WWW
WWWSłońce świeciło już wysoko na horyzoncie. Na niebie ani jedna chmurka nie przysłaniała skrawka błękitnego nieba. Andrzej i Paweł jak każdego dnia siedli na ławce tuż przy sklepie. Obaj zbliżający się do kresu swojego istnienia, niosący na swych ramionach życia ciężar w wysokości dwóch kos. Na emeryturze spędzali czas przechadzając się po niewielkiej wiosce, znajdującej się gdzieś na wschodnich granicach ojczyzny. Obserwowali cuda natury, która wyjątkowo ubogacała ten teren w piękno przyrody. Gdy wybijało południe siadali, aby porozmawiać o ludzkich problemach egzystencji przy butelce smakowego piwa.
- Przeklęte słońce. Kolejny dzień grzeje, tak jakby chciało człowieka upiec żywcem – rozpoczął rozmowę Paweł zgorzkniałym głosem niezadowolenia.
- Słońce wstaje i zachodzi, i świeci. Tak było od zawsze – zripostował po chwili Andrzej.
- A nie mogłoby tak lżej poświecić? Tak choćby odrobinę. Człowiekowi byłoby
lepiej, a słońcu i tak nic nie szkodzi.
- A może i by mogło, ale takiego grzesznika jak ty na pewno nie posłucha – odparł nerwowo Andrzej. W zimę za zimno, w lato za gorąco. Nigdy Pan Bóg nie dogodzi. Jeszcze się chyba nie znalazł taki, który by komu dogodził. Przynajmniej w naszej wsi. Bo nie pamiętam takiego. Zawsze ktoś miał jakieś ale… Ale żeby do słońca? To ja pierwszy raz o takiego widzę.
- A co ty taki nerwowy dzisiaj? Przecież ja nie mam pretensji do twojego Boga, w którego i tak nie wierzę, i który nie istnieje, że słońce świeci za mocno. Ja tylko tak sobie, żeby rozmowę rozpocząć.
- No to żeś rozpoczął, bo tyś taki mądry, że takie brednie opowiadasz? Co naukowcy z tej Ameryki tak w radiu nagadali? A powiedz mi, co oni mogą wiedzieć, skoro jeszcze niewiele ponad pięćset lat temu biegali owinięci w skóry zwierząt, kiedy u nas królowie rządzili.
- Ja tam na historii się nie znam. A tak stary, żeby wiedzieć, co oni tam robili pięćset lat temu, to nie jestem. Może i biegali w tych skórach, ale tobie ufać, to jak baranowi koronę na łeb założyć. I niech rządzi. A czy Bóg istnieje, to ty wiedzieć też nie możesz.
- Coś ty powiedział? O żesz ty! No patrzcie na niego jaki mądry! On mnie o niewiedzę posądza. Kogo jak kogo, ale mnie. Słuchaj, Pawle, no przecież ksiądz z ambony co niedzielę krzyczy. A komu jak komu, to księdzu ufać trzeba.
- A nie mówił, żeby na tacę dawać? – ze złością rzekł Paweł.
- Dobra, dobra, przyzwyczajaj się do gorąca, bo taka temperatura, a może i jeszcze wyższa panuje u Belzebuba, w piekle.
- Piekło nie istnieje, to tylko takie bajeczki dla pokrzywdzonych przez los. Na ziemi im było źle, to wymyślili sobie, że po śmierci im Bóg wyrówna. Śmierć jest kresem naszego istnienia. Po niej niczego już nie ma.
- Eee, te jabłkowe piwa już ci całkowicie rozum odjęły.
- Ty za to wcale nie lepsze pijesz, bo o smaku kawy.
- Gorzkiego nie lubię, to nie piję.
- A prawda. Ja gorzkiego też nie lubię – zakończył zgadzając się z Andrzejem Paweł.
WWWWtem ze sklepu wyszedł lokalny biznesmen. Otyły mężczyzna ubrany w czarnych garnitur z pogardą spojrzał się na dwóch starców.
- O, człowiek z wielkiego świata w naszym sklepie kupuje – zadrwił z biznesmena Paweł.
- Bo wiedz, że ten wielki świat tym się różni od naszego małego świata, czym chłop od baby – nieudanie próbował mu wtórować Andrzej.
- Ta, chłop ma rację, ale baba wie zawsze lepiej… - chciał ratować sytuację Paweł, po czym dokończył Andrzej:
- …i chłop robić musi, co baba rozkaże.
WWWDobrze wyglądający mężczyzna śmiejąc się powiedział do starszych:
- A prezesi na słońcu?
- Ławkę postawili na słońcu, to siedzimy na słońcu – odpowiedział Andrzej.
- A co to się stało, że piechotą dzisiaj? – zuchwale zapytał Paweł.
- A tak postanowiłem się przewietrzyć – odparł z pewnością siebie biznesmen.
- To klimatyzacja do wietrzenia już nie wystarcza? – drwił dalej Paweł.
- Zdrowo czasem się poruszać, a po drugie trzeba oszczędzać. Co nie słyszeliście, że kryzys jest? – spoważniał mężczyzna.
WWW Jednak Pawła wcale to nie interesowało i ciągnął dalej:
- Tak, na naszej krajowej stojące dziewczyny już obniżyły ceny.
- To co tak jeszcze tu siedzicie? – drwił biznesmen.
- Pistolet się zaciął parę lat temu – odpowiedział obojętnie Paweł.
- A odblokować nie da rady?
- A czego ja już nie próbowałem: i pokrzywy, i żeń-szenia, ale wszystko na nic. Sprzęt do wyrzucenia – kontynuował Paweł.
- Starość nie radość – próbował podsumować całą rozmowę biznesmen, ale Paweł nie zamierzał odpuszczać:
- Nie przekonasz, jak nie zasmakujesz.
- Młody jeszcze jestem. Nie mam czasu myśleć o starości. Najpierw muszę porządnie zarobić, żebym mógł sobie na niej odpocząć – burknął ze złością biznesmen.
- Ja też tak kiedyś mówiłem. Dlatego na poszedłem na budowę robić, bo tam zawsze jest dużo do zrobienia. Ale kiedy się zorientowałem, że płacą mi za godziny, a nie za wykonaną robotę, to rzuciłem. Poszedłem węgiel na kolej przerzucać. Ale łopata mała była, to kazałem sobie trzy razy większą wyspawać, żeby więcej węgla przerzucić za jednym zamachem.
- Ale się na tym chyba nie dorobiłeś? Bo jakoś nie widać.
- Dorobiłem, dorobiłem. Bólu pleców na stare lata. Schylać się nie mogę.
- Bo trzeba mieć w głowie, a nie w mięśniach – ze nieukrywaną satysfakcją odpowiedział biznesmen.
WWW Niespodziewanie odezwał się Andrzej:
- Ta, trzeba też umieć sumienie z gniazdka wyłączyć
WWW Słowa te rozłościły biznesmena, który gniewnie rzekł:
- Sumienie u biznesmenów jest jeszcze bardziej wrażliwsze niż u robotników. Bo to nie raz trzeba było podjąć decyzję, czy płacić wszystkim po równo, czy tyle, ile każdemu się należy? A i to pierwsze jest sprawiedliwe, i to drugie też.
- Prawdę rzeczesz, ja po trzech tonach przewalania węgla nie miałem siły nawet myśleć, a co dopiero mówić o sumieniu – kpiąco ripostował Paweł.
Do tego całkiem poważnie zaczął mówić Andrzej:
- A ja takie miałem wrażliwe sumienie, że jak krowom na noc żryć nie dałem, to co całą noc nie mogłem spać. I nie raz po północy leciałem w piżamie do obory sprawdzić, czy wszystkie żyją, czy z głodu się nie pozagryzały.
- Krowa krowy nie zeżre – pouczył Paweł.
- A ty niby skąd wiesz? Człowiek człowieka potrafi zeżreć, to krowa krowę tym bardziej, bo mięso lepsze, skoro sam człowiek je.
- No, wy tu sobie gadajcie, a ja muszę już iść, bo czas to pieniądz – wtrącił biznesmen.
- Nie wspomożesz braci złotówką? – zapytał Paweł.
- A wspomogę.
WWW Biznesmen wyjął portfel i szukał kilku monet.
- Ale macie pecha. Nie mam już drobnych. Wszystkie w sklepie zostawiłem.
- My zawsze mamy pecha – zsumował Andrzej.
- Bo biednego wiatr przewróci.
- A bogatemu diabeł dzieci kołysze.
WWW Wtedy zadowolony biznesmen zakończył rozmowę, po czym odszedł:
- Innym razem was wspomogę. Obiecuję, innym razem. A teraz, na razie!
Gdy tylko odszedł, rozłoszczony Andrzej z pretensjami odezwał się do Pawła:
- A co tobie odbija, że takiego hochsztaplera o złotówkę prosisz?
- A ty takiś majętny, że na drugie piwo masz?
- A mam na drugie, ale w domu, bo mi moja zabiera i mówi: „Jak idziesz na jedno piwo, to po co ci pieniądze na dwa?” – bronił się Andrzej.
- A moja na dwa daje.
- To dlaczego zawsze jedno pijesz? – zaciekawił się Andrzej.
- Bo ona daje co dwa dni.
- Ale masz i jego prosić nie musiałeś.
- Chciałem się przekonać, czy jest taką samą gnidą, jak był wczoraj, kiedy też nie dał grosza – wymądrzał się Paweł.
- I co przekonałeś się?
- Nie, bo powiedział, że da, ale innym razem.
- Bo u niego innym razem jest zawsze innym razem.
- Na ślub pewnie oszczędza – zmienił temat Paweł.
- Chyba na niebieską suknię dla córki.
- Suknia będzie biała, ale dzieci czarne.
- Widzisz, sam Belzebub naznaczył jego ród za tą chciwość – rzekł z pełnym przekonaniem Andrzej.
- Nie za chciwość, ale za to, że córka puściła się z czarnym.
- Wstyd dla rodziny, może jakoś przefarbują tego czarnego.
- Nie bardzo, może gdyby mu wcześniej rurkę przeczyścili, to i dziecko by było białe.
- A co to za zięć dla biznesmena…
- Taa… Po polsku rozumie tylko to, co tylko chce zrozumieć, a jak nie chce, to kiwa głową…
- Cwana bestia – podziwiał Paweł.
- Bestia to na pewno, jak go na wsi zobaczyły baby, to połowa zemdlała, bo myślały, że antychryst przyszedł. A on tylko w sklepie coś do jedzenia chciał kupić.
- Taa, na jedzenie reaguje jak pies do suki, a gdy chodzi o robotę, to jakby go piorun poraził.
- Za cztery parówki, dwie bułki i jogurt sto złotych zapłacił, bo reszty nie chciał.
- To w sklepie dobry utarg mieli.
- Taa, taki jak w ciągu całego tygodnia.
- Piniędze biznesmena to nie szkoda. Na lewo i prawo może rozrzucać, a jak zechce to nawet się podcierać.
- Przecie jemu nie brakuje. Od lat im tak hołduje i modli się do nich jak ksiądz do Boga.
- Może i nie brakuje, ale tylko jedną córkę ma, a ktoś firmę przejąć musi.
- Taa, córka oprócz Edka innego białego nie chciała, bo białych to każda ma - a czarny? To jak biały kruk we wsi.
- Ani z nim nikt nie pogada, bo on głównie po obcemu mówi, ani nie reprezentatywny, skoro na jego widok baby mdleją ze strachu. Słaby zięć się biznesmenowi trafił. Oj, słaby.
- Jego wina. Nie chciał za zięcia Edka z miasta, bo bluzkę do kolan i krok w kostkach nosi, to ma murzyna z afrykańskiej lepianki.
- A podobno z tego Edka to bardzo przedsiębiorczy chłopak – rzekł Andrzej.
- A co sklep otworzył?
- Cukrem pudrem na ulicy handlował. Tak się dorobił, że po miesiącu czarnym samochodem jeździł.
- A widzisz, jacy teraz zdolni ci młodzi.
- Ale go zamknęli.
- Za cukier puder?
- Nie, jakieś egzotyczne rośliny w pokoju hodował.
- Widzisz, jakie tera mamy prawo. Egzotyczny murzyn bezkarnie robi wnuki biznesmenowi, a Edek egzotycznych roślin we własnym pokoju hodować nie może – zakończył Paweł.
2
Hej
Byłoby super, gdyby język i sposób myślenia (lub raczej niemyślenia) tych dziadków miał cokolwiek wspólnego z rzeczywistością polskiej wsi. Ani język, ani myślenie, przykro mi.
Ale tekst fajny całkiem. Ambitny. Czytało się przyjemnie. To jakaś część całości, prawda? Albo "opowiadanko" z jakiegoś zbioru?
Byłoby super, gdyby język i sposób myślenia (lub raczej niemyślenia) tych dziadków miał cokolwiek wspólnego z rzeczywistością polskiej wsi. Ani język, ani myślenie, przykro mi.
Ale tekst fajny całkiem. Ambitny. Czytało się przyjemnie. To jakaś część całości, prawda? Albo "opowiadanko" z jakiegoś zbioru?
3
Kres istnienia niósł ciężar kos? I skoro ciężar, to skąd tu wysokość?Obaj zbliżający się do kresu swojego istnienia, niosący na swych ramionach życia ciężar w wysokości dwóch kos.
...zgorzkniałym głosem....rozpoczął rozmowę Paweł zgorzkniałym głosem niezadowolenia.
... coś takiego widzę.To ja pierwszy raz o takiego widzę.
Pieniędzy biznesmena...Piniędze biznesmena to nie szkoda.
Wyrażać się tak, jak ty to robisz w tej miniaturce, to może Yoda. U innych to brzmi dziwnie. Sam dialog wyszedł sprawnie, lekko zabawnie. Ot, taki skecz z życia dwóch dziadków na wsi, choć mógłbyś ograniczyć noty odautorskie. W każdej z nich zawierasz jakąś emocję mówiącego bohatera, przez co czytelnika ma wrażenie, że mówiący skaczą od jednego uczucia do drugiego. Różnorodność tutaj raczej szkodzi tekstowi a nie pomaga. Te wszystkie: stwierdził, zauważył, uznał itd. najlepiej zastąpić słówkiem "powiedział" lub w ogóle zrezygnować z opisu.
Wiek bohaterów mi nie pasuje, gdybyś zamiast staruszków umieścił kogoś w wieku gdzieś pięćdziesięciu, sześćdziesięciu lat, wyszłoby bardziej prawdopodobnie.
4
Rzeczywiście Yoda.(...) niosący na swych ramionach życia ciężar w wysokości dwóch kos.

O, o, o - otóż to. Według mnie to największa wada tekstu, która sprawiła, że mi się nie podobało. Diabeł tkwi w szczegółach, a tutaj te szczegóły ciągle kuły w oczy. Czasami tłumaczyłeś rzeczy, które było widać i nie wymagały tłumaczenia, czasami wskazywałeś, kto mówi, kiedy czytelnik sam mógł się tego z łatwością tego domyśleć. Np.:W każdej z nich zawierasz jakąś emocję mówiącego bohatera, przez co czytelnika ma wrażenie, że mówiący skaczą od jednego uczucia do drugiego. Różnorodność tutaj raczej szkodzi tekstowi a nie pomaga. Te wszystkie: stwierdził, zauważył, uznał itd. najlepiej zastąpić słówkiem "powiedział" lub w ogóle zrezygnować z opisu.
Słuchaj, Pawle, no przecież ksiądz z ambony co niedzielę krzyczy. A komu jak komu, to księdzu ufać trzeba.
- A nie mówił, żeby na tacę dawać? – ze złością rzekł Paweł.
- A prawda. Ja gorzkiego też nie lubię – zakończył zgadzając się z Andrzejem Paweł.
Opowiadanie roi się od takiego pustosłowia. Na początku w ogóle tych dopowiedzeń potrzeba jak najmniej, bo przecież mamy tylko dwóch bohaterów, więc zawsze wiemy, kto mówi. Przy rozmowie z biznesmenem też są momenty, gdzie dzięki kontekstowi wypowiedzi oczywisty jest autor wypowiedzi. Ten mankament stylistyczny odebrał mi mnóstwo przyjemności z obcowania z Twoją historią.- A co to się stało, że piechotą dzisiaj? – zuchwale zapytał Paweł.
- A tak postanowiłem się przewietrzyć – odparł z pewnością siebie biznesmen.
- To klimatyzacja do wietrzenia już nie wystarcza? – drwił dalej Paweł.
Drugim poważnym mankamentem jest rzecz, o której napisał Nine - ciężko uwierzyć w Twoje postacie. Jeszcze pod koniec, jak rozmawiają o czarnym zięciu, ma to ręce i nogi, ale za to początkowa rozmowa na temat religii to strzał w stopę - sposób, w jaki zaczynają o tym rozmawiać i to, jak o tym rozmawiają... to brzmi naprawdę mało naturalnie. Po takim starcie trudno było mi się z nimi zżyć. Byli nieco zbyt poetyccy i zbyt sztywni. Potem kolejny strzał, w drugą stopę, równie celny: te rozmowy o sumieniu pod sklepem i porównywanie dużego świata z małym... Z części z biznesmenem najlepiej wypadło gadanie Pawła o tym, jak to węgiel kopał i na budowie robił.
To wszystko to jednak za mało. Opowiadanie jest oparte na dialogu, a dialog ten jest w większej części dosyć niewiarygodny. I źle rozpisany. Te dwie rzeczy pogrzebały moje pozytywne odczucia. Pomysł miałeś fajny, pisać też widać, że potrafisz, trzeba jednak porządnie ten tekst poprawić.
Życzę powodzenia i pozdrawiam.

"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"