Kiedy trzymasz mnie ojcze na rękach, pola są jakby zieleńsze,
tam za miedzą, gdzie Kanaan nasz, nasze Jeruzalem.
Tam prowadź mnie ojcze, przez oko gwintowanej lunety,
ze mną na rękach twoich, gdzie ogniem kwitną przyszłości płatki.
W płomieni językach ogrzewaj mnie ojcze, niech chłonie mnie żar,
pożera mięśnie, poczernia mi ścięgna. Rozjaśnię twarz Twoją byczą.
Otwórz mi bramę do wiecznej nicości, ojcze punickiej purpury,
niech nasz mir domowy, jak ogień ojcowskiej miłości
zeżre wszystkich, co nie są nami.
Tak, jak zżera w ofierze mnie.
Epitafium dla Aleksandrownej
2Ryzykownym jest zaglądać w otchłań Twojego umysłu...
Cholera wie, gdzie się kończy sarkazm i drwina a gdzie zaczyna głęboka emocja.
Dobry wiersz. Trafia tam gdzie trzeba.
Cholera wie, gdzie się kończy sarkazm i drwina a gdzie zaczyna głęboka emocja.
Dobry wiersz. Trafia tam gdzie trzeba.
Brniesz w mgłę, a pod stopami bagno, uważaj - R.Pawlak 28.02.2018