Folvor vs sonicexx - Gorączka w parku igieł

1


Folvor vs sonicexx - "Gorączka w parku igieł"






Użytkownicy zarejestrowani na forum co najmniej od miesiąca mogą przyznawać opowiadaniom punkty wg schematu:



Pomysł - max 20 punktów.



Styl - max 20 punktów.



Realizacja tematu - max 10 punktów.



Schematyczność - max 10 punktów. (im więcej punktów, tym mniejsze chodzenie utartymi ścieżkami)



Błędy - max 20 punktów. (ort, gram, styl oraz językowe; im więcej punktów, tym mniej błędów)



Ogólnie
- max 20 punktów. (wrażenia ogólne, przesłanie, wartości, itp.)



Ocena końcowa - zsumowane punkty





Termin składania prac do 24. maja.

Opowiadania proszę wysyłać do Testudosa.
Ostatnio zmieniony śr 04 cze 2008, 19:18 przez Obywatelka AM, łącznie zmieniany 1 raz.

2
Tekst I





Złodziej bez wahania ujawnił swoją obecność. Zakręcił kołem zębatym, uruchamiając ukryty mechanizm i zatrzaskując patrolowi jedyną drogę odwrotu. Puścił mimo uszu pokrzykiwania strażników, zlekceważył wycelowaną w niego broń. Zarechotał drwiąco, usunął się w cień. Zniknął.

Krzyk był donośny i wychodził spomiędzy drzew.

- Niech żyje Gamma!

- Hemh? Kto to powiedział?! – Strażnik wyjął miecz.– Kto tam jest?!

Wyszedł na środek polany. Za nim podążyła reszta.

Złodziej podreptał pod miejskie mury, usadowił we wnękach pochodnie. światło przykuło uwagę, po czym zgasło, trafione pociskiem. Z ciemności dosłyszeli więcej okrzyków.

- Niech żyje Gamma!

Strażnicy ogłupieli, stojąc w całkowitej ciemności i obracając się jak bąki, próbowali wychwycić zagrożenie. Dwóch czy trzech z nich podeszło do zatrzaśniętych wrót i próbowało je wyważyć. Złodziej zaśmiał się ponownie. Chwycił młot, zamachnął się na stalową płytę. Gong wydał donośny, płytki odzew. Zabłysły kolejne pochodnie. I zgasły.

- Niech żyje Gamma!

„Gra sobie z nami” – pomyśleli co poniektórzy. – „To jest gra”.

- Dobrze, już dobrze! – Kolejny niesprecyzowany głos poruszył powietrze. Był stłumiony, co wyjaśniło się za chwilę, gdy jego właściciel wypełzł spod klapy w ziemi. – Jestem już!

Ku swojemu zdumieniu, patrol zaobserwował, jak niepozorny grubasek w szkarłatnych, obrzędowych szatach przyjmuje od złodzieja młot i rzuca go z niebywałą siłą w powietrze.

- Dziękuję ci, dziecko.

Młot nie wrócił na ziemię. Zawisł gdzieś między sosnami.

- Kim jesteś? Co tu robisz? – zapytał strażnik.

- Miałbym do ciebie jeszcze drobną prośbę... Naprawdę niewielką.

- Dla ciebie wszystko, tato – zasyczał złodziej.

- Gdybyś mógł wziąć tych drobnych ludzi i...

Rycerz miał nerwy ze stali – nie zadał ciosu. Zamiast tego zaklął soczyście i wrzasnął coś niesprecyzowanego. No, nieważne.

- Kim jesteś?! – „Och, ojej mać. Ci ludzie chcą nas zabić!”

- ... i posiatkować ich odrobinę pokaźniej, niż zwykle.

- Halo, ludzie! Mówi się do was! – Tym razem się zamachnął. W tym samym momencie złodziej kucnął, by po przeturlaniu i ukryciu znaleźć się w zupełnie innym miejscu.

Dialog trwał.

- Niech żyje Gamma!

- Ale, tato – zaczął ktoś, kogo widzieć nie mogli, ale domyślili się po głosie, że to ta sama postać, która śledziła ich przez cały dzisiejszy wieczór – ten tłusty powinien chyba pójść w całości.

- Tak, masz rację – odpowiedział człowieczek w szkarłacie.

„Ten gruby” poczuł nadciągające zagrożenie. Dobył halabardy. A halabardy dobywa się wyjątkowo długo. Po chwili leżał martwy, zaś z nowej przełęczy na gardle wychodziły już pierwsze czerwone krwinki.



Przybyli. Wszyscy. Skacząc z gałęzi na gałąź, w Parku Igieł wylądował legion głodnych wieśniaków.

- Ave Gamma Dziewiętnasty!

- Ave! Ave!

W niektórych przypadkach wspólna kolacja rzeczywiście przypomina desant. Wąskie przejście między miastem a rzeką, popularny Park Igieł, został zasilony o kilkaset nowych twarzy.

- Patrol stawia opór, tato – zasyczał złodziej.

- Oj, niepotrzebnie... – Kapłan wyjął z klapy w ziemi kilka flag z wizerunkiem mknącego rydwanu wiozącego mięso („prędkie jedzenie”) i powsadzał w zupełnie przypadkowe miejsca. – Zbieram zamówienia na Zupę Smakosza!

Otoczeni strażnicy wydali kilka nieartykułowanych dźwięków.

- Kim jesteście?! Zostawcie nas!

Pochodnie zapłonęły jednocześnie, według pogmatwanego mechanizmu zegarowego. Zahuczało podsycane palenisko. Przyniesiono kocioł z rosołem.

- No, jak to? – zapytał złodziej. – Ludźmi. Tylko nieco za bardzo lubimy brudnych, spoconych strażników w błyszczących opakowaniach.

- Lubimy? – W ofiarach narodziła się psychoza.

- ...jeść, tak.

- O bogowie.

Wszyscy, którzy to usłyszeli, odwrócili się w stronę kapłana.

- Mów mi tato – zwrócił się do kolacji człowiek w szkarłacie. – Jeden z moich wyznawców zapomniał zdaje się powiedzieć, że wszyscy wyznajemy tu tego samego, jedynego, niepowtarzalnego, zabawnego, wszechwiedzącego, pięknego i muzykalnego: mnie!

- Niech żyje Gamma!

- Niech zgadnę... – Strażnik podjął desperacką próbę opóźniania posiłku. – łapiecie gwardzistów i zjadacie ich, bo to was podnieca, co...?

- Eeh? – Złodziej przerwał mieszanie bulgoczącej zupy.

- Zboczeńcy! Jak jecie ludzkie mięso, to czujecie się ważniejsi?! Zabijacie dla przyjemności?!

- Tej, przerwijcie mu może, co? – Uszy kapłana jarzyły się jak radary.

- ...a może czarne mięso jest dla was smaczniejsze, co? Rasiści? Koneserzy, ojej mać?! Przygotowujecie się na przyjście waszego boga – Gammy – który jest szefem wszystkich szefów, jeżeli chodzi o potrawki z ludzi? Odpowiedzcie!

- Gamma jest bogiem hazardu i oszustwa...

- Nie chcę zginąć przez wasze hobby! Czy wy naprawdę nie możecie po prostu sobie połowić ryby?! Pograć w kulki? Projektować chlewiki?!

Wszyscy popatrzyli po sobie smutno. Nie mogą.

- Zawsze chciałem deptać ścieżki szybkiego ruchu – jęknął jakiś wyjątkowo wiejski wieśniak.

- A ja układać domki z kart. Rzygam już tym hazardem! Tylko pieniądze, mięso i Park Igieł. Pieniądze, mięso i Park Igi...

- Poddani! Synkowie i córeczki! Nie słuchajcie ich! Obiad nie po to jest, aby go słuchać!

- Taak?! – zapytał uprzejmie wyjątkowo wiejski wieśniak. – A kto jest po to, aby go słuchać? Może, ty? – Chwila grozy, pogasły gwiazdy, tlen zaczął dudnić w nosie jak bębny wojny. - ...grubasku?

Krążą legendy o tym, jak wrażliwi na własne fizyczne niedoskonałości są kapłani. O tym, jak potrafią się kapłani wściekać, pisywano poematy.



- A co to właściwie jest?

Widz przyjrzał się uważnie czerwonej kompozycji wiszącej na drzewie. Była bardzo czerwona.

- To próba ukazania ciała ludzkiego w próżni, w czasie pomiędzy tym, kiedy jeszcze żyje, a całkowitym rozerwaniem na strzępy.

- A, tak. Yyy... Bardzo czerwona.

- Najwyraźniej.



Rosołek był niemal godzien. Według fachowego, złodziejskiego oka, to była kwestia minut. Gęsta ciecz bulgotała kojąco.

- Na pewno jest jakiś powód, żeby nas nie zabijać! – zapewnił strażnik.

- Co, racja. Musicie dojść.

- Dokąd?!

- Przyprawami. Uspokójcie się troszeczkę, co?

To zebranie, ten występ, jakkolwiek tego nie nazwać, mógł przyprawić o niejedną chorobę psychiczną. Brało się to z oczywistego powodu, jakim jest połączenie wszechobecnej nudy, rodzinnego obiadu i tyle krwi, ile jest w stanie zmieścić nasza wyobraźnia. Taka monotonna masakra połączona z lunchem. Co poniektórzy wręcz ziewali, sapali, robiąc drętwe ruchy i tak po prostu zjadając ludzi. To właśnie w ciasnym, kanibalistycznym świecie, nazywa się gorączką.

No bo nawet ci ludzie nie chcieli tego robić. A nawet, jeśli ktoś chciał, to od pewnego momentu w życiu miał dobre i krótkie wytłumaczenie: był martwy i ludzkie mięso zaczęło wydawać się mu cholernie atrakcyjne.

Mechanizm zatrzaskowy przesunął się mozolnie i skapitulował, wpuszczając ludzi.

- Tato, ktoś do ciebie – syknął złodziej.

- Tak, tak. Spodziewałem się ich. – Kapłan podszedł do nowo przybyłych. – Witam!

- To pan zamawiał... – żylasty mężczyzna odczytał coś ze zwoju. Dał gest ludziom z tyłu, gest „wnieś mnie to tutaj”. – Półtusze z dziewic nadziewane na wynos?

- Nadziewane?

- Księżne jak się patrzy. Nadziewane są jak mało kto. – Wskazał na towar powieszony za ręce na tragarskim palu. - Jak w umowie: co druga moneta dla nas?

„Głupiec. No to jego też się zje”, pomyślał Gamma.

- Tak, zgadza się – powiedział na głos. – Wnieść na stół.

Wnieśli.

Złodziej, jak to złodziej, pojawił się niewiadomo skąd i powbijał im w ciała różne metalowe przedmioty.

- Zrobione, tato – syknął.

- Aaaaaa! – oświadczył półtusz z dziewicy nadzianej na wynos.

- Nie zabijajcie nas! – zaproponował drugi.

Trzeci właśnie z przymilnym chlupotem wpadł do gęstej cieczy. Olbrzymie naczynie zakołysało się złowieszczo pod ciężarem bogaczki. Zapłonęły ognie.

- A więc stało się! – zakrzyknął Gamma Dziewiętnasty. – Rosół jest godzien, aby przyjąć ludzkie mięso!

Fachowiec powiedziałby, że to roztwór wrze, wynosząc na wierzch tłusty osad. Ale w oczach kapłana musiał być to raczej znak od boga. Zapewne ludzkie szczątki układały się w szczegółowe plany zniszczenia świata.

- Jedzmy – kontynuował kapłan, a następnie nadgryzł. Był prawdziwym koneserem. żuł, wąchał, mieszał i klął tak długo, aż zaczęło mu smakować. – Ach... w sam raz.

„Akurat” – pomyślał strażnik. Sam widok księżnej w rosole zapewniał, że oto człowiek w szkarłacie pochłania najohydniejsze stworzenie w galaktyce.

A potem stało się.



- A teraz stanie się!

Wniesiono symbol kanibalizmu. W każdym razie nadgryzione zwłoki. Były czarne, pozbawione wnętrzności, ale niewątpliwie były to dobrze zmumifikowane zwłoki mężczyzny. Pochodził z przełomu VI i VII wieku, nosił skórzaną katankę, umarł w deszczowy wtorek. Grywał w chińczyka. Był pierwszą osobą, która grała w chińczyka na pieniądze.

- Gamma I Bóg, który obdarował nas szaleństwem! – przedstawił kapłan.

Wrzucił mumię do pustego kotła. Zgromadzona rzesza dojadała spokojnie z korytka ostatniego, pyskatego strażnika. Kapłan obrzucił ich gniewnym spojrzeniem.

Następnie podszedł do rosołu i powiedział do niego kilka słów na prywatność. Dał mu coś do zrozumienia, co-nieco obiecał, przeprosił za dawne winy i nagle zaczęli z niego wychodzić ludzie.

Byli niebiescy i świecili w ciemności. Takie tam, duchy.

- Co się dzieje? – zapytał ktoś z martwego patrolu.

Gamma Dziewiętnasty wyjął swojego poprzednika z kotła i umieścił honorowo w swoim mieszkaniu pod ziemią.

- Odejść. – Wskazał na damy, dostawców jedzenia, kilku nieznanych kupców i ogólnie wszystkich, oprócz feralnych strażników.

Zjawy wzięły taryfę i pomknęły słonecznym powozem w nieznane.

- Hej, a my?

- Zaraz się dowiesz. – Złodziej uśmiechnął się perfidnie. Przyniósł zbroję.

- Nie jesteśmy potworami – oznajmił kapłan. – Wy jesteście surowcem wtórnym, zaklętym w zbroi i zawierającym niezliczone pokłady mięsa. Jutro przyjdziecie tu znowu. I znowu zostaniecie zjedzeni. Zrozumiano?!

- T-tak. Och, ojej mać. Czy my codziennie tu przychodzimy?

- Opuszczamy wam wtorki.

- Och, ojej mać. – Eteryczny strażnik przywdział zbroję, ponownie przybierając ludzką postać.

Wziął miecz i z dziką satysfakcją rozczłonkował złodzieja. Poszukał wzrokiem Gammy Dziewiętnastego.

- Taaak... to z kolei robisz co drugą sobotę – powiedział kapłan.

- Och, ojej.





Tekst II





1 część 1



Zieleń w większych miastach jest jak wysypka, gdzieniegdzie. Nie-bez, czyli ludna wysepka drzewek z trawką i fają zwie się parkiem i jest znacznie większą plamą na honorze urzędu wojewódzkiego niż pozostałe. Ja i on chodzimy tam jako coś w stylu nu-romantyków. Ja i on, nie my. My jest formą jedności, nie uwzględniającą odrębności dwóch części, a ja i on stanowi dwie osobne siły, które się uzupełniają. Yin i yang na łonie natury.

Niestety, fakt pozostaje faktem – jesteśmy w mieście. W cuchnącej ściekami, popędami, układami metropolii i nie da się o tym zapomnieć, nawet będąc otoczonym zielenią. Dlatego nasze kontakty z naturą i sobą nawzajem muszą przybrać wyższą formę…



Siadamy naprzeciw siebie na niewielkiej polance. Jest 21 46. Kuba wyciąga dwie fiolki wypełnione ciemnożółtym płynem. Zakłada igły, podaje jedną mi, drugą zostawia dla siebie. Patrzy na mnie pytającym wzrokiem. Wiem, o co pyta.

- Tak, wiem, że to niebezpieczne. Mimo wszystko chcę to zrobić – odpowiadam, patrząc mu głęboko w oczy.

Tak, wiem, że to niebezpieczne. Z tą jedną fiolką wiąże się naprawdę wiele niebezpieczeństw, szczególnie biorąc pod uwagę to miejsce, niczym nie zabezpieczoną, wypełnioną mnóstwem nieświadomych istot przestrzeń. I ja i on, bezbronni, pozbawieni możliwości obrony, zdajemy się na łaskę świata. Mimo wszystko, a może właśnie dlatego, chcę to zrobić.

- Dobrze – odpowiada Kuba, cały czas intensywnie się we mnie wpatrując.

Dobrze. Bardzo dobrze. Przesuwam igłę po skórze, która jakby pobladła ze strachu przed ostrym przedmiotem. Krótkie spojrzenie w jego oczy, porozumienie czterech źrenic mówiących „teraz”. Malutkie ostrze przebije białą skórę, zatapia się w rzece krwi, zostawia swój ślad i wychodzi. Kuba robi to samo.



Zieleń drzew staje się zielenią moich martwych liści włosów wyobraźni. Głosów wyobraźni. Magicznej przestrzeni snu. Jesteśmy zamknięci w kole strachu i nadziei. To piękne... Robię zdjęcie. Jest na nim on, tak blisko a tak daleko. Wakacje na Hawajach, żółta koszulka z kaktusem, zdobiony pierścionek z palcem i palec u nogi. Drzewa tańczą, a ja wraz z nimi. Wstałam tak szybko, że aż cofnął się czas. W tym samym momencie, w którym wcześniej siedziałam, teraz tańczę z cieniami drzew. Tańczę z nim i jego cieniem, przyjacielem makaronu jego egzystencji. Spaghetti.

Czas wlecze się, przeciąga, rozciąga, wygina, ucieka i powraca. Jest moim sekretnym kochankiem.

- Mam kochanka, kochanie i kocham go całą miłością serca, której jeszcze nie zabrałeś.

- Nic ci nie zabrałem, nie jestem złodziejem czasu, nie jestem złodziejem serc, w ogóle nie jestem. Udusiłem się makaronem egzystencji. Tańczysz z drzewem, nie ze mną, czas robi piruet a ja podpieram czyjeś plecy, twarde jak brudna ściana nagrobków – mówi któryś z wielu i wykonuje piękny ruch baletnicy.

Robię mu zdjęcie, nie wiem kto to teraz jest on, ale robię mu zdjęcie.

- Nie bądź jak dziecko – mówię, kiedy zasłania się przed błyskiem flesza i krzyczy i płacze. – Jak dziecko...



Nie wiem co on robi, krzyczy, tańczy z wymyślonym wrogiem tango. Tanga nie tańczy się z wrogiem, tylko z różą w ustach. Róża słysząc lub czując moje uwagi pojawia się w jego ustach. Prawdziwe tango. Raz dwa trzy spojrzenie, raz dwa trzy lot. Nie chcę patrzeć, długa szyja odwraca mój wzrok. Idę do drzewa. Dziwna ta ścieżka. Zakaz wyprzedzania.

- Zakaz wyprzedzania!- ktoś krzyczy, aż podskakuję do nieba, zrywam kwiatek i wracam na ziemię. – Zakaz wyprzedzania! – to krzyczy mały duży żuczek.

- Nie krzycz żuczku, nie rozdepczę, nie połamię, nie będę przekraczać linii.

- Tu jest linia. Tu jest granica, której nie wolno ci przekraczać pod groźbą rozdeptania żuczka.

- Nie pójdę do drzewa. Nie krzycz, nie bij, nie pójdę, usiądę na głowie i będę patrzeć tak, żeby zobaczyć twe małe żucze nóżki.

- Nie patrz, nie wyprzedzaj myśli wzrokiem – żuczek urósł, jest drzewem, nie rozmawia już ze mną.

Usiadłam na głowie, ale mrówki zaczęły wchodzić mi do oczu. Spacerują po moich źrenicach, robią śniadanie z podwieczorkiem. Swędzi.





2 i tylko 2



Bardzo ją kocham i muszę się nią opiekować. Muszę się jednak liczyć z jej niezależnością. Kiedyś powiedziała mi, że nie wyobraża sobie związku, nawet z najwspanialszym mężczyzną, który w jakikolwiek sposób by ją ograniczał. Ja sam nie jestem święty, lubię czasem pobalansować trochę na granicy rzeczywistości jako pojęcia, na granicy życia jako rzeczywistości. Nie mogę jednak pozwolić jej... Być może to strasznie egoistyczne podejście, ale po prostu nie potrafię sam sobie wytłumaczyć... Mam taki instynkt opiekuńczy.



Siadamy naprzeciw siebie na niewielkiej polance w parku. Mam dwie fiolki wypełnione ciemnożółtym płynem. Jedna ma niewielką rysę. Ta jest dla mnie. Zakładam igły i daję jej niezaznaczoną ampułkę. Chciałbym zapytać ją...

- Tak, wiem, że to niebezpieczne. Mimo wszystko chcę to zrobić – mówi.

- Dobrze – odpowiadam, chociaż wcale nie myślę, że to dobrze.

Patrzymy na siebie, ona wbija igłę w delikatną, białą skórę. Po chwili wraz z igłą na powierzchni pojawia się kilka kropel krwi. Uświadamiam sobie, że patrząc na nią, robiłem dokładnie to samo. Różnica jest bardzo dyskretna; polega na zawartości ampułki. W mojej tak naprawdę jest tylko trochę rozcieńczonej kawy. Takie małe pobudzenie, czeka nas przecież długa noc.



Obserwuję jej ciało, które nie stanowi w tym momencie żadnej jedności. Samo ze sobą, z umysłem, ze mną, a już na pewno nie z naturą. Oczy zachodzą mgłą, mięśnie rozluźniają się.

- Mam kochanka, kochanie i kocham go całą miłością serca, której jeszcze nie zabrałeś.

- Nic ci nie zabrałem, bejbe – wiem, że bredzi, więc odpowiadam ze spokojem.

Wyciągam fajkę. Czas płynie bardzo powoli, ona nie kontaktuje. Co chwilę jakiś nerwowy ruch ręką, bąknięcie pod nosem, to kładzie się, to wstaje. Typowe.



Słyszę jakiś szmer, ktoś tu idzie. Jestem jednak przygotowany na taką ewentualność, żaden pijaczek niczego mi nie zrobi. Szmer ustał. Widocznie ktoś chciał się odlać. Bez nerwów, nostress – myślę tylko o sobie. Nucę tekst piosenki, który jednak nie oddaje mojej obecnej sytuacji, powinno być: myślę tylko o tobie. Ta chwila rozluźnienia zostaje przerwana przez kilku facetów, którzy pojawili się nagle i bezgłośnie. Kibice. Jeden trzyma szalik Polonii.

- Hej młody, no co ty, ćpasz ze swoją niunią w środku nocy w parku? – pyta jeden z nich.

- Chce ją przelecieć – mówi inny i wszyscy wpadają w śmiech, który jednak mi przypomina nieco odgłosy z chlewika. Chyba są pijani.

- No co ty, tak w środku parku? Prawdziwe wyzwolenie – jeszcze kilka chrumknięć.

Przez chwilę zastanawiam się, co im powiedzieć. Postanawiam w ogóle się nie odzywać. To może tylko pogorszyć sytuację.

- Co, nic nie mówisz? Za dużo wziąłeś, ćpunie!

- Kurwa, stary, jak ja nie lubię tych ścierw!

- No, lepiej sobie flaszkę łyknąć – znów świński śmiech.

Teraz muszę się odezwać.

- Nie jestem ćpunem, a ona się po prostu źle czuje. Zostawcie nas, idźcie lepiej napierdalać cioty z Legii – mówię z nadzieją na zyskanie choć odrobiny przychylności.

Uśmiech szybko znika z ich twarzy. Chyba powiedziałem coś nie tak.

- Co ty, kurwa, powiedziałeś? Cioty z Legii?! – zaczął krzyczeć największy z nich. – Czy ty widzisz ten szalik? Właśnie za niego jakiś fanek Polonii dostał wpierdol!

- Jebać Polonię!

- Już nie żyjesz, pedale.

- Ale... ja nie... – nie dają mi wytłumaczyć.



Teraz już wszystko toczy się szybko. Na tyle szybko, że sam nie rozróżniam faktów. Dostaję w twarz. Chyba zaczynam krzyczeć. Teraz w brzuch. Jedno kopnięcie, drugie, trzecie i żadne nie ostatnie. Ona wstaje, koleś w czapeczce każe jej zostać w miejscu. Leżę na ziemi. Kilka kopnięć, obraz się rozmywa. Ona mówi coś o żuczku. Coś twardego uderza mnie w głowę. Odpływam... Daleko



Wszystko się uspokoiło. Teraz słowo „szybko” jest tak nierealne jak nigdy. Pochodzi z innego, nie gorszego i nie lepszego świata.

- Kurwa! Zaaa- jeeebaaałeeeś goo... Nie żyje... Spierdalamy – urywki zdań dochodzą do mnie powoli.

Nie żyję? żyję! Chcę im powiedzieć, ale nie mogę wydobyć z siebie głosu... Muszę się skupić.

- Co z dziewczyną? – chyba ktoś zapytał

- Zostaw ją kurwa, spierdalamy! – odpowiedział inny. – I tak suka pewnie ma Hiva.

Chcę coś powiedzieć, ale nie mogę. Ona podchodzi do mnie, kładzie się obok, przytula.

- Masz gorączkę – mówi – nie martw się, żuczek przyniesie lekarstwo.



Jej ciało jest tak blisko, tak blisko... końca...?



1 część 2



Taniec. Danse macabre, wyzwolenie duszy, żuczki, nóżki i drzewa. Nie wolno mi przekraczać linii.

- Hej mrówko, pobawisz się ze mną? Tak mi zimno, tak mi smutno, czuję się samotną dziewczynką w tłumie cieni i wrogów i partnerów do tańca...

Mrówka patrzy na mnie swoimi wielkimi niebieskimi oczami. Rzęsy Max Factor i czerwona szminka dla ozdoby długich paznokci.

- Hej mała, chcesz się pobawić? Raz dwa trzy wierszyk mówisz ty! – mrówka wskazuje na siebie.



Desperacki akt translacji

Wszystkiego co mamy numeracji

Po co łamać tipsy, męczyć tak

Skoro nigdy nie zrozumie nas świat...



- Nie histeryzuj, mrówko, patrz, tu jest on. On rozumie choćby nawet nie widział i nie słyszał.

- On ma gorączkę. Zawołaj żuczka on przyniesie mu lekarstwo na chorobę cywilizacyjną.

-żuczku żuczku maluczku! Możesz mi przynieść lekarstwo na chorobę cywilizacyjną tak głęboko anty tolerancyjną? żuczku przynieś proszę, bo ja nie mogę patrzeć jak on się smaży, gotuje, przecież to nie piekło jeszcze...



żuczek wysyła mi wiadomość telepatycznie. Odbieram informację, mówi „już idę”. Patrzę się na ogromną polanę, on leży na drugim jej końcu. Tak mi niedobrze, nie mam siły, chcę spać, ale biegnę do niego. Minutę wcześniej już jestem obok. Przykładam swoją twarz do jego, gorącej i mokrej, spływającej hektolitrami brudnej wody.

- Masz gorączkę, nie martw się, żuczek zaraz przyniesie lekarstwo – szepczę tak głośno, że aż trzęsą się drzewa.

żuczek przynosi lekarstwo. Kilka kropel snu. Dozuję precyzyjnie, nie marnując ani jednej. Dziwne, chociaż wlałam je do jego ust, czuję, jak buzują u mnie w żołądku. Bul bul, jedna owieczka, bul bul, baranek, bul bul, żuczek, bul bul...



Powoli otwieram oczy, ale szybko je zamykam, bo słońce strasznie mnie razi. Głowa. Boli mnie głowa. Na dodatek leży na czymś bardzo zimnym. Przypominam sobie, jak się tu znalazłam. Przypominam sobie żuczka, mrówkę i jego... Tak, był chory, miał bardzo wysoką temperaturę. To były tylko halucynacje, a może to są tylko halucynacje... Zależy od punktu widzenia. Ja nie widzę teraz nic, rzeczywistość zlała się z nie-rzeczywistością i nie ma na to odpowiedniego słowa.

Nie otwieram oczu, tak bardzo razi, wyciągam rękę, dotykam jego brzucha, torsu, twarzy, ma zamknięte oczy. Wszystko bije chłodem, jak lody waniliowe, tak zimne w środku lata dla mojej przyjemności. Dotykam czoła... Gorączka spadła.





Głosowanie do 4 czerwca! Niech wygra najlepszy



WAAAAAAAAGH!
Are you man enough to hold the gun?

3
Tekst 1

pomysł 10

styl 10

błędy 13

schematyczność 7

temat 8

ogólnie 10

RAZEM 58



Tekst 2

pomysł 13

styl 14

błędy 16

schematyczność 6

temat 7

ogólnie 13

RAZEM 69
(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.

4
Tekst I

pomysł 9

styl 9,5

błędy 13

schematyczność 6

temat 6

ogólnie 10

RAZEM 53,5



Tekst II

pomysł 14

styl 14

błędy 16

schematyczność 4

temat 8

ogólnie 15

RAZEM 71
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

5
Tekst 1

pomysł - 10

styl - 12

błędy - 15

schematyczność - 5

temat - 5

ogólnie - 10

RAZEM - 57

Tekst się "czyta", jest kilka sympatycznych momentów, szczypta czarnego humoru. Tyle, że właściwie o niczym, ot wprawka.



Tekst 2

pomysł - 12

styl - 14

błędy - 16

schematyczność - 5

temat - 8

ogólnie - 14

RAZEM - 69

Tekst z duszą, dotykający realnego problemu. O czymś mówi.

6
Tekst 1

pomysł - 10

styl - 12

błędy - 13

schematyczność - 8

temat - 7

ogólnie - 10

RAZEM - 60



Tekst 2

pomysł - 14

styl - 16

błędy - 17

schematyczność - 7

temat - 7

ogólnie - 15

RAZEM - 76
Strona autorska: http://zalecka-wojtaszek.pl

Wsparcie dla pisarzy: http://www.gabinet-holistic.com/
Pracuję z pisarzami, którzy mają poczucie, że nie do końca wykorzystują swój czas i potencjał i nie realizują się tak, jak by chcieli. Pomagam im przezwyciężać przeszkody związane z procesem twórczym i śmiało dzielić się sobą ze światem.

7
Tekst I :



pomysł - 15

styl - 8

błędy - 14

schematyczność - 7

temat - 8

ogólnie - 16



RAZEM - 68



--------------------------

--------------------------



Tekst II :



pomysł - 10

styl - 17

błędy - 17

schematyczność - 6

temat - 6

ogólnie - 14



RAZEM - 70

8
OFICJALNE WYNIKI BITWY

Folvor vs sonicexx





ZWYCIęZCą ZOSTAJE SONICEXX



Tekst pierwszy - Folvor - suma: 296,5 pkt; średnia: 59,3 pkt



Tekst drugi - sonicexx - suma: 355 pkt; średnia: 71 pkt





GRATULUJEMY ZWYCIęZCY!

Ranking wygranych dostępny w osobnym temacie.
Zablokowany

Wróć do „Bitwy z przeszłości”