To miał być taki zwyczajny dzień pracy. Wszystko dokładnie zaplanowałem: wpadam do firmy, zabieram dokumenty i w teren!
Wyjechałem samochodem tak jak zwykle, jeszcze po ciemku. Ale tuż przed firmą, pod maską mego służbowego samochodu coś zazgrzytało, chrupnęło i na zakładowy parking wjechałem tylko siłą woli i rozpędu. Wezwany mechanik popatrzył, postukał i wydał wyrok:
-No, tego! Ze trzy dni to zajmie. Nie? –Na koniec przemowy strzyknął śliną przez dziurę po jedynce.
W firmie zapadła decyzja, że do domu muszę wracać…pociągiem! OSOBOWYM! Kiedy ja coś takiego robiłem?!
Przywieziono mnie pod dworzec. Ale, co dalej? Zdałem się na pradawny instynkt stadny. Gromadka ludzi wchodziła przez drzwi do budynku. Poszedłem, więc za nimi. Wszyscy ustawili się, jeden za drugim, przed okienkiem. Stanąłem na końcu. Obserwowałem, co tam się robi? Gdy przyszła moja kolej powiedziałem pewnym głosem:
-Poproszę bilet do X.
Pani w okienku spojrzała na mnie uważnie i zapytała:
-Normalny?
Pociemniało mi przed oczyma. Już widziałem jakieś komisje, lekarzy, badania. Zapytałem cichutko:
-A pani?
Całe szczęście, że ta pani wydawała mi resztę za bilet banknotami. Gdyby to był bilon, na pewno by mnie zabiła. Z taką siłą cisnęła pieniądze.
Wyszedłem na drugą stronę budynku. Którędy do pociągu? Nie było żadnych tabliczek, strzałek, informacji. Znów zacząłem obserwować innych ludzi. Zauważyłem, że wszyscy idą w jednym kierunku, po czym… ZNIKAJĄ pod ziemią! Co robić? Długo stałem przed zejściem w dół. Z trudem opanowałem ogarniającą mnie panikę. Zauważyłem, że inni schodzą w dół bez chwili wahania. Może nie ma innej możliwości?
Nabrałem powietrza w płuca i również zszedłem pod ziemię. Szybko jednak zorientowałem się, że moje obawy były bezpodstawne! Powietrza tu nie brakowało. Było jasno i sucho. Tylko miejscami stały małe kałuże i unosił się kwaśny odór.
Idąc za innymi, wyszedłem znów na powierzchnię i wsiadłem do wagonu. Jednak dotychczasowe przejścia wytrąciły mnie z równowagi. Marzyłem o ciszy i spokoju. Szukałem takiego miejsca. Ale tu ktoś drze się przez telefon, tu ktoś kopci cuchnące papierosy, tu miejsca pozajmowane wielkimi pakunkami.
W końcu znalazłem wolne miejsce i usiadłem cichutko w kąciku. Jednak bacznie obserwowałem, co dzieje się wokół mnie. Najpierw, pod oknem stanął pan w czerwonej czapeczce. Myślałem, że to jakiś teatr uliczny będzie odgrywał nową wersję Czerwonego Kapturka. Ale ten pan tylko podniósł do góry taki biało -zielony talerzyk na patyku (felerny jakiś, bo z dziurą pośrodku!). Wtedy pani w niebieskim ubranku dmuchnęła w gwizdek i zagwizdała. Cały czas mocno wychylała się przez okno. Chciałem jej powiedzieć, że to niebezpieczne (była blondynką, więc mogła o tym nie wiedzieć!), ale nagle domy za oknem, drzewa, a nawet samochody i furmanki zaczęły uciekać do tyłu! Wolałem, więc nadal siedzieć cichutko w swym kąciku! Na wszelki wypadek, zamknąłem drzwi. Na szczęście miały taką małą zasuwkę. Coś strasznie dudniło i rzucało, ale w kąciku czułem się bezpiecznie. Mogłem spokojnie odetchnąć.
Jednak nic nie trwa wiecznie! Ktoś widocznie pozazdrościł mi mojego miejsca i zaczął się dobijać do MOJEGO kącika. Po długiej chwili, pod drzwiami słychać już było więcej osób. I to, sądząc po ich głosach, bardzo zagniewanych. Broniłem swego miejsca jeszcze przez kilka minut. Nagle...Coś zachrobotało i drzwi otworzyły się! Stanęła w nich blondynka w niebieskim ubranku. Nie zrozumiałem wszystkich wyrazów, które inni ludzie wypowiedzieli głośno i natarczywie w moją stronę. Zrozumiałem tylko, że blondynka chce, abym pozostawił MÓJ kącik i usiadł tam, gdzie siadają NORMALNI ludzie.
Ale tego, co krzyczał do mnie taki wąsaty z teczką, to już zupełnie nie zrozumiałem. Co on chciał mi urwać? I gdzie wsadzić?! Po co?!
Co jakiś czas pojazd zatrzymywał się i mówił SSSSSssssss. Rozsuwała się wtedy taka jakby ściana i znów ludzie znikali. Ale w ich miejsce pojawiali się nowi!
Bałem się, co raz bardziej i co raz bardziej tęskniłem do mojego kącika. Ale gdy przypomniałem sobie tego wąsatego z teczką, wolałem się nie ruszać. Nie mogłem patrzeć na tych znikających ludzi. Zamknąłem oczy i przykryłem głowę kurtką.
Obudziło mnie szarpanie za ramię. Nic nie dudniło, nie trzęsło. Wyjrzałem ostrożnie spod kurtki. W ciemności, za oknem, majaczyły jakieś niskie, odrapane budynki. Nachylony nade mną sinofioletowy nochal wychrypiał stanowczym tonem: "Majsterek! Dorzuć się do flaszki. Bo zabrakło..."
2
Ponieważ jestem blondynką i do tego naturalną, więc obrażę się, skłamię i powiem, że mi się nie podobało
Co innego, gdybym była brunetem. Powiedziałabym, że owszem fajne. I czyta się szybciutko. I bohater taki mile nienormalny. I błędy nieliczne (nie zakłócające zrozumienia tekstu :-)). Ale jestem blondynką, więc nie powiem. Tup.

'ad maiora natus sum'
'Infinita aestimatio est libertatis' HETEROKROMIA IRIDUM
'An Ye Harm None, Do What Ye Will' Wiccan Rede
-------------------------------------------------------
http://g.sheetmusicplus.com/Look-Inside ... 172366.jpg
'Infinita aestimatio est libertatis' HETEROKROMIA IRIDUM
'An Ye Harm None, Do What Ye Will' Wiccan Rede
-------------------------------------------------------
http://g.sheetmusicplus.com/Look-Inside ... 172366.jpg
3
A ja jestem brunetka, więc nie mam za co się obrażać
Wprawdzie mnie pytać o ocenę, to jak pytać krowę, czy da banana, ale mimo wszystko się wypowiem.
Mi się tekst podobał, bardzo nawet. Jedyny zgrzyt:
PS.

Mi się tekst podobał, bardzo nawet. Jedyny zgrzyt:
Nie pasuje mi to. Ale poza tym nieźle. Bohater taki niewinny, nie wie co się dzieje, co zostało ładnie opisane.Wtedy pani w niebieskim ubranku dmuchnęła w gwizdek i zagwizdała
PS.
A jeździł towarowym?W firmie zapadła decyzja, że do domu muszę wracać…pociągiem! OSOBOWYM! Kiedy ja coś takiego robiłem?!

Wielkie talenty dojrzewają powoli.
We're all living in Amerika
Coca Cola
Sometimes war
We're all living in Amerika
Amerika
Amerika
Rammstein, Amerika
We're all living in Amerika
Coca Cola
Sometimes war
We're all living in Amerika
Amerika
Amerika
Rammstein, Amerika
5
Uśmiałam się i pomyślałam, że mógłbyś, ksaweru, opisać przygody człowieka, który gdzieś, kilometry od domu, zgubił komórkę. Taki też, tak samo jak ten, pozbawiony nagle samochodu, chyba nie umiałby się odnaleźć. Mogłoby to być równie zabawne. Zwłaszcza, gdyby to był jakiś nałogowy komórkowiec, co to nawet godzinę sprawdza nie na zegarku, tylko w komórce.