Prawda drugiej świeżości, albo katharsis po szkopsku

1
W ramach jątrzenia, zadrażniania i odwracania kotka ogonkiem, w akompaniamencie medialnych petard, uroczyście, skwapliwie i entuzjastycznie, w porze największej oglądalności, został nadany przez naszą TV fabularny wytrysk myśli niemieckiej o wzruszającej nazwie „Nasze matki, nasi ojcowie”. Ale nie to jest istotne, że pokazano go W OGÓLE. Istotne jest to, że owo poronione dzieło znalazło się w najlepszym czasie antenowym. Podczas gdy programy telewizyjne warte jak najszerszego upowszechnienia, emitowane są w późnych godzinach nocnych, gdy tak zwana oglądalność bliska jest zeru.

W efekcie pokazano nam historyczny landszaft: umiejętnie wypaczony i celowo rozmywający niemiecką odpowiedzialność za wywołanie wojny. Nie można oglądać go inaczej, niż jako jeszcze jednej, bezpardonowej próby wysondowania społecznych nastrojów. Sprawdzenia, czy już można bezkarnie gwałcić historię i czy nie spotka się to ze zdecydowanym protestem gwałconego narodu. Pod tym względem niemiecki eksperyment się powiódł: daliśmy się sprowokować do płaczliwego tłumaczenia; zamiast z punktu wysłać do diabła wszystkie te fabularne androny i nie certolić się z pokrętnym przesłaniem nawiedzonych producentów, sprowadzamy go migiem, usłużnie i naprędce czynimy wokół niego medialny łoskot, nadajemy sześciokrotnie w ciągu trzech dni, zapraszamy do rozmowy na jego temat. Czyli reagujemy jak frajerzy; jak zazwyczaj. Podobnie słabiutko, jak kiedy złośliwie dźgają nas POLSKIMI OBOZAMI KONCENTRACYJNYMI.

Tu naiwny wtręt: jak długo wypada debatować, ile jest dwa dodać dwa? Pół sekundy na poziomie matematycznym. Natomiast na etapie akademicko – przedszkolnym nie starczyłoby tygodnia bełkotliwych rozważań prowadzonych w stylu dyskusji o niczym. Czy uchodzi toczyć namiętne spory, rozważać jakieś opcje i alternatywy na temat tego, co jest oczywiste i zrozumiałe dla każdego Polaka? Sprzeczać się z nowymi generacjami baśniowych historyków, spekulować, skrzykiwać kongresy, edukacyjne nasiadówy, sofistyczne igrce, by uzasadnić, że wojnę wywołali Niemcy i przyszła stamtąd?

Uchodzi, i to jak najbardziej, gdyż tego rodzaju deliberacje są właśnie teraz konieczne. Nieodzowne, gdyż dopóki są jeszcze naoczni świadkowie tamtych wydarzeń trzeba, można i warto dementować, wyjaśniać, tłumaczyć, co i jak oraz dlaczego. Pomimo to byłem rozczarowany, zawiedziony, pełen obaw o nadchodzącą przyszłość, gdyż po wyświetleniu wspomnianego gniota rozpoczęła się fachowo nijaka dyskusja na temat filmu. Właściwie nie tyle dyskusja, co teoretyczny mamrot zaproszonych gości przerywany oracjami konsultanta zachwyconego własną niewiedzą; podczas szklanej erystyki odnosiłem wrażenie, że uczestnicy nie są przekonani, czy mówią o tych samych wydarzeniach: zabrakło mi w niej postaci formatu Ireny Sendlerowej, Marka Edelmana czy Władysława Bartoszewskiego. A z historyków z prawdziwego zdarzenia – Normana Daviesa.
*
Pewnik: producent chce na swojej produkcji zarobić. Toteż profilaktycznie angażuje konsultanta po to, by nie być narażonym na plajtę i zażenowany śmiech pustawej sali. W moim pokrętnym rozumieniu słowo konsultant oznacza kogoś, kto się doskonale zna na przedmiocie swojej konsultacji. Zna i potrafi wyłuskać ze scenariusza wszelkie nieścisłości czy przekłamania. Jeżeli się nie zna, nie ma prawa należeć do cechu, bo tylko się błaźni sprawiając wrażenie ślepca tokującego o kolorach, bo w trosce o zdrowie psychiczne widza powinno się go izolować od publicznego zabierania głosu.

Film miał być wojenny. Lecz rzeczony profesjonalista zapomniał o tym, że są jeszcze na świecie ludzie, którzy w odróżnieniu od niego byli na wojnie. Jeżeli w tej telewizyjnej dyskusji słyszę, że „film budzi sympatię”, zastanawiam się, czyją. Bo z pewnością nie ojców i matek pomordowanych dzieci. Nie Polaków. Albo Żydów ocalonych z zagłady, siedzących po obozach, chwytających za broń i walczących z Bogu ducha winnymi Niemcami.

Tak rzec może tylko człowiek młodej daty, ktoś, kto wie o wojnie mniej niż niewiele, czyli ekspert dysponujący wiedzą gorszą od beznadziejnej. Otóż nie sympatię film ten budzi, ale obrzydzenie. Szczególnie wśród jeszcze żyjących ofiar i dzieci uratowanych od śmierci lub zatłuczonych przez niemieckich, „sympatycznych” zwyrodnialców. Ale nie w kraju Goethego! Tam odwrotnie, tam nie prawda się liczy, ale metodyczne wypieranie jej ze świadomości.

Lecz i u nas zdarzają się zwolennicy chowania głowy w piasek. Podczas lektury licznych wypowiedzi na ten temat, natykam się na takie oto perełki:
To sprawnie zrobiony film, oglądałam go z prawdziwym zainteresowaniem pomimo rozmaitych błędów. Zresztą trudno nie obejrzeć komuś, kto tak kocha historię XX wieku jak ja…
Lub:
Zamiast tracić energię na bezproduktywne oburzenia, że Niemcy zrobili serial, który w złym świetle przedstawia polską historię i Armię Krajową, powinniśmy - wspólnym głosem mediów, polityków, a zwłaszcza widzów - wymusić na polskich stacjach telewizyjnych, by robiły seriale, w których historia naszego kraju będzie pokazywana w sposób, który nie będzie nam ubliżał.
Pogląd na czasie, lecz zaraz po nim jego autor się zagalopował i, mówiąc po młodzieżowemu, pojechał po bandzie: nie jest obowiązkiem Niemców zajmować się historią Polski, musimy to robić sami.
Faktycznie, musimy. Ale musimy też stale podkreślać, że w przyrodzie nie występuje historia inna niż jedna, oparta na faktach i nie ma w niej miejsca na gołosłowne przypuszczenia. Że na nic się zda fabrykowanie jakiś fikcyjnych wersji a la Hollywood: jest wojna i wiadomo, kto atakował, a kto odpowiadał na atak. Kto był katem, a kto ofiarą. Nie może być tak, że jedna wersja przeczy drugiej: niemiecka będzie mówić o bandytach z AK, a polska da na to pozwolenie i założy jakieś samobójcze być może tak było.
I na koniec festiwalu internetowych komentarzy:
Scena w której oddział AK z pogardą w oczach skazuje na śmierć potwornie skrzywdzonych, głodnych, chorych i przerażonych Żydów - więźniów obozu koncentracyjnego, to był skandal po którym moim zdaniem w sprawę powinien się zaangażować MSZ lub IPN - i to te instytucje powinny w oficjalnej nocie spytać producentów lub dystrybutora filmu: "Czy jest jakikolwiek dowód historyczny na takie wydarzenie?" Niemcy twierdzą, że żołnierze AK rozstrzeliwali Żydów, skazywali ich na śmierć głodową a za ich ratowanie wymierzali karę śmierci.
Zgoda, zdarzali się hitlerowcy odmawiający wykonywania zbrodniczych rozkazów. Lecz była ich garstka i z nimi warto nawiązać dialog. Natomiast większość ochoczo, gorliwie i z entuzjazmem uczestniczyła w ludobójstwie. I z nimi nie ma o czym gadać. I o tym nie uchodzi zapominać.
To by było na tyle względem wprowadzenia.
*
Ostatni mój artykulik kończyły słowa: „maluczko, a Niemcy zaczną hopsać po Historii i udowadniać, że to my zrobiliśmy światową zadymę; niedługo, a Putin uderzy w hucpiarski dzwon i będzie się od nas domagać przeprosin za Katyń.” Co prawda Putin jeszcze nie ruszył do boju , ale bądźmy złej myśli: wszystko przed nami.

Na razie pojawili się ukrzywdzeni z Niemiec montując własną lekcję Historii, dając Polakom instrukcję prawidłowego rozumienia dziejów drugiej Wojny Światowej; widziana liberalnymi oczętami współczesnego Europejczyka, przedstawia ciężki los oprawcy w zażydzonym kraju nad Wisłą.

Przedstawiono nam film wybitnie propagandowy i zdecydowanie rasistowski. Z tym, że to Polacy są plugawymi antysemitami, natomiast uczciwi hitlerowcy zostali wmanewrowani w niechcianą wojnę. Z całego serca wzdragają się przed mordowaniem, torturowaniem, a w przerwach od wypełniania okrutnych rozkazów, zaciekle walczą o honor Żydów, stając w ich obronie przed bandytami z AK...

Taki przekaz zionie z ekranu. I na podstawie jego zafałszowanej treści finguje się współczesne poglądy na przeszłość. Film jest rozbrajająco głupi i do tego stopnia masakruje znane fakty, że aż wyrządza szkodę. Jest szkodliwy, bo adresowany do tych, co nie przeżyli wojny, a więc do pokolenia dzieci zbrodniarzy. Szkodliwy, bo nie trzyma się udokumentowanej rzeczywistości, a jego wyemitowanie w Polsce, miast zabliźniać wojenne rany, z powodzeniem je odświeża. Jest produktem schorowanej wyobraźni historycznego bajkopisarza, czyli cherlawego relatywisty w masce Europejczyka: to błazeński potworek fabularny sprzeczny z niepodważalnymi faktami, potworek sprytnie i tendencyjnie buszujący po wypaczonych realiach. Uplasowany w absurdalnych sceneriach i sztucznych sytuacjach, w sceneriach oderwanych od wszelkiego prawdopodobieństwa, miał przekonywać widza, że i diabeł ma wieloaspektową duszę i jemu też należy się współczucie, wyrozumiałość, odpuszczenie i rozgrzeszenie...
*
Dla przeciwwagi polecam obejrzenie świetnego filmu (też niemieckiego) „DZIECI HITLERA”:
Ostatnio zmieniony ndz 23 cze 2013, 17:32 przez Owsianko, łącznie zmieniany 6 razy.
Marek Jastrząb (Owsianko) https://studioopinii.pl/dzia%C5%82/feli ... N9tKoJZNoo

nieważne, co mówisz. Ważne, co robisz.

2
Znam sprawę serialu, widziałam serial niemiecki też. Nie czytałam wypowiedzi w internecie.
Tekst Owsianko o przedziwnym tytule - przeczytałam i zastanawiam się: po co to to?
W obu przypadkach - przedmiotu i podmiotu rozmowy.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

4
i zastanawiam się: po co to to?
W obu przypadkach - przedmiotu i podmiotu rozmowy.
Czy możesz rozwinąć? Wyrażasz się dość niejasno. Pytasz o cel nakręcenia filmu i dyskusję wokół niego? Jak Ty byś postąpiła jako szef telewizji polskiej... Puściłabyś go? (Chodzi chyba o jeden a nie dwa filmy.)

5
Humanożerca
na pewno bym puścił go z rzeczywistą dyskusją i bez fajerwerków.
tytuł miał być taki: Prawda „drugiej świeżości”, albo katharsis po szkopsku, ale jak go wkleiłem, to wyszedł fragment. Niestety, po kilku minutach edycja nie działa. Co do Nataszy, to sądzę, że jako Polka żyjąca w Niemczech nie byłaby zadowolona z tego tekstu: „daliśmy się sprowokować do płaczliwego tłumaczenia; zamiast z punktu wysłać do diabła wszystkie te fabularne androny i nie certolić się z pokrętnym przesłaniem nawiedzonych producentów, sprowadzamy go migiem, usłużnie i naprędce czynimy wokół niego medialny łoskot, nadajemy sześciokrotnie w ciągu trzech dni, zapraszamy do rozmowy na jego temat. Czyli reagujemy jak frajerzy; jak zazwyczaj. Podobnie słabiutko, jak kiedy złośliwie dźgają nas POLSKIMI OBOZAMI KONCENTRACYJNYMI. „
Marek Jastrząb (Owsianko) https://studioopinii.pl/dzia%C5%82/feli ... N9tKoJZNoo

nieważne, co mówisz. Ważne, co robisz.

6
Owsianko pisze: Co do Nataszy, to sądzę, że jako Polka żyjąca w Niemczech
errata: jestem Polką żyjącą w Polsce (albo gdzie chce), ale posiadającą obywatelstwo niemieckie.

Odniosłam się do tekstu publicystycznego: jest kiepski, miałki, byle jaki - porusza zagadnienia złożone w sposób bardzo uproszczający.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

8
Odniosłam się do tekstu publicystycznego: jest kiepski, miałki, byle jaki - porusza zagadnienia złożone w sposób bardzo uproszczający.
Tak też myślałem, dlatego czekałem na Twoją odpowiedź. Chętnie przeczytam Twój pogłębiony komentarz.

Na temat tekstu Owsianko na razie się nie wypowiem. Poczekam, aż głos zabiorą różne strony...

9
Humanozerca pisze:Poczekam, aż głos zabiorą różne strony...
Nie sądzę, żeby "różne" strony wypowiedziały się ochoczo.
Dlaczego?
Bo nie ma o czym d y s k u t o w a ć, zarówno w sensie meritum, jak i warsztatu.
Serial niemiecki jest w oczywisty sposób "szkopskim widzeniem" i w oczywisty sposób reakcja publicystyczna w artykule jest "polskim widzeniem szkopskiego widzenia".
Wątek polski bohatera jest równie głupi jak wątek niemiecki w "Czterech pancernych" i w innych historycznych (sic) serialach.
Ale... Nie wiem dlaczego, ale przypomniał mi się wykład z czasów demokracji ludowej na temat różnic pomiędzy językami niemieckimi (!!!) prowadzony przez Niemca na Uniwersytecie Wrocławskim - otóż zapamiętałam, że są dwa języki - jeden dobry i drugi ustrojowo niesłuszny. I zastanawiam się w kontekście tego serialu - zabawa w "Ojciec Wergiliusz uczył dzieci w szkole... Hejże ha... róbcie wszyscy to co ja...". Tak to wciąż wygląda.
Uczmy dzieci ... swoje. Bez pomocy Wergiliusza w szkole, telewizji i prasie.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Dziennikarstwo i publicystyka”