Dialogi wewnętrzne [tomik]

1
Jako iż mieści się tutaj dział poezji, postanawiam spróbować swoich sił i ukazać Wam wiersze z tomiku, od tak skleconego i wydanego domowo przeze mnie w kilku egzemplarzach - od tak na spróbowanie i pokazanie go zainteresowanym. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak pokazać owe wiersze i czekać na ewentualne opinie : )





Byt



Wulgarnie

Z wysunięciem w przód

Byle zaistnieć

Chociażby w złu

Ale się wysławić

Słowami niegodziwymi

Niegodny tego

By na niego patrzeć

Dotyka go nikt

I oglądają wszyscy

Słuchają znowu

Czemu tak nisko

Wulgarnie upadło

Nie potrafi nic

Tylko być

Ile prawdy w niebycie

Który się urealnia?







Smak pomarańczy




Wytarta całkowicie

Znasz jej smak

Wielokroć czułeś wargami

Jaka jest soczysta

I pomyśleć że dawniej

Trudno było się do niej dostać

Trzeba było wręcz walczyć o nią



A ja zazdrośnie patrzę na jej figurę

Krągłą tam gdzie powinna

A jednocześnie o intensywnej barwie

Której nie zdobędę na solarium



I chciałoby się ją trzymać w ustach

lekko przygryźć

mieć z nią kontakt dłużej niż tylko

na cztery i pół minuty

I chciałoby się jeszcze czuć w ustach

Mieć kontakt z kolejnym

Kawałkiem soczystej pomarańczy





Ulica toruńska



Czasami siedzę na ulicy i patrzę

wykradam ludziom dusze

łowię wzrok

i poluję na okazję

czasem tylko patrzę przed siebie

ze wzrokiem utkwionym w przestrzeni

gdzieś nad sobą

czuję się ważne

czasem stoję na tej ulicy

dookoła kolorowych wystaw i ulotek

ktoś wyrywa moją duszę

i unosi do góry





Teatr



Gdy zbuduję wreszcie swój teatr

Nie będzie tam ani jednego widza

Każdy na wstępie dostanie tekst

Rolę którą będzie odgrywać

Nie wyjdzie już stąd nigdy

Choćby nawet czasem chciał

Wróci miłość do udawania

Będzie czytać mój scenariusz

Będzie grać





O mnie



Westchnieniem przywołuję chwile

Które się mienią kolorami w umyśle

Zdarzenia słowa ludzie

Których nie znam nie widzę nie słyszę nie czuję

Zamykam oczy by pod powiekami nie widzieć

Czuć silne ręce i móc zasnąć w nietrwałej kołysce

Iluzja którą się żywię patrzy na mnie z boku

śmieje się i pożera dotrzymując kroku w życiu

Pozostawiając złudne uczucie ważności

Walczy między fikcja a realnością

Gdzieś w astralnej przestrzeni kosmicznej

W maleńkim człowieku z krwi i kości

Abstrakcja owinięta wokół ciała

Ogranicza przepływ informacji lecz trwa

Niezmącona przez sprzeciw osoby

Pozwala sobie codziennie na więcej śmiałości

Prowokując do bezduszności i egoizmu

Bez podstaw do kochania





Artysta



Są trzy dzikie stworzenia

Zamieszkujące umysł

Szalonego artysty z małego miasteczka



Mówił o nich wielokroć

Pozwalając aby

Wyszły na światło dzienne



Pierwszy stwór to Myśl

Puka do niego niespokojnie

Szarpie się i woła

O ucieleśnienie w zwierzu drugim



Wyobraźnia spotyka Myśl

I nadaje jej kształt i kolor

Z wyraźnym poleceniem

Przedstawienie Myśli światu



Nadaje rytm i kolejność słów

Prowadzi palce na

Czarne i białe

Białe białe i czarne



Trzeci stwór to Onsam

Nie mogący ulec dwóm przeciwnikom

Postanawia podjąć wędrówkę

Wykonać zadanie

Zaciska palce na narzędziu

Słucha Myśli i Wyobraźni

Ku niezadowoleniu ludzi

Z wyścigu szczurów





Dom



Stał kiedyś dumny

Opodal miast najskromniejszych

W samym środku wsi



Dom

O którym nikt nic nie wie

A wszyscy o nim mówią

że to czarownicy

I nikt o nim nie pisze

Nawet do niego



Wszyscy zapomnieli że istniał

Dom meble pająki



W niepamięci mała rodzina

I czarownica która pomogła

Wyjść wielu ludziom na świat



Tyle cegieł

Dachówki okna drzwi

Parapet zardzewiały od wody

Dziurawa podłoga pisk myszy

Jej dusza



Dom

W którym najważniejsza

Była przyszła teraźniejszość

Cegły które spisały życie

Krzesła które czuły dotyk

Okna w których odbijała się twarz

Starej schylonej kobiety

I połamanych okularów





Dom artysty



Szalony artysta z małego miasteczka

Często myśli o swoim domu

Siada na zielonej ławce

Dokładnie obserwując

Mimikę twarzy cegieł



Zaskoczony zwinnością dachówek

Raz po raz przesuwa je

Na właściwe miejsca

Dba o to aby sufit

Zbyt często nie brał prysznica



Nigdy nie patrzy przez okna

Uważa że szyby ciemnieją

Ze starości



Nocą słucha jęków swego domu

Czuje się dobrze





Filiżanka

Michałowi



Gdy się usta stykają

Z brzegiem filiżanki

I ciepło po całym ciele rozchodzi

Znów zatapiam w kawie wargi

Szukając językiem chwili małego szczęścia

W starej kawiarni na rogu

Bez większego zaangażowania

Czy poczucia przynależności

Tylko dla ciepła

Znów zatapiam w twoim ciele oczy

Poruszając dłońmi szukam ciebie

W objęciu porcelanowej rozkoszy





Umysł

Znów kolejna zapłakana noc

bez dotyku i ciepła ciała

przepełniona marzeniami o tym

co wciąż przed nami

mój umysł to kłamca

podtrzymujący wizje nijak nie odzwierciedlające prawdy

być może jest coś w nierealności marzeń

mających prawo bytu

pusta poduszka i miejsce obok

które wciąż czeka na ciebie

ta słona poduszka o napuchniętej twarzy

uparcie imituje i kłamie

niech i tak będzie



po raz kolejny okłam mnie tej nocy

i zasyp ilością obrazów

malowanych przez anonimowego malarza wyobraźnią

małego kłamcę





Wiatr



Dziś całowałeś moje zaczerwienione policzki

i próbowałeś wcisnąć kawałek siebie w szczelinę

niezbyt dokładnie zawiązanego szalika

podrywałeś poły płaszcza do góry

ukazując światu moje nogi

nic szczególnego ot nogi człowieka

po części zakryte brązową spódniczką

raz po raz zrywałeś czarny kaptur

nie bacząc na to że inni przyglądają się

naszej walce z moimi włosami



tak przenosisz się świszcząc po świecie

niszcząca siło o poczuciu piękna

esteto zamknięty w mroźnej otoczce

podrywasz do ruchu rzeczy martwe

choć nie masz w sobie krzty ciepła





Zegar



Z nikąd pomocy

szelestu spraw niczym się nie zagłuszy

zegar tyka

tik-tak tik-tak

i z nikąd nie ma pomocy

otul muzyko nocy żywa

tul utul daj spać

spać

tik-tak tik-tak

spać

daj spać

tik-tak tik-łza

szelestu problemów niczym się nie zagłuszy

chaotycznie wybrane środki

uzależnione myśli

obleczone w kolorowe pastylki

już nic nie jest realne

muzyko daj spać spać

zegar tyka

można tak trwać

wy-pij szklan-kę

wód-ki na-sen

tik-tak tik-tak

śpij





Kino

W środku w kinie biały ekran

Na sali prócz mnie nikt

W korytarzu tylko kilku ludzi

W których twarze nie patrzę

Czysty lęk przed swoim odbiciem

W ich oczach

Nudny film płynie a ja siedzę tym kinie

Monotonny zwykły bez cienie akcji

Lecz ma coś w sobie wiec patrzę

Z nosem w liściach drzew

Taśma filmu tak nagle się urwała

Na sali dziwnie cicho

Analizuję film i już wiem dlaczego

I nie mam siły by wyjść na zewnątrz

Więc zostaję wciśnięta między fotelami

Jak niezauważona puszka





Kochaj mnie



Rzucona na łóżko jak rzecz

Zżerana wzrokiem i szeptem

Nadmierna ilość pocałunków

Dłonie szalejące po ciele

Coraz szybsze bicie serca

I wcale się przed tym nie bronię

Znowu w ramionach silnych

I co z tego że innych

Błądząc po nagiej skórze

Wtulając się w ciało

Rozgrzej mnie

Kochaj mnie

Pocałunkiem czy wzrokiem

Dotykiem albo i samą myślą

Kochaj





Oszustwo



Ile razy jeszcze powtórzysz sobie

dziś będzie lepiej

wrzuci się na twarz uśmiech

podniesie głowę i władczym tonem

powie innym co mają robić



ile razy jeszcze zamkniesz się

wśród czterech ścian bieli

nie podglądany przez nikogo

prócz fotografii zapłaczesz nad sobą



ile jeszcze czasu musi minąć

zanim spojrzysz w środek

szczerze otworzysz świat i

kosztem pozycji społecznej

pozwolisz sobie na siebie



ile jeszcze masz zamiar się

dusić

tchórzu bez powietrza

ludzie

przecież nie żyją





Natura



Utwierdzony w przekonaniu

O swojej wyższości nad nimi

Pozwalasz je deptać i wyrywać

Nie tylko sobie ale i innym

Próbujesz ujarzmić i niszczysz

Dla własnych celów

Po trupach niewinnych istot

Oszukując zachwycasz się

Lecz tylko wtedy gdy ci ulegną

Pozostałe palisz na stosie





Wiara



Ja nie rozumiem pana Boga

I nie znam jego dziesięciu praw

Lecz wiem skąd-dokąd prowadzi ta droga

Którą podążam tu i tam

Zrozumiałe bramy mego świata

Otwierają przede mną się

A pozostałe drogi losu

W ogóle nie obchodzą mnie



Idę obok mnie kroczy moje ja

Nade mną dusza światowida gna

Dookoła życie rozkwita jak kwiat

A ja wciąż idę obok mnie wciąż ja

Kocham ten zakłamany dziki świat

światowida wiara wprowadza w trans

Jedynym wyznacznikiem wciąż jestem ja

żyję tak jak chce w siebie wiarę mam





Monolog ulicznego grajka



Podnieś głowę do góry

spójrz przed siebie

na świecie jest coś jeszcze

prócz czubków twoich butów

i szelestu spodni

patrz patrz i próbuj nie bać się

widząc te tłumy podążające

bezmyślnie do przodu

w ich oczach odbija się

świat w uczuciach

czarno-białej fotografii

zgnieciony pod naporem lat

wytarty przez stare palce

patrz patrz długo

nie odwracaj głowy

zauważ że nikt nie widzi

twoich płaczących oczu

krzycz bezmyślnie czy mądrze

i tak nikt cię nie usłyszy

ale może usłyszysz siebie

może uda ci się dostrzec

tragedię tego świata

zapisaną w twarzach ludzi

przemykających ulicami





Rozmowa ze starcem

piosenka



Witaj starcze. Gdzie poznałeś swój los?

Ile łez w kamieniu wyryło go?

Ile dróg przeszedłeś, ile błądziłeś lat,

Aby teraz wszystko obrócić w popiół i piach?



Proszę, opowiedz mi historie swą

O życiu i miłości, daleko stąd...

Niby ludzie wszystko o miłości wiedzą,

A i tak się mylą, a i tak nie mogą dopiąć swego.



Teraz, kiedy już go nie ma tyle lat,

Nie potrafię sama przy życiu twardo stać.

Tyle chwil zwątpienie, tyle łez przelanych już...

Jak rozumieć życie i jak zrozumieć ludzki ból?



Wyją drzewa, wyją, a ja piję aż do dna...

Tylko kamień później o życiu daje znak.

Ty wiedziałeś i świecie tyle, ile nikt.

Czemu zabrał ciebie stąd? Nie powiedział mi...



Drogi starcze, proszę, pokaż mi mój los!

Tysiące uczuć w kamieniu wyryło go.

Pokaż wszystkie ścieżki, którymi mogę iść,

Ja już nie chcę błądzić... Pokaż jakąś nić...



Ile jest uśmiechów, co dodają sił,

Ile jest narodzin i ile szczęścia w nich,

Ile jest cierpienia i kłopotliwych chwil,

Tyle dróg buduje człowiek życiem swym.



Więc żyj tak jak umiesz i nie pytaj jak i gdzie,

Bo archetyp mądrego starca zakłamany jest.

Sam nie wiedziałem, jak zachować twarz,

żyłem tak, jak chciałem. A szacunek w ludziach trwa...





Pytanie



Czy kiedykolwiek

trudziłeś się nad

zrozumieniem

grymasu swojej twarzy

w prośbie o

życie codzienne?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Poezja biała”