20
autor: Óp
Pisarz
Mam podobny dylemat, co założyciel tego tematu, więc chyba nie ma sensu zakładać nowego.
W skrócie. Piszę opowiadanie (właściwie napisałem, brakuje kilku scen, uzupełnienia paru kwestii itp. oraz mocnego zakończenia) w pewnej formule, która wydaje mi się dosyć efektowna i ciekawa, tylko nie wiem, czy nie jest przekombinowana - a nie chcę robić "rewolucji w sztuce", bo śmiem twierdzić, że polegnę i to z hukiem.
Nie wchodząc w szczegóły, opowiadanie skupia się na dwóch osobach, które ze sobą "rozmawiają" - tak, w cudzysłowie, bo właściwie najpierw mamy monolog osoby A, później monolog osoby B, na końcu wracam do osoby A. Już teraz może się to wydawać zawiłe, ale póki co zdaje mi się, jest naprawdę klarownie.
A zatem podzieliłem opowiadanie na trzy części.
Zdecydowałem się też na lawirowanie pomiędzy narracją pierwszo- i drugoosobową. I tu zaczyna się robić ciekawiej. Przykład. Osoba A snuje sobie swoją historię, którą przeplata monologiem wewnętrznym prowadzonym w narracji drugoosobowej. I właśnie ten monolog zapisuję kursywą, bo w innym przypadku zlewałby się z tym, co WYPOWIADA osoba A. Na przykład:
- ...a później poszedłem do toalety i zrobiłem to i owo. Zajęło mi to trzynaście minut.
Przyglądasz mi się zaciekawiony. Chrząkasz nerwowo, wyciągasz paczkę fajek i nie częstujesz. Gardzisz takimi jak ja, którzy załatwiają się w toalecie. Wolisz kontakt z naturą.
(to oczywiście przykład, tego nie ma w opowiadaniu)
Czy takie coś nie jest przesadą? Czy to nie jest literackie wariactwo i przerost formy nad... właściwie nad wszystkim innym?
Dodam, że takie wewnętrzne, drugoosobowe cudo zajmuję dobrą połowę wcale nie krótkiego opowiadania. Kilkadziesiąt tysięcy znaków kursywą - czy to nie zamęczy potencjalnego czytelnika, a jeszcze wcześniej - redaktora?