Deszcz. Nie wiem czemu, ale zawsze lubiłam deszcz. Lubiłam, kiedy słychać było odgłos uderzających o ziemię kropli, lubiłam kiedy spływał po szybie a każda kropla tworzyła własną drogę. Deszcz o każdej porze roku był inny. W zimie kiedy spadł na ziemię zamarzał i tworzył gładkie tafle, po których wesoło i z piskiem ślizgały się dzieci. W lecie dawały ukojenie popękanej ziemi. Na wiosnę, kiedy tylko spadł, można było wyczuć ten zapach, który zwiastował że zaraz wszystko się zazieleni. Na jesień był pięknym tłem dla różnokolorowych liści. Nie pamiętam żebym kiedykolwiek powiedziała, że „deszcz mi się nie podoba”. Podobał mi się tak, jak pierwsze promienie słońca nad ranem i jego ostatnie promienie wieczorem. Podobał mi się jak szum strumyku i szelest liści w koronach drzew. Może podobał mi się też dla tego, że kiedy podnosiłam głowę i deszcz kapał na moją twarz, nie było widać łez spływających po policzkach. Lubiłam patrzeć na ten świat za kurtyną z deszczu. W tedy nie wydawał się taki zwykły. Lubiłam też, kiedy deszcz przestał padać i chmury powoli odstępowały miejsce słońcu. Uwielbiałam w tedy patrzeć na mokre liście, trawę, kałuże iskrzące się w blasku słońca. Wyglądały w tedy jak posypane malutkimi diamencikami które błyszczały i zdawał się krzyczeć „Popatrz na mnie, chociaż przez chwilę!”. Hipnotyzowały mnie, sprawiały że przez chwilę mogłam poczuć, że naokoło mnie wszystko żyje. Kiedy byłam mała, pamiętam że kiedy tylko widziałam że zanosi się na deszcz, spoglądałam na mamę swoimi dużymi brązowymi oczami a ona wiedziała. Delikatnie się uśmiechała, ubierała mi mój ulubiony zielony płaszczyk i szłyśmy na spacer. Mijający nas ludzie śpieszyli się, biegali i zasłaniali się przed deszczem a my… my szłyśmy powoli, trzymając się za ręce i podziwiając piękno deszczu. Byłyśmy wtedy oddzielone niewidzialnym murem od innych. Szłyśmy alejkami po parku aż dochodziłyśmy do małego jeziorka i potrafiłyśmy stać tam wiele, wiele czasu i po prostu patrzeć jak deszcz odbija się od powierzchni wody tworząc miliony kół. Nie rozmawiałyśmy ze sobą, po prostu trzymałyśmy się za ręce i chłonęłyśmy tą piękną chwilę. Kochałam deszcz, tak jak kochałam swoją matkę. Nie pamiętam żeby kiedykolwiek odmówiła mi spaceru podczas deszczu, żeby na mnie nakrzyczała lub uderzyła mnie. Nie, ona zawsze się uśmiechała, delikatnie brała mnie za rękę i chroniła przed całym złem świata. Uwielbiałam kiedy się uśmiechała. Czułam że nie może ona być człowiekiem. Była zbyt eteryczna, delikatna i piękna. Czasem kiedy przyglądałam się jej w deszczu wyglądała jakby deszcz rozmazywał ją, jakby ona należała do tego deszczu i on chciał żeby wróciła. To były nieliczne chwile kiedy bałam się że mama mnie zostawi. Chwytałam ją mocniej za dłoń i chociaż czasem ręka musiała jej drętwieć, nie puszczała mnie, nie skarżyła. Była gotowa zrobić dla mnie wszystko. Pamiętam jej każdy szczegół. Długie, złote włosy które mieniły się kolorem miedzi. Delikatne jak u elfa rysy twarzy. Duże, bursztynowe oczy obramowane długimi, delikatnie podkręconymi na końcu rzęsami. Prosty, niewielki nos i usta zawsze układające się w uśmiech. Była szczupła, naprawdę szczupła, co tylko dodawało jej wyglądu elfa. Wysoka o pięknych dłoniach z długimi i chudymi palcami zakończonymi wypielęgnowanymi paznokciami. Była młoda i naprawdę piękna. Tylko ona wiedziała bez pytania o co mi chodzi, wystarczyło że spojrzała mi głęboko w oczy i już wiedziała. Wiedziała dlaczego płaczę, wiedziała dlaczego jestem smutna lub dlaczego się boję. I kiedy już wiedziała, brała mnie na kolana i z uśmiechem patrzyła w mi w oczy. Kochałam w niej wszystko ale najbardziej ten uśmiech. Uśmiech, który emanował radością i opatrywał najgorsze rany. Uśmiech który działał jak lek na wszystkie smutki. To był uśmiech mojej mamy. Jednak nagle przestałam widzieć ten uśmiech. Przestałam widzieć cokolwiek, co kochałam w mojej mamie. Jeden dzień, jedna chwila i wszystko się skończyło. Nie chodziłam już z nią na spacer, nie trzymała mnie za rękę, nie patrzyła mi w oczy, nie podziwiałyśmy razem kropli deszczu. Nagle zostało odebrane mi to, co kochałam i pragnęłam by zostało na wieczność. Wieczorami leżałam sama w łóżku. Już nie było tych dłoni które przykrywały mnie kołdrą. Nie było tego głosu który szeptał słowa na dobranoc i nie było tych ust które delikatnie całowały moje czoło przed zaśnięciem. Płakałam. Przez pierwsze miesiące płakałam co noc. Potem już tylko leżałam i czekałam na sen. Mijały lata a ja wciąż miałam obraz swojej matki tak wyraźny jakby nigdy nie odeszła. Zamieszkałam w małym domku na wsi, blisko wzgórz. Wzgórza pięknie wyglądały na tle deszczu. Były magiczne i przyciągały mój wzrok. Pewnego ranka obudziłam się zaraz o świcie. Obudził mnie dźwięk obijającego się o szybę deszczu. Wstałam i podeszłam do okna. Moja dłoń powoli powędrowała do szyby i zatrzymała się na niej. Stałam tak z ręką na szybie i patrzyłam jak coraz mocniej zaczyna padać. Czułam jakby za tą szybą stała Ona jednak właśnie ta szyba nas oddzielała. Ona należała do deszczu, ja do tego świata. Nie pamiętam nawet kiedy wyszłam z domu. Tak jak stałam, w krótkich spodniach i długiej, sięgającej kolan jedwabnej koszuli koloru turkusu. Wyszłam do ogrodu a potem skierowałam się ścieżką w stronę wzgórz. Szłam i choć od deszczu byłam cała mokra a nagie stopy były zabłocone, nie przeszkadzało mi to. Przeciwnie. Czułam się szczęśliwa. Pierwszy raz od śmierci mojej mamy, od tych wszystkich lat czułam się szczęśliwa chociaż nie wiedziałam czemu. Nie pamiętam bym spotkała kogoś po drodze z resztą, myślę że nawet nie zwracałam na to uwagi. Było jeszcze bardzo wcześnie a ja mieszkałam najbliżej wzgórz. Szłam i szłam przed siebie nie do końca wiedząc jaki jest cel mojej podróży. Nagle zatrzymałam się. Przede mną rozpościerał się widok na odległe doliny i góry w oddali. Byłam na miejscu, na wzgórzach. Czułam się że wcale nie jestem sama, czułam że gdybym się tylko odwróciła, napotkałabym te cudowne bursztynowe oczy i uśmiech. Każda kropla która spadała na moje gołe ramiona była jak dotyk mojej matki. Ona należała do deszczu. Ona była deszczem. Stałam i stałam i nie liczyłam czasu. Patrzyłam tylko przed siebie. Usłyszałam za sobą cichy szelest i już wiedziałam. Uśmiechnęłam się a łzy zlały się z kroplami deszczu na mojej twarzy. Deszcz padał już długo, byłam cała mokra jednak nie czułam tego. Czułam ciepło i radość.
- Deszcz nie jest zły. Nie wiem dlaczego ludzie tak bardzo go nienawidzą. Co z tego że zmoczy nas kiedy zaskoczy nas na pustej, odsłoniętej drodze? Deszcz jest piękny, trzeba tylko trochę cierpliwości żeby to zrozumieć, żeby go poznać. - Uśmiechnęłam się i podniosłam głowę do góry. Deszcz już tylko lekko kropił a słońce spoglądało nieśmiało zza chmur. Daleko, daleko gdzieś przede mną powstała tęcza. Pierwsze promyki oświetliły moją twarz a ja chętnie chłonęłam jego ciepło. Odwróciłam się i ponownie uśmiechnęłam. -Prawda? Mamo.
Wspomnienia deszczu
1Zamiast myśleć podczas walki: „Boję się zabić” – myśl: „Posiekam cię”... gdy kogoś chronisz, nie myśl: „Boję się, że nie ochronię ich” – myśl: „Obronię was!”... zamiast, gdy unikasz ciosu, myśleć: „Nie uda mi się, nie umknę” – myśl: „Mogę być pocięty”