Czaty, blogi i forumy

1
Uchodziłem za książkowego mola. Wertowałem wszystko, co wydrukowano. Nie przepuściłem żadnego teksu. Nawet mandaty i miłosne liściki od urzędników, sylabizowałem bez wytchnienia. Teraz jednak porzuciłem przestarzałe upodobania i zostałem - molem internetowym. Nałogowcem.

Nie jestem zgorzkniałym zgredem. Garnę się do ludzi i lubię sobie z nimi pogadać, zagrandzić nieraz, rozruszać szare komórki też. Z tych to powodów zdobyłem się na odwagę, wlazłem na tlenowy czat i pod pseudonimem zacząłem eksperymentalną wędrówkę po tamtejszych pokojach.

A jest gdzie zaglądać, co zwiedzać, z kim gawędzić. Odwiedziłem większość z nich, do niewielu jednak powracałem po raz drugi. Bywają więc pokoje wulgarne, płytkie, przeznaczone dla subtelnych na opak, dla młodych jeszcze, lecz już prykowatych sex fanów.

Pokoje te są piwnicami dla dziwolągów, dla balangowiczów zajętych wyłącznie sobą i swoimi miałkimi przeżyciami, są dla dziewczyn i chłopców bujających się od imprezki do imprezki, dla luzaków pędzących przez hecny świat do szczęścia po trupach.

Żyją jak ludzie odseparowani od świata istniejącego naprawdę. Ulegają naiwnemu przekonaniu, że odnaleźli azyl, klasztor, barierę chroniącą ich przed kłamstwem, obłudą, przywdziewaniem min wymaganych w pracy, w domu, na tak zwanym łonie rodziny. Sieć jest ich namiastką wolności. Zborem dla jednakowych indywidualistów udających, że są unikatami. Wpadają w niej z deszczu pod rynnę i lądują we własnej zasadzce: upragnione życie w anonimowości okazuje się iluzją.

Zamiast spokoju i emocjonalnego wyciszenia, dostarcza im frustrację, niecierpliwość i sarkastyczny śmiech. Niektórzy gospodarze erotycznych pakamer są programowo niekomunikatywni, opryskliwi bez najmniejszego powodu, z góry nastawieni nieżyczliwie, wrogo, przepojeni zgryźliwym jadem. Trudno do nich dotrzeć, a czasami nie trzeba nawet.

Lecz na mojej liście znalazły się szczególnie mi odpowiadające. Polubiłem w nich być. Były to pokoje tematyczne, poświęcone np. literaturze. Np. Czwartek należał do dni przeznaczonych na spotkania z poezją, do dni zajętych rozważaniami pogłębionymi o myśli ludzi wielkich i nietuzinkowych.

Przyznać muszę, że ilekroć tam zaglądałem, ogarniało mnie wzruszenie. Serce mi rosło, rosła też wiara w przyszłość, ponieważ na własne oczy mogłem przekonać się, że wbrew powszechnej opinii, nie jest tak źle z dzisiejszą młodzieżą. A w innych znajdowałem facetów rozdzielających wirtualne kuksańce i żartobliwe napomnienia. Znalazłem tam też zblazowanego mruka obwieszczającego poddanym, co i w jaki sposób należy myśleć, a o co nie warto kruszyć kopii. Jednak ten sam kacyk, bufon, szyderca i złośliwiec na ogóle, okazywał się Człowiekiem Uczuciowym na priv.
***
Naprzód badałem miejsce i milczałem zawzięcie udając turystę o gołębim sercu, obserwując, jak przebiega rozmowa, kto z kim i na jaki temat. Ale na czacie jest zwyczaj, że gościa witają i to jest koniec błogiego podglądania, i to jest najwyższy czas, by zabrać głos, ujawnić się, i, by nie wyjść na gbura, włączyć się do gadki.

Witanie dotyczy gościa zjawiającego się w pokoju po raz pierwszy, albo takiego, który został uznany za równiachę, swojaka, tubylca znanego jak łysy koń. Jeżeli do wnętrza zagląda jakiś nudziarz, kwaśna safanduła, lub spierniczały mentor obdarzony brakiem humoru, naraża się na niebezpieczeństwo utraty zainteresowania swoją zrzędliwą osobowością i albo jest traktowany jak zło konieczne, albo z lubością i premedytacją niszczony jest przy każdej próbie kulawej odzywki ni w pięć, ni w dziewięć.

Jednakże z tym włączaniem się bywa rozmaicie. Człowiekowi takiemu jak ja, czyli zagubionemu w labiryntach współczesności, czyli myślącemu za pomocą przedpotopowej logiki, dane jest przeżyć percepcyjny szok i trudno mi było połapać się, w czym rzecz. Używany tu język był odmienny od mojego. Nie rozumiałem co najmniej połowy wypowiadanych słów, ale czy mogłem powiedzieć, że jest gorszy? Nie. A gdy szok przeminął i w miarę przebywania wśród gadkowiczów oswajałem się z ich mową, zaczęła wciągać mnie tamtejsza atmosfera.

Znośnie jest, gdy dialoguje ze sobą mało osób. Dwie, góra trzy. Rozmowa wtedy przebiega potoczyście, jest sensowna, wartka, trzyma się tematu. Pytania i odpowiedzi padają błyskawicznie. Cios, odskok i riposta. Jak w szermierce. Zdania są krótkie, urywane, czasami złośliwe, ostre, dosadne, a czasami takie sobie: zaspane i niemrawe. Rytm ich jest zmienny, kapryśny, zależny od tematu, a także od nastroju czatujących. Momentami gwałtowny jest i ożywiony, a momentami gnuśny, przerywany długimi, zniechęcającymi pauzami.

Przeważnie jednak rozmówców jest więcej i wtedy nie ma czasu na zdrowy rozsądek, bo do dyskusji wkrada się bałagan, rejwach. Zdania są nadal lapidarne, lecz ogólny galimatias powoduje, że przypominają one teraz oderwane od wątków, jakieś enigmatyczne chrząknięcia i szczekliwe pomruki upstrzone łamaną angielszczyzną.

Są to raczej substytuty rozmów, ich zarysy, szkice, wstępy bez epilogu, zapowiedzi bez dalszego ciągu. Ciężko wyczuć, dla kogo są przeznaczone, ciężko więc poznać ich podskórny, tajemniczy sens, rozkoszować się ich lotnością, ironią, czy puentą. Daremnie by czekać na rozwinięcie i wysublimowanie myśli. Kończą się w miejscach niespodziewanych.

Nikt nie panuje nad zbiorowym chaosem, nikt nie stara się go ujarzmić, uporządkować, sprowadzić do normalnego poziomu, czyli do rozmowy, w której wiadomo, do czego się zmierza. Obowiązuje tu zasada tolerancji i swobody wypowiedzi. Obowiązuje tu beztroska, nie ma dyrygenta, reżysera, każdy chce być dla siebie indywidualnością, oryginałem, swoim osobistym guru. Każdy mówi co chce i jak chce. Wypowiada się, jak umie. Nikomu niczego błędnego nie można wytknąć, bo, każdy ma prawo do błądzenia, a tym samym do prezentowania własnych poglądów.

Niekiedy, podczas dyskusji odnosiłem wrażenie, że internetowa wolność jest wolnością od sensu. Moje nieprzyzwyczajone i niewprawne oko nie nadążało za zmianami sytuacyjnymi. A co dopiero za ich właściwym zrozumieniem. Podejrzewam jednak, że nikomu z nałogowców czatowania na ogóle, nie zależy zrozumieniu. Raczej na potwierdzeniu swojego istnienia. Patrzcie i akceptujcie, oto ja i moje poglądy, wszelako patrzcie na mnie bez zastrzeżeń, bierzcie mnie takim, jakim się wam przedstawiam, a nie takim, jakim jestem na co dzień, prywatnie, w realu, poza estradą.

Reszta jest poufna, zastrzeżona do zwierzeń w pokoju prywatnym, gdyż takie są reguły tlenowej gry. Bo to gra, gra w konstruowanie osobowości innej od tej, którą dysponujemy w życiu na jawie. To gra w nakładanie masek, maskarada jeleni na rykowisku, gra toczona w umownej garderobie, w salonie do charakterologicznego makijażu, to ucieczka od rzeczywistości, obrona przed nią i gorączkowa zabawa w luz.

W pokojach prywatnych (priv) natomiast, panuje zupełnie inna atmosfera, panują tu dogodne warunki do kameralnych i nieoficjalnych zwierzeń. Nie ma tu mowy o robieniu min, nakładaniu gombrowiczowskiej gęby lub o szpanowaniu. Szuka się w nich ratunku, pomocy, potwierdzenia swoich problemów, a czasem ich zaprzeczenia. Można w nich pogadać szczere, do rzeczy i od serca, można w nich odetchnąć zwyczajnością. Ludzie są mili, serdeczni, otwarci nie tylko na słuchanie swojego tokowania, ale i na człowieka mówiącego do nich. Okazuje się, że są wrażliwi, delikatni, nie są pyszałkami i egoistami, że wiedzą, co dobre, a co złe. Ulepieni z normalności, utkani z nadziei, bólu i rozczarowań, mają pragnienia i oczekiwania.
***
Dzisiaj, czyli po wielu miesiącach sieciowego ząbkowania, napisałbym ten tekst inaczej; dodałbym co nieco o moich wędrówkach przez blogi. A także o specyficznej etykiecie.

W Internecie panuje wolność słowa. Niestety, wolność jest tu utożsamiona z dowolnością. Każdy może być kimś, kim nie jest, kimś, kim pragnąłby być. Wątły astmatyk przedstawia się jako bywalec niejednej siłowni, paralityk występuje tu w roli szybkobiegacza, w roli muskularnego dresiarza z kolczykiem w pępku: odstawia uduchowionego pieszczoszka, mimozę i rozkoszną blondynkę unurzaną w wypomadowanych przeżyciach.

Jest anonimowy, a to znaczy, że myśli, iż jest bezkarny. Kto więc ma gwałtowną ochotę być literatem, nawiedzonym prorokiem, szanowanym katechetą dla satanistów i komu doskwiera powszechne niezrozumienie w realu, ten zakłada w Internecie własną stronę i obwieszcza pt. publice, co mu się tłucze po szarych komórkach. Przyjmuje zmyłkową postawę człowieka niezależnego wobec świata uznanych twórców, człowieka, któremu zwisa i powiewa, co inni ludzie sądzą o jego postach. A sądzą rozmaicie. Wyrażane przez nich poglądy często są skrajnie prymitywne, sprzeczne z dobrym smakiem, jak w tekstach o pompatycznym zadęciu: anarchistycznym lub rasistowskim.

Uwolnione z norm etycznych, pisane polskpodobną polszczyzną, oderwane od rozsądku, zastępują autorowi takiego bloga - czarodziejskie zwierciadełko, które nie mówi mu prawdy o tym, jaki jest, lecz wpędza go w samo - zachwyt. Recenzje, przeważnie paru zdaniowe komentarze, są tu jednak niezbędne, gdyż „mechanizm" pisania jest obustronny. Potencjalny artysta pisze i gdy wrzuci swój tekst w cyberkosmos, musi liczyć się z reakcją czytelnika. Z reakcją nieraz kąśliwą, zanadto krzywdzącą, nie zawsze na temat, nagryzmoloną przez naburmuszonego grafomana, od których to tekstów można dostać mózgopląsu.
Marek Jastrząb (Owsianko) https://studioopinii.pl/dzia%C5%82/feli ... N9tKoJZNoo

nieważne, co mówisz. Ważne, co robisz.

2
Analiza tematu - bezcenne.

Nie jest to ironia, przeczytałem i naprawdę twierdzę, że było warto.
Żyją jak ludzie odseparowani od świata istniejącego naprawdę.
Ten wirtualny świat też istnieje. On istnieje naprawdę. Ten wirtualny świat, to prawdziwy stan ludzkich umysłów tyle, że percepcja prawdy, czy wyciąganie wniosków, odbywa się na trochę innych zasadach. Sam zauważyłeś i opisałeś szczegółowo, jak łatwo uniknąć blichtru, bezsensownej gonitwy myśli, zawiści ludzkiej i pychy - wystarczy jedno kliknięcie. W realu (tym materialnym) niekiedy ciężko jest uwolnić się od kogoś, kto pragnie abyś go zauważył lub docenił. Jeszcze trudniej jest uniknąć towarzystwa tych, którzy za wszelką cenę ustawiają siebie i Ciebie w jakiejśtam hierarchii dbając, abyś stał na drabince o jeden szczebel niżej.
Ulegają naiwnemu przekonaniu, że odnaleźli azyl,
Ja myślę, że oni jednak odnaleźli swój azyl. Niejednokrotnie, ten azyl okazał się lepszy od innych form ucieczki.

* * *

Na koncepcje forum względnie czata warto spojrzeć z antycznej perspektywy. Kiedyś, dwa i pół tysiąca lat temu, internet nazywał się Agora. Były tam (a jakże) portale, fora dyskusyjne, można było umówić się na czata, można było dostać ostrzeżenie a nawet bana. Zgadzam się, że czatowanie bez możliwości spojrzenia rozmówcy w oczy zmienia sporo. Ban również inną ma formę. W sposobach banowania dostrzegam jednak same zalety. Dzisiaj wyświetla Ci się jakiś znaczek lub komunikat i tyle. Przed wiekami, gość musiał napić się cykuty. Powoli funkcjonujące archiwa, słabo indeksowane bazy danych i brak protokołu TCP/IP, zapewniał wspominaną w Twoim artykule, jako taką anonimowość. Z zalewem pornografii, tandety i wszystkiego tego, czego doświadczamy dzisiaj, borykali się - po skutkach sądząc - w podobnym stopniu, co nam współcześni.

Piszę to wszystko, aby zaznaczyć jak bardzo współczesne, elektorniczno-bitowe formy kontaktów międzyludzkich przypominają te, używane od zawsze. Piszę, bo wydaje mi się, że cała wirtualna rzeczywistość jest odzwierciedleniem, ludzkich potrzeb i ludzkiej, niezmiennej natury. Można kraść i kochać, można się nienawidzieć, piękno pokazać temu, który jeszcze nie dostrzega. Można wirtualnie pożądać czy szpiegować bliźniego swego. Tak samo jak dwadzieścia wieków temu.

3
Powstaje pytanie, czy przedstawiciele naszego gatunku są przystosowani (biologicznie oraz społecznie) do ciągłych wzajemnych kontaktów bez widzenia i słyszenia rozmówców. Dla wieku osób taka forma staje się już dominująca. Skali tego zjawiska nie można porównać nawet do intensywnej aktywności epistolarnej niektórych ludzi z wcześniejszych epok.
"Właściwie było to jedno z tych miejsc, które istnieją wyłącznie po to, żeby ktoś mógł z nich pochodzić." - T. Pratchett

Double-Edged (S)words

4
tempora mutantur... mawiał pewien cesarz. Potem, jak wynika ze żródeł, dodał, że my się również zmieniamy. Zawsze w to wątpiłem. Mój tekst powyżej, podyktowany był w znacznej mierze przekonaniem, że homo-niekiedy-sapiens jest bardzo odporny na zmiany. Kocha i nienawidzi tak samo jak przed wiekami. Kiedy dostanie wolność wyboru i jednocześnie prawodawca weżmie go za mordę, będzie się rozwijał. W sytuacji odwrotnej... lepiej nie mówić. Internet i współczesne formy komunikacji, o których Pan Owsianko łaskaw był napisać, pozwalają dostrzec problem w całej krasie. Wystarczy porównać z tym, co drzewiej bywało.
czy przedstawiciele naszego gatunku są przystosowani
Wydaje mi się, że nie są, jednak (niestety) jesteśmy świadkami procesu przystosowawczego. Ewolucja tyle, że szybka. Mamy do czynienia ze zmianami ilościowymi, nie jakościowymi. Wszystko już było i protokół TCP/IP zmienił mniej, niż twierdzą ci, którzy technologią się zachłysnęli.
Skali tego zjawiska nie można porównać nawet do intensywnej aktywności epistolarnej niektórych ludzi z wcześniejszych epok.
Coraz rzadziej będziemy czytać z czyjegoś spojrzenia, coraz częściej będziemy odwracać wzrok od spraw ważnych. "Jeżeli czegoś nie ma w Internecie, to znaczy, że nie ma w ogóle" - trudno o bardziej symptomatyczny, a jednocześnie bardziej złowrogi slogan. Mam kilka rzeczy, których nie ma w internecie. To są te, najwięcej dla mnie warte. Mimo wszystko Tempora mutantur. W końcu coraz mniej ludzi będzie dochodzić do wniosku, że obraz na ekranie monitora nie jest w stanie zastąpić tego czegoś...

No właśnie... czego?
Ostatnio zmieniony wt 21 sty 2014, 22:45 przez szczepantrzeszc, łącznie zmieniany 2 razy.

6
szczepantrzeszc pisze:Ewolucja tyle, że szybka.
A gucio prawda. Nie ma czegoś takiego. Biologia jest za trybem/przeciętnym poziomem/stylem życia człowieka bardzo często do tyłu (i może chwała Bogu), a w kontekście życia w cyber przestrzeni (lub nawet jego namiastek, na które Owsianko, jak zwykle, się zżymał) to już całkiem. Przecież nie trzeba szukać w tak egzotycznych jak Japonia lub Korea krajach przykładów ludzi, którzy dziś najchętniej zrezygnowaliby z powłoki cielesnej na rzecz istnienia jako chmura megabitów, albo coś jeszcze bardziej, dla takiego jak ja laika informatycznego, abstrakcyjnego. Tyle, że się nie da (przynajmniej do chwili gdy nie umożliwi tego technologia, nie ewolucja). Więc jakie przystosowanie?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Dziennikarstwo i publicystyka”