I
Przemierzałem długi, klaustrofobiczny, pogrążony w surowej bieli korytarz szpitala dla umysłowo chorych. Mijałem kolejne, identyczne drzwi izolatek, zza których dochodziły niekiedy rozmaite dźwięki. 54, 56, 58… Musze w końcu wejść, taka rola wolontariusza. 62 (trzymają tu konia?!), 64… Wreszcie uchylone. Na korytarz wsączała się strużka słonecznego światła. Wziąłem głęboki oddech i przekroczyłem próg.
Znalazłem się w małym, nienaturalnie jasnym pomieszczeniu, skapanym w posiekanych w kostkę przez kraty promieniach słońca. Jedynym meblem było tu łóżko, jakie zwykle spotyka się w szpitalach, dosunięte do okna. Na kamiennym parapecie siedział człowiek w czerni i oglądał poranek pomiędzy stalowymi prętami. Usłyszał moje kroki, zwrócił na mnie swoje przenikliwe, bystre, oliwkowe oczy. Bez cienia obłędu. Nigdy nie wziąłbym go za "czubka".
Nadal milczał, choć spojrzał na mnie dość przyjaźnie. Usiadłem obok niego. Patrzyliśmy, jak czarne, skrzydlate plamy przecinają błękit nieba.
- Kolejna wiosna w wariatkowie - mruknął w końcu. Dopiero zacząłem mu się przyglądać. Krucze włosy opadały na bladą, smukłą twarz. Przystojny, sprawiał wrażenie inteligentnego. Nie mógł mieć więcej niż 25 lat. Co robił w takim miejscu?
- Zastanawiasz się pewnie, co tu robię - rzekł.
Zaskoczony jego przenikliwością, przytaknąłem.
***
Zgraja roześmianych dzieci. Zabawy zamierają na chwilę. Przedszkolanka zadaje każdemu z nich pytania. Padają odpowiedzi: „fryzjerką”, „kierowcą”, „weterynarzem”…
- A ty, Lucjuszu, kim chciałbyś zostać, kiedy dorośniesz?
- Chcę być Bogiem - oznajmił głośno czarnowłosy chłopiec.
Moment konsternacji. Czerwona piłeczka w ręku chłopca. Gniótł ją nerwowo, omiatając otoczenie pozbawionym wyrazu spojrzeniem jasnozielonych oczu. Kulka zdawała się krwawić. Czerwone… czerwone… Salę zabaw przysłonił szkarłat. Rozbłysło oślepiające światło. Czarnoskrzydły anioł uśmiechał się tajemniczo.
Zerwałem się z łóżka zlany potem, by za chwilę powrócić spokojnie w objęcia Morfeusza i nigdy więcej nie pamiętać tej wizji.
II
świadomy braku obowiązków na rozpoczynający się dzień, długo ociągałem się ze wstaniem. Jak zawsze odruchowo skierowałem krok do łazienki. Musiało być już dość późno, bo przy drzwiach mieszkania, tuż pod szparą na listy, leżała gruba, szara koperta. Podniosłem ją i zacząłem przyglądać się uważnie. Przesyłki do mnie (no, z wyjątkiem rachunków) należały zdecydowanie do rzadkości - nie miałem żadnych przyjaciół ani rodziny z daleka, od paru pokoleń wiedziemy życie w tym miasteczku. Jednak na kopercie widniało wyraźnie napisane czarnym atramentem moje nazwisko - Thomas Harvey - i adres. Sprawdziłem stempel nadania - rozmył się widocznie w porannym deszczu.
Zdziwiony rozdarłem papier. Trzymałem w ręku czarny brulion sygnowany u dołu nazwą naszego miasta i srebrnym, schematycznym rysunkiem ratusza. Można było je tu kupić jeszcze kilka lat temu, zanim zaczęły się kłopoty z budżetem.
Coraz bardziej zaskoczony otworzyłem notatnik i zacząłem czytać. Okazał się pamiętnikiem jakiegoś chłopca. Przestudiowałem ledwie parę stron, kiedy rozległ się dzwonek telefonu.
- Meg? O, to miło, że masz chwilkę. Na promenadzie? świetnie, zaraz będę...
***
Niemal na całą resztę dnia zapomniałem o dziwnej przesyłce. Obraz Jej błękitnych oczu skutecznie krępował mi wszystkie inne myśli. Otworzyłem notes dopiero późnym wieczorem, kiedy nie mogłem zasnąć, licząc na przyjemne utulenie do poduszki. źle to jednak zaplanowałem.
Tata znów bił mamę. Krzyczał, że nie będzie mu niczego zabraniała. W pokoju pełno krwi. Sąsiadki mówią, że jest szalony...
Podobne wpisy powtarzały się parę razy. Zaniepokojony przewracałem kolejne kartki, aż natrafiłem na rozwiązanie sprawy. Znacznie kształtniejszy charakter pisma.
Przyszedłem ze szkoły. Wiedziałem już, co zobaczę. Mama krzyczała. Ja krzyczałem ojcu, żeby przestał. Nie słuchał. Rzuciłem się na niego, ale odepchnął mnie bez trudu. Wrzask mamy stawał się coraz słabszy, a ja kuliłem się w kącie z oczami pełnymi łez bezsilności i wściekłości. Przysiągłem sobie, że pewnego dnia go zabiję. Tymczasem on wybiegł z mieszkania. Nigdy więcej nie miałem go zobaczyć. Mama leżała na podłodze cała we krwi, nieprzytomna. Wołałem sąsiadkę. Za późno.
Znów dziecięce litery.
Mama nie żyje. Panna Smith mówi, że to Bóg zabrał ją do siebie. że tak chciał. Wcześniej mówiła, że jest dobry, a to przecież On ją zabił - przez tatę. Więc jeszcze kłamie! Nie chce już być Bogiem.
Ostatnie słowa wydały mi się dziwnie znajome, lecz nie mogłem nijak przypomnieć sobie, z czym mi się kojarzą: nic, poza czerwienią, która nie wiem skąd wlewała się w moją świadomość. Ot, zamiast białych plam w pamięci. Nieco frustrujące uczucie... Ba. Jakby ktoś bawił się moim umysłem.
Następne kilka kartek nie zawierało żadnych słów - przyżółkły odcień papieru, tu czy ówdzie jakieś maźnięcie, ślad po wyrwaniu. Cierpliwie oglądałem stronę po stronie. Traktowałem zeszyt jakby był jakąś świętością, bezcennym skarbem. I - co najgorsze - nie rozumiałem w tym sam siebie.
Znów pojawiły się zapiski. Tym razem bardziej konkretne.
Wracam do pisania po latach, kiedy jestem znacznie bliższy przyswojeniu sobie tej sztuki niż jako ośmiolatek. Lecz tak samo te wspomnienia, jak i moje plany są - jak uważam - godne uwiecznienia. Chociaż wiele ryzykuję utrwalając je medium tak powszechnym. Gdyby wpadły w czyjeś ręce...
Ludzie nie lubią tego, co inne od nich samych, choćby nawet najbardziej stanowczo się tego wypierali. Taka ich natura. Właśnie dlatego żadna inna istota nie może znać moich myśli. żyło zbyt wielu takich, którzy zapomnieli o tym kluczowym fakcie. Wszyscy marnie skończyli.
Ludzie spędzają swoje dni na poszukiwaniach sensu egzystencji. Moje cele za to są aż nazbyt sprecyzowane: pomścić śmierć matki, zabić jej morderców i strącić z tronu tego, który piastuje go od tysięcy lat. Czyż kadencja „Wszechmogącego” nie powinna wreszcie dobiec końca? Czy nie czas oddać ten tytuł, zejść ze sceny, udać się na zasłużoną emeryturę? On już zbyt wiele zbrodni ma na swoim koncie, aby grać wcielenie dobra. Trzeba kogoś, kto osądzi „sędziego sprawiedliwego”.
*
I stało się. Nie trzeba było długo wyczekiwać śmiałka, który spróbuje przeczytać te zapiski. W dodatku uważał się za mojego przyjaciela, nie wiedząc, że człowiek pełen myśli uważanych powszechnie za bluźnierstwa nie może się nimi podzielić, nie może mieć przyjaciół. Nie odbierał moich subtelnych odpychających sygnałów. A więc sam zasłużył.
Odpowiedni rytuał powinien załatwić sprawę...
*
Tu wklejony wycinek z codziennej gazety, nie widać kiedy wydanej. Informacja o tajemniczej śmierci szesnastoletniego Johny’ego Greena. Nie odnaleziono żadnych śladów morderstwa, policja i lekarze bezsilni, nie mają od czego zaczynać śledztwa. Pod spodem ręczny dopisek:
Brawo, Samaelu!
A teraz, kiedy już formalnie zostałem mordercą, Pan Wszechmogący nie spojrzy już na mnie łaskawym okiem. Wiadomo, nikt nie lubi konkurencji. Tym groźniejszej, że ja też nie posługuję się w tym fachu własnymi rękami. Tak, winny nie musi być bezpośrednim sprawcą. Widzisz, Boże? Niedługo dorównam Ci w wyrachowaniu...
*
Spotkamy się po mojej śmierci.
A Ty jako honorowy przeciwnik dajesz mi czas na przygotowanie, czy też tchórzliwie odwlekasz ten moment? Chcesz, żebym stanął naprzeciw Ciebie stary i zniedołężniały, abyś mógł zmiażdżyć mnie jednym palcem?
Czekam…
Reszta kartek była pusta. Oderwałem wzrok od papieru. Zegar wskazywał prawie trzecią. Nic z tego, co przeczytałem, nie mieściło mi się w głowie, rozpaczliwie domagającej się snu. Właściwie nie pojmowałem nic, co dotyczyło owego notatnika i jego obecności w moich rękach.
Przekartkowałem go jeszcze raz. Dostrzegłem jeszcze samotne zdanie na ostatniej stronie; niczym klątwa.
Nikt nie będzie żył z tą wiedzą.
Ledwie przeczytałem te słowa, ujrzałem sunącą ku mnie postać z ogromnymi, czarnymi skrzydłami. żarówka na suficie zamigotała i zgasła. Zalał nas mrok. Widziałem jedynie dwa czerwone punkty. Demon zdawał się uśmiechać szyderczo.
Zastygłem, niezdolny nawet jęknąć. Rozległy się trzy uderzenia w dzwon kościelnej wieży. życie powoli ulatywało ze mnie jak powietrze z balonu...
*
Natarczywy dźwięk budzika.
Odruchowe uderzenie weń ręką.
Za mocno. Boli.
A więc jeszcze żyję! Dopiero zaczynałem uświadamiać sobie, gdzie jestem i co się stało, a raczej: co się nie stało. Chociaż wydawało się takie realne.
Więc to był sen. Odetchnąłem z ulgą i poczułem niespotykaną radość za sprawą powietrza wypełniającego mi płuca.
Otrząsałem się z szoku. Ot, mózg po godzinach spłatał mi głupiego figla. Zapomnę o tym. Pora wstawać.
III
Przedpołudnie jako wolontariusz.
Zmierzałem przez długi, biały korytarz. Mijałem kolejne drzwi, starając się nie zwracać uwagi na dochodzące zza niektórych dziwne odgłosy. 62, 64... Cholera, skądś to znam - myślałem. Następne wejście było otwarte. Niewiele myśląc, przestąpiłem próg.
Z bielą wypełniającą cały pokój kontrastowały trzy obiekty: niewielka, czerwona kulka porzucona w kącie, dziwnie znajomy zeszyt oraz szczupły mężczyzna odziany w czerń. Zmierzył mnie przenikliwym, oliwkowym spojrzeniem.
Oho, zaczyna się...
____
Czy to według Państwa w ogóle się do czegoś nadaje?
2
To jest całość czy część opowiadania? Bo nie jestem pewna.
Było parę błędów, głównie zjedzone ogonki, jak np
Liczby pisze się słownie.
Nabieram coraz większej pewności, że to tylko część większego opowiadania. Prawdę mówiąc, mam nadzieję, że tak. Jeśli się kończy w ten sposób, to jestem na nie (a przynajmniej na takie zakończenie).
Było parę błędów, głównie zjedzone ogonki, jak np
skąpanymnienaturalnie jasnym pomieszczeniu, skapanym
Liczby pisze się słownie.
Za dużo nawrzucałaś określeń, przez co zdanie stało sie zagmatwane. Mogłoby się obyć bez "w kostkę", będzie lepiej, a i tak będzie wiadomo, o co chodzi.skapanym w posiekanych w kostkę przez kraty promieniach słońca.
Jakoś nie lubię równoważników zdań, szczególnie tych, które zawierają skróty myślowe. Spójrz na ten równoważnik tak "oddzielnie", bez kontekstu całego opowiadania: "Przedpołudnie jako wolontariusz". Mało sensowne.Przedpołudnie jako wolontariusz.
Nabieram coraz większej pewności, że to tylko część większego opowiadania. Prawdę mówiąc, mam nadzieję, że tak. Jeśli się kończy w ten sposób, to jestem na nie (a przynajmniej na takie zakończenie).
3
Niezły styl, płynna narracja, żadnych zgrzytów w rytmie.
Do dwóch rzeczy wychwyconych przez AM dodałbym
świadomy braku obowiązków na rozpoczynający się dzień,
Niby wszystko gramatycznie, a brzmi jakoś dziwnie. Ale to może tylko ja.
Fabuła taka troszkę płytka. Zobacz: Ubrany na czarno koleś, skrzywdzony w dzieciństwie, przyzywa demony żeby zabijać, a potem rzucić wyzwanie samemu Bogu.
Fajny trick z "piekłem" dla narratora - wolontariusza, ale mógłby być bardziej dopracowany, powiedzmy przez dodanie więcej efektów deja-vu, albo wyraźniejsze ukazanie "klatki" w której się znajduje.
Szkoda, że praktycznie brak tu dialogów. Pamiętaj, że dialogi są "sokiem" opowiadania, i choć powyższy tekst może i powinien być "suchy", to żałuję, że nie dane mi było posłuchać Lucjusza, nawet jeśli mogłem czytać jego pamiętnik.
Generalnie tekst rzetelny, a ci, co mnie znają, wiedzą, że to ani komplement, ani zarzut.
Masz świetny styl, radzisz sobie z tempem opowiadania, a to najważniejsze w tak krótkich formach. Ten tekst mi się podoba, bo jest dobrym materiałem do nauki pisania. Sam wpadłem na jedną, czy dwie nowe myśli.
Podoba mi się.
Dzięki.
Ps. Hmm... To nazwisko. Thomas Harvey... Czytujesz Lovecrafta może?
Do dwóch rzeczy wychwyconych przez AM dodałbym
świadomy braku obowiązków na rozpoczynający się dzień,
Niby wszystko gramatycznie, a brzmi jakoś dziwnie. Ale to może tylko ja.
Fabuła taka troszkę płytka. Zobacz: Ubrany na czarno koleś, skrzywdzony w dzieciństwie, przyzywa demony żeby zabijać, a potem rzucić wyzwanie samemu Bogu.
Fajny trick z "piekłem" dla narratora - wolontariusza, ale mógłby być bardziej dopracowany, powiedzmy przez dodanie więcej efektów deja-vu, albo wyraźniejsze ukazanie "klatki" w której się znajduje.
Szkoda, że praktycznie brak tu dialogów. Pamiętaj, że dialogi są "sokiem" opowiadania, i choć powyższy tekst może i powinien być "suchy", to żałuję, że nie dane mi było posłuchać Lucjusza, nawet jeśli mogłem czytać jego pamiętnik.
Generalnie tekst rzetelny, a ci, co mnie znają, wiedzą, że to ani komplement, ani zarzut.
Masz świetny styl, radzisz sobie z tempem opowiadania, a to najważniejsze w tak krótkich formach. Ten tekst mi się podoba, bo jest dobrym materiałem do nauki pisania. Sam wpadłem na jedną, czy dwie nowe myśli.
Podoba mi się.
Dzięki.
Ps. Hmm... To nazwisko. Thomas Harvey... Czytujesz Lovecrafta może?
4
Niestety, to jest całe opowiadanie.
Nabieram coraz większej pewności, że to tylko część większego opowiadania. Prawdę mówiąc, mam nadzieję, że tak. Jeśli się kończy w ten sposób, to jestem na nie (a przynajmniej na takie zakończenie).
Dziękuję za wszystkie uwagi. Na swoje usprawiedliwienie mam tyle, że jestem początkująca

Lovecrafta owszem, czytuję, ale podobieństwa nie były zamierzone. Nazwisko przyszło ot tak, nie wiem sama skąd. Miało brzmieć pospolicie (czyżbym coś emm... skopiowała?).
5
Lovecraft zdawał się uwielbiać nazwisko Harvey i nadawał je wielu swoim postaciom. Tylko tyle.
Czyżbyś była nowym wcieleniem Mistrza?
Czyżbyś była nowym wcieleniem Mistrza?

7
Hm, cóż mogę rzec? Tekst z jednej strony mi się podobał, z drugiej nie poruszył we mnie nic. Więc jak go teraz mam ocenić? Trudna sprawa. Mógłbym powiedzieć wraz z Obywatelką AM, że jestem na nie. Lecz to by było zbyt proste posunięcie z mojej strony i nie podparte sensownymi argumentami (poza zachowaniem podobnym do "psychozy tłumu"). z drugiej jednak strony mógłbym rzec jak Ninetongues, że tekst jest "rzetelny". Jednak ja nie używam tego słowa - jeśli tak to nieświadomie.
Mnie również byłoby brak dialogów, gdybym nie rozpływał się czytając teksty oparte tylko na opisach i myslach bohatera. To akurat nie odczytam jako błąd.
Natomiast podobnie jak Nine, uważam że mogłaś uwypuklić "klatkę", w której tkwi bohater. Powiem więcej, mogłaś trochę "uskrzydlić" demony, jeśli wiesz o co mi chodzi.
Moje oceny są nastepujące (czuję się jak jury jakiegoś festiwalu):
Pomysł:4-
Styl:3+
Schematyczność: między 3+ a 4
Błędy:4
Ocena ogólna: 4-
Jestem raczej na tak. Why not?
Mnie również byłoby brak dialogów, gdybym nie rozpływał się czytając teksty oparte tylko na opisach i myslach bohatera. To akurat nie odczytam jako błąd.
Natomiast podobnie jak Nine, uważam że mogłaś uwypuklić "klatkę", w której tkwi bohater. Powiem więcej, mogłaś trochę "uskrzydlić" demony, jeśli wiesz o co mi chodzi.
Moje oceny są nastepujące (czuję się jak jury jakiegoś festiwalu):
Pomysł:4-
Styl:3+
Schematyczność: między 3+ a 4
Błędy:4
Ocena ogólna: 4-
Jestem raczej na tak. Why not?
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
9
zgodzę się z obywatelką, co do zakończenia, dosłownie samej końcówki, jak dla mnie czegoś tu brakuje.
Weber ma dużo racji, nie jest to tekst, który łatwo ocenić. Jest sprawnie napisany, co prawda stylowi trochę brak polotu, rozmachu, ale jest naprawdę dobry.
Czegoś mi jednak w tym tekście zabrakło, stąd też moje oceny wyglądają tak:
Pomysł: 3+
Styl: 4-
Schematyczność: 3+
Błędy: 4
Ocena ogólna: 3
Jestem na... pomiędzy tak, a nie
Weber ma dużo racji, nie jest to tekst, który łatwo ocenić. Jest sprawnie napisany, co prawda stylowi trochę brak polotu, rozmachu, ale jest naprawdę dobry.
Czegoś mi jednak w tym tekście zabrakło, stąd też moje oceny wyglądają tak:
Pomysł: 3+
Styl: 4-
Schematyczność: 3+
Błędy: 4
Ocena ogólna: 3
Jestem na... pomiędzy tak, a nie
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec