownicy innych działów mieli już tego dnia przymusowe wolne, żeby pozwolić firmie transportowej zabrać wszystko z budynku.
Była nas tylko trójka do całej tej roboty- ja, Łukasz i Ruda Anka. Specjaliści ds. Nieruchomości. Wszyscy mieliśmy po dwadzieścia kilka lat. Aneta, najstarsza z nas, matka trójki dzieci jak zwykle wykręciła się od ciężkiej pracy uciekając na zwolnienie lekarskie. A nasza szefowa opalała się na urlopie w jakimś wspaniale egzotycznym i drogim miejscu.
Pamiętam, że tego dnia mało ze sobą rozmawialiśmy. Nie zamówiliśmy nawet jedzenia nie chcąc tracić czasu. Miało to też chyba związek z zasuszonymi szczątkami gryzoni znalezionymi w jednym ze starych kartonów. I tym, że musielibyśmy jeść siedząc na cuchnącej wykładzinie w ohydnym zgniłozielonym kolorze.
Przed osiemnastą zaczęliśmy zaklejać ostatnie pudła z dokumentami, które miały z nami przenieść się do nowej siedziby. Zaczynałam już się odprężać, kiedy drzwi do naszego gabinetu się otworzyły gwałtownie. Stał w nich pan Jacek, nasza złota rączka, człowiek od wszystkiego i od niczego. Ciągnął za sobą wózek z kolejnymi pudłami.
- Zapomnieliście o tym- wyburczał rozstawiając pudła na środku pokoju.
- Przecież wszystko już nam pan przywiózł w zeszłym tygodniu – zaprotestowałam słabo odgarniając ze spoconego czoła jasne włosy.
- Tak, ale to są dokumenty pani Anety Kowalik. To wasza sprawa, skoro jej nie ma – wyjaśnił wyraźnie zirytowany, a jego małe świńskie oczka się zwęziły.
Spojrzeliśmy na siebie zrezygnowani. Nie mieliśmy wyboru. Przeoczenie jakiegokolwiek istotnego dla nas dokumentu mogło mieć później wpływ na nasze prowizje od sprzedaży nieruchomości.
- Dobrze, zajmiemy się tym – powiedział Łukasz biorąc się do otwierania pierwszego pudła.
- I pamiętajcie, żeby wyłączyć światło zanim wyjdziecie. Czyli pewnie nie wcześniej niż o północy. - zakomunikował Jacek z ledwo skrywaną złośliwością.
Wyszedł, a nam kolejne godziny upłynęły nam na przewalaniu stert dokumentów i wyławiania z nich tego, co może nam się przydać w przyszłości. Pamiętam, że nie mogłam nawet umyć rąk w łazience, bo zamiast wody z kranu zaczęła lecieć jakaś ciemna obrzydliwie cuchnąca ciecz.
Kiedy wsiedliśmy do windy na siódmym piętrze dochodziła północ. Anka przysypiała na stojąco, a Łukasz przetrząsał swoją teczkę w poszukiwaniu papierosów. Ja gapiłam się tępo na cyferblat. Winda się zatrzymała, a do mnie dopiero po chwili dotarło, że jesteśmy w piwnicy. Drzwi otworzyły się z głuchym łoskotem. Zaczęłam naciskać inne przyciski. Bezskutecznie- winda nie chciała ruszyć. Wyjęłam komórkę chcąc zadzwonić do ochrony. Nic z tego- nie było zasięgu. Anka ocknęła się potrząsając głową, a Łukasz z wyrazem triumfu na swojej przystojnej twarzy wyciągnął papierosy.
- Wspaniale, że udało ci się znaleźć fajki, ale chyba sobie nie zapalisz, bo jeszcze na koniec dnia utknęliśmy w tej pieprzonej piwnicy.- powiedziałam z rozdrażnieniem.
Łukasz tylko wzruszył ramionami i zapalił papierosa, po czym wyjął komórkę sprawdzając czy ma może zasięg. Nie miał. Anka też nie miała. Ustaliliśmy, że musimy poczekać. Rano ktoś odkryje, że winda nie działa, była w końcu potrzebna podczas przeprowadzki.
Wyszliśmy do piwnicy. Byłam tu już kiedyś i pamiętałam, że gdzieś tutaj powinna być stara, rozwalona kanapa. Było strasznie gorąco i śmierdziało stęchlizną, a wszędzie walały się śmieci. Słyszałam odgłos kapiącej wody. Piwnica łączyła się z tunelem, kiedyś używano go do przewożenia towarów pomiędzy kilkoma budynkami spółki. Teraz nie było już żadnych innych budynków, a tuneli nie używano od wielu lat. Część z nich się zapadła, a ten najbliżej nas był zalany wodą prawie pod sam sufit. Włączyłam światło- jedną nędzną żarówkę, która ledwo rozświetlała mrok.
Anka od razu znalazła kanapę i przysnęła chwilę po tym jak na niej usiadła. Ja dołączyłam do Łukasza, który stał na skraju tunelu patrząc na mętną wodę. Bez słowa podał mi papierosa i zapalniczkę. Zapaliłam go ciesząc się, że tak wspaniale tłumi smród piwnicy. Strzepnęłam popiół do wody. W tym samym momencie żarówka się przepaliła, a nas ogarnęły ciemności. Nieludzki fetor podniósł się znad wody. Myślałam, że zwymiotuję. Zakręciło mi się w głowie i zatoczyłam się na Łukasza. Wpadliśmy do cuchnącej wody. Była oślizgła w dotyku i COŚ w niej było. Coś nienaturalnego, co samym swoim istnieniem napawało grozą nie do opisania. Ohydna ciecz wlała mi się do ust, zaczęłam się dusić. Smakowała rozkładem i śmiercią. Słyszałam krzyk Łukasza, a potem to coś złapało mnie za nogę jedną ze swoich macek wciągając głęboko pod wodę. Nie pamiętam co stało się potem. Podobno znaleźli mnie jacyś ludzie dwie ulice dalej. Nagą i nieprzytomną. Obudziłam się w szpitalu. Po tygodniu śpiączki bez koszmarów.
Łukasza i Anki nigdy nie odnaleziono, nikt mi nie wierzył, że byli ze mną.
Po wielu badaniach lekarze stwierdzili, że nic mi nie jest. Poza tym, że moje zielone oczy stały się czarne, czego nie potrafili wytłumaczyć.
Dlatego nie kupuj nieruchomości na Woli. Sieci podziemnych korytarzy i tuneli ciągną się tam kilometrami. Ja sprzedam ci coś lepszego.
Tekst 2
– Jesteś pewna? – zapytała Dorota, zapinając palto. – Powiedz słowo, a zostanę w domu.
– Mamo, przecież już o tym rozmawiałyśmy. Niepotrzebnie się zamartwiasz.
– Wiem, że masz rację. – Dorota nadal nie wydawała się przekonana. – Ale po tym, co powiedział ten lekarz...
– Za kilka minut znajdę się w łóżku, obiecuję. A teraz idź już, bo w końcu naprawdę się spóźnisz.
Dorota nie powiedziała nic więcej. Uściskała córkę, po czym chwyciła torebkę i opuściła dom.
– Kocham cię, mamo – wyszeptała Agnieszka, zamykając za nią drzwi. – Chodź, Festus – zwróciła się do leżącego w przedpokoju pudla. – Czas ucieka.
Plan działania miała gotowy od dawna i chociaż strach paraliżował jej myśli, wiedziała, że nie ma wyboru. Jeśli chce poznać prawdę, musi wziąć sprawy w swoje ręce. I to jeszcze tej nocy.
W towarzystwie psa przeszła do salonu, zapalając po drodze wszystkie światła. Zajęła miejsce na sofie, a zwierzę ułożyło się u jej stóp. Sięgnęła po pilota. Na gwałt potrzebowała czegoś, co pomogłoby przeczekać najbliższe trzy godziny. Przez jakiś czas skakała z kanału na kanał, aż w końcu zatrzymała się na Europejskich wakacjach. Nie mogła zaprzeczyć, że między fabułą filmu a jej życiem istniała dziwna paralela. Można by powiedzieć: w krzywym zwierciadle.
Wszystko zaczęło się piętnaście miesięcy wcześniej, podczas wakacji, które spędzała razem z Dorotą. Wygrana na loterii wycieczka: „Europejskie stolice w trzy tygodnie” była spełnieniem marzeń, mimo to zakończyła się prawdziwym fiaskiem.
Agnieszka prawie od samego początku cierpiała na bóle głowy i światłowstręt. Przez jakiś czas łykała tabletki przeciwbólowe i udawała, że to nic takiego, jednak pod koniec drugiego tygodnia zabrakło jej sił. Pozwoliła Dorocie zabrać się do domu, a trzy dni później wylądowała na oddziale intensywnej terapii z pierwszym w jej szesnastoletnim życiu napadem epilepsji. Po tym incydencie nastąpiła seria badań oraz wizyty u najprzeróżniejszych specjalistów. I chociaż tendencja skłaniała się ku rzadko występującemu wirusowi, nikt nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, co tak naprawdę jej dolega.
Jednak Agnieszka wiedziała. Całą sobą czuła, że wszystkiemu winne są wydarzenia, jakie na berlińskim Alexanderplatz stały się jej udziałem. Gdyby tylko tamtego dnia zachowała się inaczej...
– Spadaj, dziadu! – wysyczała na widok brudnej dłoni o pożółkłych od nikotyny palcach. – Ode mnie nie dostaniesz ani grosza! Nie sponsoruję alkoholizmu!
Chciała ostentacyjnie odmaszerować, jednak jakaś niesamowita siła przytrzymała ją na miejscu. Dziewczyna wbrew własnej woli uniosła głowę. Zatrzymała wzrok na pooranym bliznami obliczu starego Cygana, a jego pełne nienawiści spojrzenie trafiło ją niczym uderzenie w twarz. Zachwiała się, gdy usłyszała niski głos.
– Przeklęta niech będzie lodowata dusza, która niszczy niczym śmiercionośna kusza; nim miną dwie wiosny świat ciepłą krwią zbroczy, a przyczyni się do tego światło o północy!
Na dźwięk tych słów potworny strach chwycił ją za gardło, uniemożliwiając wydobycie jakiegokolwiek tonu. Z trudem wciągnęła powietrze. W uszach jej szumiało, a przed oczami wirowały czerwone płaty. Kolana się pod nią ugięły, a żołądek podszedł do gardła. Ostatkiem sił zrobiła trzy kroki i niezgrabnie padła na stojącą w pobliżu ławkę. Przymknęła powieki, czując kolejną falę mdłości. Zacisnęła zęby, bojąc się, że zemdleje, lecz gdy wydawało jej się, że już dłużej nie wytrzyma, niemoc zniknęła.
Agnieszka przez kilka następnych sekund siedziała w bezruchu, niezdolna do jakiejkolwiek reakcji. W końcu jednak otworzyła oczy. Rozejrzała się na boki w poszukiwaniu starego Cygana. Bez powodzenia. Mężczyzna zniknął bez śladu.
– ... a przyczyni się do tego światło o północy – wyszeptała ze wzrokiem utkwionym w jeden punkt.
W tym samym momencie zegar ścienny zaczął wybijać północ. Cichym uderzeniom zawtórowało głuche warczenie. Agnieszka zdziwiona spojrzała w kierunku, skąd dochodziło. Festus, który do tej pory drzemał z nosem złożonym na wyciągniętych łapach, poderwał się z podłogi. Miał zjeżoną sierść, podkulony ogon i rozchylone wargi, pomiędzy którymi błyskały małe kły. Agnieszka poczuła, jak ogromna dawka adrenaliny napędza jej układ krwionośny. Niczym w transie uniosła się z sofy. Jej mięśnie zadrgały, po czym zastygły w oczekiwaniu. Dziwna energia ogarnęła całe ciało, wprawiając je w stan podniecenia. Dziewczyna ugięła kolana, pochyliła tors do przodu, po czym spojrzała zwierzęciu w oczy. Festus cofnął się, a potem ponownie zawarczał.
Agnieszka roześmiała się, po czym w mgnieniu oka rzuciła w jego kierunku. Działała instynktownie, poganiana pierwotną myślą. Zwyciężyć niezależnie od ceny. Jednym susem znalazła się przy psie. Zarzuciła mu ramię na szyję, zaciskając niczym imadło, jednocześnie całym ciałem przygważdżając do podłogi. Pies szarpnął się, lecz nie dał rady się wyzwolić. Agnieszka, nie zmniejszając ucisku, jednym szarpnięciem odchyliła głowę zwierzęcia i wbiła zęby w miękką skórę szyi. Trafiła prosto w aortę. Z pyska Festusa wydobył się potworny skowyt, a dziewczyna zadrżała, gdy poczuła w ustach gęstą ciecz. Smak ciepłej krwi miał w sobie coś magicznego. Agnieszka piła zachłannie, delektując się siłą, która wypełniała ją z każdym łykiem. Nie interesowała jej agonia zwierzęcia. Napawała się zwycięstwem oraz nowym uczuciem władzy.
Gdy ciało psa przestało podrygiwać puściła je, gwałtownie unosząc głowę. Od strony korytarza dobiegł ją niewyraźny chrobot, a potem przytłumiony głos.
– Agnieszka? – usłyszała.
Wygięła umazane krwią usta w zimnym uśmiechu. Kolejna ofiara – pomyślała, bezszelestnie kierując się w stronę drzwi. – Dzisiejsza noc zapowiada się naprawdę interesująco.
Wszechnica Szermiercza Zaprasza!!!
Pióro mocniejsze jest od miecza. Szczególnie pióro szabli.
