on

1
on

Czasem zda się widzę,
Go jak ucieka.
Widzę swoją twarz w nim,
A on ucieka,
Widzę jego plecy,
To moje plecy! A on,
Odwraca się i ucieka.
Tam gdzie nie stoję ja.
Tam gdzie nie złapię go ja.
Tam gdzie nie myślę ja.
Tam gdzie nie dogonię go ja.

Hej ty! Ja to nie ty! Kto ty? Stój!
On uciekł. Zniknął.
Do zobaczenia. Sayonara.

Piszę.
Jestem jak murarz.
Muruję człowieka.
Cegłówka i cegłówka.
To stopy dwie.
Potem zaprawa by trzymało się.
Rosnę. Muruję na metr osiemdziesiąt dwa.
Mniej więcej.
Doklejam włosy i oczy ciemne.
Włosy długości średniej.
Twarz krągła, nos znaczny.
Wszystkie cegłówki pasują mniej więcej.
Siedzi.
Nie skacze, ani nie biega.
Ani nie biega, i nie siedzi.
Widzisz mnie?

Piszę.
I myślę o karpatce.
O… o… takiej… Mniej więcej.
Nie myślę o serniku czy o makowcu.
Ani o makowcu i o serniku.
I już na pewno nie myślę już o karpatce.
Znów tak. Piszę…
Unless I grip the sword
I cannot protect you,

While grippinig the sword
I cannot embrace you...
ODPOWIEDZ

Wróć do „Poezja biała”