Jak Siergiej poznał Stanisława czyli....

1
Jak Siergiej poznał Stanisława czyli.... Dlaczego pingwiny nie jeżdżą autobusami.





Historia owa działa się parę lat temu. I jestem pewien, że o niej słyszeliście.... Jednakże byłe to na tyle "parę lat", że najprawdopodobniej jej nie pamiętacie. Ale to dobrze. Przedstawiła ją każda gazeta i każdy dziennik telewizyjny w kraju, każdy z trochę innym wytłumaczenie tego co się stało. Każdy z nich rozwodził się na temat japońskiej taksówki z pingwinem w środku. Każda gazeta/stacja telewizyjna miała trochę inne wytłumaczenie tego skąd owy pingwin w dość egzotycznym pojeździe znalazł się w Pałacu Kultury w Warszawie. I to nie na parterze.

Niestety w każdym wytłumaczeniu zabrakło podstawowego elementu. Stanisława. W tym zgiełku jaki tam panował nikt nawet nie zwrócił uwagi na tego skulonego i zmarzniętego nauczyciel historii ściskającego w ręku dużą torbę... A szkoda bo klucz do tej zagadki posiadał nie kto inny jak właśnie on. Ale pozwólcie, że cofnę się z tą historią trochę w czasie i również zmienię miejsce.

Sala była ciasna i ledwo mieściła trzy osoby które tam się znalazły. A był to: członek rządu rosyjskiego, jego ochroniarz oraz Siergiej. Zabawne, ale wśród wysoko postawionych urzędników można zawsze dostrzec dość ciekawą prawidłowość... Nie ważne jak ciasno i nie wygodnie miałoby być, nie ważne jak idiotycznie będzie to wyglądało... Oni zawsze będą siedzieć przy wielkim biurku które spokojnie mogłoby robić za pas startowy dla całej eskadry bombowców. I tak też było tym razem. Urzędnik ledwo mieścił się przy tym biurku, a ochroniarz niemalże na nim stał by tylko wszyscy bez problemu pomieścili się w pokoju. A chodziło o to by wywrzeć na Siergieju odpowiednie wrażenie...

A kimże był Siergiej? Och! Najlepszym zabójcą w Rosji! Nikt nie potrafił wykonać zlecenia tak jak on. Zawsze mu się udawało, nawet gdy z góry było przesądzone, że jest to misja samobójcza. Gdyby nie fakt, że był Rosjaninem na usługach rządu rosyjskiego powiedziałbym, że prawdziwy z niego Amerykanin. Bo czyż nie takich ich znamy z telewizji...?

Jednak jak to się działo, że nigdy nie został nawet draśnięty? Nigdy nawet nie ułamał mu się drobny fragment paznokcia. Nigdy. Jednak o takie rzeczy lepiej nie pytać. Czasem po prostu lepiej nie wiedzieć, bo ci co są zbyt dociekliwi źle kończą.... Taką zasadę wyznawał Siergiej i dlatego miał tylko wykształcenie podstawowe.

Raz jednak ktoś był dociekliwy aż nadto i wprost zapytał Siergieja jak on to robi.

- Jak to robisz? – zapytał o czym już wspomniałem.

- Jeśli ci powiem będę musiał cię zabić. – rzekł swym jak zwykle beznamiętnym głosem.

- Dobrze – odrzekł rozmówca. Był pewien, że to jeden z tych tekstów wzorowanych na tych bzdurnych kapitalistycznych filmach.

- Jestem nieśmiertelny. – po czym go zastrzelił.

Z tego dialogu można wywnioskować dwie bardzo ważne rzeczy które tak zacny czytelnik jak Ty na pewno wyłapał: Po pierwsze Siergiej był nieśmiertelny, a po drugie zawsze mówił prawdę.

A jak to się stało, że był nieśmiertelny? Nie mi wiedzieć... To pewnie jeden z tych dowcipów Matki Natury która dała Amerykanom największy kraj na świecie, a zabrała rozum. Potrafiła czasem być naprawdę zabawna....

- Mamy dla ciebie kolejne zadanie towarzyszu Siergieju. Macie zabić egzorcystę zwanego Stanisław.

- Ale ja zawsze pracuje sam. – nigdy nie mógł zrozumieć tego zwracania się w liczbie mnogiej.

- Co? – polityk najwyraźniej był zbity z tropu.

- Mówię, że pracuje sam. Poza tym nikogo więcej tu nie ma więc zwracanie się do paru osób....

- Wiem, że was jest tylko jeden! – zwrócił się dość nie gramatycznie.

- Nas? A, już rozumiem....

- Mniejsza z tym. Ten zachodnio-kapitalistyczny wróg społeczny klasy robotniczej..... o czym to ja...?– jak widać politykowi nie służyły zwyczaje rosyjskie polegające na rozciąganiu zdań w nieskończoność.- A tak! Otóż dopuścił się aktu przeszkodzenia we wskrzeszaniu wiecznie żywego.....- zastanowił się nad sensem wskrzeszania czegoś co jest wiecznie żywe - aktu PRZEBUDZANIA wiecznie żywego towarzysza Lenina. Za to musi zginąć!

Siergiej nie zadawał więcej pytań. Właściwie nigdy ich nie lubił. Pytania - po co one komu?



Tymczasem w Polsce, w mieście gdzie mieszka Stanisław....



Siedział przy stole i czytał list. Po raz drugi. Nie, żeby go nie zrozumiał za pierwszym razem czy coś w tym stylu.... Ale to po prostu był specjalny list. List z gratulacjami. List pochwalający to czego dokonał. Powstrzymał Rosjan przed przebudzeniem Lenina i zajęciem Polski po raz już chyba setny w historii naszej wspaniałej ojczyzny. A do tego otrzymał drugie zlecenie.... Zawsze wiedział, ze z pensji nauczycielskiej się nie utrzyma i wszystko wskazywało na to, że właśnie znalazł sobie dodatkową pracę. Egzorcyzmy i tego typu rzeczy. Niebezpieczne, ale za to jak dobrze płatne! W liście było napisane, że natychmiast musi udać się do Warszawy do Pałacu Kultury u Nauki. Na ostatnie piętro gdzie ponoć zadomowił się jakiś paskudny demon. Ot, zwykłe zlecenie. Spakował rzeczy i udał się na pociąg....



Tymczasem na Biegunie Północnym....



Podreptał do najbliższej górki ze śniegu. Przyjrzał jej się, a gdy był już pewien, że jest bezpiecznie rzucił się na nią. Bo z górkami ze śniegu nigdy nic nie wiadomo. Z tego co wiedział od rodziców rzucenie się w górkę ze śniegu która nagle okaże się górką z niedźwiedzia polarnego kończyła się źle w jedenastu na dziesięć przypadków. Nie był dobry z matematyki – jak każdy pingwin – ale to wskazywało na to, że działo się tak często.

Podbiegł do drugiej górki ze śniegu i zrobił tak samo. Po prostu to uwielbiał. Ty czytelniku możesz to uznać za nudne... Ale gdybyś całe życie miał spędzić tam gdzie jest ciągły mróz, a wszystko jest białe zapewne też czerpałbyś niesamowitą radość z tak przyziemnych rzeczy jak skakanie w kupki śniegu.

Podbiegł do następnej kupki mijając po drodze cos żółtego co właśnie pojawiło się i... Stanął. Coś żółtego? [ określam to mianem koloru żółtego gdyż my go znamy. Pingwin pomyślał natomiast: “Coś nie białego?”] Był niemalże pewien, że tego tu nie było. Może jeden z tych nie białych niedźwiedzi o których opowiadali dziadkowie? Może jednak istniały naprawdę, a nie była to opowieść starców którzy tego pamiętnego lata najedli się ryb z jeziora gdzie sikają niedźwiedzie [pingwiny nie wiedzą, ze mocz niedźwiedzia ma właściwości halucynogenne. Naprawdę]. Nie mniej schował się za kupkę śniegu i obserwował to coś.

Drzwi się otworzyły i na śnieg wypadł jakiś japończyk [tego oczywiście pingwin też nie wiedział] po czym zaczął wykrzykiwać coś w swoim języku. Nie powtórzę wam co krzyczał gdyż tego języka nie znam. Pobiegał trochę dookoła wyrzucając w niebo śnieg jakby go nigdy nie widział na oczy po czym rzucił się na zaspę. I w tym momencie wydarzyło się parę rzeczy.

Po pierwsze niedźwiedź polarny który spał zaczął się budzić gdyż coś bardzo hałaśliwego nie dawało mu się wyspać. Po drugie japończyk trafiając w zaspę zorientował się, że zaspą to coś z pewnością nie jest. Po trzecie niedźwiedź poczuł się naprawdę zły gdy coś uderzyło w jego plecy. Po czwarte japończyk został zjedzony przez niedźwiedzia. Tak oto się kończą zabawy na śniegu gdy w dzieciństwie nie było się nauczonym rozpoznawać zamaskowanych niedźwiedzi polarnych....

Stanisławowi podróż do stolicy minęła bardzo szybko. Podstawą było wybieranie odpowiedniego przedziału by nie trafić na zrzędliwych ludzi. Teraz jednak musiał jeszcze zrobić zakupy więc udał się do jednego z hiper marketów gdzie ponoć można było kupić wszystko. I faktycznie. Był to prawdziwy raj dla osób które potrzebują kupić pełno rzeczy z których tak naprawdę nigdy nie skorzystają.

Siergiej nie miał tyle szczęścia. Pociągami raczej nie podróżował, a więc nie miał doświadczenia w wybieraniu odpowiedniego przedziału do podróży. Wybrał ten gdzie jechała matka z dzieckiem, zakonnica oraz jakiś punk. Wybuchowa mieszanka. Dziecko zaczęło płakać, matka je uspokajać, punk słuchał muzyki niby za pomocą słuchawek jednak była tak głośno nastawiona, że równie dobrze mogła lecieć z głośników. Podróż w żadnym stopniu nie była miła. Chyba tylko cud sprawił, że wszystkich nie pomordował....

Po około dwudziestu godzin wysiadł na peronie w Warszawie. Było brudno. śmierdziało. Czuł się jak w domu. Skierował się do toalety żeby zmienić przepoconą koszulkę. Ku jego szczęściu punk z jego przedziału też się tam skierował. Może jednak odreaguje tą podróż w jego towarzystwie.

Trochę mu się zakrwawił podkoszulek, ale i tak miał go zmienić więc to żaden problem. Wyszedł z toalety.

- Hej! Panie! – ktoś go zawołał.

- Słucham? – zwrócił się w stronę bezdomnego który siedział pod ścianą.

- Wrzuci pan parę złotych?

- Nie.

- Czemu?

- A czemu miałbym wrzucić? – po czym skierował się do wyjścia.

Bezdomny zaczął się zastanawiać nad tym pytaniem. Było jak najbardziej trafne. Miał przygotowane setki odpowiedzi na rzeczy w stylu “bo nie mam”. Ale takie pytanie padło po raz pierwszy... Jeszcze nie wiedział, ale był to punkt zwrotny w jego życiu. Za jakieś pół godziny wpadnie na pomysł jak rozwiązać problem głodu na świecie. I dzięki temu pomysłowi byt ludzi na ziemi się poprawi, a on zostanie milionerem... No, a raczej mogłoby tak być bo zaraz po wybiegnięciu ze stacji wpadnie pod samochód i zginie na miejscu. życie bywa zabawne.... ha, ha, ha.



Tymczasem na biegunie....



Niedźwiedź polarny odszedł w inną część lodowego pustkowia z nadzieją, że może tam się wyśpi. Dodatkowo ten śmieszny pingwin o żółtawym odcieniu był chyba ciężkostrawny. I do tego zbyt żylasty. Pamiętał czasy gdy był młody. Wtedy dopiero były pingwiny....

Natomiast nasz mały przyjaciel który czekał aż odejdzie niedźwiedź podbiegł w swój pingwini sposób do taksówki. Zajrzał do środka. Było tam ciepło i było dużo mrugających rzeczy, a pingwiny po prostu kochają mrugające rzeczy. Oczywiście nikt o tym nie wiem gdyż na biegunie nie ma mrugających rzeczy więc nikt nie widział jak pingwin może godzinami w takie coś się wpatrywać. Ten miał właśnie taki zamiar. Wejść do środka i patrzeć.

Tymczasem podbiegły jeszcze dwa pingwiny i weszły do środka. One też lubiły jak coś tak uroczo mrugało. Natomiast wszystkie trzy nie lubiły jednego – dzielić się tak wspaniałymi doznaniami. Jeden przez przypadek zatrzasnął drzwi, drugi popchnął trzeciego który upadł na jakiś guzik. Taksówka zniknęła.

Stanisław zawsze chciał przejechać się tramwajem niestety w jego mieście ich nie było. Teraz natomiast mógł nadrobić te zaległości. Wsiadł więc do jednego w nadziei na dobrą zabawę. A zabawa miała być przednia...

- Bilet do kontroli. – zagadnął ktoś z tyłu.

- Proszę. – Stanisław podał mu swój.

- Oj nie dobrze... To bilet z barankiem.

- Słucham? – nasz bohater główny poczuł się zbity z tropu.

- Bilet z barankiem. Znaczy się wrześniowy. Teraz mamy październik. Obowiązują bilety z krówkami. Takimi łaciatymi, proszę nie mylić z krówkami bez łat. Te bilety obowiązywały w maju.

- A ja głupi chciałem wziąć bilet z indykiem....- zadrwił Stanisław.

- Oj nie! Te były w czerwcu... Ale indyk duży czy mały? – widać słowo “ironia” było mu obce.

- Nie ważne. – Stanisław odwrócił się do niego plecami.

- Ja nie skończyłem! – będzie kara pieniężna!

- Ta młodzież dzisiaj! – odezwała się jakaś staruszka. To, że Stanisław był po trzydziestce nie miało znaczenia. Dla niej i Napoleon musiał być młodzikiem...

W całym tramwaju wywiązała się dyskusja na temat Stanisława który miał bilet z barankiem.

- A te buty! Te buty! – ktoś powtórzył by wszyscy mogli spojrzeć. – Kto takie nosi?! Toż to modne dwa lata temu było!

I zaczęła się krytyka jego stroju. Po chwili już cały wagon krytykował. Strój, fryzura, spojrzenie etc. Gdy tylko tramwaj się zatrzymał Stanisław wyskoczył szybko na ulicę. Słyszał, że ci w stolicy są dziwni, ale nawet nie podejrzewał, że aż tak.... Wszystkich mieli za gorszych. Jednak jego horror się jeszcze nie skończył. Cześć ludzi wyskoczyła za nim i zaczęła krytykować to jakim tchórzem jest. Ruszył biegiem. Oni za nim. Z ulicy zaczęli przyłączać się ludzie korzystając z okazji na krytykowanie bliźniego. Zdaje się, że tak wyglądała rozrywka całej stolicy:

- Kochanie pójdziemy dziś do teatru? – mówiła żona.

- A może pójdziemy na spacer z nadzieją, że tłum będzie krytykował jakiegoś nie tutejszego?

Przykre, ale bardzo bliskie prawdy.

Tak czy inaczej Stanisław nie miał czasu rozwodzić się na takie tematy. Uciekał. Goniła go stolica i nie miała zamiaru łatwo się poddać. Nie gdy gonili kogoś w jasnych butach co teraz w ogóle nie było w modzie.

- Kretyn! Biega jak kaczka! – krzyknął jakiś dziadek.

Stanisław pędził dalej. Skręcił w boczna uliczkę jednak to za mało by zmylić wygłodniały tłum. Dziadek który tak na niego krzyczał padł w krzaki. Dostał zawału. I dobrze mu tak..... Tymczasem nasza zwierzyna skręciła do szaletu miejskiego.

- Musi...mi...pan pomóc... Oni mnie gonią!

- Biedny.... Rozumiem cię. Też kiedyś nie byłem stąd.

- Pomoże mi pan? – zapytał z nadzieją w głosie.

- Widzisz... mieszkam tu dwadzieścia lat... Jestem jednym z nich. ON TU JEST!

Jakiś facet odskoczył od pisuaru i zaczął wrzeszczeć. Nie wiedział do kogo, ale wiedział, że należy krytykować. Stanisław wyskoczył szybko z szaletu by uciekać. Wtem ujrzał taksówkę stojącą na zewnątrz. Zabawne bo był pewien, że wcześniej je tam nie było... Ale nie ważne. Pojawiła się nadzieja więc jak najszybciej wszedł do środka i kazał jechać jak najszybciej i jak najdalej stąd.

Taksówka ruszyła, a po chwili Stanisław miał już siłę by rozejrzeć się dookoła. Ten pojazd był jakiś dziwny. Taki.... orientalny. Natomiast kierowca albo uwielbiał nosić frak w pracy albo...

- Pingwin! – krzyknął Stanisław.

Wiedział, że do Warszawy zjeżdżają się imigranci z różnych stron świata, ale żeby pingwiny? I to nie jeden bo jego było więcej. Trzy razy więcej dokładnie. Jeden kierował, jeden wciskał pedały i jeden zmieniał biegi. Ale kto im do diabła dał prawo jazdy?!

- Stać! Zatrzymać się! Ja się przejdę...

Nie wiedzieć jak, ale pingwiny go zrozumiały. Stanisław wysiadł i skierował się na postój taksówek. Pojedzie taką bez pingwinów. Nie to żeby do nich cos miał.... Bardzo je lubił. Ale lubił je gdy były w telewizji lub w zoo, a nie gdy stawały się pełnoprawnymi obywatelami jego kraju.

Tymczasem taksówka podjechała pod dworzec gdzie akurat stał Siergiej. Postanowił, że podjedzie pod Pałac taksówką gdzie zaczeka aż zjawi się Stanisław. Skąd wiedział, ze on tak będzie? Bo to byłą zasadzka. A te z zasady polegały na długim czekaniu i marznięciu. No i piciu przy tym duże ilości kawy i wypalaniu paru paczek papierosów nawet jeśli się nie paliło. Tak żeby podtrzymać stereotyp.

Siergiej wsiadł do środka i podał kierunek podróży. Gdy przyjrzał się kierowcy zobaczył.... Pingwina. Cóż... Tak to jest jak kraj robi się zbyt zachodni... Kolejna moda która przywędrowała z Ameryki. A pingwiny prowadziły dość bezpiecznie. Jeśli oczywiście uznać za coś normalnego przejeżdżanie na czerwonym świetle, jazdę pod prąd oraz jeżdżenie po chodniku. Jednym zdaniem jechały jak na prawdziwych taksówkarzy z Warszawy przystało.

W taksówka dość szybko dojechała pod Pałac gdyż przechodnie bez większego marudzenia uciekali spod kół rozpędzonego pojazdu. Siergiej zapłacił i wyszedł. Razem z nim wyszły dwa pingwiny. Najwyraźniej chciały zbadać ten piękny i nieznany świat. Miały w sobie duszę prawdziwych odkrywców! Niczym Krzysztof Kolumb... bądź po prostu zachciało im się sikać, a nie przywykły robić tego w miejscu gdzie siedziały. I taka była prawda. Jednak zaraz po ich wyjściu taksówka zniknęła.....

Były same w obcym miejscu. Więc co mogły zrobić? Po pierwsze wysikać się i tak też zrobiły. A po drugie spróbować znaleźć drogę do domu. Na szczęście właśnie podjechał autobus do którego wsiadły.

W autobusie zapanowała cisza. Niewątpliwie wszyscy wyczuli wspaniała okazję do wyśmiania nie tutejszych. Wszyscy wpatrywali się w parę pingwinów niczym lew wpatrujący się w antylopę bądź sprzedawca ubezpieczeń który trafił na kogoś bogatego i głupiego... Jednak jakoś nikt nie mógł zacząć wyśmiewać tej dwójki. No bo co powiedzieć do pingwina? Jak go wyśmiać? W końcu pierwsze lody skruszyła jakaś dobrze zasuszona staruszka:

- Jakie ohydny dzioby!

I potoczyła się lawina... Tego dnia pingwiny po raz pierwszy i ostatni pojechały autobusem. Nie to żeby przejęły się wyzwiskami. Ich nawet nie rozumiały... Jednak one nie lubiły krwi. A w tym dniu w autobusie zmarły trzy osoby, a dwie inne zostały ciężko ranne. Do tej pory nie wiadomo w jaki sposób. Policja potem orzekła, że ktoś chciał rzucić skarpetką w pingwiny, ale trafił w jakiegoś dziadka który odrzucił swoją laskę co spowodowało prawdziwą bitwę. Na szczęście pingwiny tego do końca nie widziały bo wysiadły na najbliższym przystanku.

W każdym bądź razie Siergiej dotarł na miejsce. Postanowił stanąć gdzieś z boczku by nie rzucać się w oczy. Jednak sam nie wiedział, że jest obserwowany. A przez kogo? Przez jednego z Nich. Oni są w każdym mieście choć nikt nie zna Ich imion. Zwykli mężczyźni, w zwykłych strojach nie rzucających się w oczy. Stojąc pod pomnikami, na dworcach i w innych miejscach gdzie jest dużo przyjezdnych. Wypatrzył Siergieja i ruszył w jego stronę.

- Ju spik engliż? – spytał. – łi, łi? Da? Niet? Wo wons du? Iś bin mnie rozumiesz?

- Odejdź! – powiedział zapalając papierosa. – nie mam czasu!

I to był jego błąd! Gdy tylko jeden z Nich zrozumie, że mówisz w jednym z języków które zna [pod tym względem niewątpliwie byli ludźmi renesansu] nie odpuści póki nie postawi na swoim.

- Może pocztóweczki z Pałacem? Tak, tak? Albo zdjęcie pamiątkowe, tak, tak?

I zaczął wymieniać wszystko co posiadał. A trzeba przyznać, że budziło podziw ile różnych rzeczy udało mu się wepchnąć do tej nie budzącej podejrzeń kurtki. Miał nawet karmę dla ptaków i pułapkę na kangury [“Nigdy nie wiadomo kiedy przyjedzie jakiś Australijczyk. Oni oczywiście nie są głupi i wiedzą, że tu nie ma kangurów! Ale jeśli jakiś przyjedzie ze SWOIM kangurem? I powiedzmy ten kangur ucieknie? A on go złapać będzie chciał? Oj głupi nie jestem! Wolę być gotowy na wszystko!”].

Siergiej nie mógł go się pozbyć. W końcu zgodził się na wymianę złotówek które już miał na ruble, te z kolei na dolary które wymienił na marki po czym je na złotówki. Zaczynając wymianę miał dwieście złotych, a na końcu został mu w dłoni banknot dziesięciozłotowy. Już miał składać zażalenie, ale facet zniknął tak szybko i niepostrzeżenie jak się pojawił. Zresztą właśnie zauważył Stanisława który wszedł do Pałacu. Czas zacząć działać

Stanisław bez większych problemów dotarł do Pałacu Kultury i Nauki. Za każdym razem gdy pytał jakiegoś warszawiaka jak dojść ten dodawał od siebie jaki to wspaniały budynek. Wielu porównywało go do Statuy Wolności bądź innych równie wspaniałych budynków. Jednak gdy tu dotarł stwierdził, że budynek... jest po prostu brzydki i nie gustowny. Wolał jednak nie wypowiadać tych słów na głos.

Pałac może był i brzydki, ale jednego mu się nie dało zarzucić. Niski nie był. A fakt ten można docenić jedynie gdy na samą górę można wejść jedynie po schodach.

- Jak to winda nie działa?! – oburzył się Stanisław. – Widziałem jak tamten mężczyzna przed chwilą do niej wszedł i pojechał na górę!

- No bo wtedy działała. A teraz się popsuła.

- Ale widzę, że te światełka nad nią mrugają! Czyli ktoś jedzie na górę!

- No bo tak się popsuła... jeździ tylko na górę...

- Ale ja właśnie tam chcę pojechać! Na górę!

- Ale musiała by zjechać. A się popsuła...

Stanisław darował sobie dalszą rozmowę bo do niczego by go to nie doprowadziło. A prawda była taka, że winda działała. Jednak gdy tylko cieć wyczuwał, ze wjechać chce ktoś spoza miasta kazał mu wchodzić schodami. I nie robił tego bo był złośliwy.. . Po prostu uważał, że w ten sposób bardziej docenią uroki miasta, a poza tym docenią wysokość tego budynku.

Tak więc nasz dzielny bohater pierwszoplanowy oraz jego drugoplanowy prześladowca oraz przyszły oprawca ruszyli na górę. Oczywiście Siergiej szedł kilka pięter za nim by nie rzucać się w oczy. Czas jaki poświęcił na wspinaczkę spożytkował na przeliczaniu pieniędzy. Był pewien, że istnieje w pełni logiczne wytłumaczenie dlaczego w portfelu zostało mu dziesięć złotych. Jednak jakby nie przeliczał, jakiego kursu walut by nie zastosował wciąż wychodziło, że został okantowany.

Po około piętnastu minutach [ kondycja Stanisława nie miała się najlepiej... jak zwykle w tego typu momentach obiecał sobie to co obiecują sobie wszyscy – od jutra zacznie co rano biegać i ćwiczyć]. Gdy tylko wyszedł na środek tarasu widokowego zrozumiał, że coś jest nie tak. W tym jednak momencie na dach wyszedł również Siergiej.

- Ha-ha! – rzekł jak mają w zwyczaju czarne charaktery drugoplanowe.

- Mnie to nie bawi. – stwierdził spokojnie Stanisław.

- Słucham? – Siergiej poczuł się zbity z tropu.

- Zaśmiał się pan. Mnie ta sytuacja nie bawi.

- Ale to nie był zwykły śmiech... To ten rodzaj zwiastujący tryumf, drogi panie.

- Ale czym tu tryumfować? Dotarciem na dach?

- Nie, tym, że zaraz pana zabije. – Stanisław zrobił zdziwioną minę więc Siergiej poczuł się zobowiązany dodać – Ha-ha!

- Nie tak prędko.. Wiedz, drogi nieznajomy, że jeśli spróbujesz mnie zabić ja się będę bronił. I to ty możesz zginąć.

- Nie bo ja mam nóż. Ha-ha! – sięgnął do kieszeni i.... nie znalazł noża. Widać jeden z Nich nie tylko skupił się na jego pieniądzach i wymianie waluty.

- Możesz przestać się śmiać? Może jakoś to obgadamy, wyjaśnimy. Wiedz, że brzydzę się przemocą....

Siergiej jednak na niego ruszył. Stanisław bronił się jak mógł jednak nie miał takiego doświadczenia w walce jak jego wróg. W końcu był egzorcystą dopiero od krótkiego czasu. Po krótkiej szamotaninie został pochwycony przez Siergieja. Ten stwierdził, że wyrzuci go przez barierkę i w ten sposób spreparuje samobójstwo. W końcu skoro w tym kraju uznawano za możliwe popełnienie samobójstwa poprzez strzał w plecy to i może posiniaczone zwłoki uznają za samobójstwo. Jednak w tym momencie wydarzyło się coś naprawdę dziwnego. Otóż tuż przed nim zmaterializowała się... Taksówka z pingwinem w środku! Z wrażenia puścił Stanisława który stwierdził, że nie ma czasu do stracenia na dziwienie się. Skoczył szybko do swej torby i wyciągnął kuszę. Wystrzelił. Trafił Siergieja w klatkę piersiową. Jak widać granie w lotki w barach w trakcie studiowania opłaciło się. Jak widać czegoś na studiach się nauczył.

- Ha-ha! – rzekł znów Siergiej. To robiło się irytujące. – Jestem nieśmiertelny! Tym mnie nie zabijesz.

Jak się okazało było to prawdą. Siergiej wyrwał sobie strzałę, a rana sama się zabliźniła. A Stanisław już myślał, że on po prostu na oglądał się zachodnich filmów gdzie ruscy którzy oberwali czymś naprawdę ciężkim w głowę zachowują się jakby nic się nie stało. To stwarzało pewien problem natury technicznej. Bo jak sama nazwa wskazuje – kogoś nieśmiertelnego nie da się zabić. Co nie oznacza, ze nie można go ogłuszyć i wtedy się zastanowić co zrobić.

Tak więc Stanisław rzucił całą kuszą celując w głowę. Trafił. Siergiej opadł na ziemię. No to teraz miał chwilę na zastanowienie się co zrobić. Trzasnęły drzwi, a więc ktoś widział jak rzuca kuszą i pewnie wezwie policję. Cóż, trudno się mówi. W każdym bądź razie dobrze żeby do tego czasu już go tu nie było.

Mógł zostawić Siergieja jednak ten w niedługim czasie pewnie znów zostałby przez niego zaatakowany. Musiał myśleć. Najlepiej gdyby znalazł sposób na zabranie go stąd ze sobą, a potem jakiś na jego unieruchomienie....

- Ha-ha! – stwierdził tym razem Stanisław.

Sięgnął do torby z którą przyszedł i wyciągnął z niej piłę po czym pokroił Siergieja. Odciął głowę oraz kończyny, a wszystko wpakował do torby.

Otóż może i Siergiej był nieśmiertelny jednak z pewnością nie odrastały mu kończyny. Wystarczyło je wszystkie więc potem zakopać, każda część w innym miejscu i powinno być w porządku.

Usłyszał nadjeżdżające wozy policyjne. A po chwili dźwięk jadącej na górę windy.

- Wiedziałem, że chamidło kłamało! – szkoda tylko, że udowodnił to w taki sposób.

Nie pozostawała mu więc żadna droga ucieczki. Schody na dole pewnie były obstawione przez policję. W przypływie natchnienia wskoczył do taksówki. W momencie gdy drzwi windy się otworzyły i na taras wypadło pięciu policjantów taksówka z pingwinem i Stanisławem zniknęła. Pingwin był na tyle dobry, że podwiózł ich pod sam dom Stanisława. Ten z kolei w podzięce dał mu kilka ryb i taryfa zniknęła ponownie zostawiając Stanisława z torbą.

Wszedł do ogródka i wysypał wszystkie kawałki Siergieja.

- To powiesz mi chociaż jak się nazywasz? – zagadnął Stanisław.

Siergiej milczał.

- Więc będę cię nazywał Fred. To ładne imię.

- Nie nazywam się Fred tylko Siergiej! – nie wytrzymałą głowa.

- Wiesz co? Zakopałbym cię całego. Każdy kawałek gdzie indziej i tak spędził byś wieczność jednak nie mam serca, a zawsze chciałem mieć współlokatora. Zostawię sobie twoją głowę Fredziu i będziesz mieszkał ze mną.

- Nie nazywam się... – zaczął.

Stanisław zaniósł go do domu by ten nie widział gdzie zakopywane są jego fragmenty. Trzeba go było jeszcze położyć tak by się nie odturlał gdzieś. Nasz dzielny nauczyciel historii wziął stary słoik po ogórkach i włożył tam głowę po czym poszedł zakopywać fragmenty ciała.

Tak oto Siergiej poznał Stanisława i na odwrót. Od tego czasu mieli już na zawsze pozostać razem, a po pewnym czasie zostać przyjaciółmi. Od tej chwili życie każdego z nich już nigdy nie miało być takie samo.

A co z taksówką zapytacie? Cóż... Ja wiem dokładnie co z nią się stało i jak potoczyły się losy dzielnego, małego pingwina. Wierzcie mi, to naprawdę niesamowita opowieść... Jednak na zupełnie inny raz. Bądźcie cierpliwi, a kiedyś będzie dane wam ją poznać....
[img]http://runmania.com/f/a77c6d394b43ef1fb846d372d7693f5d.gif[/img]



"Do pewnych spraw dobrze jest mieć dystans. Najlepiej długi"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”