Sensacja

1
Tekst którym obecnie się zajmuję :) Będę wdzięczny za każdą ocenę i radę ^^



Siódmego maja, jak zwykle obudził mnie sygnał budzika. Podniosłem powoli najpierw jedną, potem drugą powiekę. Była dziewiąta rano. Wyłączyłem zegarek, i zaraz zamknąłem oczy. W głowie czułem tępy ból. Kac, skutek wczorajszej imprezy. Zwlokłem się z łóżka i poszedłem do łazienki wziąć zimny prysznic.

- Dziś rozmowa ze starym Rendellem, o moim awansie – myślałem włączając ekspres do kawy.

Wyszedłem przed dom po gazetę, rozpisywali się o jakimś wydarzeniu astronomicznym.

Pół godziny później jechałem już swoim fordem w stronę firmy. Olimpica była jedną z najbardziej renomowanych kancelarii prawniczych w kraju. Szczytem marzeń każdego absolwenta studiów prawniczych było dostać się tam. Ja byłem jednym ze szczęśliwców.

Zatrzymałem się na parkingu dla pracowników, i wszedłem do dużego pomalowanego na biały kolor budynku.

- Hej Will! – Pomachałem czarnoskóremu pracownikowi ochrony.

- John! Poker u Marsona! Wieczorem! Będziesz?

- Siedzę dziś z papierkową robotą Will. Może innym razem.

Przeszedłem przez marmurowy hol do recepcji. Za kontuarem siedziała dwudziestosiedmioletnia Candy Bear. Brunetka o figlarnym spojrzeniu i długich kształtnych nogach.

- Masz coś dla mnie, Candy?

- Tylko wezwanie od Rendella. Zostawił je jeszcze wczoraj wieczorem.

- Dzięki.

Wszedłem do windy razem z Warrenem Grantem.

- Się masz John! Słyszałem, że idziesz dziś na dywanik do szefa.

- Coś w tym rodzaju. Jak ci idzie sprawa Sarah?

- Ugoda, pięćset tysięcy odszkodowania.

Winda zatrzymała się i Warren wysiadł, a ja pojechałem dalej na ostatnie piętro.

Zastanawiałem się jak pójdzie rozmowa, Rendell był zawsze zadowolony z mojej pracy. Ostatnio jednak zmienił się trochę. Może to wiek dawał się już we znaki?

Podążając do drzwi na końcu korytarza wyłożonego ciemną dębową boazerią, nie wiedzieć czemu poczułem niepokój. Spojrzałem za siebie, drzwi windy zamknęły się już a ona sama zjechała na parter. W korytarzu nie było okien, spowijał go półmrok, światło dawały tylko ozdobne kinkiety na ścianach. Potrząsnąłem głową, jakbym chciał wyrzucić z niej to okropne uczucie niepokoju. Poszedłem dalej, aż stanąłem przed drzwiami gabinetu. Zapukałem, ale nie było żadnego odzewu. Zawahałem się, ale sięgnąłem do klamki i przekręciłem ją. Drzwi były otwarte...

- Naturalnie, że są otwarte. Po co Rendell miałby je zamykać? – Pomyślałem zirytowany własną głupotą.

- Panie Rendell? – Pchnąłem lekko drzwi i zajrzałem do środka.

Gabinet był dużym pomieszczeniem. światło wpadało przez trzy wysokie okna, wychodzące na Wall Street. Po prawej stały obite skórą sofy i fotele razem ze stolikiem do kawy – na wypadek ważniejszych klientów.

Lewą część zajmowały regały z grubymi oprawnymi w skórę woluminami. Pośrodku pokoju znajdowało się wielkie biurko.

- Panie Rendell, chciał mnie pan widzieć – powiedziałem zamykając za sobą drzwi i wchodząc dalej.

Fotel szefa był odwrócony tyłem do wejścia. Widziałem czubek łysiny starego ponad górną krawędzią oparcia.

- Panie Rendell?

Gdy podchodziłem do biurka, narastało we mnie uczucie niewiadomego strachu. Obróciłem fotel i krzyknąłem bezgłośnie. Zamiast twarzy Rendella, ujrzałem bezkształtną masę mięsa pokrytą zakrzepłą krwią. Chwila, przez którą patrzyłem na jego twarz, a raczej na to, co z niej zostało, wydała mi się wiecznością. Cofnąłem się o krok. Moją uwagę przykuł szelest papieru. Spojrzałem w dół. Na podłodze leżała teczka i akta jakiejś sprawy. Część kartek była zbryzgana krwią. Opanowawszy się w końcu, sięgnąłem do słuchawki telefonu i wykręciłem 911.



Przed budynkiem kancelarii stały radiowozy, rzucając migotliwe światła na gmach.

Siedziałem w jednej z sal konferencyjnych. Podniosłem głowę i spojrzałem przed siebie. W drzwiach stali dwaj mężczyźni, rozmawiając szybko. Obróciłem głowę w prawo i zobaczyłem jakiegoś mundurowego, który pocieszał Connie – żonę Rendella.

Była dość młoda i ładna, czasem zastanawiałem się, co ją trzyma przy tym starym pierniku. Forsa? A może coś innego.

- Inspektor Morrow – usłyszałem nad sobą. Podniosłem wzrok, prosto na dobrze zbudowanego i przystojnego faceta wywijającego odznaką. – To pan znalazł ciało?

- Tak jest. – Odpowiedziałem wstając.

- Mam do pana kilka pytań. Czy drzwi do gabinetu były otwarte, kiedy pan wchodził?

- Tak.

- Zauważył pan kogoś po drodze?

- Nie, korytarz był pusty.

- Ech, no tak, na razie to wszystko. Tu – wyciągnął mały kartonik – jest moja wizytówka, gdyby pan sobie coś przypomniał proszę dzwonić.

Zerknąłem na wizytówkę.

- Daje mi pan prywatny numer?

Inspektor uśmiechnął się tylko pod nosem, po czym odszedł.

Siedziałem tam jeszcze przez chwilę próbując pomyśleć, ale nie dałem rady. Szybkim krokiem wyszedłem z budynku. Chciałem się teraz znaleźć w domu, w swoim łóżku, z dala od tego wszystkiego. Złapałem taksówkę i pojechałem do siebie.



II



Sen przerwał mi przenikliwy dzwonek telefonu. Podniosłem słuchawkę.

- Słucham?

- John? Tu Dan.

- Dan? Stary, jest czwarta rano. Czy to nie może poczekać?

- Nie wygłupiaj się chłopie. Media już wiedzą, że wczoraj zamordowano Rendella.

- To było do przewidzenia – mruknąłem w słuchawkę.

- Znalazłem coś interesującego.

- Nie wątpię, skoro dzwonisz z tym o czwartej nad ranem – prychnąłem ze złością.

- Czy nie zastanowił cię sposób, w jaki zamordowano starego? – Powiedział Danny.

- Mmm, powiedzmy, że to było dość nietypowe.

- Bardzo nietypowe. Zobaczmy się za trzy godziny w Central Parku.

- Ale … - zanim zdążyłem zaprotestować, Dan odłożył słuchawkę.

Zwlokłem się z łóżka i poszedłem do łazienki. Wziąłem prysznic i zjadłem śniadanie. Niedługo potem byłem już na miejscu. Danny czekał na mnie tam gdzie zwykle. Często przychodziliśmy zjeść tutaj lunch. Poznaliśmy się zaraz po rozpoczęciu przeze mnie pracy w Olimpice. Dan wynajdował klientów a my zajmowaliśmy się nimi troskliwie. I to bynajmniej nie z powodu nadmiernej chęci niesienia pomocy. Prywatną pasją Dana były komputery. Wiedział o nich wszystko. Czasem, gdy rozmawialiśmy zasypywał mnie całkowicie nieznanymi mi terminami i nowinkami ze świata techniki. Niekiedy zastanawiało mnie jak mógł nauczyć się tak wiele w tak krótkim czasie. Bądź co bądź miał dopiero dwadzieścia jeden lat.

- Nareszcie! Co tak długo? – Zapytał Dan.

- Ja …

- Dobra nieważne, siądźmy tutaj – wskazał na drewnianą ławkę. – Pokażę ci coś.

Wyciągnął swojego laptopa i ustawił go na stole stojącym przed ławką. Uruchomił jakiś program. Po chwili na ekranie zaczęły pojawiać się zdjęcia.

- Poznajesz? – Zapytał.

- To Rendell. – Powiedziałem wzdrygając się. – Po co mi to pokazujesz?

- Chcę byś mu się przyjrzał. Krew została usunięta.

- Razem z większą częścią twarzy. – Skrzywiłem się.

- Spójrz na ślady po cięciach. Są głębokie i dobrze widoczne.

Popatrzyłem jeszcze raz na zdjęcie. Dan miał rację, pojedyncze cienkie linie biegły przez twarz Rendell’a tworząc w niektórych miejscach wierzchołki. To był …

- Pentagram. – Rzuciłem.

- Brawo geniuszu. Wizerunek odwróconego pentagramu można najczęściej spotkać w rozmaitych sektach wyznających szatana. Pierwotne znaczenie …

- Daruj sobie. – Mruknąłem – Co to ma do śmierci Rendella?

- Ech – Dan wzniósł oczy do nieba, a ja powstrzymałem się by go nie kopnąć. – Nie wydaje ci się dziwne, że morderca zadał sobie tyle trudu by rany przybrały tak określony kształt?

- No właściwie …

- Posłuchaj, wydaje mi się, że Rendell nawiązał kontakt z jakąś sektą a potem, kiedy chciał się wycofać - zamordowali go.

Rozmowę przerwał dźwięk pagera.

- A niech to! Bill! Jak mogłem zapomnieć?!

Podniosłem się szybko z ławki.

- Muszę lecieć, do zobaczenia.

- Na razie.

Dan spojrzał za oddalającym się kumplem.

Dobry starszy braciszek – pomyślał uśmiechając się ironicznie. Zaraz jednak zapomniał o Johnie; jego uwagę zaprzątnęły dwie bardzo szczupłe blondynki.



***



- Spóźniłeś się – powiedział z wyrzutem mój młodszy brat. Był ubrany jak zwykle w ten swój niedbały charakterystyczny sposób. Luźny zielony t-shirt, podarte jeansy i znoszone tenisówki.

- Przepraszam – mruknąłem, myśląc jakim cudem wpuścili go do pierwszej klasy.

Lotnisko im. Halleya było tłoczne i zaśmiecone – normalka. Niedaleko na ławce spał jakiś bezdomny. Z głośników monotonny kobiecy głos informował o bieżących przylotach i odlotach. Obok nas przebiegła jakaś wielka baba potrącając mnie.

- Chodźmy stąd, bo nas stratują.

Wyszliśmy przed lotnisko, zapakowałem bagaże Billa do samochodu i ruszyliśmy.

- Jak ci minęła podróż?

- Może być.

- Jesteś głodny? Możemy się gdzieś zatrzymać …

- Nie, dzięki, wolę jechać do domu.

Mój brat najwyraźniej nie był w nastroju do rozmowy. To pewnie zmęczenie.

Dojechaliśmy bez stania w większych korkach. Zaraz po wejściu Bill poszedł do siebie. Zdaje się, zasnął.

Bill był u mnie od śmierci rodziców, czyli od 4 lat. Starałem się otoczyć go opieką, ale nie zawsze mi to wychodziło. Przez ten czas coraz bardziej zamykał się w sobie, a ja nic nie potrafiłem poradzić. Nic nie dawały wizyty u lekarzy, Bill z roześmianego i lubiącego zabawę dziecka zmienił się w cichego chłopaka. Nie miał kolegów, rzadko rozmawiał z rówieśnikami. Nie wiem czym zajmuje się gdy nie jest w szkole, przed wyjazdem do Miami wspominał coś o jakimś klubie. Może wreszcie znalazł sobie miejsce …

Do moich myśli wdarł się uporczywy sygnał telefonu. Podniosłem słuchawkę.

- Tak?

- No w końcu! Ileż mam czekać aż odbierzesz telefon?

- Przepraszam, zamyśliłem się.

- Taa, mam nowe szczegóły.

- Szczegóły? Dan, jeszcze ci mało? – Jęknąłem siadając na sofie. Pokazałeś mi te zdjęcia, choć szczerze mówiąc nie chcę wiedzieć jak je zdobyłeś. Przyznałem ci rację – to nie było zwykłe morderstwo. Czego ty jeszcze chcesz?

- Dowiedzieć się, kto i dlaczego. Przyjedź do mnie jeszcze dziś.

- Niech będzie, ale najpierw się wykąpię i zamówię obiad, Bill może być głodny, kiedy wstanie.

- OK. – Powiedział Dan i rozłączył się.

Poszedłem do łazienki. Parę minut później, odświeżony zadzwoniłem do „Rafaela” żeby przysłali obiad. Zastanawiałem się czy nie zajrzeć do pokoju Billa, ale uznałem, że lepiej niech się wyśpi.

Wsiadłem do swojego forda i pojechałem do Dana. Mój przyjaciel mieszkał w jednej z lepszych dzielnic Nowego Jorku. Z taką pensją mógł sobie na to pozwolić. Wynajął mieszkanie w jednym z wieżowców.

Zaparkowałem samochód na parkingu dla gości i wszedłem do budynku. Skinąłem głową recepcjoniście i pojechałem windą na trzydzieste drugie piętro. Zadzwoniłem do drzwi.

Otworzyła mi ładna, młoda dziewczyna. Rude włosy sięgające ramion były rozpuszczone, ich część przykrywała prawe oko, zostawiając widoczne tylko lewe o brązowej barwie.

- Susan? – Cofnąłem się o krok. – Co tutaj robisz?

- To samo co ty, John. Dan mnie zaprosił. Wejdziesz, czy zamierzasz tak stać?

Przekroczyłem próg mieszkania. Jak zwykle – kurz na meblach i ogólny nieporządek.

- Dan jest w pracowni – powiedziała Susan przechodząc przez salon i otwierając drzwi na lewo od kominka.

„Pracownią” okazał się średniej wielkości pokój, w którym w przeciwieństwie do salonu panowała wręcz sterylna czystość. Zdaje się, że wcześniej była tu druga sypialnia.

Przy monitorze siedział Dan waląc zawzięcie w klawiaturę.

- Jestem. Więc co znalazłeś?

- Rendell porozumiewał się z pewną sektą. Zdaje się, że zasilał ich konta oraz zasiadał w czymś w rodzaju „zarządu” całej sekty. Najwyraźniej dowiedział się czegoś, czego nie powinien no i …

- Rendell i sekta? Chyba trochę ponosi cię wyobraźnia.

- Tak? Sam poczytaj – warknął Dan robiąc mi miejsce przed monitorem.

Siadłem na czarnym biurowym krześle i spojrzałem na ekran.



Rendell Fars



Pieniądze prześlij na konto #157f35bo00d7-----5m24.

Naj--iższe ---t---ie od---zi- się przy Vince-- street 43—3.



R.S.



Niżej był następny e-mail.



-----------------------------------------------------------------



Rendell Fars



---t---^$ odw$%&*-. Zos--%&! -%kl---&-y- z rad-.



R.S.



Odsunąłem się lekko od monitora i spytałem Dana;

- No i to ma być to rewelacyjne znalezisko?

- Popatrz niżej.

Z pewną niechęcią i znudzeniem zwróciłem wzrok z powrotem na ekran.



-----------------------------------------------------------------



Narodowy Bank Szwajcarski

Rachunek nr. #*8374ldi39m931pd55



Przelewy w dniach 12.08.2003 – 07.03.2005;



10.000$ - nr. rachunku: zastrzeżony.

45.000$ - nr. rachunku: zastrzeżony.

500$ - nr. rachunku: #839nd975ua662.

90.000$ - nr. rachunku: zastrzeżony.

400.000$ – nr. rachunku: zastrzeżony.

1.500.000$ - nr. rachunku: zastrzeżony.

2.000.000$ – nr. rachunku: zastrzeżony.





Lista ciągnęła się jeszcze dobry kawałek. Można było zauważyć narastające kwoty przelewów.

- Jak widzisz, ¾ pieniędzy była przelewana na konto z zastrzeżonym numerem – odezwał się Dan.

- Tak. Ale to nie znaczy, że Rendell miał kontakty z jakąś sektą.

- John spójrz na te liczby! A potem powiedz mi, że Rendell wydał tyle w spożywczaku.

- Noo … dobra, wygrałeś! Załóżmy, że Rendell rzeczywiście wplątał się w jakieś ciemne sprawy. Co chcesz z tym zrobić? Pójdziesz na policję? Nie uwierzą ci - nie masz dowodów. Te listy i wyciągi z konta to ledwie poszlaki – wyrzuciłem z siebie.

W tym momencie odezwała się Susan.

- E-maile są nie pełne. Musieliśmy sporo się natrudzić by je wyciągnąć z konta Rendella. Mimo to w jednym z nich jest wymieniona nazwa ulicy, gdzie prawdopodobnie odbyło się spotkanie.

Zerknąłem na monitor.

- Vincent Street – szepnąłem.

- Właśnie – powiedziała rudowłosa kiwając głową.

- Chyba nie chcecie tam iść? – Zapytałem z niedowierzaniem w głosie.

- Owszem, chcemy.

- Idziesz z nami czy nie? – Mruknął Dan.

Nie byłem zadowolony, ale zgodziłem się.

Było jeszcze wcześnie, wyszliśmy z budynku i wsiedliśmy do pickupa Susan.

Przez około dwadzieścia minut jechaliśmy przez rozjarzone światłami ulice.

Vincent Street była zapuszczoną i brudną uliczką pełną pijaków i narkomanów.

Susan zaparkowała przy jednej ze zrujnowanych kamienic.

Minęliśmy zataczającego się faceta, następnie grupę nastolatków siedzącą na schodach jednego z domostw i pijącą piwo.

- To chyba tutaj, 4373. – Stwierdził Dan.

- Skąd wiesz, że to tutaj? W e-mailu brakowało jednej cyfry.

- Rozejrzyj się. Reszta domów z numerem zaczynającym się na 43 ma zamurowane drzwi i okna albo została wyburzona.

Miał rację.

Weszliśmy po starych schodach, drugi stopień skrzypiał. Drzwi nie były nawet zamknięte. W środku śmierdziało uryną. Skrzywiłem się, a Susan przykryła nos i usta końcem rękawa.

Dom był całkowicie zrujnowany, ze ścian dawno poodpadał tynk. W drewnianej podłodze brakowało desek. Okna były pozabijane deskami. Gdzieniegdzie leżały fragmenty połamanych mebli.

Rozdzieliliśmy się, by szybciej przeszukać dom. Poszedłem do sypialni. Z łóżka została tylko drewniana rama. Na podłodze leżało krzesło bez jednej nogi. Oprócz tego pokój był pusty.

Wróciłem do salonu. Stała tam stara sofa, na obiciach widać było plamy, w niektórych miejscach przez materiał przebijały się sprężyny.

Po chwili wróciła Susan.

- Gdzie jest Dan? – zapytałem.

- Sprawdza jeszcze kuchnię.

- Jak dla mnie to wszystko jest bezsensowne, i tak tu nic nie znaj …

- Znalazłem piwnicę. Są tam schody prowadzące jeszcze niżej – wpadł mi w słowo Dan.

Spojrzałem na Susan, westchnąłem i poszedłem za Danem.

„Po co ja tu w ogóle przyjechałem? Powinienem być teraz w domu z Billem a nie tutaj, uganiając się za bóg wie czym”.

W piwnicy śmierdziało jeszcze bardziej niż w pozostałej części domu. Schody o których mówił Dan były ukryte za jakimś starym regałem. Ktoś musiał dosuwać go w pośpiechu, bo otwór w ścianie był widoczny.

- Ciemno tam – stwierdziła Susan patrząc w dół.

- Mam latarkę – powiedział Dan wyjmując ją z kieszeni – no to schodzimy – mruknął idąc w dół po schodach.

- Mam wrażenie, że traktuje to jak zabawę – syknąłem do Susan.

- Być może, ale to lepsze niż umierać ze strachu – prychnęła idąc za Danem.

Wciągnąłem głośno powietrze i poszedłem za nimi.

Schody wydawały się nie mieć końca. Skręcały kilka razy to w lewo to w prawo.

Na końcu znaleźliśmy coś w rodzaju małego przedsionka. Kamienny łuk prowadził do jakiegoś większego pomieszczenia.

- Jak oni to do cholery zbudowali? – Powiedziałem głośno.

- żyjemy w XXI wieku, John – żachnął się Dan.

Przeszliśmy przez łuk. Odór przybrał na sile. Dan omiótł światłem pomieszczenie. Było małe, ale wystarczające by zmieścił się tam okrągły stół i 7 krzeseł.

Danny skierował światło na coś stojącego na podwyższeniu za stołem.

W jednej chwili wyjaśniło się pochodzenie wstrętnego zapachu. Na kamiennym ołtarzu za stołem leżały zwłoki mężczyzny.

Susan krzyknęła i odwróciła się z odrazą.

Podeszliśmy tam z Danem. Klatka piersiowa mężczyzny została wprost rozpruta. Po ołtarzu walały się niektóre z jego organów. Połączenie tego widoku z paskudnym odorem rozkładu zrobiło swoje. Odwróciłem się do ściany i zwymiotowałem.

Susan przełamała wstręt i podeszła do ołtarza.

- Co to jest, Dan? – Wydusiła z siebie.

- Najwyraźniej pozostałości po jakimś rytuale.

Uniosłem głowę.

- Ta sprawa śmierdzi coraz bardziej. Wynośmy się stąd – powiedziałem.

- Za moment, chcę się rozejrzeć.

- Jeszcze ci mało?!

Dan nie zwracając uwagi na mnie podszedł do stołu. Stało tam kilka niedopalonych świec. Dana zainteresowała jednak pożółkła kartka leżąca na środku stołu.

- Klucze henochiańskie – mruknął Dan. – Mam co chciałem, zabierajmy się stąd.

Opuściliśmy dom i doszliśmy do samochodu. Do mnie było najbliżej.
Serafin

2
Przyzwoita robota pod względem warsztatowym. Konsument otrzymuje dokładnie to, co zamawiał, chwilowo nic nie zaskakuje. Stylizacja na angielski czarny kryminał odrobinę zbyt natrętna. Muszę Cię ostrzec - redakcyjne biurka ledwie wytrzymują napór podobnych tekstów. Nie mam nie przeciwko sprawnie napisanemu kryminalikowi, ale czekam na "drugie dno".

Trzymaj się.

3
Nie wiedziałem że aż tak widać tę stylizację ^^" Właściwie nawet się nie starałem by to na coś stylizować ... może taki styl zawdzięczam temu że czytam głównie angielskich autorów typu Grisham, Crichton czy Cook :) Dziękuję za opinię :)
Serafin

4
Poza pierwszym akapitem wszystko w porządku.
Siódmego maja, jak zwykle obudził mnie sygnał budzika. Podniosłem powoli najpierw jedną, potem drugą powiekę. Była dziewiąta rano. Wyłączyłem zegarek, i zaraz zamknąłem oczy.


Strasznie pospolity początek. Większość opowiadań zaczyna się dźwiękiem budzika, moje z resztą też :P



Poza tym ok, zapowiada się na typowy kryminał. Przydało by się trochę finezji, żeby tekst wyróżniał się na tle innych, podobnych.



Ogółem jest dobrze, fajnie się czyta :)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”