Główny bohater odkrywa, że w schronie, gdzie przebywa on i kilku innych ocalałych, jest mężczyzna chory na lekomanię. Dziewczyna tego mężczyzny kradła dla niego środki przeciwbólowe z magazynu. Bohater, mając nadzieję na osobiste korzyści, dzieli się odkryciem z samozwańczym liderem grupy, który jest porywczy i w sytuacjach, w których chodzi o bezpieczeństwo ocalałych, staje się agresywny. Decyzja kończy się tym, że lider chce pobić lekomana i wyrzucić go ze schronu, przed czym jednak przestrzegają go inni ocalali i wywiązuje się olbrzymia kłótnia. Lecą takie wyrażenia, jak "ku**a", "spier***aj" oraz różnorakie inwektywy, co, jak dla mnie jest czymś oczywistym dla takiej sytuacji (połączonej dodatkowo z agresywną naturą jednego z bohaterów): nikt przecież nie będzie mówił "och, jak źle postąpiłeś! Niedobry ty!". Moim zdaniem jest to mimo wszystko dobry zabieg, by nadać wyżej wspomnianego klimatu oraz wiarygodności zachowań. Lecz czy jednak nie będzie to przekroczeniem pewnych granic? Bo ja rozumiem jeden wulgaryzm, ewentualnie dwa na dialog, sam się z tym spotykałem w książkach. Ale u mnie jest tak, że na jeden dialog przypada, jak na razie(jestem w trakcie pisania tegoż), pięć "ciężkich" wyrażeń. I chyba na tej liczbie się nie skończy. Lub jednak tak, jeżeli poradzicie, by nie przesadzać
