Najpierw jednak opowiem wam ogolna historie calej tej mojej powiesci, bo w podanym fragmencie przedstawione jest glebsze tlo calej historii.
Otoz jest sobie wampir - jego imie brzmi Xander. Jak kazdy ze swojego gatunku, ma wlasnego opiekuna, ktory towarzyszy mu nonstop - kto to jest? Ano to jest element tajemnicy, ktora zostanie ujawniona na koncu utworu


Xander skończył pić i, jakby od niechcenia, wyrzucił trupa przez ławkę w dół, w krzaki. Wyskoczyłem za nim i szybko się posiliłem, by za chwilę znów stać koło swego podopiecznego.
Wampir usiadł na ławce i pogrążył się w zadumie. O ile na początku naszej przygody nie mogłem czytać w jego myślach, teraz przychodziło mi to bez większych problemów. Czasem tylko jakaś informacja zdawała się bardziej zaszyfrowana od innych, jednak po kilku chwilach i ją dawało się odczytać. Usiadłem obok niego.
Niespodziewanie Plac Stu Kolumn rozjaśnił się niesamowitym blaskiem bijącym z jego centrum. Wiedziałem co się dzieje, wiedziałem kto się pojawił. Po chwili błysk zamienił się w niebiańską aurę, w którą spowita była potężna anielica. Podleciała do nas.
- Witaj Xanderze! – pozdrowiła wampira.
Wampir w geście szacunku skinął głową. Milczał.
- Nie mam dla ciebie dobrych wieści. Niestety – zasmuciła się. – Bestia zabiła jednego z twoich mentorów. Throbara z Monte Carlo, więc nie masz już nawet po co tam jechać. Od razu udaj się do innej miejscowości. Oprócz tego muszę ci powiedzieć, że Bestia cofnęła się później do Paryża i prawdopodobnie poluje teraz na Tervicka, jednak już go o tym powiadomiłam i wyleciał do Stanów.
Wampir patrzył na nią nie zdradzając żadnych emocji, w jego myślach przeczytałem, że los jego nauczycieli jest mu zupełnie obojętny.
- Masz jeszcze jakieś wieści dla mnie? – spytał znużony.
- Nie. To wszystko co chciałam ci teraz przekazać. Wracam do nieba. Do zobaczenia wkrótce – uśmiechnęła się ciepło, mimo kiepskich informacji, które mu przekazała, jednak wampir nie odwzajemnił tego.
- Poczekaj – krzyknął, podrywając się z miejsca, gdy anielica już zaczęła znikać.
- Tak? – zmaterializowała się z powrotem. – Chciałeś jeszcze o coś zapytać? – wodospad jej pięknych włosów zafalował, gdy trącił go lekki zefirek.
- Gdy spotkaliśmy się pierwszy raz powiedziałaś, że wszystkie legendy o stworzeniu świata jakie słyszałem to bujdy – usiadł. – Mogłabyś mi opowiedzieć prawdziwą historię?
- Więc chcesz ją znać? – zapytała.
- Tak. Opowiedz mi wszystko. Noc jest jeszcze długa, więc mam dużo czasu.
- Zatem uczynię to, skoro tak bardzo chcesz – i zaczęła snuć niebywałą historię.
* * * * * * * * * * * * * * *
Na początku był bezład. Ogólnie pojęty chaos. Albo też po prostu otchłań. W niej zatopiona była bogini – wyjątkowy element chaosu, mogła manipulować tym, co ją otaczało, czyli nicością. Z bezładu ulepiła więc gigantyczną kulę, którą spowiła żywiołami, dzięki swojej niezwykłej mocy. Powstała przy tym procesie energia utworzyła materię, która jest teraz nazywana wszechświatem. Ilość wytworzonej energii była tak wielka, że kula implodowała, a jej fragmenty rozsypały się po całym wszechświecie, tworząc ciała niebieskie – gwiazdy, planety, komety i tym podobne. Bogini nie zdawała sobie jednak sprawy, że zużyła całą swoją moc i nie mogła niczego więcej wykreować.
Natura, jak miała na imię bogini, czuła się samotna dryfując po stworzonym przez siebie olbrzymim świecie. Uczucie było tak silne, że momentami pragnęła zniszczyć wszystko i zacząć od nowa, tworząc przy okazji dla siebie towarzystwo. Nie zastanawiała się nad tym długo, gdyż perspektywa wiecznej wewnętrznej pustki była przerażająca. Natura marzyła, by stworzone przez siebie dzieło mógł ktoś obejrzeć.
Rozpoczęła więc dzieło zniszczenia, coś, co nie było do niej podobne, mimo iż była elementem chaosu. Na pierwszy rzut poszły komety, gdyż były najmniejsze i najłatwiej je było obrócić z powrotem w nicość, by odzyskać energię. Następnie planety – większe, jednak zniszczone nie dawały wystarczających pokładów mocy. Gwiazdy, emanujące wręcz energią dostarczyły Naturze wystarczająco sił. Znów zanurzona była tylko w bezkresnej otchłani nicości i z ulgą postanowiła na nowo zmierzyć się ze stworzeniem wszechrzeczy. Coś jednak się zmieniło. Podczas dzieła zniszczenia narodziło się dużo nowej energii. Energii, która uformowała nowy byt. Dziecko destrukcji, pana śmierci, władcę zła, krzewiciela zepsucia. Lucyfer. Oto pierwsze słowo, wypowiedziane przez stworzenie stało się jego imieniem. Natura okrzyknęła go swym synem i od razu z radością zabrała się za tworzenie wszechświata, by móc objawić jego piękno Lucyferowi.
Znów wykorzystała całą swoją moc na stworzenie gigantycznego tworu, którego implozja ukształtowała wszystko, co teraz widzimy wokół siebie. Rezultat był jeszcze wspanialszy, gdyż dzięki radości stworzycielki wszystko stało się piękniejsze. Lucyfer, któremu dedykowane było dzieło, był zachwycony.
Lecz ponownie ilość energii była większe, niż użyta przez boginię. Ponownie uformował się z niej byt. Dziecko stworzenia, pan życia, władca dobra, krzewiciel pomyślności. Jahwe. Młodszy brat Lucyfera i drugi syn Natury.
Dziecko destrukcji stało się zazdrosne, bało się o to, że Natura nie będzie już tworzyć tych wszystkich cud tylko dla niego. Pan śmierci okrzyknął swojego brata największym wrogiem i wykorzystując moc, która zaczęła się w nim rodzić postanowił go zniszczyć. Jahwe jednak nie pozostawał mu dłużny. Przyjął wyzwanie brata.
Natura wiedziała, że jej synowie nie są w stanie stworzyć czegoś tak ogromnego i idealnego jak ona, toteż oddała im jedną ze swych planet, by na niej zamieszkali. Ta planeta, jak się pewnie domyślasz, to Ziemia. Bogini jednak nie spuszczała dzieci z oczu, wciąż przemawiając im do rozsądku, by przestały ze sobą rywalizować, bo brak w tym najmniejszego sensu, a sprawiają jej tylko ból i przykrość.
I rzeczywiście, dochodząc do porozumienia, zawiesili broń, by razem studiować tajniki planety. Chcieli się dowiedzieć jak samemu stworzyć coś podobnego dla siebie, coś co by odpowiadało charakterowi każdego z osobna. Ziemia bowiem była ciemną planetą, albowiem nie było jeszcze wtedy gwiazdy – Słońca i to odpowiadało mrocznemu Lucyferowi, jednak porośnięta była zielonymi roślinami i zatopiona była w większej części przez błękitne morza i oceany, co z kolei odpowiadało Jahwe.
Po długim okresie badania planety w końcu udało im się stworzyć swoje królestwa. Jahwe nazwał swoje Niebem, a Lucyfer swoje Piekłem. Natura, widząc to, ograniczyła ich prawo do ingerencji w sprawy Ziemi i stworzyła z dostępnych tam składników zwierzęta podporządkowane jej woli. Gdy Jahwe zobaczył tak idealne stworzenia, zapragnął, by po Ziemi kroczyły również jego twory. Matka zgodziła się na to i wtedy Jahwe ulepił pierwszego człowieka z ziemskich pierwiastków, lecz użył jeszcze resztek bezładu, który panoszył się gdzieś na granicy materii. Dzięki tym śladowym wręcz ilościom chaosu, ludzie zyskali wolną, niezależną od Jahwe, wolę. Dobry bóg zdecydował jednak, że zaopiekuje się tworami, by nie zniszczyły nic w świecie jego matki.
Na prośbę Jahwe bogini stworzyła kolejną gwiazdę, którą nazwała Słońcem. Powstała ona po to, by ludziom łatwiej było żyć, albowiem ciemności nie służyły ich organizmom.
Wolność człowieka wykorzystał Lucyfer, który podstępnie przeciągnął pewną grupę na swoją stronę. Skusił ich nadludzkimi umiejętnościami. I rzeczywiście je otrzymali, jednak gdy Natura dowiedziała się o podstępie Lucyfera, przeklęła jego ludzi, tak, że nie mogli znieść widoku Słońca.
Władca Piekieł pragnął się za to zemścić, aczkolwiek nie mógł zaatakować matki, gdyż od razu zostałby zniszczony. Pozostało mu więc napaść na brata. Nie mógł jednak wyjść na Ziemię, a już tym bardziej wejść do Nieba. Wtedy zadecydował, że jego podwładni dokonają dzieła zniszczenia – zarażą swą klątwą ludzi Jahwe, żywiąc się ich krwią i dając im własną. Tak narodziło się zło, a żeby panowała harmonia w świecie, to od razu powstało również dobro z inicjatywy Jahwe. Bracia do dziś toczą walkę o władzę na Ziemi, jednak tak naprawdę nigdy nie będą na niej panować do końca, gdyż nie pozwoli na to Natura.
W ostatnim czasie narodziła się trzecia strona konfliktu (Natura jest bowiem neutralna i nie liczę jej). Okrutna Bestia nie reprezentuje ani dobra, ani rodzaju zła krzewionego przez Lucyfera. Tępi obie te strony, więc nie jest też neutralna. Jej zło jest bardziej przenikliwe i zepsute, niż to reprezentowane przez pana śmierci.
Tyle jeśli chodzi o historię powstania świata. Teraz może coś o kluczowych postaciach.
Zacznijmy od Jezusa Chrystusa. Wielu twierdzi, że jest on Synem Jahwe, który pojawił się, by zmazać grzechy ludzkości. To jednak nie jest prawdą. Nie jest on synem boga, jest po prostu kolejnym jego tworem, tyle że dużo bardziej zbliżonym do ideału. Rzeczywiście potrafił nawet wskrzeszać, ale nie został stworzony do tego o czym mówi się na Ziemi. Tak naprawdę miał po prostu zniszczyć cały piekielny pomiot panoszący się po planecie. Zdołał nawet pokonać potężnego wampira – Kaina. Bo tak naprawdę Kain był pierwszym człowiekiem, który przystał do Lucyfera za co dostał niezwykłe moce. Abel jednak tego nie chciał, toteż brat zabił słabszego od siebie człowieka i wkrótce związał się z Lilith, która tak jak on była wampirem.
Jezus Chrystus nie zginął na krzyżu, ale owszem został do niego przykuty. śmierć poniósł jednak w wyniku walki z najpotężniejszym wampirem jakiego nosił ten świat – Draculą, który mógł przebywać na Słońcu bez żadnych konsekwencji. Do dziś dnia nikt nie poznał jego tajemnicy, a sam hrabia zniknął bez śladu. Mówi się, że dorównał mocą samemu Lucyferowi i stworzył idealny świat, w którym wampiry żyją jak w raju, ale są to tylko spekulacje.
Jeśli chodzi o anioły to są one podwładnymi Jahwe w Niebie. Możemy oczywiście podróżować na Ziemię, jednak nasza ingerencja w sprawy na planecie są niewielkie, bo na nic więcej nie zezwala Natura.
Diabły to z kolei twory Lucyfera i mają one takie same uprawnienia na Ziemi jak stworzenia niebieskie.
* * * * * * * * * * * * * * *
Xander siedział chwilę rozmyślając o tym, co usłyszał od anielicy. Ona pożegnała go, dodając kilka słów otuchy i zniknęła.
Znałem historię stworzenia świata, jednak za każdym razem, gdy ją sobie przypominałem, byłem pod jeszcze większym wrażeniem.
Zbliżał się świt, więc musieliśmy wracać do domu. Wampir wstał i pognał co sił w nogach do domku z czerwonej cegły, by w tamtejszej piwnicy ułożyć się na zimnej, wilgotnej podłodze i zasnąć.