GreyMoon vs Sonicexx - Krople

1
GreyMoon vs Sonicexx - Krople





Użytkownicy zarejestrowani na forum co najmniej od miesiąca mogą przyznawać opowiadaniom punkty wg schematu:



Pomysł - max 20 punktów.



Styl - max 20 punktów.



Realizacja tematu - max 10 punktów.



Schematyczność - max 10 punktów. (im więcej punktów, tym mniejsze chodzenie utartymi ścieżkami)



Błędy - max 20 punktów. (ort, gram, styl oraz językowe; im więcej punktów, tym mniej błędów)



Ogólnie - max 20 punktów. (wrażenia ogólne, przesłanie, wartości, itp.)



Ocena końcowa - zsumowane punkty





Termin składania prac do 13 lipca.

Opowiadania proszę wysyłać do mnie.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

2
Tekst I



Po wielu miesiącach suszy



Na ile sposobów można rozumieć ‘haj-lajf’, na tyle on to wykorzystywał. Codziennie rano witał się z nowym życiem, wysoko mierzył, wysoko się prowadził, a wieczorem mocny haj mieszał mu w głowie. Codzienna filtracja, w nocy znikał, a rano wszystko od nowa. Biorąc pod uwagę ciągłość bytu, od początku końca. Dziś jest koniec wczoraj, zaczyna się akcja.



żeby coś się zaczęło, coś innego musi się skończyć. To jest początek, więc wszystko znika.





Pojawia się on, Caspar von Cechersky, człowiek o korzeniach brudzących ziemię, o duszy rosyjskiego mafioza, umyśle SS-manna i sercu wielkim jak silnik odrzutowca. Sercu do walki, w intencji dowolnej. Cele są wyznaczone w organizerze, wystarczy rzucić okiem i od razu wiadomo ile kilogramów mięsa dostaną jego pieski. Susi, Pieszczoch, Krasnal i Mei. Suki mają imiona po byłych żonach, samce nieco ironiczne. Caspar uznał, że to śmieszne. Pieski w założeniu pilnują wielkiego domu na przedmieściach Moskwy, w rzeczywistości nie jest to konieczne; i tak nikt nie odważyłby się tam wejść bez pozwolenia. Ci z pozwoleniem, a nawet z zaproszeniem również rzadko przychodzą.



Jak wiele rzeczy łączy się z jednym człowiekiem. On wstaje i wszystko wokół niego wstaje. Albo raczej kładzie się i oddaje pokłon.



Cechersky po odświeżającym prysznicu z pokojówką zszedł do kuchni, gdzie czekała na niego kucharka z kawą i ciastem. Nie potrzebowała żadnych dodatkowych ozdób. Caspar zjadł więc śniadanie podziwiając widoki za i przed oknem.



Zadzwonił telefon. Dźwięki Schuberta wydobyły się z niewielkiego głośniczka ekskluzywnego telefonu. Oczywiście dzwonić do niego mogła tylko elita, a on od dziecka był uczony, że elitę trzeba szanować, jeśli chce się być jej członkiem.

- Tak?

- Witam, tu Drahan...

- Kołdunkov, wiem, mam wyświetlacz w telefonie, imbecylu. Wiem również, że jesteśmy umówieni, a to, że mnie nie ma, oznacza, że nie zdążyłem. Jem śniadanie, będę za jakiś czas i masz cierpliwie czekać.

Odłożył słuchawkę. Kolejna bardzo grzeczna rozmowa. Psychoterapeuta się spisuje.



Zjadł i udał się na spotkanie. W limuzynie napił się szampana i wciągnął trochę białego proszku. Był na miejscu. Jego ludzie wyciągnęli towar, Kołdunkov pieniądze. Po chwili jego ludzie pakowali już towar, pieniądze i Kołdunkova do bagażnika.

- Jednego idiotę mniej. Tesla, sprawdź co jeszcze mam na dziś.

Tesla, jeden z niewielu ludzi, którym Caspar ufał i względnie nie gardził, zajrzał do swojego komputera a następnie do małych karteczek trzymanych w kieszeni.

- Na dziś zostają jedynie pana prywatne sprawy. Mamusia ma imieniny, kwiaty już wysłane, ale wypadałoby odwiedzić, poza tym ma pan na dziś i jutro opiekę nad synkiem, proponuję zabrać do babci, a później na wycieczkę do Londynu, bo jutro spotkanie z Howard Group.

- świetnie.



Cechersky wbrew wszystkiemu znał się na wychowaniu dzieci. Wiedział, że nie może sześcioletniego Tony’ego wozić limuzyną, ani pozwolić, żeby mu usługiwano. Synów trzeba hartować, a nie rozpieszczać. Kazał więc zawieść się do domu, przebrał się w strój nieco mniej służbowy, czyli jeansy i marynarkę, na swój sposób porozmawiał z pokojówką, wziął z garażu czarne Audi i udał się do centrum.



Tłok, miliony szarych ludzików uważających się za, w zależności od upodobań, intelektualistów, artystów lub bogaczy i spore grupki biedaków, czyli byłych potentatów nie umiejących rozmawiać z władzą. Jest luty, więc sporo z nich zamarzło lub właśnie zamarza, tworząc lodowe figury. Moskwa jest piękna.



Susi mieszka w dzielnicy wieżowców, w ekskluzywnym mieszkaniu na ostatnim piętrze jednego z drapaczy. Sama musi nieźle drapać po dupie Juraszkę, żeby było ją na to stać. Niestety, Juraszka jest nietykalny. Dlaczego akurat on? Złośliwość rzeczy martwych, a dokładnie ropy.



Caspar stanął na parkingu i wyciągnął telefon. Wybrał numer do Tony’ego. Po kilku sygnałach włączyła się automatyczna sekretarka.

- Tony, to bardzo niegrzeczne.

Po chwili chłopiec oddzwonił.

- Tato? Mamusia usunęła mi twój numer...

- Mamusia to suka, zapamiętaj i nie dawaj jej więcej telefonu. Czekam na ciebie na dole, jedziemy na wycieczkę, weź ubrania na zmianę.



Minęło pięć minut i synek siedział już na tylnim siedzeniu.

- Jedziemy do babci – powiedział Caspar, patrząc w lusterko i oceniając rozwój syna od ostatniej wizyty.

- Do babci Joszki?

- Tak. Innej nie znamy. Urosłeś.

- Mamusia mówi że będę koszykarzem!

- Mamusia kłamie. Dobrze wie, kim będziesz.

- Kim będę?

- Tym, kim zechcesz.

- Ale ja chcę być koszykarzem!

- Nie prawda.

- Prawda!

- Nie pyskuj.

Chłopiec bał się ojca, dlatego od razu zamilkł. Obrócił się do okna i próbował dyskretnie wytrzeć łezkę, która wymknęła mu się spod kontroli.

Dojechali do szpitala św. Cyryla.

- Wysiadamy.

- Babcia tu mieszka?

- Tak, przeprowadziła się niedawno.



Weszli do niewielkiej białej sali z jednym łóżkiem. W łóżku leżała starsza kobieta, na pierwszy rzut oka było widać, że jest bliska śmierci. Na widok syna i wnuczka podniosła jednak nadzwyczaj energicznie.

- Moje serdelki, złote obrazki bogactwa matki Rosji!

- Mamo, bez takich epitetów, proszę – Cechersky podszedł do łóża i niezwykle zdawkowo pocałował matkę. Tony, starając się jak najwierniej naśladować ojca, zrobił to samo.

- Wszystkiego najlepszego z okazji imienin. Kwiaty wysłałem rano, ale postanowiłem złożyć życzenia osobiście.

- Dobrze że przyszedłeś - powiedziała Joszka, patrząc na bukiet stu róż, stojący w rogu pokoju. – Muszę z tobą porozmawiać. Tony, serdelku, możesz zejść na dół do sklepu i kupić babci sok winogronowy?

- Tak, babciu, nie musisz mi dawać pieniążków, mamusia mi daje dużo. – Chłopiec wybiegł z sali, pośliznął się na korytarzu, upadł, wstał i pobiegł dalej.

- Ależ z niego mały wariat. W każdym razie, mam ci do powiedzenia wiele ważnych rzeczy.

- Słucham.

- Jutro o dwunastej umieram. Załatwiłam sobie to u ordynatora. Nudzi mi się tu i nie mam zamiaru tego dłużej ciągnąć.

Caspar rozumiał matkę i uważał to rozwiązanie za słuszne, więc milczał.

- Poza tym, wiem, czym się zajmujesz. Przed matką takie rzeczy się nie ukryją. Mam związaną z tym faktem prośbę przedśmiertną.

- Słucham – w głosie Cecherskiego dało się słyszeć niepokój. Ostatnią wolę matki trzeba spełnić w stu procentach...

- Znasz Vincenta Beine’a? Mieszka w starym bloku na Dworcowej, numer 3. Sprzedawał warzywa na targu.

- Nie znam, nie pamiętam. A tam jest mnóstwo starych bloków, mamo.

- Ten od razu poznasz. Pójdziesz tam i zabijesz go.

- Co? – Cechersky był zszokowany. Nie podejrzewał swojej matki o jakiekolwiek zbrodnicze intencje.

- To, co słyszałeś. Ale koniecznie musisz to zrobić sam, własnymi rękami i bez świadków.



Do pokoju wpadł Tony z sokiem w ręce.

- Ale jesteś szybki! – Babcia obdarzyła wnuczka uśmiechem i wzięła sok. – Będziesz sportowcem.

- Tatuś mi nie pozwala – odpowiedział chłopiec i spojrzał w stronę ojca. Widząc złość na jego twarzy szybko się poprawił. – Ale i tak bym nie chciał.

- Oczywiście. – Joszka popatrzyła na swojego syna z dziwnym błyskiem w oku.

- Musimy już iść, mamo. żegnaj. – Tym razem Caspar pocałował matkę z nieco większym uczuciem. Tony pożegnał się identycznie.



Centrum, lotnisko, samolot, lotnisko, centrum. Byli w Lodnynie. Zabytki, joint, hotel, spotkanie, centrum, lotnisko, samolot, lotnisko, centrum. Wycieczki szybko się kończą.



Moskwa powitała ich swoimi białymi ramionami. Tutaj symbolika koloru jest co najmniej ironiczna. Caspar odwiózł syna do domu. Pożegnanie było niezwykle chłodne, bo przecież syna trzeba hartować.



Joszka Cecherska już nie żyła. Syn dostał telefon o 12 15, w czasie spotkania. Formalności były już załatwione, ale żeby godnie ją pochować, musiał najpierw wypełnić ostatnią wolę. Teraz był na to dobry czas. Był sam, miał broń i na dworcową było stąd bardzo blisko.



Nagle zdał sobie sprawę z tego, że nigdy nikogo nie zabił. Czasami widział jak jego ludzie zabijali, sam wskazywał pewne osoby, ale nigdy nie zrobił tego własnoręcznie. Zastanawiał się czy potrafi. Matka powiedziała wyraźnie, że nikt ma o tym nie wiedzieć. To znaczy, że musi ukryć wszelkie ślady. Wysiadł z samochodu z bardzo prostym planem i glockiem w wewnętrznej klapie marynarki. Nie pojedzie samochodem, bo rejestrację można łatwo zapamiętać. Przedstawi się jako policjant, szukający świadka wypadku.



Dopracowując w głowie szczegóły i powtarzając co chwilę słowa policjanta, znalazł się na dworcowej. Jego uwagę od razu przykuł blok, wyglądający jak płacząca staruszka. Płacząca nad grobem męża i syna. Caspar od razu wiedział, że to ten, o którym mówiła jego matka. Wszedł do cuchnącej szczochami i rzygami bramy, i natychmiast z niej wyszedł. Od dzieciństwa nie był w tak paskudnym miejscu. Trudno, trzeba się poświęcić. Tym razem doszedł aż na drugie piętro. Brakowało mu powietrza, ale numer 3, widniejący na pokrytych białą emalią drzwiach dodawał mu sił.



Nie było dzwonka. Puk-puk, kto tam, policja, nic nie zrobiłem, policja, drzwi, pokój, pistolet, przerażenie.



Szybko. Za szybko. Mężczyzna w podeszłym wieku, cofając się, zahaczył o krzesło. Teraz leżał na podłodze, a wielki Caspar von Cechersky celował mu w skroń. Teraz nie był już mafiozem, tylko mordercą. Jeszcze nie, ale za chwilę. Już? Jeszcze nie...

- Co ja... ja... zrobiłem? – Staruszek ledwo mówił, strach ścisnął mu krtań. Cechersky pomyślał, że jak zaraz nie strzeli, to za dziesięć minut jego ofiara się udusi. Nie mógł do tego dopuścić, miał przecież go zabić sam.

Wyciszony tłumikiem strzał i już. Morderca.



Krople krwi w nienaturalny sposób rozbryznęły się po całym mieszkaniu, obryzgały Caspara, przeszły przez ściany, zalały sąsiadów. Morderca uciekł z miejsca wypadku.



2. Spadł deszcz



Musiał zachować spokój. Pełen spokój. Przecież jeden staruszek, w tą czy tamtą nie robi nikomu różnicy. Dobiegł do samochodu. Miał nadzieję że nikt go nie widział, bo przecież był cały we krwi. Nie pomyśłał, że jest bezkarny, że ma układy, że zna każdego posła Dumy osobiście. Nie pomyśłał o tym, bo nie o to mu chodziło. Matka powiedziała, że nikt nie może go zobaczyć. Ona świetnie to rozumiała. Wiedziała, że jeśli ktokolwiek go zobaczy, wtedy stanie się mordercą. Dopóki nikt nie widział, nikt nie słyszał, jest nim tylko dla siebie. Odjechał z parkingu. Przez chwilę zdawało mu się, że Tony obserwował go z okna.



Dojechał do swojego wielkiego domu. Był cały we krwi. Gosposie właśnie tak go sobie wyobrażały, więc nie były przestraszone. Od razu poszedł pod prysznic, wyjątkowo sam. Zamknął drzwi na klucz. Nareszcie mógł się pozbyć zaschniętej krwi niewinnego staruszka. Niewinnego? A może był winny? Może przeleciał jego matkę? Może... Nie, niemożliwe.



Woda obmywała mu twarz. Czuł, jak wszystko z niego spływa. Krople wody zmywają krople krwi. To nieco dziwne. Dlaczego woda ma taką przewagę? W końcu był czysty. Krystalicznie czysty. Wytarł się białym ręcznikiem. Czerwonym. Ręcznik był czerwony. Spojrzał na swoje ciało, pokryte kropelkami krwi. Wszędzie, na ramionach, torsie, jądrach, stopach. Lustro. Na twarzy również.



Niemożliwe, niemo-kurwa-żliwe.



W szafce pod zlewem znalazł szczotkę. Tym razem wyszorował dokładnie całe ciało. Zdarł z siebie prawie cały naskórek, krople wody zamiast przynosić ulgę, piekły niczym kwas siarkowy. Wyszedł i wytarł się w czysty ręcznik. Podrażnione ciało bolało niesamowicie. Nigdy nie sądził, ale też nikt by nie sądził, że Caspar jest aż tak wrażliwy.



Nadszedł czas na test. Spojrzał na swoje ciało, całe pokryte kroplami krwi.



Jest woda, nie ma krwi, nie ma wody, jest krew.



Woda oczyszcza, krew brudzi. Czarne i białe, jin i jang, kobieta i mężczyzna. Potrzebują siebie nawzajem.



W tej grze nie ma miejsca dla Caspara von Cecherskiego, bo jest zbyt wielki. Przerasta sobą wszystko, nie mieści się w drzwi. I co on może teraz zrobić? Pozwolić wodzie płynąć.



Pieniądze dają duże możliwości nawet w sferze metafizycznej. Brodzik jego prysznica był wielkości ogrodowego basenu. Nie musiał więc stać, mógł położyć się wygodnie, wypełniając ostatnią wolę matki i swoje przeznaczenie. Leżał pod prysznicem, a krople wody zmywały krople krwi. Silniejszy wygrywa. Nawet w przeciwieństwach nie ma sprawiedliwości.



Musi spędzić tu resztę swojego życia. Wszystko jest możliwe, przecież i tak Tesla wszystkiego dopilnuje.



O wilku myśli. Jeden strzał prosto w zamek i pierwszy doradca wszedł do łazienki.

- Co pan robi? Od prawie czterech godzin siedzi pan sam w łazience. Myślałem, że coś się stało.

- Wiele rzeczy się stało, Tesla, a nam nic do tego. Trzeba się zawsze kierować przeznaczeniem.

- Rozumiem, naprawdę. Nie będę się wtrącał w pana osobiste sprawy. Mam się zająć interesami?

- Tak, masz pełnomocnictwo we wszystkim.

- Aha, Tony przyszedł do pana. Jeszcze przez godzinę jest niedziela, więc macie prawo się widzieć. Wpuścić go tutaj?

- Tak, proszę.

- Do widzenia – Tesla wyszedł, przymykając lekko drzwi.



Po chwili pojawił się Tony.

- Tato, zapomniałeś o bardzo ważnej rzeczy...

- Jakiej?

Dziecko wyciągnęło z kieszeni wielki korek i podało nieco zaskoczonemu ojcu.

- W końcu będziecie szczęśliwą rodziną – chłopiec uśmiechnął się i skierował do wyjścia. W drzwiach odwrócił się jeszcze i rzucił – żegnaj.



Krople wody spadały mu na twarz, wypełniając brodzik. Zmywały z niego krew, ale nie wątpliwości. Wciąż nie wiedział, chociaż się domyślał.



W tą niedzielę zmarły trzy osoby, Joszka Cecherska, Vincent Beine i Caspar Cechersky. Cała rodzina grzeszników, z korzeniami sięgającymi SS-manna i bossa rosyjskiej mafii. Vincent rzeczywiście przeleciał Joszkę.



A Tony został koszykarzem.



Tekst II



Opada powoli. Widzę ją wyraźnie, jak bezszelestnie przecina powietrze, pozostawiając za sobą bladozieloną smużkę. Wiem, że uderzy mnie prosto między oczy. Nie mam złudzeń na zmianę trajektorii jej lotu, a jednak jakaś prymitywna siła każe mi wierzyć, że wszystko będzie w porządku. Dławię ten dziecięcy strach, nie dając mu racji bytu. Co za naiwne uczucie, nadzieja. Matka głupców. W dodatku nie obchodzą jej własne dzieci. To karma dla wystraszonych, nie dość dorosłych by stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością.

I wtedy uderza. Rozpryskuje się na moim czole, rozbija na setkę mniejszych, ochlapując całą twarz. Osiadają na skórze, wgryzają się w nią wilgotnymi zębami, głodne umęczonego ciała. Drażnią, nie pozwalają o sobie zapomnieć. Są wszędzie, przez cały czas. Nieznośne uczucie brudu, którego nie można zmyć, świąd bez paznokci do jego uśmierzenia; wilgotna wysypka, powoli wżerająca się w głowę, atakująca ciało i myśli.

Chcę się jej pozbyć, rozdrapać do kości, byleby nie czuć tego wściekłego gryzienia. Cząstki drążą sobie drogę, która doprowadzi mnie do szaleństwa. Każą myśleć o ćwiekach żelaznego krzyża, wpijających się w moje plecy wzdłuż kręgosłupa, o ogniwach łańcucha ściskających nadgarstki, talię i łydki. Zardzewiałe pęta nacinają skórę, uciskają żyły, zabijają w zarodku każde poruszenie. Od krzyża bije chłód, przyprawiając o dreszcze każdy fragment stykającej się z nim skóry. Rama nie ogrzewa się od ciała, wręcz przeciwnie – cały czas wysysa ciepło. Z nieskończonymi zasobami cierpliwości wypełnia mnie lodem.

Czuję woń rdzy, zeschłej krwi, stali, potu, strachu. Pomiędzy nimi przekrada się złowrogi, mdły zapach Zielonej Mgły. Trucizny wyssanej z Wiecznego Deszczu.

Jestem sama w tej klatce, odarta ze złudzeń, przyszłości, nadziei. Tej ostatniej pozbyłam się sama. Zimno mi.

Znad mojego czoła unosi się smużka dymu. Jadowicie zielonego. To Mgła – kwas o konsystencji powietrza; dla zdesperowanych źródło mocy, dla słabych narkotyk. Teraz czuję dreszcze, zaraz zacznie piec. Przynajmniej tak mówił Eaven.

Coś skrzypi nade mną. Przeciągle, irytująco, jakby wydawanie tego dźwięku było sensem jego życia. łańcuch. Racja, jeszcze jeden. Najgorszy ze wszystkich. To on podtrzymuje dokładnie nad moją głową baryłkę z wodą Wiecznego Deszczu.

Widzę, jak na jej przedziurawionym dnie wzbiera kolejny pocisk. Przesącza się przez otwór, pęcznieje, nabiera kształtu, ciężaru. Kiedy osiąga już swój rozmiar, odrywa się od dna i pędzi w moją stronę. Celuje tam gdzie zawsze, dokładnie pomiędzy brwi.

Czy uderzenie kropli może boleć? Czy coś tak małego, nieistotnego ma szansę na choćby zauważenie? Czy może być gorsze od spełnienia się najgorszych obaw? Największych lęków?

Kolejny pocisk trafia w cel. Miażdży mnie, wgniata w metal krzyża, wwierca się w czoło, przeżera kwasem skórę. Burzy, roztrzaskuje, tłucze, łamie, kruszy, druzgocze, niszczy, szarpie, rozpruwa.

Jestem sama.

Boli.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

3
Ok. to moja pierwsza ocena, więc będę surowa. Sa-sa-sa-sa...



Text 1



Pomysł - 10



Styl - 15



Realizacja tematu - 7



Schematyczność - 5



Błędy - 15



Ogólnie: 10



Ocena końcowa: 62





Text 2



Pomysł - 7



Styl - 10



Realizacja tematu - 5



Schematyczność - 5



Błędy - 17



Ogólnie: 7



Ocena końcowa: 51

4
Tekst I



Pomysł - 15

Styl - 14

Realizacja tematu - 6

Schematyczność - 4

Błędy - 16

Ogólnie - 16(trochę wpada w schemat na końcu ale czyta się przyjemnie)





RAZEM : 71



Tekst II



Pomysł - 12

Styl - 11

Realizacja tematu - 7

Schematyczność - 5

Błędy - 17

Ogólnie - 11 (tu z kolei pomysł mi się podobał wykonanie mniej)



RAZEM: 63
"It is perfectly monstrous the way people go about, nowadays, saying things against one behind one's back that are absolutely and entirely true."

"It is only fair to tell you frankly that I am fearfully extravagant."
O. Wilde

(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.

5
Tekst I



Pomysł 14

Styl 16

Temat 10

Schemat 5

Błędy 17

Ogólne 15



Razem: 77
( Sympatyczne. Pomysł na realizacje tematu wręcz świetny. Czytało się dobrze, bynajmniej nie obojętnie, humor mi podszedł, historie pamietam do dzis, choć czytałem kilka dni temu. )



Tekst II



Pomysł 10

Styl 18

Temat 5

Schemat 5

Błędy 17

Ogólne 10



Razem: 65 ( Całkiem nieźle napisane (styl i język), niestety jak dla mnie zbyt krótkie, zbyt płytkie i niestety przewidywalne. Można było się spodziewać, że tekst będzie dotyczył tego właśnie. )
"Przez życie trzeba przejść z godnym przymrużeniem oka, dając tym samym świadectwo nieznanemu stwórcy, że poznaliśmy się na kapitalnym żarcie, jaki uczynił, powołując nas na ten świat." - Stanisław Jerzy Lec

6
Nie powinienem oceniać, ponieważ sam nigdy tu nie umieściłem niczego swojego :) - ale co tam krytycy też książek nie piszą ( nie wszyscy) :):

Tekst I :[/i]

Pomysł - 7 - jest bardzo podobna historia o lasce - lekturka

Styl - 15 - dobre, choć chwilami porwane

Temat - 15 - dobre i tylko tyle,

Schemat - 3 - po prostu wiedziałem od początku co jest pięć...

Błędy - 20 - na tym znam się jak świnia na gwiazdach daję maxa :)

Ogólnie - 13 - lekko i przyjemnie się to czyta mimo, że wiadomo o co chodzi, jaki będzie koniec i kara.

Ocena końcowa - 73



Tekst II :[/i]

Pomysł - 10 - chińska torturka - chyba - następna w kolejności to łza...

Styl - 12 - początek fajny, potem gorzej, jak piłą motorową.

Temat - 15 - jak wyżej

Schemat - 5 - tortury i tyle...

Błędy - 20 - hmm nie wiem jak z tymi błędami jest max

Ogólnie - 10 - po interesującym początku, krótkie i porwane - pozostawia uczucie głodu, jakiś brak, niedopracowane. Wg mnie za szybko sklepane z głowy w klawiaturę.

Ocena końcowa - 72



Oba opowiadanka bardzo różne od siebie ( czego nie widać w punktacji ) drugie zostało uratowane przez pomysł, drugie inaczej napisane byłoby bardziej interesujące.
free your mind

7
OFICJALNE WYNIKI BITWY

GreyMoon vs Sonicexx







ZWYCIęZCą ZOSTAJE Sonicexx



Tekst pierwszy - Sonicexx - suma: 283 pkt; średnia: 70,75 pkt



Tekst drugi - GreyMoon - suma: 251 pkt; średnia: 62,75 pkt





GRATULUJEMY ZWYCIęZCY!
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Zablokowany

Wróć do „Bitwy z przeszłości”