Wybaczcie. Nie, nie to że popełniłem to opowiadanie, tylko fakt, iż brakuje tych ostatnio odkrytych akapitów. Niestety hektolitry piany z ust i moje próby nie pomogły. Przeklęty Avant Browser oraz IE sprawiły, że ciągle coś szło nie tak. Skończyło się na tym, że każdą linijkę tekstu musiałbym oddzielnie edytować, a... no cóż, nie mam siły na takie zabawy.
Co do samego opowiadania, to spłodzone wczoraj. Forgive me błędy. Pewnego rodzaju eksperyment, dlatego liczę na rady, opinie, bla, bla, bla, niepotrzebne skreślić.
Endżoj.
Chocjanty, Chocjanty.
W skali od 1 do 10 pod względem punktualności – dostawał żelazne 1.
Eryk nerwowo maltretował swój notatnik, który z okładki spoglądał niewidocznymi oczami Dartha Vadera.
No tak, jeszcze przed wywiadem odkrywam pierwszą cechę Chocjantego – spóźnialstwo. Wada godna pożałowania, biorąc pod uwagę fakt, że umówiliśmy się na 18:00, a mój zegarek „R2D2” wskazuje 18:26.
Odłożył notes i nalał sobie smakowej wody mineralnej (cytrynowej). Zawartość butelki zniżyła się już do połowy. Eryk dużo pił. Taki odruch, gdy jego nerwy sięgały niebezpiecznego momentu, który można zobrazować rozciąganiem gumki recepturki. W wielu przypadkach obiekt pękał. Jednak umysł to nie gumka.
Umysł to nie gumka…
Zaczął, lecz szybko zamazał to bezsensowne zdanie. Nie pasowało. Opróżnił szklankę i nerwowo spojrzał na zegar. R2D2 wskazywał 18:28. Pojedyncza kropla potu przemierzała czoło Eryka.
Wstał gwałtownie, jakby podejmując bardzo ciężką decyzję i podszedł do okna. Palcem odsunął przybrudzone firanki. Kolorowe liście delikatnie lewitowały nad pustą jezdnią. Nieuchronnie się ściemniało i Eryk zaczął żałować, że spotkanie wypadło tak późno.
Jesienny, piątkowy wieczór. Sielanka. Obawa? Chocjanty.
Huk rozległ się w łazience. Głośny. Eryk gwałtownie odwrócił się, przylepiając plecy do ściany. Obrzucił wzrokiem krótki korytarz wiodący do łazienki. Jeszcze nigdy nie wydawał się tak długi i tak mroczny. Chłopak chwycił notatnik Dartha Vadera.
No tak, godzina 18:30, a ja stoję jak kołek i boję się wejść do własnej łazienki. Owszem, macie rację, nie spotkałem się jeszcze z gwiazdą wieczoru, a moje zachowanie można spokojnie porównać do jedenastoletniego szczeniaka po „Koszmarze z Ulicy Wiązów” (sic!).
Schował notatnik za pasek spodni. No, pomyślał, idź do tej cholernej łazienki. Oczywiście, że to w stylu Chocjantego, takie huki, ale to tylko spadł lakier czy inne gówno. Jakaś rzecz. Przedmiot. Dużo przedmiotów może spaść w łazience, nie? Dezodorant, płyn do kąpieli, mydło. To nie musi być od razu…
Idź!
Nogi Eryka zaczęły stawiać kroki w kierunku korytarza. Jeden, drugi, trzeci. Bardzo niepewnie kroki, niczym trzy świnki ze swoimi chatkami. Swoim strachem. Kici, kici, wilku.
Idź!
Jakiś trybik w głowie Eryka wskoczył na właściwie miejsce i chłopak zdecydowanym krokiem zaczął zbliżać się do zamkniętej łazienki. Jak tak mają wyglądać moje stalowe nerwy, przeszło mu przez głowę, to jednak lepiej było zostać przy fan-fickach. Szarpnął gwałtownie klamkę, jednocześnie drugą ręką zapalając światło i otworzył drzwi.
Dopiero w ostatniej sekundzie poczuł paraliżujący strach.
łazienka stała otworem ze swoją małą wanną, starą pralką i szafką z lustrem. Okno było zamknięte. Szczelnie. Na podłodze leżał dezodorant Eryka. Chłopak westchnął i z całkowicie luźnym żołądkiem wszedł do środka. Wziął przedmiot i postawił go na pralce. Oczywiście, pomyślał, tak się spieszyłem do moich notatek, że postawiłem na brzegu. Głupi ja.
Rozejrzał się jeszcze, nieświadomie ściskając pięści, po czym wyszedł i wrócił do salonu. R2D2 pokazywał 18:32.
Powoli usiadł przy stole i wpatrując się w korytarz, wyjął notes. Rozwarł palce, jakby odginał blachę.
Force is with me, jak stwierdziłby Luke, widząc moje poczynania. Misja zakończona powodzeniem, zajrzałem do łazienki. To tylko dezodorant. Hihi, dezodorant. R2D2 wskazuje 18:34 i wciąż żadnego znaku życia. Lub śmierci (sic!).
Przerwał, nalał cytrynowej wody mineralnej i dopisał.
Chyba nici z wywiadu mojego życia.
I wtedy, niczym huk czaszek o bruk, rozległo się agresywne pukanie do drzwi. Eryk wystrzelił do góry, przewalając w połowie napełnioną szklankę. Mineralna woda zalała stół i ściekała na podłogę, lecz chłopak nie zwracał na to uwagi. Z przyklejoną do pleców koszulką, notesem w ręku oraz strachem w sercu zbliżał się do drzwi, które drżały niebezpiecznie.
Chocjanty.
Eryk należał do ludzi upartych. Gdyby miał w przeciągu godziny dotrzeć do miasta oddalonego o 50 km, a jego samochód całkowicie przypadkowo uległby wybuchowi – skorzystawszy z nóg, biegłby jak szaleniec. Eryk nie rezygnował. życie było dla niego zbyt złośliwe, by się poddawać. Tonąc, chwytał się każdej brzytwy, płonąc, skakał do każdej piaskownicy. Dlatego gdy wpadł na ten szalony pomysł z Chocjantym, w duchu postanowił, że choćby działo się najgorsze – nie zrezygnuje. Ten wywiad był jego być, albo nie być. Jeść, albo nie jeść.
Prawdopodobnie dlatego, zbliżając się do drzwi, Eryk zamknął szczelnie okna umysłu, aby nie dopuścić tego paskudnego, chłodnego wiatru obawy. Gdy spoconą dłoń kładł na drżącej od pukania klamce, widział pieniądze. Gdy przekręcał zamek, myślał o uznaniu. Gdy otworzył drzwi, w głowie zaświtało mu: co ma być, to będzie.
- Cześć. Ty jesteś Zapenda Eryk? – Chocjanty nie był średniego wzrostu dwudziestoparolatkiem.
- Tak. To ja – zdołał wykrztusić Eryk.
- To dobrze, słuchaj, mam dla ciebie polecony – Chocjanty nie miał loczków i małego afro na głowie. Nie miał też krótkiego wąsika pod nosem.
Bo to nie był Chocjanty.
- Jesteś listonoszem? – zapytał Eryk, teraz już trochę naturalniejszym głosem. Młodzieniec spojrzał na niego z ukosa, uśmiechając się dziwnie.
- A mam niebieskie wdzianko Poczty Polskiej? Wielką skórzaną torbę pełną emerytur? – żuł gumę.
- No tak, głupie pytanie. Kurier? – Eryk odwzajemnił uśmiech i odebrał od przybysza jakąś kartkę.
- Dokładnie. Podpisz, o tu, dam ten cholerny polecony i będę wreszcie wolny. Moja Mariolka czeka – chłopak wsparł ręce na biodrach, molestując miętowego Winterfresha. Eryk podpisał się i oddał kartkę kurierowi.
- Nie wiedziałem, że pracujecie jeszcze o tej porze. I że rozwozicie polecone.
- Taka fucha, zbieram na samochód – młodzieniec był strasznie otwarty. Wręczył Erykowi niewielką kopertę. – Pieniążków brak.
- Zupełnie jak mi. Student?
- Jasne – krzywy uśmiech aż loczki się zatrzęsły. – Swój swojego zawsze pozna, nie? Pewnie jesteś na dziennikarstwie?
Eryk na chwilę zaniemówił.
- Skąd wiesz?
- Przeczucie – kurier machnął ręką. – Spadam. Na razie, pomyślnego wieczoru.
Eryk zamknął szczelnie drzwi. Mimo że stres na chwilę wyparował, teraz powoli wracał. Przyjrzał się przesyłce. W miejscu gdzie koperta się otwierała, ktoś koślawo napisał:
Sz. P. Eryk Zapenda
Ul. Egipska 32/3
Z tyłu widniało tylko jedno słowo. CHOCJANTY.
Eryk trzymał list w znacznej odległości od reszty ciała, jakby przyglądał się ubłoconemu kotu i bał się pobrudzić. Dość już się najadłeś strachu, burknął do siebie w myślach. Teraz musisz działać i olać wyobraźnię.
Trochę zbyt gwałtownym ruchem rozdarł kopertę i wyjął białą kartkę A4, jaką można spotkać przy każdej szanującej się drukarce. Tylko jedna strona była zapełniona. Ariel szesnastka z pogrubieniem, pomyślał odruchowo Eryk. Zaczął czytać.
WITAM.
PO PIERWSZE, CHCIAłEM PRZEPROSIć ZA TE WSTYDLIWE SPóźNIENIE. A WłAśCIWIE NIEOBECNOść. NIESTETY, NIEPRZEWIDYWALNE WYDARZENIA I WYPADKI SPRAWIłY, żE NIE MOGę POJAWIć SIę W UMóWIONYM MIEJSCU.
DLATEGO PO DRUGIE, CHCIAłEM PANA PROSIć O ODWIEDZENIE MOJEGO DOMU. TAM SPOKOJNIE PRZEPROWADZIMY WYWIAD. JA NIESTETY MIESZKANIA OPUśCIć NIE MOGę.
PO TRZECIE, NIECH PAN SIę NIE BOI. NIE ZABIJę PANA. NIE PO TO SIę UMAWIAłEM. WBREW POZOROM NIE JESTEM JAKIMś NAłOGOWCEM ZABIERANIA żYć. WYLUZUJ.
PO CZWARTE, JESZCZE RAZ PRZEPRASZAM ZA TO NIEPOROZUMIENIE I MAM NADZIEJę, żE USłYSZę DZISIAJ PUKANIE DO SWOICH DRZWI.
PO PIąTE, POMYśLNEGO WIECZORU.
CHOCJANTY.
Eryk przeczytał dwa razy. Potem następne trzy.
Jakaś część jego podświadomości darła się triumfalnie: Jest! Ciesz się! Uniknąłeś tego chorego spotkania, jesteś bezpieczny! Była to jednak mała część. Większa szeptała spokojnym, złośliwym głosikiem: co ma być, to będzie.
Złożył kartkę i schował ją do kieszeni. Resztki koperty rzucił w kąt. Nie zwrócił uwagi na mokrą podłogę i stół. Usiadł sztywno na beżowym fotelu, który kiedyś musiał być biały i drżącą ręką zapisał w notatniku Dartha Vadera:
No tak. Zmiana miejsca spotkania. To ja mam przyjść do niego. Do jamy lwa. Hihi, prawdziwy Jedi by się nie bał. Prawdziwy Jedi zmierzyłby się z problemem. Nawet jeśli ten okazałby się o wiele, wiele wyższy. Ubieram się więc i jadę do naszego Chocjantego. W imię dobrego materiału, honoru… i ciastek.
Automatycznie wziął spod ściany prosty, czarny plecak i schował do niego notes oraz cytrynową wodę mineralną. Odruchowo założył poobcierane zamszowe buty, które wręcz błagały o emeryturę. Machinalnie zarzucił na siebie sztruksową kurtkę i umieścił plecak na jednym ramieniu. Pożegnalnym spojrzeniem omiótł stojące na regale oryginalne figurki Luke’a Skywalkera i Dartha Vadera. życzcie mi powodzenia, pomyślał i wyszedł.
W opanowanej wilgotną ciemnością łazience, w blasku świecącej za oknem latarni, stara pralka zadrżała delikatnie i dezodorant z głośnym hukiem spadł na zimną podłogę. Toczył się chwilę w to i z powrotem, aż w końcu znieruchomiał.
******************
Przywitał go chłodny, jesienny wiatr. Na zewnątrz wszystko stało się jaśniejsze, świeże powietrze orzeźwiło napięty umysł. Odetchnął z ulgą. Odpiął przypięty do poręczy rower i sprawdził przedni hamulec. Nie działał.
Eryk był biedny. Jego rodzice zginęli, gdy miał dwa lata. W wypadku. Stracił dzieciństwo przez pieprzonego skurwiela wcinającego kanapkę podczas jazdy samochodem. Nauczył się odsuwać ból do zagraconego pokoju, którego nikt nigdy nie pamiętał, ale jednak ten zawsze krył się gdzieś w podświadomości, świadcząc o istnieniu. Wiele lat w domu dziecka zrobiło swoje. Zabliźniło rany. Niestety, nie dało utrzymania, wsparcia i pomyślności. Z początku dorabiał, jak mógł, na legalne lub mniej sposoby, ale się trzymał. Jakimś cudem cholernie ciężką pracą dostał się na dziennikarstwo. Jego naiwny umysł szeptał, że potem będzie z górki, ale okazało się wręcz przeciwnie. Z każdym dniem staczał się coraz bardziej do śmierdzącego bagna. I słyszał śmiech, śmiech i pogardę ludzi którzy od początku twierdzili, że jest zerem.
Silny trzask drzwi znokautował jego myśli. Rozejrzał się odruchowo. Wiatr delikatnie manipulował liśćmi, które zaścielały opustoszałe chodniki. Ostatnie promienie słońca pieściły dachy budynków. Nieuchronnie zbliżał się wieczór i chłód coraz bardziej otulał skórę. Nieliczni przechodnie zmierzali zdecydowanym krokiem do swoich spraw. Swoich problemów.
Swoich Chocjantych.
Eryk wzdrygnął się, jakby odganiając brzęczące myśli i wszedł na rower. Dopiero teraz zauważył, że nie zgasił światła w salonie, ale nie miał zamiaru wracać. Obowiązek czekał. Odepchnął się od poręczy i ruszył, pedałując spokojnie. Wiatr sprawił, że zmrużył załzawione oczy, a usta zamknął na wypadek much niespodzianek. Mijał dawno już zamknięte sklepy, całodobowe alkoholowe ze swoją elitą panów czerwononosych, domy, w których niczym podczas reakcji łańcuchowej po kolei zapalały się światła. Wokół niego tętniło życie. To go uspokajało.
Eryk kochał swoich znajomych. W dużej mierze nie dlatego, że przeżywał z nimi niesamowite przygody. Mieli pieniądze i lubili pomagać. Fakt ten sprawił, że na jego koncie szybko pojawił się pliczek długów, które warczały groźnie ilekroć widział się z przyjaciółmi. Wiedział, że musi wszystko pospłacać.
Skręciwszy w prawo, wjechał na jezdnię i rozpędził się. Protestujący wiatr przeczesywał czarne włosy.
Kiedy zaczął poważnie martwić się, że tym razem jeden koniec z drugim nie zostanie związany, pojawił się pomysł nietypowego wywiadu. Był mistrzem szukania. Jeśli posiadał jakiekolwiek talenty, to właśnie znajdowanie rzeczy, których inni zidentyfikować nie mogli. I tak wśród steku bzdur, kłamstw i banałów, wygrzebał numer do Chocjantego.
Na skrzyżowaniu zignorował czerwone światło i pomknął przed siebie, napawając się wolnością.
Chocjanty. Morderca, który na swoim koncie ma trzy ofiary. Jeden mężczyzna, dwie kobiety. Wszyscy zostali pierw zgwałceni, następnie poćwiartowani i naszpikowani plastikowymi żołnierzykami. A jeszcze później znikli. Wyparowali. Dowody wystawione przeciwko zabójcy przestały się liczyć. Nikt nigdy nie odnalazł bladych resztek, nikt nigdy nie ustalił w jaki sposób opuściły stoły szpitalne. Chocjanty musiał wiedzieć.
Minął rok odkąd został uniewinniony i kiedy Eryk zadzwonił do niego, prosząc o wywiad, zgodził się. Jednak już wtedy coś w głosie mordercy napawało niepewnością. Sposób w jaki się wypowiadał, ten ton przywodzący na myśl oszronione źdźbła trawy. Nacisk z jakim wymawiał niektóre słowa, niczym ciężkie marmurowe tablice pękające z hukiem na brukowanych uliczkach. Niemal można sobie wyobrazić zimne oczy pełne szaleństwa, wyobraźnia pokazuje chude, lepkie palce, które…
Przeciągły krzyk agonii przeciął jesienne powietrze. Eryk zaszamotał kierownicą, wcisnął tylni hamulec i grzmotnął w drewnianą ławeczkę. Krzyk trwał, przeciągał się jak ostatni akord piekielnej gitary. Chłopak zatkał uszy i zwinął się w kłębek. Taki jęk bólu nie może pochodzić z ludzkiego gardła, przeszło mu przez zalaną strachem głowę. A agonia rozciągała się w czasie. Zdawała się być dźwiękowym uosobieniem rozpaczy. Mieszanką protestu gwałconej dziewczyny, zgrzytem paznokci na szkolnej tablicy, bulgoczącym odgłosem umierającej ofiary, piskiem osoby kąpiącej się we wrzątku.
Krzyk zatopił się w ciszy.
Eryk jeszcze chwilę leżał w bezruchu, niczym dziecko w łonie matki. Dopiero po jakiejś minucie zaczął niepewnie wstawać, jakby zbudzony z wyjątkowo paskudnego koszmaru. Samochody jechały jakby nigdy nic, jakaś para po drugiej stronie jezdni chichotała wyraźnie z czegoś zadowolona. życie. Uspokój się, kolego, pomyślał. Jest życie, jest istnienie, to tylko jakiś kot, albo moja cholerna wyobraźnia. Uspokój się. Moc jest ze mną. Uspokój.
Wydawało mu się, że zbił sobie bark, ale nie miał czasu tego sprawdzać. Przez ten czas byłby jeszcze gotów się rozmyślić, a przecież taka opcja nie mogła w ogóle wkroczyć do gry. Sprawdziwszy rower, nastawił kierownicę, podniósł plecak, który zsunął się podczas upadku i ruszył. Lęk jednak cicho stukał w okiennice jego twierdzy, niczym świadomość paskudnej rzeczy trzymanej w tajemnicy. Musiał upewnić się, że do niczego nie doszło. Czytał o takich rzeczach, snach na jawie, które wypełzają z pomiędzy strun napiętych nerwów. Dojechał do jakiegoś faceta spacerującego z psem. Bokserem.
- Przepraszam pana – zaczepił go Eryk. Dopiero teraz zauważył jak bardzo zachrypł.
- Tak? – facet miał około czterdziestu lat. Jego oczy wyrażały uprzejme zdziwienie.
- Nie wie pan może, która jest godzina?
Mężczyzna odwinął rękaw kurtki.
- 19:12.
- Dziękuję bardzo. Miłego wieczoru – zdobył się na blady uśmiech. Ponownie ruszył, mijając rozmówcę.
Wszystko jest w porządku, myślał. Wokół mnie jest normalne życie, normalni ludzie ze swoimi psami. Otacza mnie istnienie. Jest godzina 19:12 dnia 21 października. Mam pewność.
Pedały znów rytmicznie pokonywały swoją trasę, chłodny wiatr szturmował spoconą twarz Eryka. Jeśli jakiekolwiek trybiki normalnego stanu rzeczy na chwilę się zacięły – teraz wróciły do wykonywania dawnej czynności… Zachowywania pozorów ogólnego porządku.
Chłopak przeciął jezdnię, wjeżdżając na ulicę Jana Pawła. Uświadomił sobie, że od Chocjantego dzieli go już niewiele. Zaledwie… trzy kilometry?
Myśl ta sprawiła, że nieświadomie przyspieszył. Co ma być, to będzie. Jego nogi zmuszały pedały do zwiększenia prędkości. Milczące budynki zmieniały się w delikatne smugi. Latarnie rozświetliły chodniki, wieczór na dobre otulił miasto. Liście tańczyły w powietrzu. Wśród mijanych smug, Eryk dostrzegł kobietę przybitą głową do ściany.
Nie, nie, kurwa, nie! To tylko wyobraźnia!
Mimo głośnych protestów, zatrzymał się gwałtownie i obejrzał. Kobieta, a raczej to co z niej zostało, drgała konwulsyjnie. W czteropalczastej dłoni trzymała bukiet pięknych tulipanów. Eryk zamknąwszy oczy, zaczął jęczeć i odcinać się od rzeczywistości. NIE! Gówno prawda! Uspokój się!
Lecz słyszał hałaśliwy dźwięk odginanych palców, słyszał koszmarny chrobot zginanych kości. Tulipany, te piękne tulipany, jakie można spotkać w zadbanych ogródkach przedmieścia, szeleściły cicho i Eryk ku swemu bezdennemu przerażeniu uświadomił sobie, że jego nogi stawiają kroki w kierunku wijącej się postaci. Uchylił wolno powieki i ujrzał jej bladożółtą twarz, otchłanie oczodołów i popękane usta, które kiedyś przyjmowały namiętne pocałunki. Jeszcze jeden krok i od przybitej do ściany kobiety dzieliły go jakieś cztery metry.
Tulipany z żylastej, pokrwawionej dłoni w powietrznym tańcu upadły na chodnik. Na zimny chodnik ozdobiony krwią ściekającą z jej krocza skrytego pod cienkim materiałem poszarpanej sukienki. I jej ręka, Boże święty, uratuj mnie, jej druga ręka bez dłoni uniosła się w stronę Eryka. Zbliżał się do wystających ścięgien, do twarzy z wbitym w czoło metalowym prętem.
Chłopak ponownie zamknął oczy i w głowie zagościły dźwięki kapiącej krwi. Czuł jej odór, straszny smród ziemi zmieszanej z tęsknotą za ciepłym ciałem.
Cisnął plecakiem w stronę drgającej kobiety i otworzył oczy.
Po pustej murowanej ścianie przebiegł mały pająk. Z okna wyżej sączyło się światło. Chodnik zaścielony był liśćmi. Liśćmi i opakowaniem po chipsach. Plecak leżał zakurzony.
Eryk nerwowym ruchem chwycił bagaż i znów się rozejrzał. Jego przerażony wzrok zarejestrował pustą jezdnię. Pusty chodnik. Co prawda z budynków biło światło, ale były to niedostępne miejsca, niczym szczyty gór. Serce łomotało w piersi, domagając się wolności, pot ściekał po twarzy. Eryk obejrzał się i zobaczył swój rower leżący na jezdni. Niezdarnym ruchem podbiegł do maszyny i wsiadł do nią. świat wirował, chory lunapark chorych wizji, kurwa jego jebana mać. Dziesięć złotych za bilet, atrakcja dnia – karuzela martwych ciał. Baloniki gratis!
Zwymiotował. I znów. I jeszcze raz.
Gdy skończył, lękliwym spojrzeniem omiótł tą zwykłą ścianę, jedną z milionów innych ścian stworzonych przez ludzi.
Ludzie. Musiał odnaleźć życie, inaczej zwariuje. Musiał poczuć się bezpieczny.
Gwałtownie ruszył. Jego czujne uszy zarejestrowały odległe jęki, za każdym razem gdy pedałował. Im szybciej, tym wyraźniej. Jęki, które zdawały się być westchnieniami rozkoszy, ale tak naprawdę oznaczały ostatnie dźwięki umierających istot. Próbował pedałować wolniej, lecz odgłosy wciąż dobijały się do podświadomości z wyraźnością źle odbierającego radia. Jęki!
Zsiadł z roweru i uświadomił sobie, że się krztusi. Zdenerwowany umysł odciął łączność z mózgiem, narządy zaprzestały swoich prac. Chwiejnym krokiem prowadził siebie oraz rower. Pusta jezdnia hałasowała paniką. Nos wciąż drażnił odór ziemi i śmierci. Chciał zwymiotować, lecz dusił się.
Wzrok dostrzegł supermarket. Ludzie. Tłum. światło. życie.
Marnie imitując bieg, zbliżał się do sklepu, z którego biła biała jasność. Szyld migotał pocieszająco. Krztusząc się, wpadł do środka i oślepiony feerią barw usiadł na parapecie. Rower postawił obok.
Po chwili mógł już oddychać. łapał chciwie powietrze, opierając się o zimną szybę. Rozejrzał się i ujrzał ludzi. Tłumy. Bezpieczeństwo.
W czaszce dudnił chrobot kości i jęki cierpienia, lecz powoli osuwały się one na dno świadomości, zdominowane przez szelest foliowych opakowań, rozmowy oraz stukanie klawiszy. Wodził wzrokiem po osobach zajętych codziennością, napawał się tym obrazem i dodawał sobie energii.
Eryk miał dziwne przeświadczenie, że jeśli jakiekolwiek zło pragnie go dopaść, to nie zrobi tego, kiedy będzie wśród tłumu ludzi. Miał nadzieję, że się nie myli.
Złapał jeszcze parę głębokich wdechów i dźwignął się na nogi, zostawiając mokrą smugę na szybie. Zachwiał się delikatnie, lecz odzyskał pewność gruntu. Spokój wracał do domu. Witaj.
Zostawił rower i zaczął przechadzać się między ladami tuńczyków, pampersów i nabiału. Cudowna obecność życia spływała na ramiona, nos nie rejestrował już zapachu ziemi. Delektował się wonią rabatek w przecenie (jedyne 11,50zł!).
Podszedł do kasy i chwycił silne proszki na uspokojenie. Nie było kolejki, więc szybko podał pudełko kasjerce. I nagle jego wzrok dostrzegł jakąś sylwetkę między stoiskami. Miała loczki i Eryk mógłby przysiąc, że pod nosem rósł krótki wąsik. Wydawało mu się, że skądś zna tego mężczyznę teraz ubranego w strój ekspedienta, zupełnie jakby…
- 5,49, proszę pana – powiedziała uprzejmie kasjerka, wręczając produkt. Eryk zapłacił i wrócił do swojego roweru. Połknął trzy tabletki, a resztę schował do plecaka. Wyjął notes Dartha Vadera.
Jest nieźle. Prawie dotarłem na miejsce spotkania, Chocjanty się prawdopodobnie niecierpliwi, ale skoro musiałem tyle na niego czekać, to teraz pora na rewanż. Podczas podróży napotkałem parę „nieprzyjemności”, ale obawa przed pokojem bez klamek podpowiada mi, aby zachować to dla siebie. Do grobu. Hihi, grobu. GROBU. Zegar tarczowy w supermarkecie, z którego piszę pokazuje godzinę 19:30. Zaczynam rozumieć jak czuł się Luke, wchodząc do ogromnego drzewa na Dagobah. Zostawmy jednak w spokoju moją chorą wyobraźnię, pora ruszać. Bez odbioru.
Schował zeszyt do plecaka i rozejrzał się swobodnie. Odzyskał panowanie nad własnym ciałem. Do Chocjantego zostało jakieś pięć minut drogi. Najważniejszy jest spokój, pomyślał. Pełen luz, wdech, wydech, wszystko co widziałeś i słyszałeś, było złudą.
To zabawne jak umysł potrafi przystosować się i wymazać wszelkie wątpliwości, usprawiedliwiając je jakimiś błahymi wydarzeniami. Zadziwiające. Prawdę mówiąc, Eryk był po stokroć wdzięczny swojemu umysłowi.
*****************
Minutę później pedałował, delektując się ciszą. Mijał przechodniów i jadące samochody. Czuł życie i bezpieczeństwo. Proszki zaczynały działać, a Eryk zdawał sobie sprawę, że od Chocjantego dzielą go minuty.
I wreszcie dojechał do bloku. Takiego, jak wiele innych. Z różnicą, że ten przechowywał w sobie psychicznie chorego mordercę. Pełen luz.
Przypiął rower do pobliskiej poręczy i znalazłszy się pod klatką, zaczął grzebać w plecaku. Odsłonił ukrytą w środku kieszonkę i wyjął z niej Colta. Pożyczonego od kolegi, rzecz jasna, bo sam w życiu nie zarobiłby na taki sprzęt. Poza tym nie miał licencji. Sprawdził broń i schował ją za pasek spodni, przypominając sobie o tych niefortunnych wypadkach, kiedy pistolet się odbezpieczał. Zachichotał nerwowo, wyjmując długi, ostry nóż. Ten schował sobie do rękawa sztruksowej kurtki. Upewniwszy się, że nie grożą mu niewygody, zarzucił plecak na ramię i pociągnął za klamkę.
Wszedł.
Drzwi zamknęły się z cichym stukiem i Eryk nerwowo wymacał kontakt. Odetchnął z ulgą, gdy jasność zalała klatkę schodową. Po swojej prawej miał niezbyt zadbane drzwi do piwnicy. Sam budynek był całkowicie normalny, lecz jakiś złośliwy chochlik w głowie chłopaka powtarzał mu, że wcale nie jest w porządku, wcale nie jest kurwa luz, że tutaj rozstanie się z życiem, a trupy zaczną wyłazić z podłogi.
Połknął jeszcze dwa proszki i ruszył przed siebie, niemal słysząc skrzypienie własnych kolan. Wiedział, że Chocjanty mieszka na pierwszym piętrze po lewej stronie. Numerek 3. Zupełnie tak jak on. świetnie.
Stopnie schodów były czyste, prawdopodobnie jakaś tutejsza lokatorka z wczuciem polerowała każdy centymetr kwadratowy posadzki. Nie zdawała sobie sprawy, że parę metrów nad nią psychol zaspokaja swoje rządze za pomocą martwych ciał…
Przestań!
Otrząsnął się i zaczął szybciej pokonywać zadbane stopnie. Chciwym spojrzeniem omiótł drzwi nr 1 i 2, żałując w duchu, że to nie jest cel jego podróży. Musiał iść wyżej. Więc szedł, pokonywał następne metry, uspokajając się widokiem światła i cichym szumem życia innych lokatorów bloku. Doszedł do półpiętra i już widział zupełnie zwykłe drzwi nr 3. Chocjanty. Puk, puk?
Wpatrując się w nie jak zahipnotyzowany, przemierzał ostatnie stopnie i walczył z przemożną chęcią uruchomienia wyobraźni, która zalałaby go hektolitrami bezbrzeżnej paniki. Stanął przed drzwiami Chocjantego… i zapadła ciemność. Eryk zdusił krzyk, jaki siłą chciał wydobyć się z gardła i rozpaczliwymi ruchami zaczął szukać kontaktu. Niemal czuł lepkie palce oplatające się wokół gardła, słyszał szepty martwych ciał przesuwających się obok niego. Wierzył, że ciemność to kraina zła. Siła napędowa wszelkich spaczonych istot.
Coś ocierało się o jego kostkę, coś oplatało się wokół talii, Jezu, błagam, nie, gdzie ten pierdolony kontakt i już czuł, i wiedział, że to koniec, że skrzywione wizje jego chorej wyobraźni zniszczą go właśnie tutaj, przed drzwiami jedynej nadziei na wyjście z bagna.
Natrafił palcami na kontakt i zapalił światło.
Panika uszła jak powietrze z przedziurawionego balonika. Eryk opanował się. Wiedział, że nie może się cofnąć, że musi to zrobić. Spoglądał na proste, acz eleganckie, drewniane drzwi z metalową trójką zawieszoną na wysokości wzroku. Kierowany pieniędzmi, uznaniem i pragnieniem wyjścia na prostą – zapukał. Nie musiał długo czekać, jakby osoba w środku od dawna się go spodziewała.
- Wejdź! – marmurowe płyty z hukiem pękające na kamiennym bruku. – I nie bój się, bo nie mam po co Cię zabijać – oszroniona trawa skrzypiąca na jesiennym wietrze.
Wszedł.
***************
Nie było szaleńca z nożem i obłędem w źrenicach. Brakowało wijących się części ciała. ścian pomazanych krwią. Odoru ziemi.
Był za to mały przedpokój i skąpe oświetlenie. Cztery różne kurtki wiszące na wieszakach. Jedna para butów. Znalazło się nawet miejsce na łyżkę do obuwia leżącą na małej, eleganckiej szafce.
ściany wyłożone były dosyć starodawną tapetą z motywem roślin i wisienek. O dziwo, była czysta i zadbana, ale chłopakowi wydawało się, że to dlatego, iż lokator wprowadził się niedawno. Jakoś nie potrafił wyobrazić sobie GO w roboczym fartuszku. Z listą przebojów Radia Eska w tle. Pogwizdującego.
(Ciała naszpikowane żołnierzykami, ciała i obłęd)
Eryk po swojej prawej miał wejście do sporego pokoju, gdzie jedynym źródłem światła była prosta lampka na stole. Pomieszczenie wydawało się puste i chłopak czuł się pewniej z ciężarem Colta pod kurtką.
- Będziesz tak stał jak kołek? – i znów ten głos, w którym każdy wyraz żyje własnym pokręconym życiem. Dobiegał z daleka.
Eryk wszedł niepewnie do pokoju spowitego lepką ciemnością teraz pełznącą po karku. W rogu dostrzegł stary telewizor i plik gazet dla kobiet. Na stole z lampką znajdowała się popielniczka ze starymi filtrami. W burzy doznań chłopak zarejestrował fakt, iż na meblach osiadł dość gruby kurz.
- Usiądziesz – to nie było pytanie, to nie był rozkaz, to nie była żadna informacja. Co to było? No co? Prorokowanie?
Eryk odwrócił się w stronę źródła głosu i zobaczył.
Chocjanty był wysokim mężczyzną przy ciele. Stał dumnie wyprostowany w kuchni, do której dało się wejść z pokoju. Pomieszczenie zalewała ciemność i tylko blask latarni zza okna ukazywał kontury postaci. Przypominał wisielca, gdyż głowa sięgała sufitu. Zasługa niskiego stropu.
Eryk odetchnął z ulgą. Od stołu do kuchni, gdzie stał lokator, było dobre sześć – siedem metrów. Colt i nóż dodawały otuchy.
- No więc? – chłopak w ciemnościach nie dostrzegł ruchu warg, nie mógł dostrzec nawet twarzy. Usiadł na zakurzonym krześle w znacznej odległości od stołu. Czuł, że musi wreszcie coś powiedzieć. Zazwyczaj o to chodzi w wywiadach.
- Czemu tutaj nie przyjdziesz? – wychrypiał.
Chocjanty milczał jakiś czas.
- Nie powinieneś widzieć mojej twarzy. Ułatwiłbyś zadanie policji – szyszka wpadająca do lodowatego stawu pełnego ciał.
- Planujesz nowe morderstwo? – Eryk czuł, jak pewność siebie powoli wpływa do umysłu.
- Powiedzmy – to było pytanie? Czy może rozkaz? – Nie zamierzasz nagrywać rozmowy na ten… - wahanie. – Nagrywa rozmowy…
- Dyktafon? – chłopak wpatrywał się w nieruchomą postać opatuloną mrokiem.
- Dokładnie.
- Nie mam. Korzystam z notesu.
- Nie przewidziałeś, że notes będzie mało wiarygodny? Otwórz górną szafkę na lewo od telewizora – syk węża. Pytanie? Prośba?
Eryk wstał i odetchnął z ulgą. Szafka stała jeszcze dalej od koszmarnej postury rozmówcy. Tylko po co miał do niej zaglądać? Czy znajdzie ciała? Może to pułapka?
Wiedział jednak, że nic nie poradzi, że wszedł do jamy lwa i teraz będzie grał według zasad lokatora. Wysunął z rękawa nóż i zaczął powoli podchodzić do niepozornej, drewnianej szafki, jak do śpiącej bestii. Drżącą ręką chwycił jedną z rączek w kształcie winorośli. Była chłodna i zakurzona. Nie chciał jej otwierać, lecz czuł ciężki wzrok Chocjantego niczym tysiące… nie, nie tysiące. Niczym miliony malutkich szpilek wbijających się w kark. I wiedział, że choćby wieczny obłęd czekał za drewnianymi drzwiczkami, to i tak to zrobi.
Otworzył.
Obie półeczki były puste. Przechowywały tylko mały, czarny przedmiot. Dyktafon.
- Do czego doszło – szpileczki drążyły tunele, zakładały kolonie. – żebym to ja musiał dziennikarzynie załatwiać sprzęt.
Błagam, tylko się nie zaśmiej, myślał gorączkowo Eryk, wracając do krzesła. Nie zaśmiej się, bo tego nie zniosę.
- No to… zaczynamy? Let the show begin? Nie mogę się doczekać.
Ciche pstryknięcie omiotło pokój, gdy Eryk włączył dyktafon.
- Zaczynamy – rzekł.
**********************
- Zabiłeś tych ludzi, prawda? Skoro przyznajesz się, że planujesz nowe morderstwo, to znaczy, że możesz wszystko spokojnie wyznać. Tak czy siak będziesz uciekał.
Cichy szum taśmy. Miliony szpilek przeczesujących umysł Eryka. Ciemność i blaski. Blaski i ciemność. On.
- Zabiłem.
Marmur pęka na tysiące małych części, które dzielą się na jeszcze mniejsze, które…
- Czemu? Czemu ich zabiłeś, Chocjanty? Z przyzwyczajenia? Takie hobby? Głosy w głowie ci kazały?
Co ma być, to będzie. Nie ma odwrotu. Pewność.
Cisza. Zastanawia się.
- Głosy w głowie kazały zupełnie inne rzeczy, ale ich nie słuchałem. Hobby nie posiadam, bo to niebezpiecznie blisko popadnięcia w rutynę. Zabiłem ich…
Szum taśmy, błysk noża Eryka, nieruchoma postać wyraźnie rozważa każde słowo. Słowo ciężkie jak marmur i lekkie niczym przysięga.
- … zabiłem ich, bo tak musiało być. To część czegoś większego. Skomplikowane perpe… perpe…
- Perpetum mobile.
- Dokładnie. Skomplikowane perpetum mobile chaosu. Lub ładu.
- Możesz rozwinąć tą myśl?
I znów długa cisza krzycząca obawą i wahaniem. Stare filtry w popielniczce. Drażniący nos kurz.
- Być może gdybym ich nie zabił, stałoby się coś znacznie gorszego.
Parsknięcie Eryka.
- Chcesz powiedzieć, że działałeś w imię większego dobra, tak? Potępiony przez społeczeństwo rycerz ładu. Daj spokój, myślałem, że skoro zgodziłeś się na wywiad, to będziesz szczery.
Czyżby przekroczył granice? Czuje drżenie każdej drobinki powietrza. Lada chwila gniew poleje się strumieniami.
- Nie…
A jednak wciąż jest spokojny. No tak, to ważne w jego fachu.
- … nie działałem w imię większego dobra. Bardziej w imię większego zła. Chociaż w szczególności dbałem o własny spokój.
- Obawiam się, że nie rozumiem.
Zastanowienie. Dobieranie słów, tych pokręconych żyjących własnym życiem.
- Wyobraź sobie, że wszystko, każdą pojedynczą rzecz postrzegasz jako pokręcone linie losu. Spróbuj pomyśleć, że patrząc na telewizor, nie widzisz czarnego pudła z kineskopem. Dostrzegasz starego dziadka, który go tworzył, albo pijanego sadystę wyrzucającego sprzęt przez okno. Przyglądając się krzyżowi, nie patrzysz na symbol wiary, nie czujesz respektu, tylko widzisz ludzi ginących w paszczach lwów ku uciesze widzów. Dostrzegasz człowieka w czarnej szacie wkładającego członka w gładką pupę czternastoletniego chłopca, ministranta. Nie ma trójkątów, nie ma kwadratów, są tylko linie. Miliony poplątanych linii, których końca w życiu nie dożyjesz.
Głos ostry jak żyletka rozcina żyły jaźni i ciepła, purpurowa krew wypływa w formie obawy i lęku.
- Coś w rodzaju przewidywania przyszłości?
- Nie. To nie przyszłość, to nie przeszłość. To teraźniejszość, bo wszystko trwa gdzieś, wszystkie linie zmierzają w jakimś kierunku i pokazują trasę wycieczki. Patrząc na człowieka, widzę tysiące wstążek, które kierują tą osobą i wyznaczają drogę. I słyszę nieme błaganie tej osoby, aby pozwiązywać linie w supły, z których nigdy się nie wydostaną. Zahamować tor.
- Chcesz powiedzieć, że zabijając tą trójkę, uniemożliwiłeś liniom dojść do czegoś naprawdę złego?
- Do czegoś naprawdę dobrego.
Szum taśmy i Eryk wie, że Chocjanty jest szaleńcem, psycholem żyjącym we własnym wyimaginowanym świecie. Nóż błyszczy w blasku prostej lampki, ręce pocą się. Lokator stoi nieruchomo jakby był pomnikiem wystawionym ku pamięci obłędu.
- A po co gwałt? Po co ćwiartowanie? żołnierzyki? To też część czegoś większego?
Myśli, zastanawia się, skleja wyrazy w upiorne zdania przywodzące na myśl ból i cierpienia, oszronioną trawę na jesiennym wietrze.
- Po prostu spojrzałem w lustro.
- Słucham?
- Spojrzałem w lustro. Zobaczyłem własne linie. I nie śmiałem się im przeciwstawić.
- Czyli jednak głosy w głowie?
- Gówno.
Syk. Eryk czuje, że drżącą stopą przekroczył niewidoczną krwawą linię i musi uważać, by nie rozwścieczyć lwa.
- Więc co?
- Powtarzam: linie. Nie było żadnych głosów, był tylko widok linii wędrujących w mojej głowie, żołądku, jelitach. We wszystkim. Gdybym postąpił wbrew własnym wstążkom, sam bym się zasupłał. Zwariowałbym. Stałbym się tym, za kogo mnie właśnie uważasz. A tak, jestem posłusznym sługą własnego losu.
Eryk znów czuje strach. Działanie proszków słabnie z sekundy na sekundę, a głos Chocjantego drąży w umyśle głębokie tunele. Wyobraźnia ponownie pokazuje źrenice pełne obłędu, krwawą linię graniczną, którą lada chwila przekroczy i żaden nabój, żadne cięcie mu nie pomoże.
- Co się stało z ciałami? Gdzie znikły? JAK znikły?
Cisza. Szum taśmy. Kropla potu przemierza kark Eryka.
- Z ciałami stało się to, co stać się powinno. Linie tam zmierzały. Nie zniszczyłem wszystkich, nie zasupłałem każdej wstążki. Znikły, tam gdzie ich miejsce.
- Ale jak?
- Zabrałem je.
Pękająca zamarznięta krew i już wie, że szyszka wpadająca do chłodnego stawu, może zbudzić ocean.
- Nie było żadnych śladów.
- Bo ja nie zostawiam śladów. Zostawiam linie, których nikt nie potrafi dostrzec.
Boże, niech on przestanie z tymi liniami, moja głowa, ja pierdole. Obłęd! Nie wierzę w żadne linie, chcę wstać i wyjść, dziękuję za przejażdżkę, nie, nie, wezmę na wynos.
- Czy… czy patrząc teraz na mnie, również widzisz linie?
Szum taśmy. Chcę wstać, chcę proszek, Moc nie jest ze mną. Luke, pomóż!
- Widzę. Wszędzie je widzę. To mój świat.
Wyobraźnia podpowiada krzywy uśmiech nieruchomej postaci, tej pieprzonej, wysokiej osoby, która pali wzrokiem i zabija głosem.
- Masz zamiar coś kombinować przy moich… moich liniach?
Cisza, blask latarni i jego kontury, i mrok, który zdaje się być odzieniem. Myśli, myśli, myśli. Zastanawia się. I te szpilki, miliony, które wbijają się w ciało.
- Nie. Twoje zmierzają w jak najbardziej odpowiednim kierunku.
Boże, muszę zmienić temat, bo oszaleję, nie chcę szpilek i linii, pierdolę je, nie ma nic, zmień temat!
- Właściwie czemu ciągle stoisz? Nie możesz usiąść?
Szum taśmy, nóż ślizga się w spoconej dłoni, kurz wzlatuje do nozdrzy, lecz Eryk nie chce czuć odoru ziemi, o nie, Eryk nie chce tulipanów. Chce pieniędzy, chce normalnego życia, dlatego będzie tu siedział i rozmawiał nawet o liniach. Co ma być, to będzie.
Ktoś mocno puka do drzwi. Klamka drży. Chłopak podskakuje jak rażony piorunem.
- Otworzysz – to nie pytanie, to nie rozkaz, to nie prośba. Więc co to? No co? Prorokowanie?
Eryk podchodzi do drzwi.
***********************
Eryk kochał Gwiezdne Wojny. Już od pierwszych obejrzanych scen bez reszty oddał się temu światu. Oglądał obydwie trylogie setki razy i zaczytywał się w książkach z Expanded Universe. Zaraził go przyjaciel z domu dziecka, z którym utrzymywał kontakt do dzisiaj. Ryszard Bondi również studiował dziennikarstwo i w takim samym stopniu kochał odległą Galaktykę. Może nawet bardziej. To właśnie od niego Eryk dostał oryginalne figurki Luke’a Skywalkera i Dartha Vadera. To właśnie on polecił mu pierwsze książki, z których sączyła się filmowa magia. Baśń dla dorosłych. Dla Eryka była to po prostu inna rzeczywistość.
Upiornie śmiesznym wydawał się więc fakt, że właśnie dzisiaj, dnia 21 października trwała dziesiąta rocznica jego gwiezdnej miłości. W 97 roku z wypiekami na twarzy oglądał film w telewizji. A teraz? Otwierał drżące drzwi w domu psychicznie chorego mordercy.
Gdy chwytał chłodną klamkę, czuł jak ambiwalencja rozdziera jego jaźnie. Z jednej strony ulga spływała na ramiona, gdy odchodził od nieruchomego Chocjantego oraz myślał o tym, że za chwilę zerwie silną więź z obłędem i poczuje inne życie. Z drugiej jednak… kto mógł dobijać się do mordercy o godzinie 21? Policja?
Lecz jeszcze zanim uchylił eleganckie drzwi, wiedział, że to złudna nadzieja, bo to było zbyt piękne. Nie mylił się.
Przed drzwiami nikt nie stał i kiedy Eryk wyszedł na zewnątrz, żeby zobaczyć przybysza, ten zbiegał już po schodach. Chłopak zdążył dostrzec, że to mężczyzna. Jego bujne loki fruwały, gdy przeskakiwał po dwa stopnie. Krótki wąsik pod nosem lśnił potem…
- Hej, ty! – krzyknął Eryk, wybiegając z domu. Kojarzył faceta, ale informacja na ten temat leżała skryta gdzieś na dnie świadomości. Zbiegł za nim po stopniach do półpiętra, lecz już słyszał huk zamykanych drzwi. Nawet dwa. Na dole od klatki schodowej i na górze od…
Chocjantego.
Gdy Eryk się obejrzał, eleganckie drzwi nr 3 drżały delikatnie. Zamknięte. Na wycieraczce leżał jakiś przedmiot. Chłopak wspiął się na górę. Podniósł rzecz, która okazała się być dyktafonem i niepewnie zapukał do numerku 3.
Odpowiedziała mu cisza.
Nie chciał i bał się pociągnąć za chłodną klamkę, więc po prostu rzekł podniesionym głosem…
- Chocjanty, jesteś tam? Otwórz! – mimo wypowiedzianej prośby, w duchu modlił się o brak odpowiedzi. Odczekał minutę i pojął, że błagania zostały wysłuchane. Drzwi nr 3 ani drgnęły.
Pora wracać, pomyślał. Wywiad skończony.
Schodząc powoli z wypolerowanych stopni, próbował uspokoić burzę myśli i doznań. Ulga, strach, podejrzenia, niezrozumienie, panika. Wszystko to kopulowało w głowie i Eryk obawiał się, że z orgii może wyjść niezbyt przyjemna rzecz. Mimo to – był zadowolony. Materiał, który zdobył przy odpowiednim montażu zapewni mu posłuch i pieniądze. Musiał tylko trochę nad tym posiedzieć. Albo udać się na komisariat, zgłosić planowane morderstwo. Szybko zgasił tą głupią myśl. Chocjanty mógł być sobie psycholem do potęgi, ale własny fach wykonywał nadzwyczaj dobrze.
Minął drzwi nr 1 i 2 zza których nie dobiegały już szumy lokatorów. Pewnie - jak wszyscy normalni ludzie - śpią, przeszło mu przez głowę, gdy wpatrywał się w czerwone wyjście klatki schodowej. Kiedy pokonywał ostatnie stopnie, myślał o bagnie. O tym, że z niego wyjdzie, wyobrażał sobie minę Ryszarda, już widział wyraz podziwu na twarzach kolegów i szacunek, gdy będzie spłacał cholerne długi. Uświadomiwszy sobie, że prawdopodobnie teraz będzie tylko lepiej, uśmiechnął się triumfalnie. Wreszcie wyjdzie na prostą… na prostą… linie?
(Twoje zmierzają w jak najbardziej odpowiednim kierunku)
I wtedy coś jak niematerialna strzała objawienia przebiło jego serce. Z tym głupkowatym uśmiechem na twarzy, który wyrażał niezmierną radość chwycił za metalową klamkę klatki schodowej bloku. Jeszcze zanim zrobił jakikolwiek ruch, wiedział, wiedział i krzyczał w myślach. Histeria wygrywała własny recital, triumfalny uśmiech zamieniał się obłąkańczy grymas. Szpilki, które wyryły tunele w ciele, teraz zapłonęły żywym ogniem i Eryk zdawał sobie sprawę, że…
Drzwi były zamknięte. Ani drgnęły.
- OTWóRZCIE SIę! – złośliwa panika zalała jego ciało i stał tak, waląc pięściami w niewzruszoną przeszkodę. W bramę ku życiu. Ku bezpieczeństwu.
Obłąkańczy wzrok zarejestrował parter. Wbiegł tam, prawie się wczołgał i załomotał w bure drzwi nr 1. Uderzał w nie aż całe drżały, lecz ten pieprzony, złośliwy głos w głowie uświadamiał mu z sekundy na sekundę, że tak dobrze nie będzie, że jego linie zmierzają w jak najbardziej odpowiednim kierunku i że przyjmie te tulipany, o tak, przyjmie je z uśmiechem na twarzy.
Rzucił się do wejścia lokatorów pod numerkiem 2 i powtórzył operację. Pięści tworzyły wgłębienia na materiale, lecz ludzie (jacy ludzie?! Jacy?!) nie zamierzali otwierać.
- BłAGAM! – histeria wygrywała skoczne rytmy, lśniące pantofelki paniki stepowały z zatrważającą prędkością. Pięści, pięści i drzwi, te niewzruszone bramy, które ani drgną, w życiu się nie otworzą, bo przecież linie zmierzają w jak najbardziej odpowiednim kierunku.
Na górze rozległ się trzask. Chocjanty.
Długi cień spełzł na niższe piętro. Widać w nim było, jak postać zamyka drzwi.
- NIE! ODPIERDOL SIę! – ryknął Eryk i zapomniał o numerkach 1 i 2, pamiętał tylko o pozycji trzeciej, która właśnie wypluła swoje nasienie, swoje wysokie nasienie ze wzrokiem pełnym szpilek.
Chłopak spróbował się opamiętać. Prymitywny system racjonalnego myślenia podszeptywał tylko jedno wyjście i chociaż Eryk zdawał sobie sprawę, że to głupie, że to prawdopodobnie pułapka, to jednak musiał spróbować, bo… tylko to mu zostało.
Zbiegł więc, prawie przeskoczył wszystkie stopnie parteru. Stanął naprzeciw piwnicy.
Głośne, rytmiczne kroki Chocjantego rozlegały się i cichły, cichły i rozlegały, każdy pojedynczy dźwięk oznaczał zmniejszenie dystansu między oprawcą, a ofiarą.
Eryk oplótł spoconymi palcami klamkę i z całej siły szarpnął. Szept w czaszce mruczał, że nic z tego, zginie tu i teraz wśród własnego krzyku szaleństwa. Ale drzwi się otworzyły. Piwnica stała otworem.
Nie trudził się szukaniem kontaktu, sądził, że ciężka, paskudna ciemność rozpościerająca się przed oczami jest tym rodzajem mroku, który nigdy nie niknie. Słysząc, że Chocjanty swoim spokojnym tempem doszedł już do parteru, krzyknął jak dziecko na widok clowna i przeskoczył przez wszystkie stopnie kierujące go w dół. Przeturlał się na zakurzonej, granitowej podłodze, słysząc brzęk wypadających przedmiotów i natychmiast dźwignął się na nogi, które protestowały tępym bólem. Tylko smuga światła z klatki schodowej rozjaśniała ciemne korytarze piwnicy. Ale dyktafon miał zamontowaną opcję latarki.
Dzięki, Chocjanty.
Trzęsącymi palcami trafił w biały guzik i blade światło odsłoniło obskurne, zakurzone ściany pełne pajęczyn. I czegoś więcej. Ale Eryk nie myślał o niczym innym poza ucieczką, bo słyszał nieuchronne kroki śmierci. Wybrał prawe odnóże i truchtem wgłębiał się w mroczne korytarze. Z tyłu, na smudze światła z klatki schodowej pojawił się wysoki cień Chocjantego, zasłaniając zgubę chłopaka - pistolet i nóż. Po chwili blask ten znikł i wśród ciemności słychać było już tylko stukot butów mordercy. Ten spokojny chód pełen lodowatej pewności.
Eryk sapał jak parowóz i próbował uspokoić się, uciszyć. Skręcił w jakiś wąski zaułek i zobaczył uchyloną kratę. Po drugiej stronie stał mebel.
Wśród lepkiego mroku i smrodu stęchlizny, blasku latarki dyktafonu i dźwięku kroków Chocjantego, Eryk przeszedł na drugą stronę krat i zabarykadował je starym, rozklekotanym biurkiem Następnie rzucił się do dalszej ucieczki.
Kroki mordercy cichły z każdym metrem, zdawały się już tylko echem, traumatycznym wspomnieniem z dzieciństwa. Wreszcie ucichły całkowicie, gubiąc się gdzieś w labiryncie wąskich przejść piwnicy.
Eryk zaczął ssać brudny, spocony kciuk. Nie zwracał uwagi na starte do krwi dłonie, nie czuł bólu, który szturmował ciało. Musiał się stąd wydostać. Jego instynkt przetrwania pracował na najwyższych obrotach. Słabe światło latarki odkrywało obskurne ściany, korytarze były puste, bez żadnych pomieszczeń. Tylko długie tunele pełne mroku i… jeszcze czegoś.
Chłopak chichotał nerwowo, szurając po granitowym podłożu. Nie zdawał sobie sprawy, że nerwy doszły do momentu delikatnego obłąkania. Miał ochotę paść na ziemię i śmiać się. Czy ma ktoś ochotę na przejażdżkę wagonikiem po ciemnych korytarzach zaniedbanej piwnicy? Ależ proszę bardzo, dom szaleństwa, 10zł i uraz na psychice do końca życia, prawie darmo!
Coś więcej zachrobotało w jednym z wąskich zaułków. Eryka już nie dręczył strach, a przynajmniej tak mu się wydawało. Ciało sztywno wykonywało rutynowe zadania w rodzaju oddychania, czy stawiania kroków, wzrok próbował wykryć drogę ucieczki. Umysł jednak wędrował po polach groteski, krwawych plantacjach obłąkania, o tak, hodował strach w ogródku, bo ładnie wyglądał na tle martwych ciał. Prawie darmo, polecam!
Coś ruszało się w ciemnym zaułku, lecz chłopak nie mógł tego dostrzec, bo był gdzie indziej, we własnej, chorej krainie, a poza tym ta pierdolona lampka dawała zdecydowanie za mało światła, Jezu, ratuj mnie. Jakiś podłużny obiekt wisiał na przepalonej żarówce, ale Eryk durnowato chichotał, gdyż dostał tulipany.
Gdyby zdrowe zmysły trzymały się go mocniej, zarejestrowałby ciche stukanie za plecami. Jeśli latarka w dyktafonie rzucałaby większy blask, dostrzegłby karykaturalne kontury na obskurnych ścianach. Ale Eryk przeżywał umysłowy kryzys. Moc go opuściła. Pierdol się, Luke. Ty i twoi Jedi.
Dopiero kiedy żylasta, poskręcana reumatyzmem ręka zacisnęła zimne palce na jego kolanie, Eryk łapczywie zaczerpnął powietrza, wynurzając się ze stawu histerii. Krzyknął, lecz dźwięk zdławiła pokaleczona, brudna stopa spadająca prosto do ust chłopaka.
Zaszamotał się jak rażony piorunem i upadł na ziemię. Lewa noga wykręciła się pod dziwnym kątem, ogromny ból wysadził umysł. Lecz Eryk nie zwracał uwagi na złamaną nogę, Eryk nie czuł bólu. Widział za to żółtawą rękę wspinającą się po brzuchu z pomocą brudnych od ziemi paznokci. Wypluł pokaleczoną stopę na bok, ale ta zaczęła sumiennie wracać do ofiary.
Boże święty, nie, to nie ja was zabiłem, nie ja was ćwiartowałem, błagam, zostawcie mnie w spokoju, nie lubię tulipanów, śmierdzicie ziemią, ziemią i mordem, a ja jestem sam.
I krzyczał, krzyczał w stronę sufitu zapełnionego bladymi częściami ciał, tych samych, które kiedyś wypełnione były życiem. Eryk marzył o życiu. Bezpieczeństwie. Tłumach ludzi.
Zabrakło mu sił na pisk, więc rozdygotaną ręką chwycił martwą dłoń i rzucił nią o ścianę. Z sufitów zaczęły spadać pojedyncze palce. Niektórym brakowało paznokci, innym wręcz przeciwnie. Wszystkie jednak emanowały bladością, zimnem i śmierdziały ziemią, tęsknotą za ciepłym ciałem. Właśnie je dostały.
Nagle Eryk w własnym szaleństwie opamiętał się i przypomniał sobie o broni. Ręk&
2
Cyfry i liczby piszemy słownie.
Wszelkie skróty jak 'km', 'm' piszemy, ze tak to ujmę, ''calosciowo''.
-//-
Przecinek po ''groźnie'''.
przecinek po ''montażu''.
prawie darmo, prawie darmo.
Dialogi mnie przerażają. O tak i mowie to całkiem szczerze. To samo tyczy sie niepisania słownie cyfr i liczb. Nie trawie tego.
Jednak świetnie opisujesz ludzka psychikę - uczucia targające człowiekiem w chwilach bezgranicznego strachu.
Ale chyba jestem za głupia na końcówkę, bo nie rozumiem. O.
W skali szkolnej dałabym 4- za te nieszczęsne dialogi i cyfry, oraz za fakt, iz początkowo niewiele sie działo.
Plus za oryginalny motyw tulipanów.
Wszelkie skróty jak 'km', 'm' piszemy, ze tak to ujmę, ''calosciowo''.
Po drugim myślniku mamy do czynienia z opisem wykonywanej czynności, nie sposobu wypowiedzi, wiec z dużej litery.- A mam niebieskie wdzianko Poczty Polskiej? Wielką skórzaną torbę pełną emerytur? – żuł gumę.
Jak wyżej.- Dokładnie. Podpisz, o tu, dam ten cholerny polecony i będę wreszcie wolny. Moja Mariolka czeka – chłopak wsparł ręce na biodrach, molestując miętowego Winterfresha.
- Taka fucha, zbieram na samochód – młodzieniec był strasznie otwarty.
-//-
Moze jakiś czasownik, ze na jego twarzy pojawili sie tak krzywy uśmiech, oaz loczki sie zatrzęsły. Z przecinek przed ''aż''. I zła budowa dialogu.- Jasne – krzywy uśmiech aż loczki się zatrzęsły.
Dialog. Kropka po ''przeczucie'' i ''kurier'' z dużej litery.- Przeczucie – kurier machnął ręką.
W komputerze istnieje tylko czcionka zwana ''Arialem''. Nie Arielem.Ariel szesnastka z pogrubieniem, pomyślał odruchowo Eryk.
Przecinek po ''ludzi''.I słyszał śmiech, śmiech i pogardę ludzi którzy od początku twierdzili, że jest zerem.
Przecinek po ''łańcuchowej''....których niczym podczas reakcji łańcuchowej po kolei zapalały się światła.
...które warczały groźnie ilekroć widział się z przyjaciółmi.
Przecinek po ''groźnie'''.
Dialog.- Tak? – facet miał około czterdziestu lat.
-//-- Dziękuję bardzo. Miłego wieczoru – zdobył się na blady uśmiech.
Przecinek po ''chodnik'', ''krocza''.Na zimny chodnik ozdobiony krwią ściekającą z jej krocza skrytego pod cienkim materiałem poszarpanej sukienki.
Przecinek po ''dloni''.I jej ręka, Boże święty, uratuj mnie, jej druga ręka bez dłoni uniosła
się w stronę Eryka.
Bez przecinka.
...to nie zrobi tego, kiedy będzie wśród tłumu ludzi.
Przecinek po ''zabawne''.To zabawne jak umysł potrafi przystosować się i wymazać wszelkie wątpliwości, usprawiedliwiając je jakimiś błahymi wydarzeniami.
Dialogi.
- Wejdź! – marmurowe płyty z hukiem pękające na kamiennym bruku. – I nie bój się, bo nie mam po co Cię zabijać – oszroniona trawa skrzypiąca na jesiennym wietrze.
Przecinek po ''obuwia''.
Znalazło się nawet miejsce na łyżkę do obuwia leżącą na małej, eleganckiej szafce.
Dialog plus przecinek po ''własnym''.
- Będziesz tak stał jak kołek? – i znów ten głos, w którym każdy wyraz żyje własnym pokręconym życiem.
Przecinek po ''ciemnością''.Eryk wszedł niepewnie do pokoju spowitego lepką ciemnością teraz pełznącą po karku.
Dialog...- No więc? – chłopak w ciemnościach nie dostrzegł ruchu warg, nie mógł dostrzec nawet twarzy.
-//-
- Nie powinieneś widzieć mojej twarzy. Ułatwiłbyś zadanie policji – szyszka wpadająca do lodowatego stawu pełnego ciał.
Przecinek po 'może''.- Być może gdybym ich nie zabił, stałoby się coś znacznie gorszego.
Przecinek po ''rzecz''.Wyobraź sobie, że wszystko, każdą pojedynczą rzecz postrzegasz jako pokręcone linie losu.
Przecinek po ''szacie''.Dostrzegasz człowieka w czarnej szacie wkładającego...
bez przecinka....że szyszka wpadająca do chłodnego stawu, może zbudzić ocean.
Materiał, który zdobył przy odpowiednim montażu zapewni mu posłuch i pieniądze.
przecinek po ''montażu''.
przecinek po ''dwa'', ktore powinno byc oczywiscie napisane slownie, jak wszystkie inne cyfry i liczby, prócz roku.
Minął drzwi nr 1 i 2 zza których nie dobiegały już szumy lokatorów.
Przecinek po ''radość''.Z tym głupkowatym uśmiechem na twarzy, który wyrażał niezmierną radość chwycił za metalową klamkę klatki schodowej bloku.
a czemu nie klauna?...krzyknął jak dziecko na widok clowna...
Brak kropki.Eryk przeszedł na drugą stronę krat i zabarykadował je starym, rozklekotanym biurkiem Następnie rzucił się do dalszej ucieczki.
prawie darmo, prawie darmo.
Przecinek po 'tym'.
Coś ruszało się w ciemnym zaułku, lecz chłopak nie mógł tego dostrzec, bo był gdzie indziej, we własnej, chorej krainie, a poza tym ta pierdolona lampka dawała zdecydowanie za mało światła, Jezu, ratuj mnie.
Przecinek po ''noga''.Upadł na ziemię, czując jak długa, niegdyś prawdopodobnie zgrabna noga łamie się pod plecami.
Dialogi mnie przerażają. O tak i mowie to całkiem szczerze. To samo tyczy sie niepisania słownie cyfr i liczb. Nie trawie tego.
Jednak świetnie opisujesz ludzka psychikę - uczucia targające człowiekiem w chwilach bezgranicznego strachu.
Ale chyba jestem za głupia na końcówkę, bo nie rozumiem. O.
W skali szkolnej dałabym 4- za te nieszczęsne dialogi i cyfry, oraz za fakt, iz początkowo niewiele sie działo.
Plus za oryginalny motyw tulipanów.
anorexia sarkasta. i haina z krainy ironii.
3
Dzięki za komentarz i listę błędów.
Z tym zapisem dialogów, to strasznie iditoyczna sprawa, bo ja właściwie już od dosyć dawna wiem, że jak po kwestii bohatera jest opis innej czynności, to stawia się kropkę i pisze z dużej. Tyle że cholerne przyzwyczajenie sprawia, iż piszę tak a nie inaczej, a później nie chce mi się przeprawiać. Obiecuję poprawę.
A co do skrótów, to chyba tam takowych nie było, aczkolwiek mogę się mylić.
Tak mi się napisało, nie można?
Tu mam zagwostkę. Przerażają w sensie, że zły sposób zapisywania, czy w sensie, że kalekie, sztuczne, pozbawione duszy? A może to i to?
Uf, biorąc pod uwagę fakt, że to jeden z elementów tego eksperymentu, to cieszę się niezmiernie taką opinią.
Jeszcze raz dziękuję za komentarz.
Pozdrawiam.
Z tym zapisem dialogów, to strasznie iditoyczna sprawa, bo ja właściwie już od dosyć dawna wiem, że jak po kwestii bohatera jest opis innej czynności, to stawia się kropkę i pisze z dużej. Tyle że cholerne przyzwyczajenie sprawia, iż piszę tak a nie inaczej, a później nie chce mi się przeprawiać. Obiecuję poprawę.

A jak zapisze się je normalnie, to to jest uznawane za błąd? O.oCyfry i liczby piszemy słownie.
Wszelkie skróty jak 'km', 'm' piszemy, ze tak to ujmę, ''calosciowo''.
A co do skrótów, to chyba tam takowych nie było, aczkolwiek mogę się mylić.
...krzyknął jak dziecko na widok clowna...
a czemu nie klauna?
Tak mi się napisało, nie można?

Dialogi mnie przerażają. O tak i mowie to całkiem szczerze.
Tu mam zagwostkę. Przerażają w sensie, że zły sposób zapisywania, czy w sensie, że kalekie, sztuczne, pozbawione duszy? A może to i to?
Jednak świetnie opisujesz ludzka psychikę - uczucia targające człowiekiem w chwilach bezgranicznego strachu.
Uf, biorąc pod uwagę fakt, że to jeden z elementów tego eksperymentu, to cieszę się niezmiernie taką opinią.
Jeszcze raz dziękuję za komentarz.
Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"
5
Ze skrótów były km i zł
A no tak, zł tak, ale km? x.O
No i nie odpowiedziałaś, czy ten zapis liczbowy/cyfrowy liczy się jako błąd.
Dialogi przerażają w sensie złego budowania ich, tj. stawiania kropek w nieodpowiednim miejscu i zaczynania (blednie) duza lub małą litera
[Wypuszcza z ulgą powietrze] Było tak od razu, a nie straszysz ludzi!

"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"
6
proszę bardzoGdyby miał w przeciągu godziny dotrzeć do miasta oddalonego o 50 km, a jego samochód całkowicie przypadkowo uległby wybuchowi – skorzystawszy z nóg, biegłby jak szaleniec.

ja traktuje ten zapis jako błąd - polski to nie matematyka, używamy slow. to samo powiedziałoby ci wielu polonistów, w tym mój. strasznie mnie to razi, równie dobrze, jak przecinki

bardzo przepraszam, następnym razem będę sie wysławiała do końca

anorexia sarkasta. i haina z krainy ironii.
7
Opowiadanie przeczytałem wczoraj, a właściwie na przełomie wczoraj i dzisiaj. Na usta ciśnie mi się jedno słowo, ale o tym za chwilę, gdyz sam się domyślisz jaki to wyraz. Wiesz, czasem zdarza się, że czytając op. myslisz sobie - "no, to daleko jeszcze?" lub też " gdzie ten koniec?". W tym przypadku tak właśnie miałem. Wogóle mnie nie zaciekawiło, co się chyba jeszcze mi nie zdarzyło jeśli chodzi o Twoje opowiadania. Większość tekstu jest dla mnie taka nijaka. Najciekawsze momenty to te, w których Eryk czuje na plecach ciepły oddech obłędu. Reszta to...milczenie.
Jedyne co ratuje op. to styl, który w twoim przypadku rosnie z op. na op. Lecz w tym przypadku to nie wystarzcza.
Ciągłe nawiązania do "star wars" z początku były ciekawe - dorosły facet z zegarkiem artuditu - ale w pewnym momencie zrobił się z tego niepotrzebny dodatek.
Zupełnie nie wiem co mam o tym sądzić. Z jednej strony ciekawe stany psychiczne, z drugiej nuda.
Czytanie szło mi jak wyciąganie bobra (takie zwierzę) przez nos.
Powiedz mi o co chodzi z wyczulonymi uszami? Nie miał być wyczulony słuch? Bo jest coś takiego w tekście.
Nie chcę i nie ocenię tego według przyjętych zasad, bo kraja mi się serce, a wolę udawać mężczyznę twardego jak pancerz Darth Vadera (czy jak tam się to pisało).
Zważywszy, że wypiłem trochę za dużo energy drinka o swojskiej nazwie "maxxx" skrócę moja wypowiedź do minimum, bo nie umiem usiedzieć na miejscu.
Tak więc reasumując jest to chyba jedno ze słabszych twoich dokonań.
Aha, oświeć mnie bo po pierwszej lekturze odniosłem wrażenie, że jest tam podwójny rodzaj narracji? Tzn, w pewnym momencie jakby się zmienił. Nie jestem pewien, wszystko przez późną porę i zmęczenie.
Pozdro.
Jedyne co ratuje op. to styl, który w twoim przypadku rosnie z op. na op. Lecz w tym przypadku to nie wystarzcza.
Ciągłe nawiązania do "star wars" z początku były ciekawe - dorosły facet z zegarkiem artuditu - ale w pewnym momencie zrobił się z tego niepotrzebny dodatek.
Zupełnie nie wiem co mam o tym sądzić. Z jednej strony ciekawe stany psychiczne, z drugiej nuda.
Czytanie szło mi jak wyciąganie bobra (takie zwierzę) przez nos.
Powiedz mi o co chodzi z wyczulonymi uszami? Nie miał być wyczulony słuch? Bo jest coś takiego w tekście.
Nie chcę i nie ocenię tego według przyjętych zasad, bo kraja mi się serce, a wolę udawać mężczyznę twardego jak pancerz Darth Vadera (czy jak tam się to pisało).
Zważywszy, że wypiłem trochę za dużo energy drinka o swojskiej nazwie "maxxx" skrócę moja wypowiedź do minimum, bo nie umiem usiedzieć na miejscu.
Tak więc reasumując jest to chyba jedno ze słabszych twoich dokonań.
Aha, oświeć mnie bo po pierwszej lekturze odniosłem wrażenie, że jest tam podwójny rodzaj narracji? Tzn, w pewnym momencie jakby się zmienił. Nie jestem pewien, wszystko przez późną porę i zmęczenie.
Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
8
Dzięki za komentarz.
A są gdzieś wyczulone uszy?
No cóż, powiedzmy że to wynik całkowicie nieoczekiwanego zasłabnięcia zwojów mózgowych.
Owszem, podczas głównego wywiadu z Chocjantym rodzaj narracji zmienia się na czas teraźniejszy 3 os., a później wraca do normy.
Ogólnie to bardzo cieszę się, że styl się trzyma, a te stany psychicznie wyszły zgrabnie, ale ta nuda to już jednak porażka.
Bywa, trza się brać za coś nowego.
Pozdrawiam.
Cieszę się z tego niezmiernie.Jedyne co ratuje op. to styl, który w twoim przypadku rosnie z op. na op.
Powiedz mi o co chodzi z wyczulonymi uszami? Nie miał być wyczulony słuch? Bo jest coś takiego w tekście.
A są gdzieś wyczulone uszy?

Aha, oświeć mnie bo po pierwszej lekturze odniosłem wrażenie, że jest tam podwójny rodzaj narracji? Tzn, w pewnym momencie jakby się zmienił. Nie jestem pewien, wszystko przez późną porę i zmęczenie.
Owszem, podczas głównego wywiadu z Chocjantym rodzaj narracji zmienia się na czas teraźniejszy 3 os., a później wraca do normy.
Ogólnie to bardzo cieszę się, że styl się trzyma, a te stany psychicznie wyszły zgrabnie, ale ta nuda to już jednak porażka.

Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"
9
ja do połowy przeczytałam z zaciekawieniem, Chocjany trochę przypominał mi Lectera...
Cięzko zaczęło się robić od zakończenia wywiadu. Końcówka, coś jak epilog, ciekawa, fajnie przerobiony dialog. stylistycznie najlepszy twój tekst, "ciekawościowo" jeden ze słabszych. Dobre wejście w stan maniakalno-psychiczny. Eksperyment na plus, ale może trochę przydługi.
Cięzko zaczęło się robić od zakończenia wywiadu. Końcówka, coś jak epilog, ciekawa, fajnie przerobiony dialog. stylistycznie najlepszy twój tekst, "ciekawościowo" jeden ze słabszych. Dobre wejście w stan maniakalno-psychiczny. Eksperyment na plus, ale może trochę przydługi.
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
11
ha... masz rację, a ja nawet nie wiem, gdzie to było - cóż... chyba oślepłam 
pierwej jest fajne

pierwej jest fajne

"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec