Latest post of the previous page:
Ha!Nie, nie zapomniałem o autorze ani o jego wiarygodności. Ale co on ma do rzeczy?
Autor sobie moze pisać tak i siak, pisać bzdury, kierować się własnym, ograniczonym światopoglądem i przekonaniami. Jego rzecz.
A Wasz błąd, że go mieszacie z narratorem. Nie mój.
Wiarygodność narratora pierwszoosobowego.
Bohater i zarazem narrator opowiada historię. O tym jak został źle potraktowany przez innego. Jak mu tamten w życiu nabruździł. I o planie oraz realizacji zemsty, znany motyw. Gdzie jest problem z wiarygodnością? A bo ten bohater-narrator nie wspomni, ze to on pierwszy uczynił tamtemu zło, że to co robi teraz to już nie jest sprawiedliwa zemsta, ale zapiekła nienawiść.
Powtarzam jeszcze raz. Narrator pierwszoosobowy mówi czytelnikowi to, co chce powiedzieć. To jest świadoma opowieść, można sobie ustawić za zasłoną milczenia takie kwestie, jak - kim jest słuchacz dla narratora (czyli czytelnik) i jaka to jest relacja. Ale nie zmieni to faktu, że narrator nie opowiada historii ale jej wersję. I dlatego istnieje problem wiarygodności takiego narratora.
Kwestia wewnętrznego autora nijak się ma do tego problemu. Autor sobie może być rozmaity. Wszechwiedzący nigdy nie będzie bo takich ludzi nie ma. Wcześniej czy później zrobi błąd i napisze coś nie do końca prawdziwego. Jeśli to wychwycę, to nie przylepię winy narratorowi tylko autorowi. Ale kwestii tych nie należy mieszać.
Mam wrażenie, że gdy mowa o wiarygodności, wciąz skupiacie się i szukacie dziury w całym w temacie wiarygodności historii, pomysłu. Realizm, twarde s-f itp. Owszem, wszystko się zgadza, jeden czytelnik lubi takie a inny siakie, jeden sięgnię po Lema a drugi po Pratchetta. Ale do prawdomówności narratora nijak się to ma.
Niezupełnie się zgodzę.smtk69 pisze:Przykład z powyższym Hitlerem w narracji I osobowej - masz tutaj odpowiedź - ocena jego opowieści dokonuje się na piętrze wyższym niż narracja. Śmierć narratora niczego nie zmiania, bo nie chodzi w tej hipotetycznej powieści o WIARYGODNOŚĆ istnienia narratora umierającego, lecz o WIARYGODNOŚĆ oceny tego co opowiadał.
Załóżmy że Hitler tłumaczy bardzo przekonująco (w końcu jest też narratorem) dlaczego zrobił to co zrobił. Narracja kończy się na jego zdaniu. Jednak czytelnik idzie dalej - odczytuje intencję autora która może mówić coś zupełnie przeciwnego. Może to zrobić mając wiedzę o komorach gazowych itp.
W takim przypadku zderzenie narracji I os z interpretacją oceny autora powoduje intensywny kontrast, którego nie uzyska się narracją III osobową. Dzieje się tak, ponieważ czytelnik jest dużo bardziej zaangażowany w ocenianie.
Hitler nie żyje i oczywiste jest, ze takowa historię musi napisac ktoś inny. Nie ma się co kłócić. Ale napisać ją można z sensem albo bez.
Dobrym przykładem jest fikcyjna "Królowa kopca" Endera. Opowiada historię nieżyjącej rasy ustami jej przedstawicieli. Tylko Ender wie, że jedna ktrólowa żyje, więc fakt życia pomijamy. No i ten autor, Ender opisuje historię w jakimś celu. Z jej konstrukcji i treści płynie o co chodzi. Tak naprawdę jest to zmyślony list do ludzkości: byłyśmy takie a takie i żałujemy tego co się stało. Zawarte jest w tym świadome przesłanie. Czytelnik wie, że to autor zwraca się do niego ustami nieżyjących robali.
Jeśli współczesny autor w ten sposób napisze historię Adolfa, w porzadku. Jeśli czytelnik będzie miał poczucie i będzie doskonale wiedział o co chodzi - że to autor chce coś czytelnikowi powiedzieć ustami Adolfa, będzie OK. Bo narratorem tak naprawdę, narratorem ukrytym nie jest Adolf czy Królowa Robali ale autor. I czytelnik o tym wie. Zaś zastosowanie takiej konkretnej narracji jest zabiegiem, trickiem, techniką pisarską.
Ale załóżmy, że przesłania nie ma. Adolf opowiada historię, dajmy na to, swej rozgrywki o władzę. Koleje losu, intrygi, zamachy. Niech i nawet będzie tak, że wyjdzie to jak powieść sensacyjna, wciągająca, wartka. Ale na końcu ten Adolf stwierdza - umarłem. Koniec.
Nie widzicie w tym nielogicznej bzdury? O to chodzi Meynardowi.