Śmierć Lorda Cameron

1
Stary behemoth nie opuszczał swej jaskini przez całe dwa miesiące. Tyle bowiem minęło czasu, odkąd jego głowa wystała ponad norę wykopaną w czasie Chaosu; w miejscu, które zwano Rozdrożem.

Behemoth był krępej postury. Pazury miał ostre, twarz okrągłą, a skórę tak owłosioną i futro tak bujne, że nieraz słyszał, jak to gremliny z okolicznych jaskiń próbowały się dostać do jego nory, gdy ten opuszczał ją w okresie przesilenia. A na co gremlinom jego jaskinia? Według nich, nic co żyję, czyli chodzi i oddycha, nie miało prawa wyglądać tak, jak to coś z ziemi. Poza tym, zbliżała się zima. Czyli bestia musiała gdzieś zaopatrywać się w futro, a może nawet....
- Mój Boże, ta łajza zdziera futra z fretek! Z całej okolicy! – rzekł Król Wszystkich Goblinów Czterdziestu i Czterech Królestw Świata, grzebiąc długim palcem w swoim haczykowatym nosie. Wstał. Czy może raczej został podniesiony. Król bowiem był wiekowym gremlinem. Prawie równie starym, jak sama grota, w której się znajdował. Prawie tak samo starym, jak behemoth, który to właśnie ostrzył sobie pazury gdzieś mile stąd na zachód. Tymczasem tłum się niecierpliwił. Kazał więc straży przywołać do siebie siedemdziesiąt sześć gremlinowych dziewic. A gdzie też można było znaleźć siedemdziesiąt sześć gremlinowych dziewic w Królestwie Wszystkich Goblinów Czterdziestu i Czterech Królestw Świata?
- Przede wszystkim, powiedzcie mi, co się stało z waszymi dziewicami, co?- spytał lord Cameron właściciela Królewskiego Burdelu.
- Prze, prze....no, Wasyl – jąkał Wścibór, tutejszy kucharz, który dorabiał sobie na stanowisku głównego doradcy finansowego króla. Był też burdelpapą, ale o tym tak otwarcie się tu nie mówi. Zapamiętajcie sobie, ON JEST, BYŁ I BĘDZIE KUCHARZEM.- To Wasyl, Wasyl, jego pytajcie....
- Wścibór.... nie podobacie mi się... słyszycie? Nie podobacie mi się – mówił gremlin sierżant
- Dobra, to ja pójdę po Wasyla, waszmość. Waszmość poczeka, dostanie dziewice. Nie poczeka... to....
- No, Wścibór, co jeśli nie poczeka?
- Wtedy dostanie pryszczate ryjgęby? Może. No nie wiem... bardzo możliwe. Ach, a Wasyla nie ma. Wylądował dzisiaj w waszej zupie. Wścibór zapomniał powiedzieć. Składników brakuje od przeszło miesiąca, a na powierzchnię strach wychodzić, bo niby behemoth straszy.... to wziąłem za karczycho Wasyla, udusiłem pospolicie, zalałem go wrzątkiem i wrzuciłem do zupy. Mówię, nie było łatwo, bo mi wypływał, wziąłem tedy pogrzebacz... tak, stary dobry pogrzebacz...
- Yż wy skurwysyny jedne... a pytałem króla... może by tak zmienić kucharza...
- Spoko Winnetou, bussines is bussines, dobrze wiem, że naszą kapłankę, Arriette, ześ próbował wychędożyć dzbankiem od herbaty.... mówiłem królowi? Nic a nic. Bussines is bussines?
- Yż wy skurwysyny jedne.... a mówiłem, zmienić kucharza i króla.
- Dobra, zdaje mi się, że pytałeś o dziewice, co nie? Czyli byłeś na tyle głupi, by przychodzić prosić o dziewice właściciela największego domu rozpusty w całym Królestwie Wszystkich Goblinów Czterdziestu i Czterech Królestw Świata... czekaj, czekaj.... to się nazywa dedukcja. Za chwilę będę wiedział dokładnie, o co ty - genetyczne monstrum, przyszedłeś tak naprawdę mnie prosić.

I tak minął wieczór i poranek, dzień pierwszy.

Wchodźcie śmiało, tak, spokojnie, wypiorę ten dywan.... o, nie, nie zdejmujcie butów... hej ty, ręce od niej precz... yż. Dobra... dobra, naprawdę nie ma sprawy. Cameron, lordzie, proszę! Wejdź!
- No, to jak będzie? - pytał prędko i od rzeczy. Król bowiem dał mu już oficjalnie tylko sześć dni czasu na to, by załatwił te „przeklęte, siedemdziesiąt sześć dziewic dla tłumu”.
- Mam już pewien pomysł.
- No? Mów, mów...
- Behemoth i jego jaskinia.
- Co z nim? I z jego jaskinią?
- Pomyśl....pomyśl, lordzie...
- Nie wiem, ma to jakiś związek z tym futrem....?
- Dobra, nie rozumiesz. Tu trzeba mieć łeb do interesów. Słuchaj, połącz fakty. Futrzany, stary dziad w norze, milę dalej. Wielka posiadłość... przytulna, i miła zapewne... ściany wyłożone aksamitem... wielkie łoża... arrasy... czyli to wszystko, co tak bardzo pociąga nasze dziewice.....
- Eeee....?
- Behemoth sprasza nasze dziewice do swej nory, rozumiesz? Po prostu, trzeba się wyprawić do niego z odpowiednim poselstwem... no nie wiem, z czymś tam jeszcze. Da dziewice, a ty zachowasz swój łeb. Pasuje?

I tak minął wieczór i poranek, dzień drugi.

Kolczugi miały być gotowy o świcie... gdzie miecze? A Gdzie włócznie? Boże, kim oni są? Nie poznaję ich...Z Clodeville!? Po pierwsze – spokój. Po drugie, tak to ja, wielki kanclerz króla, Lord Cameron, pan na Srebrnej Grocie...
- Sir, tak jak prosiłeś.- powiedział jeden z nowo przybyłych rekrutów, których punkt zbiórki Spółka Cameron&Wścibór umieściła na tarasie przed burdelem.
- Dobra, wejdźcie do środka; zbroja pierwsza po lewej i chorągiew pułku wasza. I czekajcie. Ty, Papo, a co z pałkami?- pytał Cameron.- Mówiłem, dobry plan, to i efekt dobry. Zły plan, to i rezultat do bani....
- Lordzie Cameron, nie denerwuj się.... po co im kolczuga? Po co miecz, czy włócznia? No zastanów się... jest przesilenie, najpewniej stary behemoth właśnie wygrzewa się gdzieś w tropikalnej sadzawce na południu... Pojdą, wrócą, co widzieli powiedzą, a jak im dobrze zapłacisz, to i dziewice jako dziewice przyprowadzą.... Spokojna głowa. Mój w tym interes, by sprawy potoczyły się tak jak to była mowa wczoraj...

Przyszło jeszcze z dwudziestu chłopa. Cześć dostała zbroję, część nie. Za ukończone zadanie, mówił Wścibór, mieli obiecane dwieście pięćdziesiąt złotych florenów na łeb. Za każdą dziewicę mniej, lord Cameron miał prawo 'rekwirować' pięć procent sumy początkowej. A ta była nie mała, jak na warunki gremlinśkie.

I tak minął wieczór i poranek, dzień trzeci.

- No, koło rycerskie św. Alberta, warunki uzgodnione - mówił Wścibór tonem stanowczego oficera.- O piątej wymarsz. Plan jest taki, dla przypomnienia. Wychodzicie głównym szyldem. Jakby pytali, jesteście świtą księcia. Tak, tego. Idziecie zwartą grupą milę na zachód. Tam się dowiecie, jest behemoth czy go nie ma. Upewniwszy się... Rondan, słuchajcie! Upewniwszy się, że gnój wylazł z nory, macie moje pozwolenie, by wejść na bezczelnego do jego jaskini. Wg naszych źródeł, jego posiadłość to cztery rozległe jaskinie. Jedna, na północy, to grobowiec. Walają się tu szczątki fretek, bizonów i najogólniej mówiąc każdego zwierzaka, który kiedykolwiek przechadzał się po tej słodkiej ziemi.... W drugiej grocie, od wejścia po lewej, behemoth gromadzi zdobyte futro, podobnie jak w jaskini nr 2. Natomiast centralna jaskinia...


Oślepił ich blask wschodzącego słońca. Samo opuszczenie Królestwa zajęło im niespełna dwie i pół godziny, tak więc na powierzchni pojawili się gdzieś około ósmej. Kompania liczyła sobie dwudziestu dwóch gremlińskich rekrutów. Trzech z chorągwiami (takimi, którymi w razie czego, można by przebić oczko behemotha bez problemu), czterech z gladiusami i jeszcze dwóch z całkiem pokaźnymi kropaczami. Pozostali maszerowali z drewnianymi pałkami u pasa. Co prawda, był jeszcze taki jeden z halabardą. Ale sami sobie wyobraźcie, gremlin z halabardą.... GREMLIN z halabardą.... No więc ten przełamał ją na cztery części, mniej więcej równe, a następnie każdą z nich ofiarował swoim kolegom, tak dla samego żartu, oczywiście. Że niby jest śmiesznie. Ten gremlin, Nowacki, był bowiem kabotynem. A każdy szanujący się kabotyn nosił przy sobie ludzką halabardę. Po co szanującemu się kabotynowi halabarda? Nie wiem. Może tak dla żartu?

Doszli do ustalonego miejsca. Okolica była wyjątkowo zielona. Wszystko było zielone, dosłownie. Trawa, drzewa, skały, nawet niebo wydawało się zielone. Zielenią zionęła również jama, znajdująca się pod sędziwym bukiem. I co, to niby tu miał mieszkać ten cały behemoth? Bez jaj, pomyślał Gawith (rekrut z kropaczem).

I tak minął poranek i wieczór, dzień czwarty... i piąty.

Od dłuższego czasu do podziemi nie schodził ani jeden goniec wysyłany na powierzchnię. Lord Cameron nie mógł pogodzić się z myślą, że misja ta została ukończona, a jej rezultat jest jedną, wielką, totalną klęską. Wiedział, że jeśli sytuacja nie ulegnie zmianie, w najlepszym przypadku skończy w sadzawce z krokodylami. Sam na sam z krokodylami.

Hmmm.... może powinien powiedzieć żonie, co zrobił lub czego nie zrobił w tej sprawie? A może by tak rzec Wściborowi, by sam ruszył to swoje tłuste dupsko i sprawdził, co się dzieje na powierzchni? No najwyżej doda mu się te pare florenów do 'wypłaty'... Co robić, co robić?

Wstał. Czy może raczej został podniesiony. O, jest Wścibór. Chwała Bogu.... a jednak lord Cameron nie odejdzie w samotności.... Z całej tej śmietanki, która to obradowała w pałacowym zaciszu o nadchodzącej rewolucji w Królestwie Wszystkich Goblinów Czterdziestu i Czterech Królestw Świata z całą pewnością to on miał najbardziej przekichane. Czas mijał powoli. Myślał w skupieniu o całym swoim życiu; o całym swoim gremlińskim, przeklętym życiu...

A Dnia siódmego przyszedł behemoth i wszystko rozpierdo***ł. Taki był koniec Lorda, Wścibora oraz samego władcy Wszystkich Goblinów Czterdziestu i Czterech Królestw Świata.
Dziękuję za uwagę.
Ostatnio zmieniony pn 09 lip 2012, 17:23 przez Ollars, łącznie zmieniany 2 razy.

2
a skórę tak owłosioną i futro tak bujne, że nieraz słyszał, jak to gremliny z okolicznych jaskiń próbowały się dostać do jego nory
eee a co ma jedno do drugiego?
mile stąd na zachód
mile na zachód stąd
I tak minął wieczór i poranek, dzień pierwszy.
Kogoś chyba zainspirowało w kościółku ;)
a jak im dobrze zapłacisz, to i dziewice jako dziewice przyprowadzą
Wspaniałe;D
Wychodzicie głównym szyldem
Jakieś takie mało zrozumiałe dla mnie.
Zapomniałeś, że minął dzień szósty po drodze:)
W sumie to tyle ,,błędów" ile wyłapałem podczas czytania i czuję, że więcej nie znajdę. Naprawdę dobry tekścik, tyle że czasami brakuje narracji w dialogu(wskazał na kogoś itp), ale poza tym chyba nic więcej nie zauważyłem. No i końcówka na duży plus:)

3
Stary behemoth nie opuszczał swej jaskini przez całe dwa miesiące. Tyle bowiem minęło czasu, odkąd jego głowa wystała ponad norę wykopaną w czasie Chaosu;
Rozumiem, że w drugim zdaniu jest więcej detali, ale nie zmienia to faktu, że drugie zdanie powiela pierwsze.
Pazury miał ostre, twarz okrągłą, a skórę tak owłosioną i futro tak bujne, że nieraz słyszał, jak to gremliny z okolicznych jaskiń próbowały się dostać do jego nory, gdy ten opuszczał ją w okresie przesilenia.
Z tego zdania wynika, że gremliny wchodziły do jego nory z powodu bujnego futra. ;)
A na co gremlinom jego jaskinia? Według nich, nic co żyję, czyli chodzi i oddycha, nie miało prawa wyglądać tak, jak to coś z ziemi.
Znowu - co ma piernik do wiatraka? Mówimy o potrzebie jaskini, a nie o samym behemothcie.
- Spoko Winnetou, bussines is bussines,
Trochę pojechałeś po bandzie. ;) Rozumiem zamysł, ale tutaj to kompletnie nie zagrało. Zbyt nagle i bezmyślnie pojawia się ta popkultura.
(...) powiedział jeden z nowo przybyłych rekrutów, których punkt zbiórki Spółka Cameron&Wścibór umieściła na tarasie przed burdelem.
Pomotane zdanie. Nie wiem, może to tylko ja, ale musiałem kilka razy przeczytać, zanim połączyłem kropki. Radziłbym trochę przemodelować.
Po co szanującemu się kabotynowi halabarda? Nie wiem. Może tak dla żartu?
Czy to na pewno rozsądne? W całym tekście to jest jedyny moment, kiedy narracja przeistacza się w pierwszoosobową. Nie ma żadnych podstaw - ani fabularnych, ani estetycznych - żeby taka sytuacja miała miejsce.

Wiele brakuje temu tekstowi. Powiedziałbym, że fabuła jest grubymi nićmi szyta. Kiepskimi nićmi. Co ma niepokój tłumu do dziewic i co mają dziewice do behemotha? Cały wątek behemotha - który na początku zapowiadał się interesująco - sprawia wrażenie doczepionego na siłę.

I jedna rzecz ciągle mi chodziła po głowie: czemu gremliny? Te "gremliny" nie mają żadnych cech szczególnych (poza mieszkaniem w andergrałdzie), zachowują się dokładnie jak ludzie... Więc czemu one? Przez całe opowiadanie nie poczułem ich gremlitowatości, co sprawia, że zastanawiam się, po co ich w ogóle użyłeś.

Miejscami robiło się też chaotycznie - im głębiej, tym trudniej było nadążyć. Całe przygotowania do wyprawy i rozwiązanie sprawy wypadły naprawdę miałko i niekonkretnie. Nie poczułem żadnych emocji, niektóre dialogi musiałem czytać dwa razy, żeby jakoś poukładać sobie, o co chodzi... Nie tak powinno być. Jako pisarz powinieneś przekazać swoim czytelnikiem jak najlepszą wizję tego, co masz w głowie. Tutaj mam wrażenie, że poszedłeś trochę po łebkach i po łebkach też skończyłeś.

Miałeś z dwa, trzy ładne momenty, ale były one zdecydowanie zbyt ulotne. Stylistycznie jest całkiem solidnie, pomijając to, że czasami się zapędzałeś i jako czytelnik traciłem płynność wydarzeń. Chwilami dawało się też we znaki śmieszenie na siłę. To bardzo śliska sprawa jest i gdy pisze się tego typu teksty, trzeba pamiętać, żeby nie żartować tylko dlatego, że "wypada". Żartuje się tylko wtedy, kiedy ma się dobry żart. W towarzystwie też raczej nie sypie się żartami, byleby sypać, prawda? ;) Przynajmniej ja czekam, aż wpadnę na dobry pomysł.

Mówię, na początku uśmiechnąłem się na myśl na ładnie napisane opowiadanie o starym, groźnym behemothcie - szkoda, że spotkał mnie zawód i dostałem gremliny, które muszą dłubać w nosie, przeklinać w staropolskim klimacie (dafak?) i szukać dziewic. Gdybyś chciał przemodelować kiedyś to opowiadanie, skoncentrowałbym się na tym behemothcie... a gremliny wstawiłbym tylko wtedy, gdybym miał naprawdę ciekawy pomysł na przedstawienie tej rasy.

W każdym razie życzę powodzenia w pisaniu i pozdrawiam. :)
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron