moja bolesna śmieje się ze mnie
leżę jak święta teresa
oddaję krew
nie ma dla mnie twojego ciała
ja korzeń ja antykochanka
przewlekam rany na drugą stronę
nie znam pleców nieba
mam otwór na jabłko barok i marmur
bóg kruszy mnie sobą
milczenie much
moja bolesna płacze ze mnie
otwarta pierś płukanie żołądka
a we mnie tylko zastrzyk
suche myśli zwierząt
ekstaza głupoty woda do dupy
widziałam boga na placku
tereska oddaje krew
w niej tylko ascetyczna pleśń
pachnie chorobą wisi różaniec
z głową
a ja pozdrawiam antykochankę
chora na jaskrę a czasem psycholog
2
Wiesz... jest coś w Twoim wierszu, co każe się zatrzymać. Są perełki obrazowania, ale nie nadążam ze podmiotem lirycznym, za jego chaosem i entropią. Ja bym wolała, żeby podmiot był spokojniejszy myślach i w metaforach. Bo się robi egzaltacja psychologiczno-intelektualna (według mnie)
tu sobie długo byłam. ŚwietneMiggy pisze:nie znam pleców nieba
mam otwór na jabłko barok i marmur
bóg kruszy mnie sobą
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)