Blog zmarłej Miriam

1
czyli Barbary Krzyżańskiej - Czarnowieskiej

Urodziła się 15 kwietnia 1954 roku w Krakowie. Po ukończeniu V Liceum studiowała na wydziale filologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Była też słuchaczką studium języka ukraińskiego i tłumaczyła współczesną poezję ukraińską. W latach 1988-92 była doktorantką Uniwersytetu im. Tarasa Szewczenki w Kijowie. W tym czasie wystąpiła na wieczorach autorskich, m.in. prezentując tłumaczenia z języka ukraińskiego. Jej wiersze recytował też znany krakowski aktor, Jan Adamski. W roku 1992 emigrowała do USA, zadebiutowała wierszem "Mówimy taniec" w miesięczniku Polonii Kalifornijskiej. Przez 15 lat mieszkała na przedmieściach Chicago. Zmarła 22 listopada 2007 roku w swoim domu w Antioch (Illinois).

"Barbara Krzyżańska-Czarnowieska, szczep winorośli słowiańskiej, czuły na wszystkie jej dotknięcia, zmiany klimatów i atmosfery, a jednak w nieustającym ruchu sfer swych zamiarów i pożądań. W atmosferze niepamiętnej domów Wilna i Lwowa, gdzie rodzina w tych czasach przedostatnich trwała i darzyła kraj troską nieustanną o swych najuboższych. Jej odpowiedzialność przed światem za świat, ten wszechistniejący i ten słowiański i ten polski. I głębokie oczekiwanie, odczucie wielkości w jej nie tylko zewnętrznej formule. I wrażliwość na świat myśli, myśli ludzi wrośniętych w historię. A wreszcie ten Kraków, może jedyny na świecie, gdzie myśl czeka na ucieleśnienie i odkupienie. Odkupienie za grzech kłamstwa i posiadania. Ten Kraków, którego twarz, którego twarze zauroczyły, uderzyły cudzoziemców swą jedynością, niezwykłością, swym skarbem trwania w naturalnej jedności. Barbara Czarnowieska odbiegła od światów swojego dziedzictwa, ale i od krainy swojej baśni o doznaniu, o spełnieniu. Wspomnienia tego życia, a może kilku wcieleń przed nią i po niej przemówiło tęsknotą wyrażoną wypominkiem o Krakowie. Tym dla niej odnajdywanym na chwilę w przerwach jej amerykańskiego trwania w czekaniu na oczyszczenie. I ten niewątpliwie się spełni. A marzenia, wspomnienia i doznania o Krakowie pozostaną w historii naszych myśli i naszych powrotów do Tego Miasta. Trwanie i dążenie do zaspokojenia oczekiwania znajdzie czytelnik w wierszach Barbary Czarnowieskiej, która w nich na stałe błądzi ulicami Swego Miasta."

Ze wstępu Andrzeja Bosaka do zbioru poezji Barbary Czarnowieskiej pt. "Modlitwa na odjazd z Krakowa" (Chicago, IL 2002) umieszczonego na blogu poświęconym Jej twórczości: http://poezjamiriam.blog.onet.pl/
*
Bardzo lubiłem i nadal, mimo upływu lat, lubię być u Miriam. Kiedy jest mi źle i czuję się podle, wracam do Basi. Basię znałem tylko z Internetu, z czasu, gdy wpisywała się pod moimi tekstami w Onecie. Szybko połączyły nas wspólne zainteresowania, podobne pasje, ten sam sposób reakcji na chorobę. Często bywałem pod Jej tekstami, bo prowadzony przez Nią blog (Pokonać raka http://miria.blog.onet.pl/) był dla mnie odskocznią od szmatławej przyziemności, bo nie koncentrował się na przeżyciach związanych z rakiem, lecz poświęcony był wszystkim aspektom życia. A więc przygodom podróżniczym opisywanym z biglem i bez mentorskiej maniery spoglądania na świat przez pogrzebowe okulary. A więc dzieleniu się poetyckimi utworami.

Lecz niekiedy Miriam przechodzi chwile załamania i w takich momentach rozmowa jest poważna. Zwierza się, że chyba już nie wytrzyma i podda się, co w jej ustach jest straszne. Wtedy w naszą minorową atmosferę intymnych zwierzeń wdziera się szczebiocik chamidła. Nawet nie wie, w czym rzecz i na jaki temat toczy się rozmowa, tylko od razu wcina się w jej środek i subtelnie obwieszcza: fajnego masz blogaska, więc wpadnij do mnie i też mi zostaw komcia. I poleca jakąś stronę porno. Albo twierdzi, że jest symulantką. Lub wyskakuje z życzeniami: obyś zdechła.

Martwi mnie niefrasobliwy egoizm. Ale jeszcze bardziej zdumiewa, że obok samolubstwa, pośród narcystycznego sposobu na łatwe istnienie, znaleźć można bezinteresowność, wyobraźnię, wrażliwość, jakąś empatię i próby zrozumienia drugiego człowieka. To krzepi, napawa optymizmem, sprawia, że z większą ufnością patrzę w przyszłość.
Przymus dzielenia się tym, jak żyli, jak żyją nadal, wbrew sobie, siłą gasnącej woli, borykając się pomiędzy trudnościami egzystencji, konieczność pokazywania innym ludziom, że nie ma sytuacji bez wyjścia, że w nieszczęściu nie jest się samemu, potrzeba pokazania na własnym przykładzie, jak być człowiekiem, są to powody Jej pisania.
Mamy szpetną tendencję do wulgaryzowania szlachetnych zjawisk. Ludzie z wrażliwością pluskwy są wśród nas, lecz w porównaniu z ludźmi bez tego hobby, jest ich garstka. Czego to dowodzi? Tego mianowicie, że mądrość, dojrzałość, wszystkie te nasze pozytywne cechy, nie zależą od wieku. Znam zgrzybiałych trzydziestoletnich cymbałów i znam dziewięćdziesięciolatka publikującego rozprawy filozoficzne. Biologia zagrywa z nami po macoszemu: jeden ma wiotki rozumek na temblaku, a drugi um, co się zowie.
Basia już nie przeczyta swojej księgi gości, już nie zobaczy, ilu nas jest. Można powiedzieć, że jest w pewnym sensie uwolniona z lektury głupkowatych komentarzy. Gdyż i takie tu są. Ale głupcy wyrządzają krzywdę niej jej, lecz innym ludziom; burzą zaufanie do czegokolwiek, wiarę w istnienie wrażliwości przekraczającej granice ich prymitywizmu. I z tego powodu nie da rady normalnie żyć w ich popapranym świecie. W cynicznym świecie bezustannych podejrzeń, gmerania w cudzych intencjach i dopatrywania się w nich ukrytych i wrednych podtekstów. Myślę tu o wpisach: „nie wierzcie w to, co pisze! Macie do czynienia z oszustką!”

Ostatni wpis Miriam (4 października 2007) jest wyrazem rozgoryczenia. Sceptycznym pożegnaniem z ludźmi czującymi podobnie, jak ona i z ludźmi pozbawionymi jakichkolwiek uczuć:

TAKA POLSKA TRADYCJA.

PRAWIE 4 LATA TEMU ZACZĘŁAM PISAĆ TEN BLOG DLA TYCH, ZWŁASZCZA W POLSCE, KTÓRYCH LOS DOTKNĄŁ TAK JAK MNIE. ŻYJĄC W MENTALNIE TROCHĘ BARDZIEJ CYWILIZOWANYM KRAJU, UCZYŁAM SIĘ, JAK ŻYĆ Z RAKIEM, JAK NIE POPADAĆ W DEPRESJĘ, JAK ROZMAWIAĆ O TYM Z INNYMI, MÓWIĆ O SWOICH SŁABOŚCIACH, NIE CHOWAĆ SIĘ W KĄCIE Z ZASMARKANYM NOSEM.
PISAŁAM, ŻARTOWAŁAM, POKAZYWAŁAM, SKOCZYŁAM ZE SPADOCHRONEM TUŻ PO CHEMII, ŻEBY ROZWESELIĆ WSZYSTKICH TYCH, O KTÓRYCH POLSKA „TRADYCJA” MÓWIŁA: ACH TO RAK, TO JUŻ KONIEC.
TO NIE KONIEC, TO NIE JEST PRAWDA !!!! MOŻESZ JECHAĆ NA WYCIECZKĘ, POJECHAĆ W GÓRY, SPEŁNIĆ SWOJE MARZENIA!! NIE SŁUCHAJ POCHYLONYCH NAD TOBĄ ZAMARŁYCH ZE STRACHU TWARZY. ŻYJ, JAK TYLKO MOŻESZ , ŻYJ NAJLEPIEJ, ZACHWYCAJ SIĘ KAŻDYM PROMYCZKIEM, KAŻDYM LISTKIEM, BO SĄ WIELE PIĘKNIEJSZE, NIŻ DURNE PROGRAMY W TV, PRZED KTÓRYMI LEŻYSZ I PŁACZESZ, ŻE UMIERASZ !!!
O, POLSKA NIENAWIŚCI ! DAŁAŚ SIĘ WZNIEŚĆ TAK WYSOKO. KRÓLUJESZ WSZĘDZIE. NIE MA JUŻ NASZEGO KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO BEZ NIENAWIŚCI. NIE MA SĄSIADÓW POPIJAJĄCYCH RAZEM KAWĘ, NIE MA PRZYJAŹNIĄCYCH SIĘ DZIECI MIĘDZY BLOKAMI NA TRZEPAKACH. NIE MA UKOCHANYCH NAUCZYCIELI.
JEST NIENAWIŚĆ I UDOWADNIANIE TEJ NIENAWIŚCI.
TAK TEŻ JEST NA BLOGACH. NIE MA DAWNYCH PRZYJAŹNI I WSPÓLNYCH PODRÓŻY. NIE MA WSPÓLNYCH DYSKUSJI NA TEMAT FILMU. WSZĘDZIE SĄ PODPISUJĄCY SIĘ OBŚLIZGŁYM NICKIEM ANONIMOWI SZUBRAWCY, MAJĄCY NAJWIĘKSZĄ WIEDZĘ NA KAŻDY TEMAT. NAJLEPIEJ ZNAJĄ SIĘ NA WSZYSTKIM, NAJLEPIEJ OŚMIESZAJĄ, NAJLEPIEJ WYGWIZDUJĄ, NAJLEPIEJ ZŁORZECZĄ. ROZWALAJĄ KAŻDĄ PRZYJAŹŃ, ROZDEPTUJĄ KAŻDE ZDANIE. TUPIĄ NOGAMI ALBO PLUJĄ NA WSZYSTKO UDAJĄC WIELKICH PANÓW Z CYGARAMI KUBAŃSKIMI W WYDĘTYCH POGARDLIWIE OBŚLINIONYCH WARGACH.
POTEM SPOKOJNIE KŁADĄ SIĘ SPAĆ MRUCZĄC Z ZADOWOLENIA, ŻE TEN, KTÓREMU DOWALIŁ, JUTRO JUŻ NA PEWNO ZAMKNIE TEGO SWOJEGO BLOGA. JUŻ ZA DŁUGO SIĘ TAM WYMĄDRZA.
I TAK POZAMYKAŁY SIĘ BLOGI, NAJCIEKAWSZE, MĄDRE, CZYTANE PASJAMI. ODESZŁY LAWENDY, KRASNALE, YAVY I AMELIE, WIELE WIELE,ODESZŁO DOBRYCH BLOGÓW. i ODEJDZIE JESZCZE WIELE. BO ONET RZUCIŁ PERŁY PRZED WIEPRZE, A NAD WIEPRZAMI NIE ZAPANOWAŁ.
ZOSTAŃCIE W POKOJU I POZWÓLCIE MI W POKOJU ODEJŚĆ. CHCIAŁABYM PRZED ŚMIERCIĄ JESZCZE DUŻO SIĘ UŚMIECHAĆ.
DZIĘKUJĘ PRAWDZIWYM PRZYJACIOŁOM.
BASIA
Marek Jastrząb (Owsianko) https://studioopinii.pl/dzia%C5%82/feli ... N9tKoJZNoo

nieważne, co mówisz. Ważne, co robisz.

2
Nie, nie jestem fanem Twojego pisania.

W stylu przeszkadza mi nadmiarowa kwiecistość, którą odczytuję po trochu jak sztukę dla sztuki, tym bardziej, ze Twój język jest bardzo, bardzo poprawny i trochę go szkoda dla ukrywania myśli w gąszczu pnących róż.

Merytoryczne – razi mnie coś, co Natasza przy jakiejś okazji nazwała „syndromem moich czasów”(kiedy zaczyna się zdanie od takiego stwierdzenia, nie jest dobrze, pomóc może tylko - według jej skądinąd dowcipnej recepty - upicie się, bądź pójście z kimś do łóżka). Świat się zmienia, ale z wiekiem i doświadczeniem zmienia się też nasze go odczytywanie, utrzymanie balansu między jednym i drugim to trudna sztuka, która udaje się nielicznym.

A byłoby dobrze go utrzymać, żeby nie dołączyć do szacownego grona, które co pokolenie drze szaty nad miałkością świata, w którym przyszło mu żyć, świata, który gubi lub się wypina na wartości święte w „kraju lat dziecinnych”.

Jednak te wątpliwości czy zarzuty są teraz mało istotne. Bo napisałeś o rzeczach ogromnie, fundamentalnie ważnych. O sensie życia, o przemijaniu, o heroizmie w ludzkim, codziennym wymiarze. O dołujących spotkaniach z bezmierną tępotą, ale i głębią czyjegoś przeżycia, które może mieć i ma dobroczynny wpływ na współczujących, empatycznych świadków.

O tym, ze technologia stworzyła zupełnie nowe, w jakimś sensie ponadczasowe uniwersum, w którym cyfrowe echo tego, co mówimy i robimy krążyć będzie bez naszego udziału, kiedy nas nie będzie.

A smutkiem napawa fakt, że – bywa - głupi ludzie unieśmiertelniają tę swoją głupotę i chamstwo w wirtualnym świecie bez cienia refleksji albo szacunku dla innych. Tego smutku nie pomniejsza świadomość, że to nic nowego, o czym świadczą pompejańskie graffiti.

Często myślę o tym, że surfowanie po Internecie jest trochę jak spacer po wielkim cmentarzu. Być może przeglądając jakiś komentarz, czy weryfkę sprzed kilku lat w istocie stoję przed czyimś nagrobkiem, odkurzając wyrytą na nim inskrypcję.

Nagrobek Basi-Miriam na pewno zasługuje na odwiedziny. Nieważne, jakim jesteś przewodnikiem. Dobrze, że nas tu przyprowadziłeś.

3
Hej,

Nie będę się rozpisywał.
Nie, nie jestem fanem Twojego pisania.

W stylu przeszkadza mi nadmiarowa kwiecistość, którą odczytuję po trochu jak sztukę dla sztuki, tym bardziej, ze Twój język jest bardzo, bardzo poprawny i trochę go szkoda dla ukrywania myśli w gąszczu pnących róż.

Merytoryczne – razi mnie coś, co Natasza przy jakiejś okazji nazwała „syndromem moich czasów”(kiedy zaczyna się zdanie od takiego stwierdzenia, nie jest dobrze, pomóc może tylko - według jej skądinąd dowcipnej recepty - upicie się, bądź pójście z kimś do łóżka). Świat się zmienia, ale z wiekiem i doświadczeniem zmienia się też nasze go odczytywanie, utrzymanie balansu między jednym i drugim to trudna sztuka, która udaje się nielicznym.

A byłoby dobrze go utrzymać, żeby nie dołączyć do szacownego grona, które co pokolenie drze szaty nad miałkością świata, w którym przyszło mu żyć, świata, który gubi lub się wypina na wartości święte w „kraju lat dziecinnych”.
Zazwyczaj (moim zdaniem) Leszek prawi bardzo mądrze.
I tym razem też mądrze choć nie w moje "wrażliwości" i nie w mój "odbiór".
I choć upicie się, lub pójście z kimś do łóżka (w imię spokoju ducha) faktycznie pomaga, nie trzeba balansu i odczytu współczesnego. Było tak, jest tak. Odczyt "współczesny" zakłada obroty według rytmu współczesnych trybów, a ja zakładam że Autor jest w tych trybach kołkiem, który wsadzony w tryby, ich rytm zaburza.
I choć trochę to "donkichotowskie" mnie ujmuje.
Jednak te wątpliwości czy zarzuty są teraz mało istotne. Bo napisałeś o rzeczach ogromnie, fundamentalnie ważnych. O sensie życia, o przemijaniu, o heroizmie w ludzkim, codziennym wymiarze. O dołujących spotkaniach z bezmierną tępotą, ale i głębią czyjegoś przeżycia, które może mieć i ma dobroczynny wpływ na współczujących, empatycznych świadków.

O tym, ze technologia stworzyła zupełnie nowe, w jakimś sensie ponadczasowe uniwersum, w którym cyfrowe echo tego, co mówimy i robimy krążyć będzie bez naszego udziału, kiedy nas nie będzie.

A smutkiem napawa fakt, że – bywa - głupi ludzie unieśmiertelniają tę swoją głupotę i chamstwo w wirtualnym świecie bez cienia refleksji albo szacunku dla innych. Tego smutku nie pomniejsza świadomość, że to nic nowego, o czym świadczą pompejańskie graffiti.

Często myślę o tym, że surfowanie po Internecie jest trochę jak spacer po wielkim cmentarzu. Być może przeglądając jakiś komentarz, czy weryfkę sprzed kilku lat w istocie stoję przed czyimś nagrobkiem, odkurzając wyrytą na nim inskrypcję.

Nagrobek Basi-Miriam na pewno zasługuje na odwiedziny. Nieważne, jakim jesteś przewodnikiem. Dobrze, że nas tu przyprowadziłeś.
A tu mogę się tylko podpisać.
Leszku - wyraziłeś moje uczucia.
Dzięki.
I dzięki dla Autora, że tym, niewątpliwie emocjonalnym epitafium zechciał się z nami podzielić.
Chylę czoła.

Pozdrawiam,

G.
"Każdy jest sumą swoich blizn" Matthew Woodring Stover

Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Dziennikarstwo i publicystyka”

cron