Jak dla mnie, ten felieton, jest kilka słusznych myśli, ale też dużo banałów, oczywistych oczywistości lub wniosków delikatnie mówiąc, naciąganych. Razi mnie także takie nastawienie autora, że wszystko się degeneruje, jest coraz gorzej a dalej nie będzie już nic, bo przyjdą barbarzyńcy i sami żadnej wartościowej kultury nie stworzą, a o dorobku przodków zapomną.
Jak na razie nie widzę ku temu żadnych symptomów, owszem, wydaje się coraz więcej, powstaje cała masa książek tandetnych, komercyjnych, popularnych, nastawionych na mało wymagającego czytelnika, ale jednocześnie literatura tzw. ambitna, artystyczna ma się dobrze - tylko że siłą rzeczy, ona jest nastawiona na wąskie grono czytelników, dlatego też, nie każdy jest w stanie do niej dotrzeć/zrozumieć ją. Tandeta chyba dzisiaj bardziej razi w oczy, bo ludzie niewybitni, dostali całą masę nowych narzędzi do wyrażania się. Chociażby w Internecie, albo w selfpublishingu.
Mam takie wrażenie, że nie ma Pan za bardzo argumentów, na potwierdzenie swoich tez i wydaje mi się, że Pana krucjata jest nieco jałowa, mało konstruktywna. Zamiast straszyć upadkiem kultury, wolałabym przeczytać konkretną analizę negatywnych zjawisk, najlepiej z jakąś sugestią, co można naprawić. Nie lubię czytać użalania się i marudzenia, wolę zająć się szukaniem i promowaniem tego, co dobre.
I jest jeszcze jedna bolesna sprawa - na to wszystko przyzwoliły uniwersytety. Niestety, ale my – filolodzy polscy – obserwujemy degradację intelektualną wśród studentów, także naszego kierunku. Jest to wina obcinania programu, złego ukierunkowania, małej swobody, brakiem interdyscyplinarnych zajęć etc.
Jako świeża absolwentka (chociaż nie filologii) mam wrażenie, że nie tyle mamy do czynienia z degradacją intelektualną studentów - bo najlepsi są coraz lepsi, mają znacznie więcej możliwości niż dawniej, stawiają poprzeczkę coraz wyżej - ale jednocześnie dopuszczono do studiowania całą masę osób, która się do tego nie nadaje. Osoba inteligentna, chcąca się uczyć znajdzie dla siebie pełno możliwości zdobycia wiedzy, kombinator - zdobycia papierka bez wysiłku.
coś konstruktywnego? hm, jeśli ktoś gardzi britpopem a ceni sobie klasykę, niech nie pali płyt britpopowych, jak to robią talibowie, ale niech lobbuje by chcący posłuchać Bacha, nie musieli czekać do trzeciej nad ranem na dwójce.
O, to, to.
Nie słyszałem od żadnego mistrza pióra, że bogate słownictwo, to wada. Teraz modny jest „pisarski” idiotyzm. Zalew uzurpatorów. Stylistycznych ZNAWCOW od siedmiu boleści. Erudytów z Koziej Wólki.
Takie ogólniki bez sensu, ale o co chodzi? Gdybyś na przykład przeanalizował listy bestsellerów, albo werdykty jury najważniejszych nagród literackich, mielibyśmy przyczynek do dyskusji, moglibyśmy przeanalizować pewne trendy, a tak to marudzenie dla marudzenia, niestety.
Szczególnie widać to w Internecie, w tym DEMOKRATYCZNYM ZLEWIE CNÓT WSZELAKICH, w miejscu, w którym byle analfabeta może sobie założyć forum literackie, gazetkę z kulturą, blog o życiu bez życia. W którym lada cep skrzyknąć może hałastrę zaufanych kmiotów i odgrywać przed nimi - GURU
Dopóki sama mam bardzo duży wybór tego, co sama mam ochotę czytać, treści które uważam za wartościowe, ambitne, nie przeszkadza mi, że jakiś pseudopisarz założy swoje forum, gdzie będzie wklejał grafomanię. Ewentualnie wyrażę swoją krytyczną opinię wobec wartości tych dzieł, ale jeśli innym one odpowiadają, to niech się nimi dzielą i czytają.
Kod: Zaznacz cały
Minusem, są komentarze. Dziwić się nie ma co, bo użytkowników tu siła i przeważnie same Bralczyki, Miodki, czy Kapuścińskie. Zadufani, pochłonięci kontemplacją swojego JA, mało co rozumiejący, często filolodzy z gimnazjum dla potłuczonych, zażarcie przekonani o wyższości jednych Świąt nad innymi, poczuwają się do obowiązku publicznego zabierania głosu.
Dla mnie komentarze, możliwość rozmowy, kontaktu z czytelnikiem są wielkim plusem. Te niemerytoryczne potrafię zwyczajnie zignorować, a konstruktywna krytyka w doskonaleniu swoich umiejętności.
Zachodzi w głowę niezadługo jednak, ponieważ następny kwadrans owocuje kolejnym komciem. Tym razem jest on poświęcony przecinkom, kropkom i literówkom. Adresat nonszalancko pomija treść i sens przesłania, ma gdzieś zamysł i ekspresję, nie pomija natomiast ortografii. Płodzi zawiły, widzimisiowy elaborat, traktat, refutację dla stylistycznych astmatyków, tworzy dogłębną analizę językowej poprawności, wytyka autorowi to, czego sam nie pojął. A nie pojął za wiele, bo z niefrasobliwą szczerością przyznaje się, że wprawdzie omawianego tekstu nie doczytał do końca, to ma przecież na jego temat WYROBIONE ZDANIE.
Sama nie lubię komentarzy, które sprowadzają się wyłącznie do wytknięcia błędów, natomiast elementarna poprawność językowa jest kluczem do tego, by przejść poziom wyżej i zająć się analizą treści. Jeśli w co drugim zdaniu jest byk, autor nie potrafi poprawnie sformułować swoich myśli, to czytelnik potyka się o niestrawną formę i często nie ma już ochoty szukać w tym sensu i odgadywać, co autor miał na myśli.