46

Latest post of the previous page:

Pozwolę sobie zabrać głos. Poprawianie własnego testu jest dla mnie straszne. Za każdym razem coś zmieniam. Poprawki nie zawsze są dobre. Znów więc je kasuję. Nie mówię tu oczywiście o błędach typu orografia, interpunkcja itp. Czytam tekst i czytam aż dochodzę do momentu, w którym już nie widzę błędów. Lub co gorsza, wyrzucam kilka stron, bo wydają się mi złe. Szczerze mówiąc męczy mnie to. Kiedyś zdarzyło się, że z powieści zostało opowiadanie. Minęło kilka miesięcy i to co już uznałam za dobre, znów wzięłam do "obróbki" w końcu skasowałam plik. Nic mi się nie podobało. Ale dziwne, gdy minęły trzy miesiące, usiadłam i odtworzyłam fabułę. Powieść ukazała się rok później. Czy była lepsza? Nie wiem. Do dziś boję się wracać do już wydanych utworów, bo jestem pewna, że inaczej, lepiej bym daną książkę napisała. Jedynie co do poezji, moich wierszy, rzadko kiedy jej poprawiam.
Na śmietniku życia okruchy
w uliczkach zapomnienia błąka się nadzieja
a dookoła horyzont
Za drzwiami echo wspomnień

47
Miałam dokładnie tak samo. Nie potrafiłam napisać niczego dłuższego, bo przez cały czas wracałam do stworzonych przed chwilą fragmentów - poprawiałam, cięłam, przestawiałam zdania. Efekt łatwy do przewidzenia - nic z tego nie wychodziło, moje najdłuższe teksty miały jakieś 2 strony. Zawsze miałam świadomość, że przecież to można napisać lepiej.
Na szczęście wrzuciłam na luz. Choćby się waliło i paliło, nie poprawiam, dopóki nie skończę rozdziału. Dobra, potem sporo czasu schodzi na korekcie, ale przynajmniej tekstu idzie do przodu. I od początku kwietnia mam 50 stron w Wordzie. Nie wiem, czy to obiektywnie dużo. Jak na moje dotychczasowe tempo pisania - całkiem zadowalający wynik.
Myślę, że ciężko nam powiedzieć sobie "hej, dopiero zaczynasz, więc to, że czasem napiszesz coś słabiej, jest naturalne i nie ma co się martwić". Jednak, jak się to już przeskoczy, to przyjemność z pisania jest niesamowita :) I to bez względu na to, czy efekt końcowy nadaje się to pokazania komukolwiek, czy też nie.

Ne wiem, na ile to powszechne, ale opowiadania pisze mi się dużo trudniej niż dłuższe formy - właśnie dlatego, że tekstu jest mniej i każde zdanie można przemyśleć trzysta razy :)

48
Jakże byłby człowiek szczęśliwy, gdyby mógł coś napisać i nie odczuwał potrzeby poprawy za każdym razem gdy weźmie tekst do ręki :D Chociaż z poprawianiem też różnie bywa, np. gdy pisałem pracę maturalną i raz na tydzień przychodziłem do nauczycielki polskiego to jednego tygodnia jakieś zdanie zostało zmienione, a kolejnego znowu zmiana i wychodziło na to, że pierwotna wersja była jednak lepsza. Ja jestem póki co na tym etapie, że ciągle uczę się czegoś nowego i z każdą kolejną przeczytaną książką, gdy wracam do napisanego tekstu, mam ochotę go całkowicie zmienić. Inna kwestia to już ta piekielna niechęć i obrzydzenia względem poprawiania.
Nawet nie chcę myśleć co będzie, gdy wyślę jakiś tekst do wydawnictw i któreś zgodzi się wydać, ale tylko jeśli poprawię utwór zgodnie z ich wskazówkami. Mój indywidualizm legł by wówczas w gruzach, a to jest najgorsze co może dla mnie być ;p
"Laugh and the world laughs with you, weep and you weep alone." Ella Wheeler Wilcox

49
Zawsze znajdzie się coś co chciałoby się poprawić, a nikt nie zrobi tego lepiej niż "obce oko i rozum". Ty czytają swoje widzisz to co chciałeś przekazać, a nie to co przekazujesz słowem.
Władysław "Naturszczyk" Zdanowicz

50
Prokrastynacja, o której napisał Smoke jest bardzo wiarygodnym wytłumaczeniem i świetnie pasuje do teorii „otchłani perfekcji”, o której wspomniała Natasza.

Zastanawiam się już od dawna, czy jakimś ominięciem problemu nie byłaby praca w duecie z „poprawiaczem” – podobnie, jak ma to miejsce w biznesie. Tam pół kroku za kreatywnymi wizjonerami podążają operacyjni, którzy przekładają pomysły na ekonomiczne i proceduralne konkrety. Naturalne żachnięcie się – bo przecież mamy do czynienia z intymnym procesem twórczym – nie musi być jedyną możliwą reakcją.

Przecież takie mechanizmy działają choćby w muzyce, najbardziej znani kompozytorzy muzyki filmowej zajmują się tylko wymyślaniem przewodnich motywów, zapis, orkiestracja, partytury to już robota zupełnie innych ludzików. O tym, jakie ciekawe rzeczy, świadczące o podziale pracy znajdują się na płótnach malarzy mówią badania rentgenowskie, a manufaktura Rafaela Santiego jest podręcznikowym przykładem.

Od wielu lat powieści zachodnich pisarzy puchną od odautorskich podziękowań, teraz bywa to już samodzielny rozdział książki, gdzie pojawiają się dziesiątki osób i trudno przypuścić, żeby zasłużyły na taką wdzięczność za zapewnianie cateringu, czy wyprowadzanie na siusiu ukochanego pieska.

Może kurde sam Marlowe był ambitnym, acz niedocenianym przez Szekspira „poprawiaczem”?

Zresztą całkiem zręcznym konceptem wydaje mi się współpraca „dwubiegunowa”, gdzie obaj autorzy naprzemiennie pełnią rolę „inwentora” i „operatora”.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Jak pisać?”