Uhuhu - od czego te zakrzyknięcie? A bo tak patrzę na dział publicystyka i co widzę? (Niemal) pod rząd dwa moje teksty - mniejsza o to, że tylko przepatrzone :wink: Dziś oddaję do użytku i odbioru forumowiczów tekst kolejny.
danse macabre
Za oknem zima - paskudna i bardziej jesienno-listopadowa... Choć może mi wszystko to wisi (trywialnie mówiąc), bo są rzeczy trochę ważniejsze od tego czy jest mi zimno w dupę czy w palce, i czy jest mi zimno tylko trochę czy bardziej niż trochę.
Głównym tematem i nośnikiem niniejszych rozważań jest Taniec śmierci lub jak to zwali inaczej: danse macabre. Czym owo coś było? Efektem zbiorowej psychozy, spodziewanego na rok 1000 końca świata (z tego, co się orientujem to najbliższy koniec świata wypada na rok 2012, jest na co czekać). Czym się to objawiało? A nu, społeczeństwo średniowieczne odkryło parę fajnych rzeczy. A co mianowicie?
No odkryto egalitaryzm wszystkich warstw społecznych - ślicznie. Wszyscy byli równi, ale jak wiemy nie ma świat bez równiejszych. Choć w feudalnej Europie taka koncepcja miała i tak OGROMNE znaczenie. A jak się toto przedstawiało? A była śmierć - zwykle zasuszone zwłoki z kosą w białej szacie, lub szkielet w podobnym ubraniu (rzadko była to pani w białej szacie). No i tańczyła śmierć ze śmiertelnymi. I ludzie - ogarnięci takimi psychozami odgrywali takie tańce odkrywając uroki cmentarzy nocą. Ale danse macabre pojawiło się także w sztuce - i to o dziwo! - w Kościele. Czemu o dziwo? A tu wracamy do tego egalitaryzmu - jednym jest znać teorię, a drugim umieszczać w publicznym miejscu. Zwykle robią to: geniusze, wariaci, możni ze spora władzą (i/lub) kasą.
No i tańczono - nawet do upadłego. śmierć równała ze sobą ludzi - ach jak piknie. Ale rozważania nad tańcem śmierci mogą prowadzić w różne strony. Aby pokazać jak długo te "obrzędy" przetrwały, w różnorakiej formie, ale o jednej bazie należy wspomnieć o... Siuksach.
Tak, czytacie dobrze. Opuszczamy Europę i wędrujemy do Stanów Zjednoczonych końca XIX wieku. A jaka postać nas tam przywodzi? Wovoka, psia jego mać. Nie jest to wbrew pozorom stwierdzenie antyamerykańskie. Nie oskarżam tu USA, że się wszędzie pcha - nie mi oceniać polityków i ich zabawy - durniów i ich wygłupy, za które dostają te i owe narody.
Ale wróćmy do jego "psiej mości" z "matki psiej" lecz "wychowanka rodziny Wilsonów" pana Jacka Wilsona vel Wovoki, nazywanego "czerwonoskórym Mesjaszem". Pan ten roztańcował Indian do tego stopnia, że pozapominali oni o ciemiężycielach - białych, o zdobywaniu skalpów a tańczyli, tańczyli, tańczyli aż padali z wyczerpania.
Festiwal ten trwał i trwał, w wyniku czego właśnie Wovoka odebrał Indianom szansę na uratowanie swego ludu od kompletnego wyniszczenia.
To właśnie ciemna strona Tańca śmierci, nazywanego przez Indian Tańcem ducha.
No i właśnie te harce, egalitaryzm i harcowanie ze śmiercią stały się bazą moich refleksji, które po sporej przerwie umieszczam na tym blogu (durny patos mi tu zaraz wynijdzie).
Spójrzmy na otaczający nas świat. Tak uzasadnimy swój pesymizm, bo naprawdę kur**ca człowieka trafia lub słuszne smutki nękają gdy to wszystko ogląda. A totalnie się wszystko potrafi rozpieprzyć gdy się znajdzie ktoś chcący to ogarnąć (choćby chciał to robić partiami).
Może jestem pesymistą, ale... jest mi nawet z tym dobrze. Przynajmniej mam się czego trzymać przy nieustannych "riplejach" jednego i tego samego - samotności. Zresztą, co tu się rozwodzić - nigdy nie jest tak źle, by nie mogło być gorzej. Strawna pożywka dla optymistów, pesymistów i innych.
życie nasze jest takim Tańcem śmierci, choć (w odniesieniu do nazwy danse macabre) słuszniej można to nazwać Tańcem makabrycznym. "I znów sobie pobiadolimy na wojny, terroryzm, maniaków i temu podobne" - a nie. Bo po co? Jak ktoś lubi cały czas karmić się tym samym (vide polscy "dziennikarze", bo są dziennikarze ale i "dziennikarze") i przeżuwać to samo tak samo i wydalać wszystko tak samo i wciąż to samo to zapraszam na forum sfrustrowanych czy inne. Albo na forum "rozważań politycznych".
Czemu zawsze wszystko musimy zwalać na otaczający nas makrokosmos? Po cholerę, się pytam!
Ale - wyjaśnijmy. Bo całą teoria niżej zawalające cybersieć dodatkowymi kB ma oparcie w... Plotynie i jego teorii, czyli neoplatonizmie.
Jak wiemy, pamiętamy bądź zaraz się dowiemy otaczający nas świat jest trójstopniowy.Wszystko pochodzi od Jedni (gr. hen), która promieniuje przy czym "proces" ten nie zachodzi w czasie. Z jedni promieniuje rozum (gr. logos) świat niepodważalnych bytów matematycznych, rozumowych, coś jak platońskie idee. Z tego zaś świata promieniuje dusza (gr. psyche). Czyli my, to co dookoła. Dalej: swiat to jedność z wielości. Lub wielość w jedności. Wszystko jest jednym, jawi się tylko jako wiele.
Ale co to ma do tego wszystkiego?
Wiele - bo zawsze jak chcemy opisać świat sięgamy do całości. A świat - makrokosmos - to wiele (bardzo!) mikrokosmosów. Może powinniśmy zrozumieć chociaż jeden mikrokosmos, by starać się odgadnąć makrokosmos?
A więc Taniec makabryczny to życie jednostki. Jej taniec z życiem jest makabryczny, jest wielowątkowy i wieloznaczeniowy. Każdy dzień - to nowy krok. Ale co może być takie makabryczne w codzienności? Ona sama! Makabryczność losu ukrywa się za symboliką - jednym dniem, z wielu godzin itp. Bo zwyczajnym dla nas jest poranna kawa, poranek w ogóle. Ale gdy jest to poranek człowieka złamanego? Załamanego? Pogrążonego w rozpaczy?
Makabra nie jest tylko hektolitrami krwi, wyłupanymi gałkami ocznymi śmiejącymi się zza rogu czy flakami nadającymi okolicy miły świąteczny wygląd. Tu będę standardowy: makabra siedzi głównie w duszy - a dusza to projekcja rozumu, który jest projekcją Czegoś. Więc cały świat sprowadza się do makabry?
Fajne pytanie. Myślę, że cały świat sprowadza się do tańca makabrycznego - to po prostu przyszykuje nas do ostatecznego etapu - kiedy zakrzykniemy hej i zatańcujemy z Białą Damą z kosą na ramieniu.
Ale życie nie jest takie złe i okropne - przecież to taniec. A w tańcu jak i w muzyce znajdują się przerwy - nikt nie wytrzyma ustawicznego pędu. Dlatego też tak lubię chwilę przystanąć i się zamyślić. Potem tylko trudno wrócić do codzienności, łatwo zmylić krok, ale wrogowie szybko cię wyprostują. Wszak są mniej zawodni od bliższych nam ludzi.
Ale to był banał z wrogami - śmieszne, choć... jak zwykle dość prawdziwe. Czasem naprawdę warto popadać w banały, można wyłowić z nich niejedną rzecz umykającą w codziennym tańcu.
Myślę, że się zrozumieliśmy. Piszę te słowa rozpamiętując ostatnie dni niedawnego jeszcze szczęścia. Mają wydźwięk pesymistyczny? G***o prawda! Tak tylko wyglądają! Jestem idealistą, romantykiem i optymistą - nie potańczę długo, chyba, że głupota i inne ukryte we mnie prymitywy pozwolą w tańcu się nie potknąć i nie zacząć nowego ze samą śmiercią. Ale życie i tak jest piękne - na swój makabryczny sposób, bez epatowania brutalnością i przemocą.
Wystarczy mieć jakąkolwiek sferę duchową, emocje, a czasem i rozum by to odczuć.
Na samiusieńki koniec: czytamy dzieła sztuki. "Melancholia" Albrechta D??rera - anioł i klepsydra. On marzy o czymś, co przyjdzie z nieznanej dotąd strony. Z Innym światem. A klepsydra? Może ma dawać mu nadzieję? "Czas jest blisko"?. Może nadzieję odbiera "Jeszcze długo trzeba czekać"? Zabija. Może to doskonała fantasmagoria makabrycznej tanecznej codzienności?

Jakby ktoś chciał to link poniżej prowadzi do "Melancholii" w lepszej rozdzielczości i znaczniejszym rozmiarze:
http://www.artlex.com/ArtLex/m/images/m ... nch.lg.jpg