ZPMS: Wiosna w Zajeździe.

1
Kolejna część Zajazdu która powstała już jakiś czas temu, ale mi się o niej zapomniało.



Zima powoli się kończyła. Pierwsze promienie słoneczne przebijały się przez niebo, jeszcze prawie w całości pokryte chmurami. Jednak na niebie i ziemi pojawiły się już Znaki. Zwiastowały one iż najwyższa pora na porządki wiosenne w Zajeździe.... A znaków było dużo.... Piwnica w której płatami odpadała farba, hol który nie wiedzieć czemu śmierdział okropnie rybami [gdy się poruszyło ten temat recepcjonista zawsze albo szybko go zmieniał, albo wychodził z pomieszczenia w którym się o tym mówiło] czy choćby strych na którym było pełno zbędnych rzeczy które “kiedyś mogły się przydać”. Trzeba było posprzątać, a pora na to właśnie nadeszła....

- Proszę wszystkich do mnie! – zawołał właściciel – proszę wszystkich! Otóż pora najwyższa na wiosenne porządki! Zaraz przydzielę wszystkim zada...

- Doskonały pomysł! – weszła mu w słowa hrabina – Zadania! Admirał zajmie się ogrodem, ja wszystkim oczywiście pokieruje ze względu na mój wspaniały zmysł wyczucia, natomiast...

- Wybacz hrabino, ale dla pani....- właściciel wstrzymał oddech – mam już specjalne zadanie. Pani mi.... pomoże robić Marzannę. Później ją naturalnie utopimy.

- Doskonale! Któż inny by się do tego lepiej nadał!

- Skoro już to ustaliliśmy rozdzielę teraz zadania....



ZADANIE PIERWSZE: ADMIRAł VS FRANCUSKA POKOJóWKA.



Admirał miał się zająć strychem ze względu na to, że miał już nogi i chciał z nich korzystać przy każdej sposobności. Nie własne nogi, bo te mu uciekły, ale zrobione przez recepcjonistę. Co prawda nie wiedział, że przez niego, bo pewnie wtedy by je wyrzucił, jednak był z nich dość dumny. Nawet mimo małego mankamentu przez który w najbardziej nieodpowiednich momentach zaczynały wywijać skoczne oberki bądź inne tańce. Najważniejsze było, że je miał i chciał z nich korzystać najczęściej jak się dało. Wziął więc zmiotkę, puszeczkę ze środkiem na wszelkiego rodzaju stwory jakie mógł tam znaleźć i uśmiech na twarzy który przybrał z lekką trudnością gdyż hrabina wciąż mogła gdzieś krążyć. Nie wiedział natomiast, że uśmiech ten spełznie mu z niej niczym hamburger rzucony o ścianę....

Strych był bardzo.....strychowaty. A pisząc to mam na myśli iż był ciemny, zakurzony i dało się słyszeć różnego rodzaju popiskiwania zawsze za swoimi plecami. No i kartony i skrzynie. Choćby się zdawało, że zlokalizowało się już wszystkie zawsze znajdzie się choć jeden o który się potknie. I upadnie w kupkę kurzu. Dlatego też po dość niedługim czasie Admirał był cały brudny i kaszlał z krótkimi przerwami na kichanie.

Zabrał się wpierw za zrzucanie na dół skrzyń w których znajdowały się rzeczy bardzo typowe dla skrzyń na strychach: stare zdjęcia, ubrania i wszystko to co się trzyma gdy ma się pewność, że przyda się w przyszłości.

- Mhhhyk! – rozległ się dość głośny dźwięk z jednej ze skrzyń.

Przysparzało to dość dużych trudności. Admirał oczywiście nie był tchórzem, a trupem o dość dużym pokładzie odwagi, zaryzykowałbym nawet stwierdzić. Jednak są takie momenty w życiu martwego czy żywego w których czuje się choć troszeczkę niepewnie. U Admirała do takich momentów zaliczał się właśnie odgłos “Mhhhyk!” dochodzący z jakiejś starej skrzyni na strychu Zajazdu w którym wszystko co przebywało było martwe. Niemniej jednak nie zamierzał się poddać i uciec bo wtedy pewnie by się okazało, że odgłos ten był wydany przez coś małego i niegroźnego. Jednak z kolei jeżeli będzie chciał to sprawdzić, z pewnością okaże się iż nie jest to nic małego i niegroźnego, a wręcz na odwrót. A duże i groźne rzeczy mają to do siebie, że zjadają te mniejsze lub robią im krzywdę... A do mniejszych właśnie zaliczał się Admirał.

- Y.... No.... ekhm. – zaczął najpewniej jak potrafił. – wyjdź albo... Albo użyje mojej wielgachnej siły by cię zabić!

- Mhhhyk! – odpowiedział ten sam głos. Wydawał się być niewzruszony.

- Chyba nie chcesz bym cię zabił!

- Mhhhyk?

- Dobra żartowałem... nie chcę cię krzywdzić....

W tym momencie coś wyszło przez dziurę w jednej ze skrzyń. To coś było małe i.... bliżej nieokreślone. A im dłużej Admirał się temu przyglądał, tym trudniej było to zdefiniować. Niemniej jedna to coś wydało raz jeszcze dziwny dźwięk i uciekło. I dobrze. Niech kto inny sobie z tym radzi...

- Mon dieu! – ktoś krzyknął za jego plecami. Odwrócił się szybko.

Przed nim stała dość wysoka brunetka w stroju francuskiej pokojówki z miotełką w ręce.

- Dzień dobry uroczej damie... – przybliżył się by móc pocałować ją w jej śliczną dłoń.

- Jak śmiesz le wkraczać na moje le terytorium?

- Yyy.... Ja tu tylko sprzątam? – spróbował się wytłumaczyć.

- Ty angielski psie! To le moje zadanie! Jestem francuską pokojówka!

- Aha! Francuską! To by tłumaczyło ten bałagan panujący tutaj...

W tym momencie pokojówka doskoczyła do Admirała i uderzyła go zmiotką. Ten zachwiał się i upadł, po czym odpadło mu lewe ramię i potoczyło się w kąt. Gdyby był tylko trochę młodszy...

Przez najbliższe pięć minut dostawał niewyobrażalne cięgi od pokojówki, póki skóry nie uratowały mu jego trefne nogi. Tuż po tym jak dostał w nie miotełką odezwał się w nich Zew Nożny i zaczęły wywijać szybkiego kankana. Ciosy były tak celnie zadawane i z taką precyzją nieprecyzyjne iż pokojówka nie miała szans. Pięć minut później leżała martwa na ziemi.

Admirał nie miał ochoty zastanawiać się skąd ona się wzięła ani – gdziekolwiek to było – czy nie ma tam ich więcej. Zamocował na nowo ramię, wyrzucił ją przez okno i wziął się za porządki. Teraz on tu był królem...



ZADANIE DRUGIE: BOJ, RECEPCJONISTA ORAZ TONA DORSZY.



Recepcjonista był naprawdę miłym człowiekiem nie mającym żadnych większych wad. Miał natomiast kilka mniejszych. Niestety te kilka małych działało tak skutecznie, że spokojnie zastępowały jedną wielką wadę. Odkąd przestał grać w pokera zaczął się zajmować amatorsko wynalazkami. A jak wszyscy dobrze wiemy wynalazek trzeba na kimś przetestować. Był on natomiast na tyle zdrowy na umyśle by testować na kimś innym. Kimś słabym psychicznie i podatnym na wpływy. Kimś kogo uważał za przyjaciela i zawsze potrafił go przekonać zdaniem w stylu “To całkowicie bezpieczne!” i uśmiechem na twarzy. Wystarczyło odpowiednio go przekonać....

- Nie, nie i jeszcze raz nie! – zaczął wrzeszczeć boj.

- Ale dlaczego nie?!

- Pomyślmy.... – boj udawał, że się zastanawia przez moment po czym dodał – bo to TWóJ POMYSł?! A one zawsze kończą się źle dla MNIE?!

- Ale i tak jesteś martwy więc co złego może ci się przytrafić?!

- Mogę zostać upokorzony....

- Skoczyłeś z góry z woskowymi skrzydłami, wysadziłeś w powietrze pół Zajazdu.... Czy można zostać bardziej upokorzonym?

Recepcjonista odnosił się tym do poprzednich wydarzeń. I rzeczywiście, jakby się nad tym nie zastanowić, co nowego by nie wymyślił, jak bardzo demoniczny by nie był ten plan, jak bardzo by nie mógł boj zostać uszkodzony.... Bardziej upokorzonym być już nie mógł.

- A jeśli się zgodzę dasz mi już święty spokój?!

- Tak.... tak..... TAK! – krzyknął w euforii recepcjonista.

Zwykle tak się nie zachowywał, ale zobaczył na jednym z filmów, że tak się zachowują naukowcy. Zazwyczaj też są garbaci, ale chodzenie pochylonym cały dzień go męczyło, dlatego ograniczał się do tego typu “demonicznych”, jak je sam określał, kwestii.

- Więc to mój nowy wynalazek. Jeśli dobrze pójdzie nie będziemy musieli już nigdy malować tych głupich ścian holu. Bierz się za klej i przyklejaj do ścian. – po czym przypomniał sobie i dodał – To całkowicie bezpieczne!

Boj już nawet nie pytał o nic gdy ujrzał co ma przyklejać. Nie miał już siły i naprawdę nie chciał wiedzieć jak tona przyklejonych do ścian dorszy ma zapobiec malowaniu. Nie chciał też wiedzieć skąd recepcjonista wziął tyle kleju o zapachu skarpetek. To były zbędne informacje które mogły go jedynie bardziej przygnębić... O ile było to możliwe.

Po około trzech godzinach jeden z dorszy przyklejonych do ściany postanowił dokonać zamachu na boja i po prostu odpadł ze ściany przyklejając się do jego czoła.

- Możesz mi powiedzieć jak mam go odkleić..? – zapytał z nadzieją iż nie usłyszy odpowiedzi która i tak zaraz miała padnąć.

- Nie da się. Widzisz, to bardzo mocny klej... – jakby tego było mało dodał coś co boja przeraziło jeszcze bardziej: - moja receptura.

- Ale.... ja.... Dorsz....

- ładnie ci tak! Znam co najmniej tuzin osób które marzyły by mieć dorsza przyklejonego do swojego czoła! Wyglądasz bardzo....hmmm.....seksownie – uśmiechnął się z nadzieją, że umie dobrze kłamać.

- Dorsz na czole to nic seksownego! – jednak nie umiał kłamać.

- Myśl pozytywnie... Po co spędzić resztę wieczności z myślą, że ma się ohydnego dorsza na czole z którego każdy będzie się śmiał?

Boja zatkało i nie był w stanie nic powiedzieć. Odwrócił się i poszedł do swojego pokoiku.

Recepcjonista natomiast przyjrzał się ścianą z miną człowieka bardzo dumnego. Teraz cały hol był pokryty w dorszach. I wyglądał naprawdę...... rybio. Bo to chyba jedyne trafne określenie....









ZADANIE TRZECIE: ZOMBIE SPRZąTA PIWNICę.



Zombie musiało dostać zadanie tak jak każdy inny, gdyż był w naprawdę dobrym związku zawodowym i jakby tam się dowiedzieli, iż jest choć troszkę dyskryminowany byłoby naprawdę nie ciekawie. Dlatego za zadanie miał posprzątać piwnicę. Nie było tam kabli, cennych rzeczy, ani niczego innego co by mogło zdenerwować właściciela gdyby się popsuło.

Nie mniej jednak dla zombiaka tego typu rzeczy nie są szczegółem który mógłby ułatwić pracę. Owszem, byłyby gdyby umiał myśleć samodzielnie, gdyby był kreatywny etc. A ponieważ nie był, potrafił poniszczyć nawet nic. Potrzeba wyobraźni nie była dla niego nigdy przeszkodą....

Właściciel chciał by było czysto, a jemu naprawdę zależało na tym by już więcej na niego nie krzyczano. Zaczął więc sprzątać. I to dosłownie. Gdy już powynosił wszystkie połamane krzesła które tak naprawdę nikomu nie przeszkadzały i posprzątał cały kurz stwierdził, że nadal jest brudno. Zaczął więc odrywać tynk ze ścian. Kiedy skończył doszedł do dość konstruktywnego – jak na jego zgniły móżdżek – wniosku, że nadal należy tu posprzątać. Zaczął więc rozwalać ściany i wynosić gruz.

- Wreszcie....wreszcie wolność! – krzyknął ktoś zza ściany.

- Móóóóózzzzggggg.... – odrzekł zombie.

To było jedyne słowo którego używał. Tak naprawdę zombie mają naprawdę szeroki zasób słów, jednak warunkiem przynależenia do związku zawodowego jest podtrzymywanie filmowego wizerunku żywych trupów i używanie tego jednego słowa.

- Nie boli mnie głowa jeśli o to ci chodzi wybawco... – wtem spojrzał się na zombie.

- Móóóóóóózzzzzzzzzzzzzgggggggggg?

- Nie! – krzyknął – Od czasu gdy zostałem tu zamurowany zombie musieli opanować cały świat umarłych, a ja jestem ostatnim nie-zombie! – wyciągnął z kieszeni nóż i przebił sobie czaszkę. Urazy mózgu potrafią zabić...dobitnie.



ZADANIE CZWARTE: HRABINA POMAGA PRZY MARZANNIE.



- Dobrze, że wybrał pan MNIE – tak chciała zaakcentować to ostatnie słowo, że niemalże je wykrzyczała.

I przez najbliższe pół godziny biedny właściciel musiał wysłuchiwać o tym z kim to hrabina nie robiła marzann, jak to na tym się zna, oraz inne bardzo nieciekawe historie które nawet jeżeli miały choć cień uroku był on im brutalnie odbierany skrzekliwym głosem hrabiny, niczym wartości odżywcze hamburgerom.

Ale opłacało się. Jeżeli cokolwiek było warte wysłuchiwania hrabiny to właśnie to, co zaplanował. W stu procentach te tragiczne chwile mu się zwrócą....

- Otóż hrabino... – zaczął starając się by brzmieć bardzo przekonywująco – Chciałbym by pani została marzanną... Bo pani, no, jest taka... Dystyngowana i w ogóle....

- Hyyyyp! – jedynie w ten sposób da się oddać w pełni dźwięk szybko wciąganego powietrza do płuc hrabiny. – Nie zawiedzie się pan! Nikt nie tonie z takim przekonaniem i dramatyzmem jak hrabina Vrakula!

I tak oto marzenie właściciela i chyba wszystkich gości Zajazdu niedługo miało się ziścić. Jeżeli właściciel wszystko dobrze obliczył nurt poniesie hrabinę wiele setek kilometrów zanim wypłynie na powierzchnię. A przy odrobinie szczęścia nie znajdzie drogi powrotnej do Zajazdu. I wszyscy będą żyć długo i szczęśli....

- Ta słoma jest tak mało słomiasta! Kiedy byłam młoda....

Jeszcze trochę tego zniesie i będzie po wszystkim. Oczywiście zatroszczył się by jej strój wypchać odpowiednio kamieniami. W końcu nikt nie chce by wypłynęła na powierzchnię za szybko....

Po paru godzinach jej strój był gotów i zwołał wszystkich nad brzeg pobliskiej rzeki. Każdy uśmiechał się bardzo radośnie. Hrabina uważała, że to z powodu jej wspaniałego wyglądu. Reszta była przekonana iż to dlatego, że widzą ją po raz ostatni.

Po chwili wrzucili ją bardzo energicznie do rzeki. Słońce już powoli zachodziło rzucając jeszcze dość niemrawe, czerwone promienie na rzekę. Hrabina powoli oddalała się aż jedynie na horyzoncie została mała, czarna plamka. Wszyscy wrócili szczęśliwi do Zajazdu i tacy też zasnęli.

Poza właścicielem który szukał recepcjonisty, by zapytać go skąd, do jasnej cholery, wzięły się dorsze na ścianie...
[img]http://runmania.com/f/a77c6d394b43ef1fb846d372d7693f5d.gif[/img]



"Do pewnych spraw dobrze jest mieć dystans. Najlepiej długi"

2
Zbyt często pojawiają się wielokropki, przez to nie odróżniam już pauzy od uciętego zdania, a już wpołowie tekstu, przyzwyczajony wzrok już ich nie wyławia. Nie mam zastrzeżeń, całokształtem opowiadanie trzyma przyzwoity poziom.

3
Przecinki, przecinki i jeszcze raz przecinki - połowy zdań nie można "przeczytać" z powodu braku przerwy. No i wielokropki NewmaN ma rację.

Mimo wszystko opowiadania z serii Zajazdu przypadły mi do gustu i to nie psuje mi o nich opinii. Pisane lekko i z humorem.



pozdroowki 8)
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec

4
Twoj abstrakcyjny humor mnie rozbawił:)Podobało mi się sto razy bardziej niż to opowiadanie z kadilakiem( nie wiem czy to był ten samochód, ale zupełnie zapomniałam o tym opowiadaniu zaraz jak go tylko przeczytałam)

Gratuluje obywatelu! Wyrobił obywatel 300% normy!:)

5
witam

przeczytałem i zgadzam się z Wiolą. Taki surrealistyczny klimat dużo bardziej ci " leży " niż np. opowiadanie o postnuklearnym świecie.

To się fajnie czyta. Nie męczyłem się przy lekturze a to chyba +



Pozdrawiam.



ps. przecinków się NIE BęDę CZEPIAł bo sam mam z nimi problemy.

6
Bardzo ladne... Good work... ;)
Ich bin Nitroglycerin... l??sche Feuer mit Benzin...

Wer mich in seinen Venen f??hlt... wird mir nicht mehr entflieh’n...



See the fallen angels pray... for my sweetest poison...

I crash and I burn and I freeze in hell... for your poison...
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”