powrót

1
Wracasz zblazowany nad ranem, wypluty z orbity
zdrowego rozsądku starasz się jeszcze konweniować!
I robisz to tak, jak płot, ławka, tynk na murach,
świerszcze, czy ptak. Czasem jak piana na morskiej fali,
czy szum samochodów gdzieś na krajówce.

Ulica rozkracza się jak Morze Czerwone, jak dziwka
z ulicy św. Józefa. Latarnie się rozkraczają i mrok
rozkracza. Miasto pływa we mgle.
Stajesz na czerwonym, a ścieżka jest
jak warkocz niebrzydkiej dziewczyny. Zblazowany

nad ranem, wypluty z ich orbity, ich miasteczek,
kodeksu, dobrego imienia i interesów, o które walczą,
dla których skłonni są do czynów, nieskończonych
przemyśleń, ornamentów tego świata, miejskich basenów,
wrzasku, impresjonizmu, szafotów, szczepionek,

gazowych komór, granicy państwa, sosu curry,
suszonej śliwki, chrustu i stosu, i fermentacji soku,
i niewolnictwa, i gumy do żucia, i skoku w przepaść,
i kocham cię i nigdy cię nie opuszczę, oto mój pistolet.
Gdzie teraz wschodzi słońce? Masz zielone oko,
ruszasz dalej. Wszystko stoi we mgle.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Poezja biała”