Fejsbóg [Moralizatorski]

1
TEKST ZAWIERA WULGARYZMY!
WWWMnie tu nie ma, ja nie istnieję.
WWWTego się dziś dowiedziałem. To sobie uświadomiłem. Wystarczy trochę ruszyć makówką, żeby się przekonać. Facebook - zbawienie człowieka dwudziestego pierwszego wieku. A przyklaskują mu kwejki, Demotywatory, Mistrzowie... Długo by wymieniać. Wszystko to dla nas - to jest, dla mas. Każdy może wyrazić opinię. Każdy może zaznaczyć co lubi, czego nie lubi, co mu po głowie chodzi, na co ma ochotę, co go dołuje, a co motywuje. Wszyscy są różni, wszyscy są wolni i niezależni. Swoboda mowy i czynów uwypukla się w każdym wpisie, każdym statusie. Ludzie są szczerzy, co tylko podkreśla ich człowieczeństwo - jeśli ktoś czegoś nie lubi, proszę bardzo - gnój sobie do woli. Świat osiągnął punkt, w którym rzeczywiście każdy jest tak samo ważny. I to jest piękne.


Okej, więcej już nie mogę. Przeczytaj pierwszy akapit jeszcze raz, uważnie.








WWWJuż? To teraz podkreśl go ładną klamerką i dopisz wielkie, czerwone "GÓWNO PRAWDA". I teraz możemy rozmawiać.


WWWŻyjemy w dobie postępu technologicznego posuwającego się do przodu z tak dużą prędkością, że porównanie tego fenomenu do mrugnięcia okiem wydaje się już nie na miejscu. Jestem przedstawicielem pokolenia młodzików, gnojków, jeszcze z mlekiem pod nosem, a już zaczynam gubić się w najnowszych zdobyczach techniki. Wynalazki spadają na garb popytu naszej leniwej, wszędobylskiej cywilizacji, a my nie zauważamy ciężarów. Nie potrafimy zrozumieć, że w naturze nic nie ginie, a lewa strona równania zawsze musi równać się prawej. Ułatwienia w jednej dziedzinie życia zrzucają na nas masę w innym. Zdrówko już nie dopisuje tak, jak dopisywało wiek temu, nieprawdaż? Prawdaż.

WWWAle to tylko wstęp do jasno ukierunkowanego tematu dyskusji, jakim jest narastająca ostatnimi czasy inwigilacja internetowa. Słowo 'prywatność' w mych oczach z każdym dniem staje się coraz bardziej wypłowiałe, a poszarpane już sztandary własności prywatnej i ochrony danych osobowych od dawna leżą obalone na polu bitwy toczonej przez internautów. Nie dostrzegliśmy momentu, w którym Internet stał się biznesem - a teraz wszystko stracone. Podchwyciły biedny Internet media, zainteresowały się nim grube ryby. A podchwycony Internet oznacza podchwyconych szarych ludzi, w tym mnie i ciebie. Atomów tej wielkiej machiny, nazywanej przez postronnych Facebookiem. Atomy te, użytkownicy inaczej, uważają siebie za osobistości. Są zarejestrowani na portalu społecznościowym jako oni sami, nie w postaci pseudonimu, a imienia i nazwiska. FB daje poczucie własnej wartości, ale to tylko złudzenie.

WWWTak naprawdę na naszych oczach dokonuje się przenicowanie podstawowych wartości, którymi kierowali się ludzi sprzed ery internetowej. Inteligencja poszła w pizdu, bo każdego da się przekrzyczeć obrazkami z kwejka i cytatami Paolo Coelho, nawet członka MENSY. Liczy się za to fejm. Liczą się struny głosowe. Liczy się wysokość skoku. Bo w dzisiejszym świecie wygrywa ten, kto najgłośniej drze japę i bezczelnie wypycha się przed innych. Pieprzone trollowanie, 4chanowe wymysły. Zadławcie się wszyscy tym gównem, internetowi napinacze.

2
Pozwolisz, że wyrażę swoją opinię, nieco mniej poważną i nieco lżejszą? Jest tego trochę, tekst napisany dawno temu i też wulgaryzm czy dwa się może trafić...

Ostrzegam, że tekst jest bardzo długi i może okazać się nieco nudny. Zostaliście ostrzeżeni. Może też wydawać się, że nie wszystko dotyczy Facebooka - ale to mylne wrażenie. Wszystko obraca się wokół tego Portalu Ch(w)ały. ;)

26. stycznia 2011 r.
Jak to jest, że ludzie nie myślą? Znaczy – ja odnoszę takie wrażenie. Może też być gorzej – nie dość, że nie myślą, to zlecają myślenie za siebie algorytmom i programom komputerowym, którym daleko jeszcze do sztucznej inteligencji (choć już dawno mają za sobą stadium Prawdziwej Upierdliwości).

Otwieram skrzynkę mailową i co widzą moje piękne oczęta za grubymi szkłami okularów? Otóż widzą kilkanaście wiadomości poczty elektronicznej, z których jedna natychmiast rzuca się w oczy ponieważ jest oznaczona popularnie używanym znaczkiem jednego z największych portali społecznościowych. Facebook. Jest wszędzie. "Zobacz moje konto na Facebooku!" wrzeszczy do mnie tytuł maila. Otwieram wiadomość, albowiem adresat jest mi znany osobiście... w środku zaproszenie, żebym założył sobie konto na rzeczonym portalu i, dopiero wtedy, zobaczył profil nadawcy maila. No i co ja mam zrobić z taką wiadomością? Odpisać "Nie, dzięki, stary."? Popukać się w czoło i zignorować? A może iść w ustronne miejsce, zrobić zdjęcie swojej rzyci i przesłać w odpowiedzi na maila, jako załącznik, w tytule wiadomości wpisawszy zaś co następuje: "Zobacz zdjęcie mojego włochatego dupska!"?

Tak po prawdzie, ja jestem w równym stopniu zainteresowany przystąpieniem do kohorty czyichś wirtualnych znajomych bądź oglądaniem czyjegoś konta na portalu społecznościowymi w mniej więcej takim samym stopniu jak osoba, która wystosowała owo niestosowne zaproszenie, byłaby zainteresowana podziwianiem zdjęcia mojego tyłka. Pytam więc, wzorem starożytnych greków, Dia ti? Dlaczego? Czy naprawdę ludzie nie mają lepszych rzeczy do roboty niż wysyłanie idiotycznych wiadomości pocztą elektroniczną? I to nawet nie jest tak, że mogę sobie kliknąć w odpowiednim miejscu, zobaczę to całe konto, gwizdnę z podziwem pod nosem, a potem wrócę do swoich zobowiązań, być może lekko zniesmaczony, ale z nienaruszonym mniemaniem o rasie ludzkiej. O nie. Nie ma tak lekko. Wiadomość zachęca mnie, abym stał się częścią tego obłędu i założył sobie konto na Facebooku, jeżeli jeszcze nie mam – ale jakże to? nie mam i ośmielam się istnieć? – by dopiero potem móc obejrzeć konto osoby, od której nadszedł feralny e-mail. Jednak podziękuję i postoję – nie po to się z Facebooka wypisałem, by teraz do niego wracać. Nie dla mnie ta rozrywka, co można oczywiście interpretować jako "nie dla psa kiełbasa", gdzie kiełbasą jest Elitarny Facebook, ja zaś tylko pozbawionym gustu niewiernym psem. Hau. Hau-du-ju-du?

13. lutego 2011
Oto po raz kolejny w mym życiu przyszło mi skorzystać z usług Kreta – po obudzeniu się rankiem (w okolicach jedenastej, tak po prawdzie, ale co tam – dzień wolny to i można się wyspać) okazało się, że wanna jest zapchana i znajduje się w niej kilkadziesiąt litrów wody i spora ilość Czegoś Paskudnego – wynik działalności odtykającej podjętej przez mą dzielną współlokatorkę.

Coś Paskudnego nie wydawało się jakoś szczególnie rozmowne – nijak nie dało się przekonać do pokojowego odejścia – zaś próby przetykania odpływu przepychaczem spełzły na niczym (acz, na szczęście, nic posępnego i złowrogiego nie wypełzło z rur). Zasugerowałem zawezwanie Kreta, na co moja współlokatorka spojrzała na mnie jakbym postradał nie jedną, a co najmniej trzy klepki... i tak oto życie zatoczyło pełny krąg – kiedyś to ja zastanawiałem się po jaką cholerę wrzucać biedne, małe, aksamitnie czarne zwierzątko do odpływu i czy ono naprawdę zeżre zator, teraz zaś zrobił to ktoś inny.

Lata temu, na początku studiów, miałem do czynienia z zatkanym zlewem i mój ówczesny współlokator powiedział, że powinienem iść do sklepu po kreta. Bydlak nie chciał mi wyjaśnić o co dokładnie chodzi widząc moją pełną niezrozumienia minę i słysząc naiwne pytania – rzekł tylko, że ekspedientka w sklepie będzie wiedziała o co chodzi gdy powiem, że chcę kreta. Wyruszyłem zatem, podejrzewając jakąś Większą Konspirację – roiło mi się mianowicie, że na hasło "Poproszę kreta" pani sprzedawczyni zareaguje... hmm... w sumie to sam nie wiedziałem jak zareaguje, a przed oczyma wciąż stawał mi obraz słusznej wielkości kreta (mniej więcej równych gabarytów co wyrośnięty kot) wrzucanego do zlewu i natychmiastowo zajmującego się ryciem w tymże połączonym z konsumpcją odpadków i udrażnianiem rur. Cóż, rzeczywistość okazała się dalece bardziej prozaiczna, sam zaś Kret to po prostu płyn (bądź też granulki) do przepychania rur. W jednym się nie myliłem – Kret naprawdę żre. Jest środkiem mocno żrącym. Nie polecam do kanapek i sałatek.

Wracając – kret zagościł już w naszej wannie i obecnie czekamy, aż solidnie się rozpanoszy i zacznie Żreć. Trzymamy kciuki za powodzenie jego misji. Zaciekawiła mnie etykieta butli zawierającej w sobie Płynnego Kreta: nigdzie nie jest na niej napisane, że środka nie należy spożywać (jest tylko ostrzeżenie, że po polaniu sobie oczu Kretem może być cokolwiek nieprzyjemnie – acz to już zależy od tego, co kto lubi).

Co więcej, na przedniej etykiecie znajduje się informacja, że Kret ("Jedyny Prawdziwy", jak głosi druga część nazwy – widać z Kretami jest jak z Nieśmiertelnymi: "Może być tylko jeden"; jak spotykają się dwa Krety, walczą na śmierć i życie, a zwycięzca takiego pojedynku jest dwa razy bardziej żrący) otrzymał w roku 2009 "Laur Konsumenta". Nasuwa się pytanie – ktoś toto żre czy jak? No ja wiem niby, że konsument oznacza także osobę, która coś kupuje... ale co ja mogę, skojarzenie jest bardzo silne i wyobraźnia sama mnie ponosi na manowce: przed oczyma stają mi drinki na bazie Kreta oraz kanapki posypywane granulkami tegoż środka. Mmmm, pyszności...

Jest taka piosenka… "Czy ten pan i ta pani są w sobie zakochani?", pyta piosenkarz… Mnie nasunęło się właśnie inne, choć nieco spokrewnione z tymże, pytanie gdy sprawdziłem skrzynkę mailową dzisiaj. Czy ten pan i ta pani są trochę pojebani? Kto, znaczy? Ach, użytkownicy Facebooka, jak świat długi i szeroki…

Patrzę na skrzynkę, a tu pan, który omalże nie otrzymał zdjęcia mojego dupska kontratakuje – "Przypomnienie, XXXX zaprosił Cię do znajomych na Facebooku" głosi mocno niegramatyczny temat wiadomości. No zgłupiał chyba? Zaraz rozejrzę się za jakąś możliwością zablokowania dalszych wiadomości od niego – to przechodzi ludzkie pojęcie. Mam odczucia trochę podobne jak bohater jakiegoś horroru – za oknem czają się setki złych duchów/zombiaków/wampirów/innych niemiłych stworów i szepcą, ach, wciąż szepcą, mi do ucha "Dołącz do nas... doooołącz do nasssss...".

Ludzie, raczyliście zgłupieć albo też zamieniliście się na mózgi ze swoimi butami? Nie chcę konta na Facebooku (w niektórych kręgach – obejmujących w zasadzie tylko i wyłącznie moją skromną osobę – znanego jako Faecebook, jako że jest to znacznie trafniejsza nazwa) i już. To tak ciężko zrozumieć? Ponawianie co jakiś czas pytania i dodawanie do niego "Ale może jednak, co?" wcale tego stanu rzeczy nie zmienia.

"Facebook to wspaniałe miejsce, umożliwiające bycie w kontakcie ze znajomymi, dodawanie zdjęć i klipów wideo czy tworzenie wydarzeń. Ale najpierw musisz się przyłączyć! Zarejestruj się jeszcze dziś, aby utworzyć własny profil i kontaktować się ze znajomymi."

Ten cały Facebook to niesamowita rzecz! Pozwala być w kontakcie ze znajomymi – nie trzeba już sobie zawracać głowy dzwonieniem do nich czy też, broń Boże, organizowaniem spotkań z nimi – Facebook zatroszczy się o to za Ciebie, drogi użytkowniku, i sprawi, że będziesz w kontakcie ze swoimi znajomymi 24/7! Można także dodawać zdjęcia i klipy, acz wiadomość nie określa dokładnie, do czegóż to można je dodawać i w jakim celu. Ot, po prostu – można dodawać, jest super, dołącz do nasssss… I faktycznie, zaraz potem jest "Ale najpierw musisz się przyłączyć!" Czy ja mam jakiegoś rodzaju paranoję czy to ze światem jest coś nie tak? Znowu jak duchy zachęcające głównego bohatera horroru zza okna do stania się jednym z nich. Dołącz do nasssss… O, jest jeszcze coś – można "tworzyć wydarzenia". Niebywałe!

Facebook daje swoim użytkownikom niemalże boską moc i pozwala im na kształtowanie rzeczywistości i tworzenie wydarzeń! Można wywoływać i niwelować trzęsienia ziemi, powodować katastrofy lotnicze, wpływać na przebieg wojen i pomniejszych konfliktów zbrojnych… ach, to mnie prawie przekonuje do przyłączenia się. I jeszcze ta zachęta, żeby "zarejestrować się jeszcze dziś i kontaktować ze znajomymi". Kontaktuj się z nami. Stań się jednym z nas nie jutro, ani nie za rok – zrób to dziś! Dołącz do nasssss… stań się jednym z nassss… jesteśśśśmy przyszłośśśścią… taaaaak, Facebook…

Kret nie spełnił swoich obowiązków – czas udać się ponownie do sklepu i nabyć jego Starszego Brata. "Poznaj Pana Kreta", jak mawiał jeden mój znajomy wiele lat temu... w zupełnie innym kontekście zresztą. Otóż siedziałem sobie u niego w domu i czytałem jakąś książkę, on zaś pogrywał sobie na komputerze w stary symulator myśliwca. Misja, którą wykonywał była dość trudna i ciągłe porażki zaczynały już u niego wywoływać frustrację, która w końcu zamanifestowała się tym, że zniżył lot swojego myśliwca najbardziej jak się dało, obrócił maszynę kabiną do dołu i, ze złośliwym uśmiechem, wcisnął na klawiaturze przycisk odpowiadający za katapultowanie się. Myślał za pewne, że nikt go nie widzi i nie zapamięta jego sadystyczno-złośliwego uśmieszku oraz słów, które na długo utkwiły mi w pamięci skierowanych pod adresem Pana Pilota w sposób niewystarczający dobry spełniającego swe obowiązki. "Poznaj Pana Kreta," wysyczał ów znajomy przez zęby. I Lotnik poznał Pana Kreta. I stała się światłość.

Dołącz do nassss i poznaj Pana Kreta... a także wielu innych Panów i Pań... kreuj z nami rzeczywistość... jesteśśśśśmy przyszłością... ssss...
Ach, jest! Malutką czcionką w kolorze szarym, tak, aby treść była ledwo widoczna, na samym dole wiadomości, jest dopisek, że mogę zrezygnować z otrzymywania takiego rodzaju wiadomości. No cóż, zrezygnowałem. Przykro mi, ale nigdy nie będę jednym z wassss.

Edit - ancepa - A gdzie komentarz do tekstu autora?
Ostatnio zmieniony pt 21 paź 2011, 13:59 przez Mich'Ael, łącznie zmieniany 1 raz.
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?

3
W warstwę językową tekstu weryfikowanego (oraz drugiego, będącego... komentarzem?) wchodzić nie będę. Skupmy się na treści.
Primo - co to jest? Na prozę mi nie wygląda, bardziej jak publicystyka. Można publicystykę wrzucać na Wery? Zapisy Regulaminu znam, wydawało mi się, że nie, ale nawet jeśli - nie wypadałoby uprzedzić?
Secundo - treść obu tekstów jest niewątpliwie trafna. Prawdziwa. Drąży temat do sedna. Ale z drugiej strony jest też oczywista, niezbyt odkrywcza i banalna do bólu. I aż do bólu zębów zastanawiam się - czemuż obaj nie ignorujecie tego Fejsbuka, skoro Was tak drażni? Nie da się? Bo wiadomości i zaproszenia przychodzą? Masa innego spamu też i jakoś nikt się nie pochyla nad durnymi konferencjami naukowymi o niczym na Ukrainie albo nową siecią dystrybucji Viagry.
Tykacie się ciekawego tematu. Fantastycznego. Ale by pisać publicystykę, trzeba sięgnąć do głębszych przemyśleń. dostrzec dno i to niejedno. Dostrzec minusy ale i plusy. Wyciągnąć wnioski, zahaczyć o społeczny kontekst. Tekst weryfikowany jest nieskończony.
Rzuca zajawki zagadnień, przybija jednorazowe pieczątki tematów ale ich nie ekploatuje.
A więc ani to proza ani publicystyka.

4
Łomatko, to jest dział "Tu wrzuć tekst do zweryfikowania"? Ekhem... się zagapiłem, proszę o wybaczenie i w ogóle. Nie odniosłem się do samego tekstu... eee... bo do czego tu się niby odnosić? Wygląda mi to bardziej na felieton i co tu jest do weryfikowania? Opinia autora? Można się z nią zgadzać albo nie, ale nie widzę sensu zbytniego w poprawianiu tego, jak ktoś wyraża swoje poglądy...

Chyba, że mamy tu do czynienia z fikcją literacką i autor wcale żadnych SWOICH poglądów nie wyraża - ale nie wyglądało na to i z rozpędu uznałem, że ktoś po prostu wrzucił swój felieton. I dodałem swój, napisany kawałek czasu temu, niejako w odpowiedzi...

Pomyłeczka, kajam się i upraszam wybaczenia.
Kruger pisze:Primo - co to jest? Na prozę mi nie wygląda, bardziej jak publicystyka. Można publicystykę wrzucać na Wery?
No toż właśnie. Uznałem, że widocznie można...
Kruger pisze:I aż do bólu zębów zastanawiam się - czemuż obaj nie ignorujecie tego Fejsbuka, skoro Was tak drażni? Nie da się?
Otóż ignoruję właśnie, a mój tekst jest pisany nieco z przymrużeniem oka. Można z niego wyciągnąć wniosek, zgoła niepoprawny, że pałam nienawiścią do owego Facebooka i że zrobił mi jakąś krzywdę, wymordował rodzinę bądź zjadł ulubionego psa. Wręcz przeciwnie - jest mi zjawiskiem doskonale obojętnym, acz czasem sprawia, że uśmiecham się pod nosem. Bynajmniej nie z wyższością, że oto jestem lepszy, bo nie mam konta na facebooku - raczej ze zwyczajną wesołością. Tekst dotyka kwestii oczywistych bo i takie jego założenie - ot, lekko rubaszny felietonik przedstawiający nie-do-końca-poważne poglądy autora.
Kruger pisze:Nie da się? Bo wiadomości i zaproszenia przychodzą?
Już nie przychodzą. Dość pogrzebać trochę i daje się to wyłączyć. :)
Kruger pisze:Ale by pisać publicystykę, trzeba sięgnąć do głębszych przemyśleń. dostrzec dno i to niejedno.
Śmiem się nie zgodzić. By pisać publicystykę, wypadałoby (tylko i wyłącznie moim zdaniem):
a) mieć własne zdanie na dany temat, oraz
b) umieć pisać (i czytać).

Do niczego sięgać nie trzeba i nie jest także koniecznym chodzenie wyprostowanym tam, gdzie inni na kolanach i łamanie tego, czego rozum nie złamie. Znaczy - mnie się owo sięganie nie wydaje koniecznym. Mam coś do powiedzenia, zabawną anegdotkę do przekazania w formie (pseudo)felietonu? Robię to. I nikt mi nie wmówi, że to nie jest publicystyka (z powodzeniem może mi próbować wmówić natomiast, że nie jest to proza, acz i wtedy mógłbym argumentować, że i owszem, jest to proza życia).

[ Dodano: Pon 24 Paź, 2011 ]
A, żeby nie było, że tylko i wyłącznie spamuje - ustosunkuję się do oryginalnego tekstu by spankie:

bardzo toto chaotyczne, skaczesz z tematu na temat jak pszczółka z kwiatka na kawiatek, ale, inaczej niż pszczółka, nie zapylasz umysłu czytelnika i nie budzisz głębszej refleksji w tymże. Refleksja dalej sobie smacznie śpi i pochrapuje, przewracając się z refleksyjnego boku na drugi bok, a tu nagle felieton (czy co to tam jest) kończy się i zadek zbity... Plus to, że za dużo wulgaryzmów jak na mój skromny gust - zwłaszcza ów napisany Wielkimi Literami jawi mi się jako coś całkowicie zbędnego.

Tak poza tym - nie ma tu czego weryfikować...
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?

5
Mich'Ael pisze:
Kruger pisze:Ale by pisać publicystykę, trzeba sięgnąć do głębszych przemyśleń. dostrzec dno i to niejedno.
Śmiem się nie zgodzić. By pisać publicystykę, wypadałoby (tylko i wyłącznie moim zdaniem):
a) mieć własne zdanie na dany temat, oraz
b) umieć pisać (i czytać).

Do niczego sięgać nie trzeba i nie jest także koniecznym chodzenie wyprostowanym tam, gdzie inni na kolanach i łamanie tego, czego rozum nie złamie. Znaczy - mnie się owo sięganie nie wydaje koniecznym. Mam coś do powiedzenia, zabawną anegdotkę do przekazania w formie (pseudo)felietonu? Robię to. I nikt mi nie wmówi, że to nie jest publicystyka (z powodzeniem może mi próbować wmówić natomiast, że nie jest to proza, acz i wtedy mógłbym argumentować, że i owszem, jest to proza życia).

To tak łądnie brzmi, że wcale nie trzeba chodzić wprostowanym gdy inni na kolanach, ale to jest sofistyka, ucieczka od sedna tematu.
A sedno jest takie, jak ująłem to wyżej - do felietonu trzeba z jakimś przemyśleniem, refleksją. Felieton, w którym umiejący pisać autor przedstawia jedynie własne zdanie (pochlebne lub nie) dla danego zjawiska, to nie felieton tylko blogger. Od felietonu oczekuję, że autor pokaże mi zjawisko, wyjawi złe i dobre jego strony i ujawni refleksję na ten temat. A skoro refleksję, to mam nadzieję - jakąś głębszą :) Taką, że i ja się zastanowię nad tym zjawiskiem i jego cechami i sam do jakiejś refleksji dojdę.
I sam to, Mich'Ael, potwierdzasz przecząc swym poprzednim słowom:
Mich'Ael pisze:bardzo toto chaotyczne, skaczesz z tematu na temat jak pszczółka z kwiatka na kawiatek, ale, inaczej niż pszczółka, nie zapylasz umysłu czytelnika i nie budzisz głębszej refleksji w tymże. Refleksja dalej sobie smacznie śpi i pochrapuje, przewracając się z refleksyjnego boku na drugi bok, a tu nagle felieton (czy co to tam jest) kończy się i zadek zbity... Plus to, że za dużo wulgaryzmów jak na mój skromny gust - zwłaszcza ów napisany Wielkimi Literami jawi mi się jako coś całkowicie zbędnego.

Tak poza tym - nie ma tu czego weryfikować...

6
Kruger pisze:To tak łądnie brzmi, że wcale nie trzeba chodzić wprostowanym gdy inni na kolanach, ale to jest sofistyka, ucieczka od sedna tematu.
A gdzie tam, po prostu ładny cytat, wrzucony żeby zaszpanować oczytaniem i ogólną zarąbistością. ;)
Kruger pisze:A sedno jest takie, jak ująłem to wyżej - do felietonu trzeba z jakimś przemyśleniem, refleksją. Felieton, w którym umiejący pisać autor przedstawia jedynie własne zdanie (pochlebne lub nie) dla danego zjawiska, to nie felieton tylko blogger.
Hmm... hmm... możesz mieć rację. Błeee, jestem bloggerem. <gardzi sobą>
Kruger pisze:I sam to, Mich'Ael, potwierdzasz przecząc swym poprzednim słowom:
Skwitowałbym to jak Walt Whitman, ale co tam. Otóż nie przeczę sobie. W tym konkretnym utworze uderza we mnie to, ze jest dużo przeklinania, ale mało treści. Natomiast tak w ogóle - wydaje mi się, że feletion wcale nie musi przedstawiać wszystkich za i przeciw. To nie jest licealna rozprawka. Ja z chęcią przeczytam felietion, który nie pokazuje mi wszelkich wad i zalet danej rzeczy, ale który jest dobrze napisany i, co dla mnie najważniejsze, zabawny. Lubię się uśmiechać, przynajmniej od czasu do czasu. Tak więc: według mnie, w tym konkretnym dziele by spankie brakuje jakiegokolwiek przemyślenia (w moim chyba też), ale w moim przypadku mi to zupełnie nie przeszkadza (narcyzm czy jak?), natomiast w przypadku dziełka kogoś innego - owszem, przeszkadza.

Do I contradict myself? Very well then, I contradict myself... No i jednak ten Whitman. ;)

Tuszę, że spankiemu brak treści moralizatorskich w jego dziele nie przeszkadza uważać go za moralizatorstwo (vide temat wątka), ale mogę się mylić.
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?

7
Za i przeciw to tylko przykład jednej z metod podejścia do tematu. Ale przykład dobry. Bo jeśli czyta się felieton, w którym autor jedynie "jedzie" po zagadnieniu, choćby i z zabawnymi paralelami itp. - to mamy do czynienia tylko z wylaniem żalu, a nie z reflaksją, o której sam piszesz.
Ale fakt faktem, tekstu nie ma co weryfikować. Wpadliśmy w pułapkę gdybania o istocie czegoś, co nas tu w ogóle nie powinno interesować.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Dziennikarstwo i publicystyka”

cron