Banał sięga szczytu [heroic fantasy] (fragment minipowieści)

1
Banał sięga szczytu (2)

Sala świeciła pustkami. O gwarnej wieczerzy znać dawały; zaduch piekielny oraz szczątki jadła pozostawione tu i ówdzie na blatach drewnianych ław. Przybyli z dalszych stron już dawno udali się na spoczynek, jeno chłopi tutejsi nie stroniący od smaku gorzałki, dopiero co, chwiejnym krokiem przekroczyli próg karczmy.
Młodzian stojący za szynkwasem odprawił ich nienawistnym spojrzeniem, po czym obrócił się w kierunku kobiety siedzącej nieopodal na drewnianym stołku. Wątła, zgarbiona postać już dawno poddała się fali zmęczenia jaka ją ogarnęła, w oczekiwaniu na wyjście ostatnich gości.
Chłopak klepnął ją lekko i spostrzegłszy, że otwiera w odezwie powoli oczy, rzekł do niej cichutko.
- Babulinko poszła już ta hołota, choć że do twej izdebki cię zaprowadzę bo z pianiem kura się na tym stołku przebudzisz.- Ta twierdząco skinęła głową i pół przytomna udała się za wnukiem pod pachę.
- Gafizku?- Powiedziała niemal szeptem.
-Tak babulinko?- odparł chłopak ostrożnie prowadząc kobietę po schodach.
- A groszem dziś sypnęło? Bom miast liczyć legła jak ten kamień na tym stołku…- spytała cicho chichocząc.
- Sypnęło, sypnęło niech się babulinka nie trapi, ja wszystko pouprzątam i wszystkiego doglądnę- odparł wnuk pomagając staruszce wgramolić się na dębowe, bogato zdobione łoże. Gdy już zajęła miejsce, uśmiechnęła się w podzięce i niemal natychmiast zamknęła oczy. Głośne chrapanie znać było w izbie nim, chłopak zdążył otulić ją solidnie ciepłym futrem.
Przystanął przy łóżku i czule pogłaskał babkę po włosach, przyglądając się jej staremu licu. Pobył tak chwilę, po czym ucałował kobietę w czoło i wyszedł. Szczęk zamka w drzwiach dał znać, że jest już ukryty przed wzrokiem podopiecznej. Chłopak westchnął głośno zaparł o ścianę i zsunął powoli w dół ku drewnianej podłodze. Pobliska świeca rzucała na jego twarz słabe światło przez co podkrążone ze zmęczenia oczy były aż nadto widoczne. Odrętwiałe ciało domagało się odpoczynku, jednak rozgardiasz pozostawiony przez wizytujących nie mógł pozostać do dnia następnego. Mimo to nie miał sił, pomimo hartu ducha jaki wszyscy w nim podziwiali, dziś miał dość. Powieki ciążyły mu niemiłosiernie ale w duchu krzyknął Nie! Szybko odpędzając od siebie leniwe myśli. Wiedział, że nie może pozostawić sali w całym tym rozgardiaszu, toteż powstał i nie zważając na niewygodę ruszył dalej.
Dzisiaj przeto 20 wiosen- pomyślał, schodząc po drewnianych schodach.
- Dwadzieścia wiosen przyszło mi żyć na tym świecie- tym razem myśli zmieniły się w słowa.
Wtem stanął na ostatnim stopniu i zamarł ujrzawszy harmider panujący w karczmie. Wszelka ochota odeszła i znowu przegrał z pragnieniem nieróbstwa siadając na schodach. Potarł zmęczone oczy mimowolnie spoglądając na swoje dłonie, nabrzmiałe i zbolałe od pracy. Trzeba wiedziecie że nie był one jednak zwyczajne, pospolite takie jakimi człowiek zwykł chwytać czy przenosić. Co je odróżniało? Krew, krew jaka w żyłach każdego płynie. Ta była czarna jak smoła, która strzechy dachów pokrywa, jak noc która w sercu trwogę budzi. Tak i ta krew, która żyły na czarno barwi- trwogę jeno i gniew wyzwala wśród pospólstwa wszelakiego. Oj tak, nigdy nie miał łatwo, tylko Sonia okazywała mu ciepło i traktowała go jak człeka z krwi i kości, a nie jak monstrum z czeluści mroku. Dlatego przecie dziś babka ją nazywa, jakkolwiek wnukiem jej rodzonym nie jest. Jeno z tego powodu przecie wciąż żyje w tym przeklętym miejscu, nie może jej zostawić dopóty śmierć pierwsza nie złoży wizyty. Mefiz nie znosił gości, którzy odwiedzali ten przybytek- tego ścierwa, motłochu zaplutego.
- To tacy jak oni na stosie spalili jego matkę i gdyby nie Sonia…!- wykrzyczał w duchu, po czym w obliczu czarnych myśli uronił łzy rozpaczy- jakże ludzkie, jakże normalne.
- … i gdyby Sonia nie przejeżdżała wtedy przez jego rodzinną wieś, gdyby nie zdążyła, on również skończył by w objęciach ognia, za karę za swą inność. Czyż wtedy nie było by lepiej?- Myśl takowa zawsze tliła się lekko gdzieś w świadomość Mefiza, gotowa rozbłysnąć i zaatakować z większą siłą w obliczu ponurych chwil.
Chłopak znowu spojrzał na dłonie , spowite ciemna pajęczyna ścieżek posoki. Wzdrygnął się na ten widok i do wtóru wybuchnął w umyśle.
- Moje przekleństwo, moja klątwa za złe czyny matki!- Tak mu wmawiano cały żywot, aż w końcu dał wiarę tym słowom. Nienawidził kobiety, która wydała go na świat równie mocno jak gawiedzi, która bez wytchnienia mu urąga i kpi. Gniew na wszystko przepełniał bez reszty jego serce, jeno Sonie darzył uczuciem to dla niej żył jeszcze.
Zaklął siarczyście w obliczu słabości na jaką sobie pozwolił i wyrzucił z głowy głupie myśli. Powstając przetarł łzawiące jeszcze oczy i choć zbolałe nogi nie chciały go nieść, począł zbierać gliniane naczynia leżące tak jak zostawili je ucztujący.
W izbie panował pół mrok, dogasały już ostatnie świece, kominek przeto tlił się bardzo słabym żarem, gdy drzwi otwarły się nagle z łoskotem. Mefiz wypełznął szybko spod stołu, aby obaczyć kogóż to niesie o tak późnej porze. W progu ujrzał starca, pociągłą twarz okalał krótki siwy zarost, natomiast ciało spowijał szary gdzieniegdzie złoto zdobiony płaszcz. Młodzian stanął jak wryty gdy niezapowiedziany gość, spokojnie wkroczył w progi karczmy. Mężczyzna zatrzymał się pośrodku sali i porozglądał uważnie po drewnianym wnętrzu. Gdy jego wzrok napotkał zadziwionego gospodarza, starzec przyjaźnie przyglądał mu się przez chwilę, lecz nie doczekawszy się powitania, zniecierpliwiony sam przemówił spokojnym ale pewnym siebie tonem.
- Witaj karczmarzu czy znajdzie się kawałek strawy dla zbłąkanego wędrowca?- Po czym na jego twarzy zagościł życzliwy uśmiech, co w końcu wyrwało z osłupienia chłopaka.
- Mistrz Vizardo? Panie skąd żeś zawitał o tak późnej porze, zechciej spocząć proszę, proszę bardzo.- Wskazał z niekłamaną galanterią miejsce, strzepując przy tym kawałki jadła ze stołu. Mężczyzna w odezwie ukłonił się w podzięce i usiadł we wskazanym miejscu. Widać było, że chłód nocy sowicie dał się mu we znaki dlatego pospiesznie zebuł trzewiki i wyciągnął zziębnięte nogi w kierunku tlącego się kominka. Na ten widok gospodarz rzekł szybko.
- Niech się mistrz nie trapi , zaraz rozpalę ogień.
- Nie kłopocz się karczmarzu- odparł przybysz ruszając w kierunku paleniska. Wrzucił kilka solidnych drewnianych sztab po czym odsunął się nieco od pieca i zwrócił ku niemu rozwartą dłoń. W tym momencie plecy młodziana przeszedł dreszcz, a włosy stanęły dęba jako przystało na zwiastun czegoś mistycznego.
Otaczająca rzeczywistość zamilkła, stanęła jak to koło wodne w obliczu suszy i nieurodzaju. Słyszalne były jeno szepty, a widoczne ruchy warg. Przybysz stał jak w transie, a co dziwniejsze poły jego płaszcza poruszały się rytmicznie, zupełnie jakby głaskał je spokojny letni wiatr. Tu w izbie? Jak to być może? Mefiz zahipnotyzowany widokiem przez chwile zatracił się w myślach, jednak wszystko przerwał trzask. Może być, że nie był nazbyt donośny, lecz w obliczu panującej ciszy zdawał się rozbić głowę na pół.
Chłopak otworzył oczy, które zamknął w odezwie na nagły huk, a widok który ujrzał zdawał się dla niego oczywisty, choć przecież wcale taki nie był. Ogień- jasny, ciepły najzwyklejszy na świecie, wypełniał trzewia paleniska.
Vizardo, bezceremonialnie zajął miejsce przy dębowej ławie i zwrócił się do wpatrzonego w jęzory płomieni chłopaka.
- No co z tym jadłem, wyda coś z tego?- Następnie uśmiechnął się życzliwie, a z za pazuchy wyciągnął podłużny skórzany pakunek.
-Tak już, rychła chwila- wybełkotał chłopak, po czym ruszył do szynkwasu i powrócił faktycznie chyżo z gliniana misą i kuflem piwa.
- Niestety jeno czerstwe pieczywo i kapka sera mi się ostała, wybacz panie- mówiąc te słowa położył jadło przed gościem, kwitując to kurtuazyjnym ukłonem.
- Te piworzłopy wszystko zeżrą, paskudne świńskie ryje- dodał głośno z nieukrywaną wściekłością, przez co żyły na jego twarzy zdawały się przybrać jeszcze ciemniejsza barwę.
- Zdaje się że nie darzysz swej klienteli, zbytnim szacunkiem chłopcze- odparł czarodziej, jedna dłonią przeczesując mocno już przerzedzoną siwiznę, a drugą wkładając do ust kawałek sera.
- Nienawidzę ich panie, żądać ode mnie szacunku dla tego barachła to kpina. Gdyby nie Sonia, ruszył bym gdzie mnie oczy poniosą!- Vizardo wziął sowity haust piwa i w obliczu wzburzonego tonu rozmówcy odparł zgoła odmiennie.
- Tak ludzie potrafią zajść za skórę, twoja odmienność, niezwykłość napawa ich strachem.
Rad jestem, że na Twej drodze stanęła Sonia, przez co nie tylko nienawiść widzę w twych oczach. Ehh… Sonia kto by pomyślał, że obdarzy kogoś miłością- dodał cicho jak gdyby głośno myślał, po czym rozejrzał się pospiesznie i spytał.
- A gdzie ona?
- W swej izbie sen już ją zmorzył. Nie wytrzymuje już trudu całonocnej biesiady- odparł Mefiz smutnym głosem, kierując wzrok na okruchy pieczywa rozsypywane przez jedzącego, który pochłaniał to niezbyt wykwintne danie bez najmniejszych oporów. Ten chwilę odczekał by przełknąć ostatni kęs i rzekł cicho.
- Tak starość wszystkich nas dopada niestety, mawia się że to nieuniknione- w tym momencie życzliwy uśmiech zniknął z jego twarzy.
- W zasadzie przyznać się musze że to nieco niweczy moje plany ponieważ prócz strawy, zawitałem do waszego przybytku z jeszcze innej przyczyny. Jednak nie widzę celu aby trapić twoją opiekunkę chłopcze, jeśli żeczesz że znalazła się już na kresie swej przygody.- Na te słowa oczy Mefiza pojaśniały dziwnym blaskiem, a swojego poruszenia nawet nie starał się ukryć tylko natychmiast zagadnął gościa.
- Panie a może ja mógłbym pomóc, można mi dać wiarę. Byłby to dla mnie zaszczyt.- Przez chwilę zapanowała cisza. Spokój burzył jeno trzask drewnianych sztab, trawionych przez ogień w trzewiach murowanego kominka. Gość powoli przeżuwał posiłek, patrząc w dal nieco nieobecnym wzrokiem. Nagle przemówił.
- Tak, mniemam przeto, że nie obca ci cnota trzymania języka za zębami?- Po czym surowym przenikliwym wzrokiem spojrzał na młodziana, jak gdyby chciał w wyrazie jego twarzy doszukać się odpowiedzi, a nie w słowach które w odezwie padły.
- Panie co tylko rzekniesz , ja nie wypowiem aż po grób, żebym tak sczeznął jeśli łże-zapewnił chłopak uderzając pięścią w pierś.
-Wierzę, wierzę- odparł szybko mag zawadiackim tonem, aby utemperować wyrywność młodzieńca.
- Posłuchaj chłopcze sprawa nie jest prosta, a jej waga niezwykle ważka. Chciałbym abyś przechował coś dla mnie- W tym momencie chwycił za skórzany pakunek i począł go rozwijać, do wtóru z ogromnym zainteresowaniem gospodarza.
-Miecz?!- Zdziwionym tonem Mefiz skwitował widok jaki zobaczył, tymczasem mężczyzna uśmiechnął się w odezwie.
- Tak chłopcze, nie tego się spodziewałeś nieprawdaż?
- Mistrzu skąd, ale czy to wszystko?- Zdezorientowanie gospodarza nie wywarło wielkiego wpływu na gościa, który spokojnie włożył do buzi ostatni kęs sera.
- Spokojnie winneś ostudzić rozpaloną głowę, zaraz wszystko obaczysz- pogryzł resztki strawy i kontynuował, chwytając za rękojeść klingi.
- Broń ta należy do pewnego awanturnika , który mi ją powierzył w celu reperacji ,a którą to chciałbym zostawić teraz u ciebie na przechowanie. Trzeba ci jednak wiedzieć że przyuważyłem w niej znamiona artefaktu, za którego waga złota nawet mnie się nie śniła- co powiedziawszy, starzec zamyślił się błogo dumając o bogactwie jakie trzyma w dłoniach.
- Panie ale dlaczego chcesz mi powierzyć na przechowanie tę mistyczną klingę?
Czarodziej chwile nie reagował, spoglądał na gładka powierzchnie ostrza w której odbijały się ciepłe płomienie kominka. Gdy w końcu przemówił twarz oraz ton słów przybrały ponury wyraz.
- Biada mi głupcowi. Zaślepiony doniosłością odkrycia, mocą profitów które mnie czekają dopuściłem się zbrodni chłopcze- Chłopak zjeżył się na to, jeszcze bardziej nadstawiając ucha w oczekiwaniu na ciąg dalszy. Gość mówił dalej.
- Nie, nie uznaj, że w mym umyśle kłębią się wyrzuty. Nigdy nie stronie od wszelkich metod osiągania celu, po prostu nie dopuściłem się tego czynu sam lecz miałem wspólników. Wspólników którzy jak mniemam mogą chyżo pochwycić świadomość w posiadanie jak wielkiego skarbu wszedłem. Dlatego miecz nie jest u mnie bezpieczny. Przechowaj go dla mnie, aż nie wrócę z podróży do Myken. Ufam tylko Sonii i siłą rzeczy teraz tobie, nie zawiedź mnie bo zaręczam jeżeli poniechasz dochowania tajemnicy marny będzie twój los.
Pokładam wiarę że moi wykonawcy rabunku okażą się albo głupi albo tez słowni, ale im dłużej myślę o tym szansa na to jest nikła, choć…- Mefiz nie wytrzymał dłużej i zasypał rozmówce pytaniami.
- Kim są ci ludzie? Co mieli ukraść? Cóż niezwykłego jest w tym mieczu? Do kogo należy?- Ten jednak skwitował to ruchem ręki i rzekł.
- Wszystko w swoim czasie i tak zresztą powiedziałem ci nazbyt wiele. Przeto jak tylko powrócę z wyprawy do Myken w nagrodę otrzymasz odpowiedzi. Na ten czas odpowiem na jedno pytanie właścicielem jest Mejdżyn Torius. Zapamiętaj to imię i przekaż to co powiedziałem swej opiekunce, będę spokojniejszy. Właściciel tej broni gdybym nie powrócił powinien wyruszyć za mną do Mykel, czyli siła rzeczy również zawitać tutaj. Rozglądaj się zatem i gdybyś go obaczył oddaj mu miecz, rzekłszy przy tym że oczekuje go kupiec Agatus w Mykel. Czy wszystko zrozumiałeś?
-Tak panie.- W odezwie Vizardo uśmiechnął się do chłopaka i dodał.
- Nie zawiedź mnie a nagroda cię nie minie.- Następnie założył na nogi trzewiki poprawił płaszcz i ruszył w mrok nocy.

Re: Banał sięga szczytu [heroic fantasy] (fragment minipowie

2
Przede wszystkim tekst niemiłosiernie przegadany, zdania przekombinowane, drętwe. Brak im lekkości, spontaniczności, treść przywalają zbędne, udziwnione, nieprzemyślane słowa.
- Tak, mniemam przeto, że nie obca ci cnota trzymania języka za zębami?- Po czym surowym przenikliwym wzrokiem spojrzał na młodziana, jak gdyby chciał w wyrazie jego twarzy doszukać się odpowiedzi, a nie w słowach które w odezwie padły.
Vizardo wziął sowity haust piwa i w obliczu wzburzonego tonu rozmówcy odparł zgoła odmiennie.
W tym momencie chwycił za skórzany pakunek i począł go rozwijać, do wtóru z ogromnym zainteresowaniem gospodarza.
-Miecz?!- Zdziwionym tonem Mefiz skwitował widok jaki zobaczył, tymczasem mężczyzna uśmiechnął się w odezwie.
Podobnych kwiatów jest w tekście cała masa.
A tego już kompletnie nie rozumiem:
Sonia okazywała mu ciepło i traktowała go jak człeka z krwi i kości, a nie jak monstrum z czeluści mroku. Dlatego przecie dziś babka ją nazywa, jakkolwiek wnukiem jej rodzonym nie jest.
Powtarzasz kilka razy tę samą informację:
Odrętwiałe ciało domagało się odpoczynku, jednak rozgardiasz pozostawiony przez wizytujących nie mógł pozostać do dnia następnego. Mimo to nie miał sił, pomimo hartu ducha jaki wszyscy w nim podziwiali, dziś miał dość. Powieki ciążyły mu niemiłosiernie ale w duchu krzyknął Nie! Szybko odpędzając od siebie leniwe myśli. Wiedział, że nie może pozostawić sali w całym tym rozgardiaszu, toteż powstał i nie zważając na niewygodę ruszył dalej.
I jeszcze kilka razy dalej...

Ze stylizacją języka trzeba uważać, gdyż czasem wychodzą z niej dziwolągi.
Wspólników którzy jak mniemam mogą chyżo pochwycić świadomość w posiadanie jak wielkiego skarbu wszedłem.
Poza tym raz wplatasz w narrację stylizowany język, innym razem nie. Może warto zrezygnować z niego w narracji i zostawić tylko w dialogach, myślach bohaterów.

Interpunkcja leży. Polecam „Praktyczny słowni interpunkcyjny” – doskonała lektura. Brak przecinków lub przecinki źle postawione bardzo przeszkadzają w odbiorze utworu.
Młodzian stanął jak wryty gdy niezapowiedziany gość, spokojnie wkroczył w progi karczmy.
- Zdaje się że nie darzysz swej klienteli, zbytnim szacunkiem chłopcze

Nadużywasz też zaimków.
- A groszem dziś sypnęło? Bom miast liczyć legła jak ten kamień na tym stołku…- spytała cicho chichocząc.
Jeno z tego powodu przecie wciąż żyje w tym przeklętym miejscu, nie może jej zostawić dopóty śmierć pierwsza nie złoży wizyty. Mefiz nie znosił gości, którzy odwiedzali ten przybytek- tego ścierwa, motłochu zaplutego.
Pojawiają się błędy ortograficzne:
choć że do twej izdebki cię zaprowadzę
chodźże
W izbie panował pół mrok
półmrok
Jednak nie widzę celu aby trapić twoją opiekunkę chłopcze, jeśli żeczesz że znalazła się już na kresie swej przygody.
rzeczesz
- Te piworzłopy wszystko zeżrą, paskudne świńskie ryje
piwożłopy

Zjadasz ogonki w samogłoskach, a może po prostu nie znasz zasad ortografii:
Czarodziej chwile nie reagował, spoglądał na gładka powierzchnie ostrza w której odbijały się ciepłe płomienie kominka.
Nigdy nie stronie od wszelkich metod osiągania celu, po prostu nie dopuściłem się tego czynu sam lecz miałem wspólników.
-Tak już, rychła chwila- wybełkotał chłopak, po czym ruszył do szynkwasu i powrócił faktycznie chyżo z gliniana misą i kuflem piwa.
Zanim zastosujesz dane słowo, warto zaznajomić się z jego znaczeniem:
Wrzucił kilka solidnych drewnianych sztab po czym odsunął się nieco od pieca i zwrócił ku niemu rozwartą dłoń.
A nie szczap czasem? Sztaba jest wykonana z metalu.
Wtem stanął na ostatnim stopniu i zamarł ujrzawszy harmider
Harmider to zgiełk, rwetes, natomiast karczma była pusta. Chodziło Ci zapewne o bałagan.

Raz stosujesz zapis słowny liczebnika (poprawnie), innym razem nie:
Dzisiaj przeto 20 wiosen- pomyślał, schodząc po drewnianych schodach.
- Dwadzieścia wiosen przyszło mi żyć na tym świecie- tym razem myśli zmieniły się w słowa.
Jeszcze jedno, gdy piszesz dialog, w środku, przed dywizem nie ma spacji, za dywizem jest. To błąd. Spację należy stawiać przed i po dywizie. A tak na marginesie, osobiście wolę półpauzy od dywizów...
- Nie kłopocz się karczmarzu- odparł przybysz ruszając w kierunku paleniska.
Przekombinowany styl, barokowe dziwolągi ośmieszają treść. Straszna masakra Ci wyszła. Do tego tekst jest kopalnią baboli:
Ta twierdząco skinęła głową i pół przytomna udała się za wnukiem pod pachę.

Sonia kto by pomyślał, że obdarzy kogoś miłością- dodał cicho jak gdyby głośno myślał
W tym momencie plecy młodziana przeszedł dreszcz, a włosy stanęły dęba jako przystało na zwiastun czegoś mistycznego.
Chłopak otworzył oczy, które zamknął w odezwie na nagły huk, a widok który ujrzał zdawał się dla niego oczywisty, choć przecież wcale taki nie był.
- Posłuchaj chłopcze sprawa nie jest prosta, a jej waga niezwykle ważka. Chciałbym abyś przechował coś dla mnie- W tym momencie chwycił za skórzany pakunek i począł go rozwijać, do wtóru z ogromnym zainteresowaniem gospodarza.
Czytaj, czytaj i jeszcze raz czytaj, zwracając uwagę na warsztat pisarzy, opanuj podstawowe zasady interpunkcji, pisz czytelnie, nie kombinuj. Na razie jest kiepsko.
„Pewne kawałki nieba przykuwają naszą uwagę na zawsze” - Ramon Jose Sender

3
Zamov pisze:Dzisiaj przeto 20 wiosen- pomyślał, schodząc po drewnianych schodach.
Przeto (więc, zatem, toteż) to nie to samo, co przecie. Nie znasz znaczenia wyrazów. Poniżej to samo.
Zamov pisze:kominek przeto tlił się bardzo słabym żarem,
Zamov pisze: kierunku tlącego się kominka
Kominek się nie tlił, tliło się to co w kominku.
Zamov pisze:zdawał się rozbić głowę na pół.
To powinna być czynność niedokonana: rozbijać.
Zamov pisze:w obliczu wzburzonego tonu rozmówcy odparł zgoła odmiennie.
Kolejny przykład, że nie znasz znaczenia nie tylko pojedynczych słów, ale całych zwrotów. Nie można stanąć w obliczu wzburzonego tonu, co najwyżej w obliczu niebezpieczeństwa, zagrożenia, tragedii, itp.
Zamov pisze:jeśli żeczesz
Błąd ortograficzny: rzeczesz.
Zamov pisze:starzec zamyślił się błogo dumając
Dumać znaczy myśleć, więc napisałeś masło maślane.
Zamov pisze:Przechowaj go dla mnie, aż nie wrócę z podróży do Myken.
Zamov pisze:Właściciel tej broni gdybym nie powrócił powinien wyruszyć za mną do Mykel
To do jakiego miasta w końcu udawał się czarodziej?

Ja mam wrażenie, że ty nie szanujesz czytelnika. Nie raczyłeś nawet poprawić błędów ortograficznych, a wystarczyło wrzucić tekst do pierwszego z brzegu edytora tekstowego albo zainstalować dla przeglądarki wtyczkę ze sprawdzaniem pisowni, żeby to wyeliminować.

Ewik33 w swoim komentarzu była bardzo wyrozumiała, ja niestety nie potrafię. Tekst mi się nie podobał. Pomysł taki sobie, w sumie nawet niezbyt go tam widać, wykonanie też leży. Już na poziomie słów widać niski poziom oczytania – nie znasz ich po prostu. Do tego narracja stylizowana jest męcząca, jeśli nie używa się jej z wyczuciem. U ciebie go brakło, przede wszystkim z powodu źle dobranego słownictwa i przeplatania całości współczesnymi wstawkami.
Jedna rada. Czytaj. Dużo czytaj. Tylko w ten sposób nadrobisz braki w słownictwie i obyciu z tekstem.
Aha. I jeszcze jedno – tytuł. Skąd taki? Bo dla tekstu nie ma żadnego znaczenia, z tego co widzę, a jednak dobrze, żeby czytelnik kojarzył jedno z drugim. Chyba że to była gra z nami?

Pozdrawiam,
eM
Cierpliwości, nawet trawa z czasem zamienia się w mleko.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”