2
autor: Testudos
Zasłużony
Tekst I
Głód: Historia pewnego mordercy (skrót)
- Głód. Czujesz go jeszcze czasem?
- Nie. Obiecałeś, że już nigdy nie spytasz mnie o to. Mówiłeś, że znikasz na zawsze. Kłamałeś?
- Uznajmy, że nagiąłem trochę fakty. Wiesz, ja nigdy nie odchodzę. Jedyne, co robię to ukrywam się gdzieś głęboko, w miejscu gdzie na pewno mnie nikt nie dostrzeże. Teraz wróciłem i chcę żebyś coś dla mnie zrobił. Nie spodoba ci się to. Jak zwykle zresztą, ale nie masz wyboru.
- Czego ty ode mnie chcesz? Co ja ci takiego zrobiłem?
- Nic i o to właśnie chodzi. Nie rozumiesz? Mnie nie obchodzi, kim jesteś i co robisz, wszystko to jest nie ważne. Powiedzmy, że to mój pieprzony kaprys, patrzeć jak się staczasz odkrywając w sobie zwierzęcy instynkt. Idź spać jutro zaczynamy polowanie.
- Boże, nie pozwól na to. Nie znowu.
- Pff, Bóg? Równie dobrze mógłbyś o to prosić poduszki, na której za chwilę położysz głowę. W pewnym sensie stanowi dla ciebie synonim konfesjonału, a jest tak samo głucha jak twój wielki stwórca. Nie mam czasu na jałowe dyskusje, muszę znaleźć zwierzynę do łowów.
Kolejny dzień zniknął okryty płaszczem mroku. Noc objęła świat składając na jego ustach delikatny pocałunek pełen chłodu i smutku. Normalnie nie zauważyłbym tego, śpiąc jak reszta ludzi. Nie tym razem, nie kiedy moją kochanką stała się bezsenność. Otworzyła mi oczy na rzeczy, których wcześniej nie zauważałem. Od momentu gdy nawiedziła moje serce, uważniej się przyglądam światu mnie otaczającemu. Każdego wieczora przysuwam fotel do okna i siadam na nim popijając gorącą herbatę. Nozdrza wyłapują zapach świeżo zaparzonego Earl Greya, a oczy wypatrują ruchu za szybą. Na tą jedną chwilę zapominam o czasie, mitem staje się dla mnie przestrzeń i ograniczenia płynące z jej definicji.
- Marek, gdzie ty się podziewasz? Znów obudziłam się, a ciebie nie było obok. Zaczynam się martwić. – Zza pleców dobiegł mnie głos Kamili, mojej ukochanej żony.
- Nie masz o co. Mówiłem ci już tyle razy, że wszystko jest w porządku. Po prostu lubię czasem usiąść po zmroku i rozmyślać popijając herbatę.
- Czasem myślę, że wyszłam za mąż za kogoś innego. Chodź już do łóżka i ogrzej mnie trochę. – Uśmiechnęła się zalotnie. Nie trzeba było mnie dłużej zachęcać. Właśnie w takich momentach ciepło jej dotyku było mi najbardziej potrzebne.
Podążał powoli ulicami zbliżając się do niej co raz bardziej. Nie czuł zdenerwowania jak ostatnim razem, a przecież było to niedawno. Tym razem z pewnością pójdzie łatwiej i czyściej. O, tak czyściej. Ta wcześniejsza strasznie mu nabrudziła. Wciąż nie potrafi doprać plam na koszuli, jego ulubionej koszuli. Nic to, kupi nową. Polubi ją tak samo jak tą starą albo i mocniej.
Szedł za Anką już od dwudziestu minut wciąż układając sobie w głowie przebieg wydarzeń. Krok po kroku, cięcie po cięciu. Wszystko miał zaplanowane, wiedział jak ustawi jej ciało - to było bardzo ważne, znak rozpoznawczy, podobnie jak kwiaty, które zostawiał przy ciałach kobiet. Każdy symbolizował grzech jaki popełniły. Tym razem miał w ręku Hortensję, różowe, kuliste kwiaty poruszały się w rytm jego ruchów.
Właśnie wkładała klucze do drzwi gdy poczuła się obserwowana, aż przeszedł ją zimny dreszcz. Odwróciła się szybko, rozglądając po klatce. Była pusta, jak zwykle o tej porze. Pierwsza w nocy to niezbyt miły czas, ale nie miała wyboru, musiała zostać dłużej w pracy i zahaczyć o nocną zmianę.
Zanim weszła do mieszkania rozejrzała się raz jeszcze czy ktoś za nią idzie. Nikogo nie zobaczyła. Zawsze dbał o to, by dostrzeżono go dopiero w kulminacyjnym momencie. Dlatego też poświęcał tygodnie na poznanie zwyczaje swoich ofiar. Z Anką było podobnie, za chwilę zaparzy sobie herbatę, czekając aż ostygnie (nigdy nie piła gorącej) weźmie orzeźwiającą kąpiel. Czynność, która stała się już tradycją. Chwila odprężenia… dla obojga.
- Jak myślisz, to znowu on?
- Ty mi powiedz, przecież prowadzisz jego sprawę. – Cały czas patrząc na swoje dłonie. – Zresztą Piekarski, co ja mogę wiedzieć? Jestem tylko zwykłym krawężnikiem w dodatku świeżo po szkole.
- Przepraszam, ciągle się łudzę, że ten psychol to tylko moje złudzenie. Przez tego świra nie śpię po nocach, śnią mi się koszmary, w których widzę ciała jego ofiar. I te pieprzone kwiaty. – mówiąc to spojrzał na łóżko, na którym leżała kobieta. ładna blondynka, na temat której każdy mężczyzna potrafiłby powiedzieć tylko jedno słowo: piękna. Ubrana była w aksamitną halkę, pod którą prześwitywały jędrne piersi.
- Podejdź tutaj Piekara. Musisz to zobaczyć. – krzyknął ktoś nachylający się właśnie nad aksamitną damą.
Ruszył powoli w jego stronę, próbując dojrzeć co chce mu pokazać. Nie widział tam nic szczególnego. Co może być dziwnego w zwłokach?
- Spójrz – powiedział. – Ten skurwiel nie tylko podciął jej gardło, ale wepchnął w nie list w woreczku foliowym. – Zakasłał, wyjmując powoli coś z szyi dziewczyny.
- Czyli to na pewno „Kwiaciarz”. Nie odpuści żadnej okazji żeby dać nam jakąś łamigłówkę do rozwiązania.
- Wiecie już o co chodzi z tymi kwiatami?
- Tak – myśląc chwilę. – Mamy pewne domysły. Najprawdopodobniejszy według mnie to ten, że próbuje nam przez to przekazać jakąś informację o ofiarach. Niektórym przedmiotom przypisuje się pewne znaczenia, nie inaczej jest z kwiatami. Weźmy za przykład żółtą chryzantemę, którą zostawił na miejscu zbrodni ostatnim razem. Symbolizuje ona miłość bez wzajemności, przed nią była lilia synonim niewinności. Rozumiesz?
- Nie do końca, ale nie ja się zajmuję zagadkami. To twoja robota.
- Co jest napisane na tej kartce? Nie mogę się rozczytać. Czy oni zawsze muszą mieć takie koślawe pismo? – Wymawiając te słowa wzdrygnął się nieznacznie.
- Czekaj… S – e – m… Semper Fidelis. Tak, jestem prawie pewien.
- Jak? Semper Fidelis? To po łacinie. Pamiętam, że widziałem ten napis we Lwowie.
- Lwowie?
- Taa, byłem na wycieczce z żoną.
- Nie uda Ci się. Nie tym razem, rozumiesz?
- Kto mnie powstrzyma? Ty? Nie rozśmieszaj mnie, przecież wiesz, że jesteś jedynie marionetką w moich rękach. To ja tu rządzę, nie zapominaj o tym.
Kamila właśnie brała prysznic. To był dobry moment żeby wykonać jego rozkaz. Nakaz, którego spełnić nie chcę, wręcz obawiam się go. Nie losu mojej żony, bardziej tego co się stanie ze mną gdy jej zabraknie.
Szum wody przypominał mi o biegnącym czasie, musiałem się śpieszyć. Jednak coś mnie powstrzymywało. Nie wiem co, czyżby pierwszy raz odezwała się we mnie miłość? Robiłem to wiele razy. Mordowałem swoje ukochane na jego polecenie tylko po żeby się od niego uwolnić. Mój tajemniczy przyjaciel, pojawia się zawsze rządny krwi. Mówi, że to wszystko aby ich uczucie trwało w nieskończoność zawieszone gdzieś w próżni, którą niewątpliwie jest moje serce.
- Powiedz mi, co ty jeszcze tu robisz? Powinieneś właśnie stać nad ciałem twojej kobiety opłakując jej śmierć jak zawsze. – odezwał się głos w mojej głowie.
- Zamknij się. Nie ułatwiasz mi. Obiecujesz, że tym razem odejdziesz na zawsze? – spytałem.
- Oczywiście. Jak zawsze. – Prawie poczułem jak ktoś siedzący wewnątrz mnie uśmiecha się szyderczo.
- Wytłumacz mi dlaczego właśnie ona?
- Nie domyślasz się? Tyle razy ci już tłumaczyłem. Tu nie chodzi o śmierć czy inne bzdety, o które mnie podejrzewałeś. Potrzebna mi wasza miłość, uczucie wysysane z martwych serc twoich kobiet. Tym razem zaspokoisz mnie na długo. Zapewniam Cię.
Słuchając jego słów, starałem sobie przypomnieć jak to było ostatnio. Nic praktycznie nie pamiętam. Nic prócz tego, że zdążyłem zostawić ślad pomagający mnie odnaleźć zanim zupełnie przejął nade mną kontrolę. Nienawidziłem tego. Czułem się jakby ktoś mnie spychał na samo dno umysłu zamykając w klatce bez wyjścia. Nie chciałem tego więcej doświadczyć. Zabijając Kamilę pragnę być świadom każdego czynu. To się nie może już powtórzyć, zadbam o to.
Wziąłem nóż i ruszyłem powoli w stronę łazienki. Z moich oczu popłynęły łzy. Ja ją naprawdę kochałem. Ją jedyną. Niestety.
- I kto jest teraz marionetką? Może byłeś tym silniejszym, ale to ja zwyciężyłem. Jak to w przyrodzie, mądry chwilę się zastanawia i wygrywa, a silny… Silny umiera do końca przekonany o swojej mocy.
- To jeszcze nie koniec. Nie tak, nie w ten sposób. Przekonasz się, Ty i każda twoja kobieta.
- Nie! Już nigdy nie poczuję głodu. Nigdy, słyszysz?
Kat usunął podporę, jednak Marek nie opadł w dół. Kręgi nie zostały przerwane. Tym razem sąd zdecydował się na okrutniejszy sposób powieszenia. Zamiast długiego zastosowano krótki sznur zwiększając tym samym cierpienia skazańca, nic nie znaczy fakt, że trwające kilka sekund. Ważne, że są to ostatnie sekundy życia tego osobnika.
- Nigdy! – wyszeptał ostatkiem sił. Z daleka wyglądało jakby się uśmiechał.
Tekst II
Mądry chwilę się zastanawia, silny umiera!
Naprzeciwko siebie stało dwóch mężczyzn. Wyglądało to dosyć zabawnie, ponieważ przeciwnicy stanowili niemal idealny kontrast. Pierwszy był olbrzymim, umięśnionym Spartaninem, szczerbatym i o miernej inteligencji. Ubrany w lśniącą zbroję, pochodził z czasów II Wojny Perskiej. W dłoni dzierżył trzymetrowy miecz.
Drugi był typowym krasnalem ogrodowym. Czerwona czapeczka leżąca na sporej głowie. Sporej – w proporcji do reszty ciała. Tłustawy, krępy, żylasty obywatel Zasiedmiogóroogrodu. Tego z kolei cechowała wybitna inteligencja. W całym bajkowym świecie znana była jego precyzja i szybkość: potrafił ułożyć puzzle szybciej nawet od Dziewczynki z Zapałkami. Oczywiście, jeżeli były to wyjątkowo lekkie puzzle, bo krasnoludek chorował na całkowity zanik mięśni. Był z gipsu.
- Dobrze, panowie. Czas na formularze. – Pomiędzy konkurentami pałętał się typowy XX-wieczny urzędas, co chwila notując coś i chowając do teczki. – Bardzo proszę o imię i nazwisko, narodowość i testowaną cechę.
- Jaś Wędrowniczek, jezioro Bajkał. Testowana jest inteligencja.
- Eyy... Miasto Sparta, sprawdzam moje muły.
- Przepraszam, nie dosłyszałem imienia – upomniał kontroler.
- No, ten... „Na imię mnie Legion, bo mnie jest... kilku”. – Kolos wskazał na dwustu dziewięćdziesięciu dziewięciu kolegów za jego plecami.
- A ja jestem nadal kawalerem – zażartował krasnoludek. Za nim stała rodzina i przyjaciele, równie gipsowi jak on.
- Imię-nieznane – szepnął człowieczek w garniturze i zanotował, co należy. – Wiesiek, dzisiaj będzie mądrość kontra siła!
- Ok, zawołam chłopaków od RPG. Zawsze się o to sprzeczali. – Głos wydobył się z głośnika zawieszonego na suficie.
- Dobra – zgodził się urzędnik. – Załaduj poziom 7A.
Monotonne, betonowe pomieszczenie zmieniło się nie do poznania. Znaleźli się nagle w głębi niebieskawej mgiełki, ledwo widząc siebie nawzajem. Trybuny z widownią zniknęły, z głośników poczęło wydobywać się nieprzyjemne brzęczenie.
- Jesteśmy teraz w wirtualnej rzeczywistości. To nie jest naprawdę. Jeżeli zginiecie tutaj, albo coś wam się stanie, obudzicie się po prostu w odpowiednich dla siebie rzeczywistościach, to jest... – Człowiek w garniturze zajrzał do teczki. – W Starożytnej Sparcie lub Królewnie-śnieżce-I-Siedmiu-Krasnoludkach. Zostaniecie teraz poddani próbom, które ukażą nam, co jest ważniejsze: siła czy inteligencja. Gotowi?
- Zawsze.
- Eyh... co?
Na twarzy urzędnika pojawi się uśmiech.
- Idealni kandydaci – powiedział.
Mgiełka stopniowo uformowała się w Nowojorskie ZOO. Stali teraz w trójkę wewnątrz terrarium słoni afrykańskich. Dwa identyczne okazy niemal nie zemdlały na widok uczestników.
- A oto pierwsze zadanie – obwieścił kontroler. – Macie sprawić, by te słonie przecisnęły się żywe przez otwory w ogrodzeniu. – Wskazał na dwie dziury, niewielkie w stosunku do olbrzymich ssaków. - Kto pierwszy wykona zadanie, wygrywa. Czas, start!
Jaś Wędrowniczek, genialny krasnal ogrodowy, podszedł do sprawy rzeczowo. Obserwuj – zbadaj – opracuj – wykonaj! Rozpoczął od tego pierwszego. Szybko spostrzegł, że kreatura ma dość małą elastyczność: kończyny były grube i niemal nieruchome. Następnie za pomocą specjalnej jednostki-kapelusza zmierzył każdy najmniejszy słoniowy fragment. Robił to do późna w nocy, ale opłaciło się. Kolejnego dnia konstruował już specjalny drewniany model stworzenia, dzięki czemu mógł zająć się przedostatnim fragmentem planu. Później skupił się na wybraniu najlepszej z wyodrębnionych przez siebie pozycji – musiała być prosta, aby zwierzę mogło się jej nauczyć, no i bezbolesna: krasnal nie miał zamiaru kończyć zawodów od ciosu potężną trąbą. Wszystkie kolejne tygodnie to już było tylko szkolenie, szkolenie i jeszcze raz szkolenie. Ostatecznie słoń nauczył się składania w idealną kuleczkę i wyleciał jak z procy przez otwór w ogrodzeniu. I jebut, tyle go widziano.
Zadanie zostało wykonane w czasie nieco ponad trzy tygodnie i dwa dni.
Jak poradził sobie bezimienny Spartiata, o udzie szerszym niż własna głowa? Ten potężny i niezwyciężony wojownik dostał szału – to skandal, że słoń musiał żyć! Ale nic, działać trzeba. Po dwóch dniach zastanowień wpadł na pomysł. A ponieważ z reguły wpadał, jeżeli już, tylko na jeden pomysł, wyruszył czym prędzej w drogę. Na Czarny Ląd, poszukać podobnych stworzeń.
Gdy już je znalazł, wykonał serię doświadczeń. Na ich podstawie doszedł do wniosku, że przeciętny słoń jest w stanie przeżyć z uciętymi kończynami, trąbą, połową głowy i ogonem. Co prawda tak zaniedbane zwierzę umierało po kilkunastu sekundach, ale na wykonanie zadania akurat wystarczyło. Dzielny spartiata powrócił do ZOO i zrobił, co należało. Czas: trzy tygodnie i jeden dzień. Pełne zwycięstwo, w przypadku transportowania wielkich ssaków przez małe otwory, siła okazała się skuteczniejsza.
Owacje na stojąco, pogwizdywania, szlochy i gratulacje. Tymczasem wrócił znany im wcześniej kontroler. Wokół ich trojga ponownie zaczęła kłębić się mgiełka, tym razem czerwonawa. Chwilę później stali już w bardzo osobliwym miejscu, poubierani w kombinezony. Nad nimi wisiała próżnia.
- Księżyc, daleka przyszłość – przedstawił im otoczenie urzędnik. – Za dwadzieścia cztery godziny świat czeka zagłada. Macie przeżyć. To wszystko.
Znik! Zostali sami. Mgła opadła, ukazując jałową, kamienną pustynię. Pustka, podziurawiona kraterami kula. A nad nimi kosmos, rozjaśniony rojem meteorów i setką potężnych wybuchów. Ziemia wyglądała teraz jak bezkształtny pulpet, rozciachany serią z widelca. Z braku inicjatyw ruszyli przed siebie.
Koniec świata? Perskie sukinsyny! – pomyślał grecki wojownik i kierowany doświadczeniem udał się na poszukiwanie czegoś wąskiego... przełęczy, wąwozu, rowu.
Jakże ulotne jest życie, a jak trudno je utrzymać – zdumiał się krasnal ogrodowy. Ten z kolei nie próbował walczyć. Usłyszał wyraźnie „koniec świata”! Koniec wszystkiego. Po co trud? Po co walczyć, skoro i tak wszyscy zginiemy? Jaki sens ma ukrywanie się, skoro każda najmniejsza kryjówka zostanie starta w proch? Co to, to nie! Skupmy się na wykorzystaniu najlepiej czasu, jaki nam jeszcze pozostał...
Konkurenci się rozdzielili. Jak łatwo się domyślić, Spartiata bez trudu znalazł odpowiednio głęboki i wąski przesmyk, w którym się mógł schować i wyczekiwać bezpiecznie końca. Wykorzystując potężne mięśnie zdrapał się z klifu i usiadł spokojnie na dnie schronienia. Ciemną stronę księżyca ogarnął spokój, przerywany tylko nachalstwem nader wybuchowego nieba nad nimi. A Jaś Wędrowniczek? Poczciwy krasnal przez dwadzieścia trzy godziny spacerował, filozofując na przeróżne tematy i wspominając najpiękniejsze wydarzenia w swoim życiu. Ponieważ jednak wizja zagłady przyprawiała go o silną depresję, postanowił zdjąć kombinezon przed podanym czasem. Umarł, rozerwany przez kosmiczną próżnię. I, jak obiecał to kontroler, natychmiast teleportował się do odpowiedniej mu rzeczywistości. Później specjalni agenci w czerni przenieśli go z powrotem do Sali Zadań.
„świat” okazał się metaforą planety Ziemi, w którą o obiecanym czasie pierdzielnął wielki meteor. Ludzi już tam nie było, chociaż kto ich tam wie. Może przeewoluowali w zielonych ludzików, teleportowali się w przeszłość i zaczęli bazgrać w zbożu? Odłamki skał spadły na księżyc, rozwalając wszystko na powierzchni. Tylko ktoś ukryty w wąwozie mógł uniknąć katastrofy...
Kolejny raz siła okazała się przeważającym atutem, a mózg najmniej użytecznym narządem.
- No, panowie. – Głos wydobył się z głośnika. Był metaliczny i dziwnie wesoły. – Teraz chwila rozrywki. Las Vegas, kasyno „Burżuj”, jakiś 1950 rok AD. Zbierzcie milion dolców w gotówce. Powodzenia!
Ponownie mgiełka, natychmiast pojawili się przed wspomnianym uprzednio budynkiem. Zamroczył ich tabun tandetnych światełek i uliczna wrzawa. Weszli do środka. Wrzawa pozostała.
- E, malutki. – żeby porozmawiać z krasnalem ogrodowym w cztery oczy, mięśniak musiał położyć się plackiem na czerwonym dywanie. – Co to „gotówka”?
Jaś Wędrowniczek uśmiechnął się z przekąsem.
- Zapytaj kogoś z nich. – Wskazał na gości kasyna, z których dosłownie kapały monety.
No i był taki jeden, szczególnie bogaty i niezbyt sprytny.
- Cóż za piękny kostium, szanowny panie – rzekł na widok brudnego, spoconego, spracowanego Spartiaty, który jeszcze kilka dni temu siekał persów w tysiącach.
- Gotówka? – zapytał tamten, wyciągając z roztargnieniem trzymetrowy miecz. Chwilę później trzymał piętnaście tysięcy zielonych.
- Tak, to gotówka – potwierdził karzełek i wziął połowę. – Przyjrzyj się uważnie. No... powodzenia.
- Ale... ile?! Ile tego?
Za późno, krasnal już gdzieś zniknął. Niezadowolony Spartiata udał się na poszukiwanie więcej zielonych papierków. Nigdzie na wierzchu ich nie było. Za to wszyscy mieli jakieś kolorowe kółeczka. Dziwne...
- Gotówka?
- Tak, drogi panie – odrzekł właściciel kasyna. – Proszę spróbować Jednorękiego Bandyty.
Spróbował, w środku bynajmniej nie było tego, czego by się spodziewał. Za to znalazł mnóstwo srebrzystego sprzętu: kółeczek, gwoździ... Zostawił rozpłataną maszynę i wznowił poszukiwania.
- GOTóWKA, PERSKIE SYNY!!
Po drugiej stronie izby stał sobie Wielki Pokerowy Stół. Gośćmi jak co tydzień były postaci z bajek. Nikt nie zdziwił się więc obecnością gipsowego krasnala.
- Eh, szczęście mnie zawodzi – powiedział smutno Jaś Wędrowniczek.
- Kareta! – rzucił dumnie Kopciuszek. – No, żetony na stół. Szybko, dwudziestkami!
- A weź je, w te swoje wielkie stópki! – rozgniewał się wilk. – Oszukujesz, jestem pewien!
- Rysiu, nie zaczynaj znowu – zaniepokoił się Czerwony Kapturek.
- Hhaha! Cztery pary, ty pindo! – wyraziła swoje sugestie Zła Wiedźma. – I kto teraz jest panem?! Kto panem, pytam?
- Ja jestem panem, stara torbo! – To Książę z Bajki rzucił urok osobisty na wiedźmę, która odpowiedziała serią kilku innych uroków. Rozpoczęła się bitwa. Sytuację wykorzystał krasnal ogrodowy – za pomocą obmyślonego algorytmu zapamiętał położenie wszystkich kart na stole, szansę prawdopodobieństwa wystąpienia pary i karety. W wolnym czasie wyliczył mgliste dni w listopadzie.
- Drodzy koledzy i koleżanki, spokój! Nie mogę grać w tym nieartystycznym chaosie – oznajmił Dżepetto.
- Dołączam się do prośby – powiedział Jaś Wędrowniczek. – Poker! Ha, żetony, proszę!
- GOTóWKA!! Ja chcę gotówkę!! – Bezimienny spartiata wpadł na środek Sali i zmiażdżył siedemnastu ochroniarzy jednym ciosem miecza.
- Tu gotówka, tutaj! – zawołała Zła Wiedźma. – żeby chromolony krasnal zgarnął dwieście patoli...
- Co ten starożytny grek robi w naszym przeuroczusim lokalu, moi milutcy gracze? – zapytał Dżepetto.
- Długo by opowiadać...
Kilkanaście metrów dalej, w głębi olbrzymiej Sali, pewien burżuj odczuł niepokój.
- Przepraszam państwa, jestem właścicielem tego kasyna. Co tu się dzieje? – zapytał biznesmen średniego wzrostu. Taki tam, z wąsikiem.
- Proszę pana, to jest skandal. Ten starożytny Spartanin zabija wszystkich na swej drodze. O ten, tam.
- Aha – potwierdził właściciel. – Przepraszam, czy ktoś z państwa ma telefon?
Jeden z martwych ochroniarzy-statystów wstał i podał mężczyźnie komórkę.
- Dziękuję. Khhmm... hellou, polis? – Rozległ się charakterystyczny dźwięk połączenia.
- Heliopolis? Heliopolis?! Aarrgh, giń! – Spartiata wywinął mieczem, przecinając człowieka i pół sufitu. – Ty, tam! – wskazał na Księcia z Bajki. – Gotówka!
- T...tak, proszę pana. – Piękny młodzieniec dosiadł rumaka i podjechał do mięśniaka. – Ile?
- Mel.. melli... melion.
- Milion? Naturalnie. Do... larów?
Konia szlag trafił, a jego wnętrzności zostały uwiecznione plamami na posadzce.
- Aaaaa! – powiedział powabny Książę. – Dobrze, jasne! Już daję... Tysiąc, dwa... cztery. Dziesięć tysięcy...
Gdzieś z dala dobiegł krzyk Złej Wiedźmy. Tak krzyczą tylko kompletnie spłukane wiedźmy. Szczególnie takie, które przegrywają z gipsowymi krasnoludkami.
- Szybko, gotówka! – ponaglił Spartiata.
- Już, panie! Sto tysięcy, dwieście... Jest pan szczęściarzem, że trafił na właściciela czternastu rafinerii. Zwykli klienci nie mają takich kwot.
- GOTóWKA!!!
Na stoliku pokera zabrakło już Dżepetta i Czerwonego Kapturka. Większość żetonów piętrzyła się przed krasnalem ogrodowym.
- Trzysta, czterysta tysięcy... – Książę wyciągał pliki prawdziwie amerykańskich dolarów i ustawiał je w setki.
- Nie, to niemożliwe! – wyraził zdumienie Kopciuszek. – Sześćset tysięcy w godzinę? Wolne żarty! Janie, pan oszukuje!
- Pięćset, sześćset...
- Perski synu, zabiję! – Grek machnął od niechcenia orężem, zabijając kilku zbędnych ludzi.
- Siedemset tysięcy...
- Zjem, zniszczę! – To wilk. Właśnie zagrał o wszystko i przegrał. – Klęska wszystkim krasnalom! Niech żyje zwierzęca rewolucja!
Jaś Wędrowniczek uzbierał milion, choć w kasynowych żetonach. A droga do kantorku była daleka...
- Osiemset... dziewięćset... już! Proszę, oto pański milion, szanowny panie.
- Gotówka – ucieszył się spartiata. – Mam, zrobiłem!
- Dis is elejipidi! Pucz jor hends on di er!
Fanfary, zadanie wykonane. W czerwonej mgiełce pojawili się krasnal ogrodowy i dzielny wojownik. Wrócili do Pokoju Zadań. Ponownie siła okazała się znacznie ważniejsza. Jeśli chcemy zdobyć milion w kasynie, najlepiej zabrać ze sobą trzymetrowy miecz...
- No, trzy do jednego – podsumował kontroler. – Jasiu, Jasiu... Coś ci nie idzie. Ale teraz coś dla ciebie. Następne zadanie dotyczy Jeziora Bajkał.
- No, teraz to na pewno wygram... – Na twarzy gipsowego Wędrowniczka pojawił się uśmiech. Uśmiech zwycięzcy.
- Wiesiek, teleport!
Do betonowej Sali wlał się fioletowy płyn o zapachu zgniłych jaj. Powietrze zaczęło robić się bardzo gęste, wręcz niemożliwe do oddychania.
- Waszym zadaniem będzie dotrzeć do jaskiń królestwa Gipsolandii, na dnie jeziora Bajkał. Kiedy już tam będziecie, macie podporządkować sobie wszystkich mieszkańców. Kto pierwszy, ten lepszy. No, to do dzieła!
Syberia, mróz i wściekli komuniści. Około roku 1950. Do końca świata nikt nie odkrył, jakim sposobem w kryptodepresji zadomowiły się bajeczne stworzenia, tworząc królestwo. O rozmnażanie gipsowych krasnoludków nikt nie pyta.
Spartiata był znany z tego, że lubił sobie ponurkować. Do jaskiń przepłynął na jednym oddechu. Jaś wiedział, że zimna woda go rozpuści, więc zbudował łódź podwodną. Niestety, na samej konstrukcji stracił ponad cztery godziny za swoim konkurentem...
Krasnal ogrodowy znalazł się w Gipsowym Porcie, rodzinnym mieście. Coś jednak tu nie pasowało...
- Przepraszam, co tu się dzie... – zapytał przechodnia z pancerfaustem.
- Konspiracja, nic nie powiem! Albo powiem... musisz wiedzieć. Napadnięto nas! Wybili armię, zabili króla! Stolica należy do nich, zeszliśmy w konspirację!
- Co? Kto was napadł?!
- On! Idzie tutaj! Szybko, bracia krasnale, uciekajmy! – Setka lub więcej pobratymców wsiadła do łodzi i uciekła.
W zalanych jaskiniach chód olbrzymiego Greka brzmiał naprawdę strasznie. A to, co wyprawiał, wprawiało w osłupienie. Każdy bowiem jego krok kończył życie kilkunastu gipsowych stworzeń. Potężny dźwięk, wywołany uderzeniem stopy Spartiaty o podłoże rozrywał bębenki słuchowe, ogłuszał i mordował. Miecz ciął ze świstem powietrze, nawet nie zwalniając przy zetknięciu z wrogiem. Istna rzeź, wieńczona widokiem czerwonej farby i rozbitych w proch kamieni, wpadających do wody.
- Tu jesteś, Jaś! – Ostrze urwało film. Krasnoludek obudził się w znanym już pomieszczeniu, ponownie wypełnionym mgiełką. Było już cztery do zera, a karzełek był potwornie zmęczony i wściekły.
- Eh, to nie jest sprawiedliwy turniej – doszedł do wniosku XX-wieczny urzędnik. – Skrócimy tę męczarnię. Następna konkurencja jest drużynowa. Zapraszam niniejszym osoby towarzyszące!
Sala wypełniła się trzystoma wojownikami ze Starożytnej Grecji, a także kilkunastoosobową rodziną Jasia Wędrowniczka.
- Przykro mi, panie krasnalu. Bitwa pod Termopilami, rok czterysta osiemdziesiąty przed Chrystusem. Musicie obronić Spartę przed napaścią perską. Powodzenia... panowie. Aha, to ostatnia konkurencja.
Kolejna porcja szkodliwych substancji barwiących powietrze, i już stali przed wąwozem.
- To my, wolni ludzie, będziemy walczyć z tyranem Xerxesem! W wąskim przesmyku nasza ilość nie ma znacz... – Leonidas był w swoim żywiole.
- E... ty, król, to mój turniej – przerwał mu bezimienny wojownik.
- No tak – odparł rzeczowo władca. – Ym... rób, co musisz.
- Dobra, chłopaky! Mamy większe muły, wygramy! Te... – zwrócił się do Leonidasa. – Wąski przesmyk mówisz? Dobra...
- Przepraszam – wtrącił się spartański wróżbita. – W horoskopie „Przyjaciółki” napisali, że przegramy. Może znajdziemy inny sposób?
- Bzdura, tylko tak możemy obronić to... miasto, co się w nim mieszkamy! Do walki z perskimi psisynami! Hau!
- Hau! Hau! Hau!
O tym, co się wydarzyło, gdy trzystu dzielnych spartan spotkało się pod Termopilami z potężną armią Xerxesa, słyszeliśmy już więcej, niż wydarzyło się tak naprawdę. Ale co by nie mówić, to była piękna i epicka walka. Przegrana dla Spartan. Zadanie niewykonane, choć w rzeczywistości miasto nie upadło. Turniej jednak rządzi się swoimi prawami...
Rodzina Wędrowniczków przybyła po restarcie serwera. Gotowi do walki, zawzięci i inteligentni. Znali też historię.
- Tatku, mam pytanie – oświadczył Jaś junior.
- Tak? – zapytał uczestnik turnieju.
- Czy ten pan w czarnym powiedział „Musicie obronić Spartę przed napaścią perską”?
- Dokładnie tak powiedział, synku.
- I między nimi a nami stoi potężne pasmo górskie, a oni tu przybędą przez wąski przesmyk?
- Racja – przyznał Jaś senior, gipsowy krasnal ogrodowy.
- I żeby przejść inną drogą musieliby przekupić jakiegoś spartiatę, albo też wędrować setki mil dookoła, przez terytoria Ateńczyków?
- Tak!
- Wiesz co, tatku?
- Hm?
- Zbudujmy tu mur.
Czasami jednak mózg troszeczkę się przydaje. Bo, jeśli się chwilę zastanowić, to nawet z najsilniejszym przeciwnikiem można łatwo sobie poradzić...
Czas głosowania do 12. kwietnia!
Ps Mam 800 postów! Przepraszam, musiałem ;P
Are you man enough to hold the gun?