naszkicujesz mój uśmiech

1
to niemożliwe
żeby jutrzejszy sen
był aż tak podobny do wczorajszego
nieprawdopodobne że spokój
w słowach
odzwierciedla pokorę melancholii

przerażona własną nadzieją
kołyszę się u twoich kolan
przywdziewam maskę
kupiłam wczoraj
po okazyjnej cenie

rozmieniona na drobne
dusza nie poprzestaje
na wyszeptanych myślach
nie przypomina czasu który dotyka
delikatnie moich powiek
nieprzemyślanych półsłów

moje senne wzruszenia
nie są skargą
na jaką każdy czeka w drodze
do czyśćca
chodź
poczuj na ciele
mój stokrotny uśmiech
doświadcz nadziei która przepełnia
moje łzy

chciałabym zamilknąć tak
aby nikt nie zjednoczył się
z szeptem
z całokształtem myśli
odnajdźmy w sobie strach
jaki wciąż się nastręcza
czeka na piękniejszą pamięć

niech jasnowidzący bezmiar
wypełnia konstelacje
przynosi smutkom nieco więcej nieba

zanim naszkicujesz
mój uśmiech
sprawdź
czy wciąż jesteś obecny
w moim lustrze pośród spojrzeń
prosto we wspólne godziny

naszkicujesz mój uśmiech

2
Czytam ten tekst już któryś raz i nadal szukam w nim melodii. Nie znajduję jej. Utwór nie ma ustalonego, regularnego rytmu lektury – co przy takiej budowie jest zrozumiałe – ale brak melodii odbiera mu sporo na atrakcyjności. Słowa i wersy nie schodzą się razem, lecz zdają rozpadać na poszatkowane fragmenty. W przypadku tej stylizacji oraz treści nie jest to zaletą formy. Lekkość zostaje rozbita, podobnie jak metaforyczne obrazy – one nie wybrzmiewają dobrze, kiedy podział na wersy gra przeciwko nim. Paradoksalnie byłabym bardziej za przerobieniem tego na prozę poetyzowaną: dołożyć niezbędne minimum słów oraz innych znaków, by osiągnąć formalnie poprawny tekst, a wyjdzie całkiem zgrabny utwór, z którym można popłynąć w wyobrażenia i emocje.

Jako wiersz…? Trochę za mało i trochę za dużo w nim wszystkiego, a przynajmniej takie mam wrażenie.

O ile dobrze interpretuję to, co w założeniu miało zostać tutaj czytelnikowi przekazane ustami podmiotu lirycznego, to za dużo mamy słów jak na taką ilość przekazu. Sporo przekombinowanych ozdobników, które byłyby do zaakceptowania, gdyby budowały nastrój adekwatny do treści, tworzyły melodię, angażowały czytelnika emocjonalnie… a niestety, nie robią tego. Raczej rozpraszają, gdy tak podmiot rzuca się od tematu do tematu, próbując opowiedzieć (niby) wszystko o sobie.

Niestety, nie mówi on najważniejszym językiem – językiem emocji. Proszę mnie źle nie zrozumieć: podmiot nazywa emocje, ale ich poprzez wypowiedzi nie pokazuje. Przez to utwór zdaje się – po raz wtóry – przegadany, ale jednocześnie – bardzo płaski w odbiorze. Wszystko jest w jednym tonie poszatkowanej, "natchnionej" paplaniny podmiotu.

Da się z niej wyłuskać zarówno powiązanie z tytułem (chociaż wystarczająco jasne staje się to dopiero na finale i też do końca mnie ono nie przekonuje), jak i powiązanie kolejnych obrazów/ tematów od pierwszego do ostatniego… Tyle że po drodze jest tak wiele słów-ozdobników, że wszystko zwyczajnie tonie w owym nadmiarze.

Być może dlatego mam wrażenie, że podmiot liryczny nie mówi do mnie, adresata wiersza (jak – znów – dopiero później się okazuje), ale gada sobie a bogom, gdzieś w eter. I że tak naprawdę nie chce niczego ważnego mi powiedzieć, a jedynie lubi brzmienie własnych słów. Wydaje się on także mocno niezdecydowany w swojej postawie: raz staje w pozycji biednej, skromnej ofiary, a raz zdaje się z góry dyktować warunki interakcji między nim a adresatem – przyciąga i odpycha. To tym bardziej nie uwodzi mnie jako odbiorcy, bo zaciera się mi jego osobowość. Nie wiem, kim tak naprawdę jest. Bo nawet na kłamcę nie wygląda…

Sumarycznie odebrałam ten tekst jako chaotyczny, nie do końca dopracowany i przemyślany. Widać, że pisany "pod natchnieniem", ale czy później doszło do korekty tego pierwowzoru…? Jeśli tak, to moim zdaniem była ona niewystarczająca.
𝓡𝓲
ODPOWIEDZ

Wróć do „Poezja biała”