Pastele

1
Przyjąłem propozycję, że napisze zwykłe, obyczajowe opowiadanko z odrobiną erotyki. I jest, a ja mam niemałą tremę.
Zwykły dzień, nawet kropla krwi nie spłynie...



Gabriela klęczała na czworakach, za pomocą pasteli przelewała swoje wyobrażenie na wielki brystol.
Białą płachtę, w rogach przyciskały podręczne przedmioty, najbliżej kobiety stała kryształowa popielniczka z dymiącym papierosem, który bezwarunkowo musiał być w zasięgu dłoni. Proces tworzenia wzmagał chęć palenia. Oczywiście w trakcie pracy mogła użyć sztalugi, ale akurat było, wygodniej rozłożyć się z pracą na podłodze.
Dotarła do pewnego momentu i za nic nie mogła posunąć się dalej. Każda kolejna kreska zdawała się, być nie w tym miejscu i nie taka, jak w wyobraźni. Gabi pełna frustracji, zrezygnowana rozejrzała się po zabałaganionym pokoiku, który służył za jej pracownie.
W kącie, gdzie leżała stara sztaluga i trzy nieukończone obrazy olejne, stał o party o ścianę portrecik kilkuletniej dziewczynki o czarnych włosach, ubranej w czerwony płaszczyk. Powstał ze zdjęcia, na prośbę sąsiadki z na przeciwka. Była to jedyna praca, którą doprowadziła do udanego finiszu. Z coraz większym trudem wydobywała z siebie kolejne pokłady cierpliwości.
– Nic, nic się nie udaje – westchnęła z rezygnacją.
W tym momencie rozległ się szczęk otwieranego w drzwiach zamka i przerwał natręctwo czarnych myśli. Gabi zerwała się na nogi, wybrudzone dłonie wytarła o upstrzony farbami, stary podkoszulek.
– Mikołaj no i...? – zapytała mężczyznę, nim ten przekroczył próg.
Zbył milczeniem, ze złością machnął kurtkę na szafeczkę, za nią poleciała marynarka.
Również nie odpowiedział w następnej chwili, gdy ciężko usiadł w kuchni przy stole.
– I co? – Nie ustępowała, napotykając uparte milczenie. – Mam petycję napisać? Czy jednak mi odpowiesz? – mówiła z coraz większą złością.
– Nic! – burknął pod nosem. – Zrób mi kawy! – rzucił rozkazującym tonem.
Odebrała to jako denerwujące ukłucie, zacisnęła zęby, a czajnik postawiła z takim łoskotem, żeby mężczyzna od razu pojął jej niezadowolenie.
– Możesz sprecyzować, te nic? – pytając, wbiła w partnera wzrok, skrzyżowała ręce na piersiach.
Mikołaj cicho bębnił palcami w blat stołu, pogrążony w swoich myślach, ignorował kolejne pytania i prośby.
– No, słucham! – Gabi naciskała, jej ton stał się, chłodny i surowy.
– Przynieś mi papierosa – burknął z wyraźną złością w głosie.
– Znajdź sobie chłopca na posyłki!
– Wolę dziewczynkę – burknął. – Co ja bym z chłopcem robił?
– Jesteśmy dorośli, co byś tam robił, wnikać nie będę – zakpiła sobie, nie ukrywała w tonie głosu złośliwej satysfakcji. Bo właśnie „odgryzła” się, za te rozkazy.
Kobieta stanęła nad nim i spojrzała z politowaniem. Mikołaj westchnął tylko i milczał z typowym dla siebie uporem.
Gabriela wyszła na chwile do pokoju po papierosy, jednocześnie z nadzieją, że wreszcie rozwieje się jego chandra i zacznie mówić. Gdy wróciła, rzuciła na stół paczkę, usiadła blisko mężczyzny.
– Będziesz tak długo milczał? To duma czy kaprys?
A on tylko wzruszył ramionami, powoli zapalił papierosa.
– Daj spokój! Co ja ci mam powiedzieć? – westchnął.
– Najlepiej wszystko. I przestań stroić fochy, domyślam się, że z roboty nic nie wyszło. To może wyjaśnisz. Co się stało?
– Nie podpisałem – rzucił krótko.
– Co? Jaśnie panu za mało płacili? Czy praca była zbyt niegodna, żeby hrabia ubrudził ręce? – zawołała z ironią.
Jednocześnie rozłożyła dłonie umorusane pastelami, teraz to już kipiała gniewem. Poczerwieniała na buzi, oczy zaszklił się łzami złości. Miała ochotę wbić paznokcie w jego twarz, ścisnąć aż Mikołaj zawyje z bólu.
Bez wątpienia kochała go, z całym inwentarzem jego wad, od lenistwa, które usprawiedliwiał, twierdząc.
– Z nygusostwa jeszcze nikt nie umarł, z przepracowania zginęły miliony.
A jeszcze, te jego przewrażliwienie na punkcie własnej dumy, mogło przyprawić o migrenę. Teraz jednak, była wœściekła, żyli coraz skromniej, mimo wszystko było jeszcze daleko do nędzy. To coraz bardziej obawiała się, że jak tak dalej pójdzie, to zamieszkają w kartonie pod mostem.
W pewnej chwili Mikołaj sam zaczął mówić, ochłonął ze złości i otworzył się przed partnerką.
– Sama rozmowa poszła całkiem, całkiem. Ba! – zawołał. – Poszło mi wręcz świetnie. Widziałem to, po minie rekrutera.
– To w czym był problem? – Przerwała Gabi i sama zapaliła papierosa.
– Spędzili nas do takiej ciasnej salki, trzydzieści osób! Rozumiesz? Zaraz zrobiło się cholernie duszno, gorącą – mówił już tonem spokojnym, jakby opowiadał plotki z miasta. – Teraz myślę, że to było specjalnie, żeby ludzie się śpieszyli i nie wnikali w szczegóły.
– A ty nie wnikając, nie podpisałeś umowy!
Kolejny raz weszła mu w zdanie i spojrzała jak oficer śledczy na zbrodniarza.
– Gabi nie przerywaj – skarcił ją. – Najpierw naciskasz, jak zaczynam opowiadać, to ty się wcinasz. Ja tracę wątek – mówił szybko, jednym tchem – a chce dokładnie wyjaśnić i nie mogę, bo księżniczka musi wtrącić swoje pięć groszy. To, co ja...
– Mikołaj, skończ już! Znaczy mów! – zawołała niecierpliwie.
– Na czym to ja...
– Na jakiejś salce.
– Acha! Rozdali nam weksle, wiesz, takie in. blanco i kazali podpisać. I od razu, zaczęli nas popędzać. Dać im pejcze i dosłownie kapo z Oświęcimia. Nie szło o nic zapytać, wyjaśnić. Zrobili nam w głowach młyn, no i już miałem się parafować. A tak mnie coś tknęło, zaniepokoiło jak cholera.
– Wysnułeś pewnie całą teorię, o spisku przeciwko tobie – Gabi odezwała się kpiącym tonem. – I z tego powodu nie podpisałeś?
– To chyba oczywiste! A ty byś podpisała?
– A czemu nie? Jeśli pracodawca kazał, to tak.
– Wiesz co? Przypomnij sobie, jak mogłaś nas załatwić, z firmą od prądu.
– Zdarzyło się – szepnęła, opuszczając głowę. Na samo wspomnienie ogarnął ją wstyd.
– Dwa razy, mały naiwniaczku. Dwa razy dałaś się nabrać.
Po tym jak ją nazwał, urażona spojrzała w okno, wydęła usta.
Światło podkreśliło jej rysy, Mikołaj zamilkł, zachwycał się widokiem. Lubił na nią patrzeć, kosmyki kasztanowych włosów przy skroniach, złapały światło i stały się miedziane, naburmuszona ściągnęła ciemne brwi nad dużymi, jasnymi oczami, które przydawały jej niewinnego wyrazu. Drobny nos, lekko zadarty jak u urwisa, drgał skrzydełkami. Zawsze tak robiła, gdy była zła, to taki odruch jak zaciskanie szczęk. A teraz na policzku miała jeszcze smugę żółtej pasteli.
W trakcie tworzenia brudziła siebie i wszystko dookoła, czym przypominała dziecko w trakcie zabawy plakatówkami. Mikołaj postrzegał ją, jako istotę bezbronną, dość naiwną, którą trzeba ciągle chronić przed złym światem. Bez wątpienia realizował się w tej roli, dowartościowywał męskie ego, zaspakajał naturalną potrzebę troski o kogoś. A przy okazji, częściowo zdominował Gabrielę, która wyraźnie nie miała nic przeciwko. Bycie tą słabszą, ciągle potrzebująca wsparcia, dla niej było jak najbardziej wygodne. Wiele spraw brał na siebie a ona, miała chwilę na swoje hobby, malowanie.
Jeśli można powiedzieć, że zaborczy mężczyzna trzyma kobietę na smyczy, to ta jego smycz była jednak, bardzo długa.
– Moja droga – zaczął. – Przypomnij sobie, co było z rodziną spod czwórki. No! Jak ich wywalili z mieszkania, komornik wszystko im zabrał. Właśnie przez te weksle in. blanco. Jakiś kutas wpisał taką kwotę, że jeszcze wnuki będą spłacać! – zawołał i po chwili dodał ciszej. – Chciałem tego uniknąć, ale nie to było najgorsze.
– Co ty tam odstawiłeś? – Gabi zapytała mocno przejęta. Jej partner potrafił czasem zaskoczyć bezmyślnością.
– Zawołałem, żeby nie podpisywali. Chciałem ludzi uchronić przed złodziejami. A oni mało mnie nie zlinczowali. Boże, jak oni zaczęli się drzeć na mnie, wyzywać, jeszcze trochę a skończyłbym rozdarty przez ten wściekły tłum.
Zamilkł, zrobił minę męczennika, zrezygnowany westchnął.
– Chciałem dobrze, nie wyszło.
– A czego się spodziewałeś? Że zaraz z tobą pójdą barykady stawiać? Ludzie nie potrafią mówić nie, większość jest pokorna, posłuszna. Może nie mają wyboru, muszą przyjąć takie warunki? Ja bym podpisała i siedziała cicho. Ty tak nie potrafisz, nie wiem, czy to dobrze, czy źle – Po ostatnim sowie, bezradnie rozłożyła ręce.
– Dajmy temu spokój – westchnęła.
Opuściła ją złość, położyła dłoń na jego policzku, a on musnął wargami nadgarstek, głaskał po przedramieniu.
– Przepraszam – szepnęła. – Głupio naskoczyłam, ale ja się martwię. Co dalej będzie?
– Wiem mała, na razie mamy jeszcze oszczędności, jak będzie trzeba – w tym momencie zaczął parodiować spikera z telewizji – Uruchomimy rezerwy dewizowe.
Zagwizdał czajnik, Gabi wstała, przechyliła czajnik i zaraz przelała wodę w szklance.
– Nie patrz mi na ręce, to mnie krepuje – odezwała się łagodnym tonem.
– Po takim czasie bycia razem?
– Miki – zdrabniała w ten sposób jego imię. – Krępuje mnie, jak patrzysz, gdy coś robię, tak samo, jak zawstydzi mnie robienie kupy przy tobie.
– Załatwianie się a powiedzmy malowanie, to dość odległe sprawy.
– Jak maluje, to mi akurat nie przeszkadza – wyjaśniła.
Wpuściła podkoszulek w spodnie dresowe, w domu nie nosiła biustonosza, twierdząc, że chomąta nie potrzebuje. Naciągnięty materiał podkreślił kształt jej piersi, delikatnie twardniejące sutki.
Mikołaj już chciał się unieść, złapać ją w talii, gdy zawołała.
– Uwaga wrzątek!
Postawiła szklanki na stole i zaraz odskoczyła w tył.
– Nieee! – mruknęła z uśmiechem. – Już ja ciebie znam, wiem, o czym myślisz.
– Ja? Gabi jestem niewinny jak dziewczątko u pierwszej komunii.
– Ho, ho oczka jak u aniołka! Tylko, co tak siarką zalatuje? Gdzie widły zostawiło niewiniątko?
Wyprężyła się, ściągnęła ramiona w tył, odsłaniając szerokie wycięcia pod ramionami. Eksponując piersi, idealnie pod ocenę partnera.
– Głowa mnie boli – powiedziała, oblizując wargi. Posyłając powłóczyste spojrzenie.
Mikołaj zamieszał w szklance, cały czas udając, że nie zwraca uwagi. Ustały rozmowy, zaległą cisza, Gabriela przybliżyła rękę w stronę mężczyzny. Tak blisko, że prawie dotykała jego palców.
– Ty mój mały szkrabie... – szepnął Mikołaj.
Bardzo delikatnie pogłaskał ją po przedramieniu, miał ciepłe, troszkę wilgotne dłonie.
– Chodź – szepnęła Gabi. – Może mi poradzisz?
Dość często, gdy opuszczała ją wena, szukała pomysłów w jego wyobraźni. Mimo że natura nie obdarzyła go szczególnym talentem, to miał dobry gust, odrobinę estetycznego wyczucia.
– Widzisz, utknęłam – odezwała się, z rezygnacją. Stali tak chwilę nad brystolem i kontemplowali rysunek. Nagą dziewczynę, w zawstydzonej pozie skuloną pod murem z wielkich, szaro granatowych kamieni. Wyglądało to tak, jakby postać wyłaniała się z mroku jakichś kazamatów, była jedynym, jasnym elementem.
– No, a jaki miałaś zamiar?
– Będziesz się śmiał. Chciałam ją związać pnącymi różami.
– Kicz – powiedział krótko.
– Uważasz, że moje pracę są kiczowate?
– Nie! Jeśli ją obłożysz różami, to będzie fatalnie wyglądało. Jak w tanim, starym, pornosie.
– Może i masz rację? – mruknęła zamyślona. I zaraz zapytała zniecierpliwiona. – To, co ja mam zrobić?
– Nic, no może popraw ją i tyle. Wystarczy, nie można przeładować.
Uklękła, wzięła pastele do ręki, chwilę rozważała gdzie zacząć. Zrobiła delikatną kreskę, roztarła ją, powtórzyła ten proces kilka razy i teraz skóra przedstawionej dziewczyny nabrała delikatnie wilgotnego połysku.
– Bardzo seksowna – mruknął Mikołaj, znacznie zniżając tembr głosu. Dyskretnie zerknął na swoją partnerkę. A ta udając zniesmaczenie, wydęła wargi i parsknęła.
– Też, mi! Kręcą cię rysunki.
Oparła się plecami o jego nogi, wyprężyła się, tak niby, od niechcenia.
– Swoją zmysłowość przenosisz na tworzone postacie. – Doskonale wiedział, jak zadowolą ją te słowa.
– Zboczuch – mruknęła i ze zwykłej przekory wbiła ząbki w jego palce. Nie za mocno, ale wystarczyło, aby poczuł ich ostrość.
Mikołaj kucnął za nią, objął ją i od razu skarcił, kąsając w szyje. Śmiech zmieszał się z jękiem bólu, ale nie protestowała, gdy włożył dłonie pod jej ubranie. Głaskał po brzuchu i powoli zdobywał kolejne partię ciała. Aż objął piersi, kciukami drażnił twarde brodawki.
– Lubię, jak mnie tak łaskoczesz – szepnęła, a jej głos zaczynał drżeć.
Mocniej ścisnął, masował okrężnym ruchem, dosłownie delektował się ich jędrnością i kształtem. Gabi ujęła za rąbek podkoszulki i ściągnęła, unosząc ręce, naprężyła ciało. A jej ruchy nabrały kociej miękkości.
– Tak będzie ci wygodniej – powiedziała z uśmiechem.
Wargami dotknął do jej ucha, musnął, owiał gorącym oddechem. Całując, zawędrował na szuję, ramię. Przygryzł tutaj skórę, zostawiając czerwony ślad.
– Zdejmij wszystko! – rozkazał półgłosem, jakby się bał, że głośniejszy ton rozproszy ulotność chwili. Opanował zniecierpliwienie, rozpalone pragnienia.
Posłusznie wstała, szybkim ruchem ściągnęła spodnie z majteczkami, kopnęła je na bok, żeby nie przeszkadzały. Wyprostowała się naga i spojrzała dumnie.
– O to jestem twoja! – powiedziała. W jej głosie wyczuł nie tylko podniecenie, ale i rodzaj uniesienia, jaką tworzy zmysłowa więź z drugim człowiekiem. Bez odrobiny wstydu rozstawiła nogi, jednak na tyle skromnie by nie wyglądało to na lubieżność. Mikołaj otaksował ją wzrokiem, obszedł, ciesząc się widokiem nagości. Było w tym coś z zachowania drapieżnika, którego upaja widok zdobyczy.
Położył dłoń na jej udzie, przesunął na biodro, następnie pośladek, ścisnął. Gabi czuła się jak niewolnica na targu, a to skojarzenie wywołało jeszcze większe mrowienie w podbrzuszu.
– Jesteś piękna! – szepnął.
Wiele raz widział jej nagość, a ciągle ulegał zachwytowi, jakby to był pierwszy raz.
Delikatnie zaokrąglony brzuch, linia bioder, wcięcie talli. Tak dobrze znał i odkrywał na nowo. Tak jak znamię na karku, trzy pieprzyki na łopatce. Ciągle ją dotykał, muskał, za chwilę dość mocno obmacywał. Lubił rozkosz przyprawiać odrobinką bólu, mieszać doznania, tak jak ona mieszała kolory farb. Dla uzyskania nowych odcieni, przez co każdy kolejny raz stawał się wyjątkowy. Zasłonił łono Gabi swoją dłonią, głaskał je, ze wprawą pieścił palcami. Oddech kobiety stał się szybki i gorący, zanurzył palce w jej pochwie.
– Jesteś bardzo wilgotna – powiedział i uważnie patrzył na reakcję.
Widok jak opuszcza spojrzenie, rumieni się na policzkach, sprawiał mu ogromną przyjemność.
– Wiem – szepnęła.
Pragnęła poczuć partnera mocniej, jak ją wypełnia, ogarnia sobą. Położyła się na podłodze, Mikołaj ściągnął ubranie, pochylił się do Gabrieli.
– Lubie wstydzić się, gdy jestem naga a ty ubrany, ale jak zdejmiesz ubranie, głupieje.
Głaskała jego ramiona, klatkę piersiową, razem z nim doznawała tego wyjątkowego stanu, gdy budzi się instynkt. Ta dzika cząstka duszy, której nie zagłuszyła cywilizacja i wpajane reguły. Objął kobietę, wszedł w jej wnętrze, czuła jak twardy członek porusza się w jej wnętrzu.
– Kocham cię mała – powiedział – Gabi, Gabi – sączył cichutkie słowa do ucha. Uwielbiała, jak szeptał imię, zamknęła oczy. Zapadła się w rozkosz, leżała bezwolna, zdana na jego pieszczoty i pragnienia. W pewnej chwili obrócił ja, stanowczym ruchem zmusił, by przyjęła pozycję na czworakach.
Roztarł rozgniecione na jej plecach drobiny pasteli z podłogi, czerwonej i niebieskiej. Powstały ślady jakby po chłoście. Była w tym odrobina perwersji, udawanego okrucieństwa, które wyzwala mroczne podniecenie. Chwycił ją mocno za kark, jednym ruchem bioder zagłębił w jej kobiecości. Krzyknęła, gdy rozkosz wymieszała się z lekkim bólem, szarpnęła głową, rozwiewając potargane włosy, wydała z siebie jęk i zarazem warkniecie. Na podobieństwo dzikiej istoty, zaskoczonej, że została poskromiona przyjemnością. Pot lśnił na skórze, mężczyzna oddychał zapachem jej ciała i podniecenia.
– Jestem twoja! – zwołała, gdy rozkosz sięgała już prawie szczytu. Pozbawiła ją kulturowego jarzma, które nie pozwala swobodnie okazać doznań spontanicznym krzykiem.
Jej ciało nagle się wyprężyło, mięśnie stężały i za chwile zaczęły konwulsyjnie drżeć. Na ten moment czas przestał istnieć.
A później oboje leżeli na podłodze, dwa nagie ciała splecione ze sobą, w jedną całość, jeden rytm oddechów.
– Ale ci serce wali – powiedziała do Mikołaja.
– To pomyśl mała, że każde uderzenie jest dla ciebie.
Uśmiechnęła się, przyłożyła ucho do jego piersi.
– Co robisz? – zapytał.
– Ciii! Nie zakłócaj, jeśli dla mnie, to chce się nasłuchać.
Ostatnio zmieniony wt 11 lut 2014, 01:50 przez Gulo_Albus, łącznie zmieniany 2 razy.
Nieposłuszeństwo jest podstawą wolności, posłuszni muszą być niewolnicy.
Nam patriotom szabla i być może mogiła. Wam niewolnicy kajdany i zasłużone knuty.

2
Muzyka duszy ludzkiej na wielu strunach wybrzmieć musi. Jedne dźwięki słyszę lepiej - inne słabiej. Niektóre tak słabo, że muszę przeczytać Opowiadanie, aby usłyszeć to, czego w kieracie codzienności słuchać już nie zwykłem.

W Twoim opowiadaniu spodobała mi się hierarchia tego co ważne, i tego co ważniejsze. Proza życia dobrze oddana, a monotonny styl współgra z monotonią, w której świat się pogrąża. Jak niewiele trzeba, aby wszystko wokół znów kolorowym uczynić.

...

Nadszedł czas, żeby trochę pojechać po tym co napisałeś ;D

Widzę, że nieco korygowałeś swój tekst, jednak na Wer wrzuciłeś nazbyt szybko. Nie przeczytałeś raz jeszcze, nie odleżało się Twoje opowiadanie... też miewam z tym problemy :)
stał o party o ścianę
"o party" - spacja

żyli coraz skromniej, mimo wszystko było jeszcze daleko do nędzy. To coraz bardziej obawiała się, że jak tak dalej pójdzie, to zamieszkają w kartonie pod mostem.
Nie napiszę co poprawić. Moim zdaniem trzeba napisać jedno, lub dwa zdania więcej.

W pewnej chwili Mikołaj sam zaczął mówić, ochłonął ze złości i otworzył się przed partnerką.
Podziel na dwa zdania. Lepiej nie będzie, jednak czytającemu łatwiej.

Stali tak chwilę nad brystolem i kontemplowali rysunek. Nagą dziewczynę, w zawstydzonej pozie skuloną pod murem z wielkich, szaro granatowych kamieni. Wyglądało to tak, jakby postać wyłaniała się z mroku jakichś kazamatów, była jedynym, jasnym elementem.
No nie! Zmarnować taką okazję? Ulżyj sobie. Chciałeś coś napisać? Chciałeś coś powiedzieć, albo czegoś nie powiedzieć? Tutaj jest świetne miejsce.

Mikołaj kucnął za nią, objął ją i od razu skarcił
"objął i...." - pomiń "ją", a subiektywnie... "skarcił" jakoś mi nie brzmi.

O to jestem twoja!
Posąg człowieka na posągu świata :) ... ale spację wykasuj.

– Jestem twoja! – zwołała, gdy rozkosz sięgała już prawie szczytu. Pozbawiła ją kulturowego jarzma, które nie pozwala swobodnie okazać doznań spontanicznym krzykiem.
Gromkim głosem się domagam: więcej poezji!


Ton korekty wynika z faktu, że Twoje opowiadanie wprawiło mnie w nastrój pogodny. Pogodny, pomimo owej codzienności szarej a przygnębiającej. Jeżeli taki miałeś zamiar to Ci się udało :wink:

3
służył jej za pracownie
pracownię
na prośbę sąsiadki z na przeciwka.
z naprzeciwka
Bo właśnie „odgryzła” się, za te rozkazy.
Chyba lepiej bez przecinka.
Kobieta stanęła nad nim i spojrzała z politowaniem.
Zacząłbym zdanie od „Stanęła...”
Gabriela wyszła na chwile
chwilę
A jeszcze, te jego przewrażliwienie
to
Teraz jednak, była wœściekła, żyli coraz skromniej, mimo wszystko było jeszcze daleko do nędzy. To coraz bardziej obawiała się, że jak tak dalej pójdzie, to zamieszkają w kartonie pod mostem.
Przerobiłbym ten fragment.
to ta jego smycz była jednak, bardzo długa.
Wywaliłbym przecinek.

Dlaczego piszesz „in. blanco” z kropką po „in”? Nie powinno jej tam być.
– O to jestem twoja!
Chyba „Oto”.
– Lubie wstydzić się, gdy jestem naga a ty ubrany, ale jak zdejmiesz ubranie, głupieje.
„lubię”, „głupieję”.
warkniecie
Warknięcie.

Dobrze się czytało. Ale brzmi to jak początek, czekam na ciąg dalszy.

4
Maćku,
Pewnie dopiszesz się do grona użytkowników Wery, którzy mogą być zniesmaczeni wyjątkową powolnością wytwarzania finalnego produktu w będącej moją własnością manufakturze wyrobów weryfikacyjnych.

Tym razem na wrodzoną ślimaczość nałożyła się niedyspozycja zdrowotna, więc wyszło, jak wyszło, za co najpokorniej przepraszam.
Przeprosiny należą się z tej przyczyny, że byłeś uprzejmy zrealizować moje osobiste zamówienie, mając prawo oczekiwać w rewanżu nieco żywszej – w sensie czasowym – reakcji.

Nawiasem mówiąc Twoja męska postawa i jej wynik (napisane w bardzo szybkim tempie gotowe opowiadanie) wzbudzają mój podziw i zazdrość, zrozumiałą u kogoś, kto zapisane zdania wyrywa sobie z trzewi z wysiłkiem - i przyjemnością - porównywalnymi do popełniania seppuku bardzo tępym narzędziem.

Odważnie, brawurowo i bezpretensjonalnie odpowiedziałeś na wyzwanie, co (słusznie!) powinno Cię napełniać usprawiedliwioną dumą. Do tego spełniłeś warunki zawarte w specyfikacji zamówienia, stosując się do zawartych tam wytycznych. Wspaniale!

Niestety, ach niestety, to jest koniec dobrych wiadomości dla Ciebie, przynajmniej z grubsza. W następnej kolejności wredne dziadzisko – fundamentalna, a odpowiedzialna za weryfikacje część mojej osobowości, znowu będzie się głownie czepiać :-(

Albowiem wymogi, o których wcześniej mówiłem, spełniłeś li tylko formalnie. Nie jest wykluczone, że wina leży po mojej stronie, że nie wyraziłem się dostatecznie jasno, w każdym razie mówiąc o „poincie” i „konstrukcji z rozmysłem” miałem na myśli pewien zamknięty literacko i logicznie pomysł, pewną całość (może nawet z jakąś fabularną przewrotką?) z wynikającym z niej przesłaniem, obudowaną „mięsem” przy użyciu innych, wymienionych w specyfikacji środków i idącą tym samym w „głębię” znaczeniową gotowego utworu.

W założeniu chodziło o opozycję wobec dotychczas zamieszczanych przez Ciebie opowiadań, które określiłem mianem „wycinków szerszej rzeczywistości” z linearną fabułą sprawozdającą jakiś ciąg następujących po sobie w chronologicznym porządku wydarzeń.

W „Pastelach” realizacja tej opozycji się nie udało, znowu jest płaska w sensie konstrukcyjnym i narracyjnym opowieść od punktu A do punktu Z.
Przy czym konstrukcyjnie opowieść o sytuacji życiowej, w jakiej znajdują się bohaterowie ma – odnoszę takie wrażenie – nieco pretekstowy charakter, jest tylko fabularnym (dowolnie zastępowalnym) preludium do zasadniczego wątku, czyli opisu sytuacji erotycznej. Choć nie chcę przez to powiedzieć, że preludium złym, masakrycznie źle rozegranym, chodzi raczej o to, że trochę banalnym, powszednim, literacko mało nośnym.

Język. Mój Ty Boże. Znowu będzie to samo :-(

Maciek, jeśli do Twojego domu wchodzą fachowcy, których nie znasz, a których zadaniem jest zrobienie remontu, to po tym, jakich używają narzędzi i jak je traktują, jak się z nimi obchodzą w trakcie, a przede wszystkim po pracy - możesz dużo wywnioskować, antycypować o jakości gotowego dzieła, które mają wykonać. Serio.

Język jest Twoim tworzywem i Twoim narzędziem. Traktowany z szacunkiem, na jaki zasługuje, odpłaci się stukrotnie. Jeśli będziesz go czyścił, polerował, konserwował, zrobisz więcej i w znacznie lepszym standardzie. Kiedyś Thana zabierając głos w jakiejś dyskusji powiedziała (cytuję z grubsza sens), że językowe szczegóły – przecinki, zaimki, unikanie powtórzeń, właściwy szyk, właściwy dobór słów etc. (a więc to zadbanie o narzędzie) decyduje, czy czytelnik ma do czynienia z akceptowalną pisaniną, czy Literaturą. Właśnie to czyni różnicę.

Rejestr językowych grzechów głównych jest w Twoim przypadku beznadziejnie powtarzalny (zmieniają się tylko proporcje ich występowania w całości), a składa się z następujących przestępstw przeciwko materii:
1. Przedziwnego konstruowania zdań (również tych oszukanych, łączonych przecinkami, wiesz, o czym mowa) z równie przedziwną wynalazczością względem szyku używanych w nich wyrazów.
2. Losowo stosowanej interpunkcji.
3. Wołających o pomstę do nieba: niestaranności w wyborze słów, nieporadności w używaniu tych wybranych, oraz nielogiczności w ich zestawianiu.
4. Ignorowania podstawowych związków frazeologicznych, utrwalonych w strukturze języka literackiego.
5. Irytującego a bezzasadnego zdrabniania – („ząbki”, „buzia”, „szafeczka”), a także używania rażących potocyzmów (kolokwializmów).
6. Niestaranności wykończenia, tych wszystkich literówek, ortografów, niewyczyszczonych pozostałości po wcześniejszych wersjach napisanych zdań.
7. Gulozy :-P


Żeby nie ograniczyć się do suchej wyliczanki popatrzmy na początkowy fragment opowiadania. Tam odnajdą się egzemplifikacje (ha, mądre słowo! też potrafię!), dobra, przykłady grzeszenia stosowanego :-)
Jedziemy:

Gabriela klęczała na czworakach, za pomocą pasteli przelewała swoje wyobrażenie na wielki brystol.

Masz dwie czynności wykonywane równocześnie. Nie są równej wagi, to znaczy – jeśli sobie wyobrazimy tę scenę – klęczenie jest czynnością podstawową (postawą), angażującą całe ciało, rysowanie – czynnością uzupełniającą, wykonywaną ręką (rękoma) i którą można do tego przerwać, nie wstając z klęczek.
Dlatego zręczniej byłoby napisać „klęcząc na czworakach, za pomocą pasteli przelewała swoje wyobrażenie na wielki brystol.”
Jeśli stałaby przy sztalugach, czynności byłyby bardziej równoważne, ale wówczas należałoby – dla podkreślenia ich równoczesności – połączyć je spójnikiem „i”, na przykład: „Gabriela stała przy sztalugach (sztaludze) i przenosiła za pomocą pasteli swoje wyobrażenie na rozpięty na nich (niej) brystol”.
Oddzielanie czasowników przecinkami ma miejsce na ogół wtedy, kiedy czynności następują jedna po drugiej, na przykład: „Ładował, celował, strzelał do wrogów przez wąskie okienko bunkra”.
Wróćmy do „czworaków”. To jest w słownikowym znaczeniu postawa, która polega na wspieraniu ciężaru ciała na rękach (dłoniach) i nogach (kolanach). Tak więc do trzymania kredki zostają usta (?).
Spróbowałbym na przykład tak: „Gabriela, klęcząc, pochylała się nad rozpostartym na podłodze wielkim brystolem, na który przelewała za pomocą pasteli to, co podpowiadała jej wyobraźnia.”

Białą płachtę, (niepotrzebny przecinek) w rogach przyciskały podręczne przedmioty, (kropka) (N)najbliżej kobiety stała kryształowa popielniczka z dymiącym papierosem, który bezwarunkowo musiał być w zasięgu dłoni.

Proces tworzenia wzmagał chęć palenia.

Tu jest z rymem częstochowskim. A wystarczy zamiast rzeczownika „tworzenie” dać przymiotnik „twórczy”.
Czyli: „Proces twórczy wzmagał chęć palenia”. Albo jeszcze prościej: „Proces tworzenia wyzwalał apetyt na nikotynę”. Chyba, że związek przyczynowo-skutkowy jest zgoła inny (co jest możliwe): „Palenie stymulowało proces tworzenia i było jego niezbędnym składnikiem”. Na przykład oczywiście.
A w ogóle, to owo krótkie zdanko dałoby się zgrabnie połączyć z poprzednim, używając oczywiście przecinka, na przykład tak: „Najbliżej kobiety stała kryształowa popielniczka z dymiącym papierosem, który bezwarunkowo musiał być w zasięgu dłoni, bowiem proces twórczy wzmagał u Gabrieli chęć palenia”. I to nie byłoby oszustwem!

Oczywiście w trakcie pracy mogła użyć sztalugi, ale akurat było, wygodniej rozłożyć się z pracą na podłodze.

No dobrze, ale to nie wystarczy. Akurat wygodniej – bo co? Rozmiar brystolu uniemożliwiał przytwierdzenie go do sztalugi? Rysująca ręka ma na podłodze niezbędne podparcie, co skutkuje łatwiejszą kontrolą nad powstawaniem dzieła? Nie można się ograniczyć do powiedzenia – „a bo tak!”.

Dotarła do pewnego momentu i za nic nie mogła posunąć się dalej.

W całym opowiadaniu sformułowanie „pewien moment” występuje bodaj cztery razy. Tu jest OK., ale nie powinno pełnić roli jedynego narzędzia do zarządzania czasem w narracji.
Zatem jeśli bardziej przyda się w innym miejscu, można „moment” zastąpić „punktem” i dookreślić czymś, na przykład „…punktu w materializowaniu swojej wizji i za nic nie mogła….”

Każda kolejna kreska zdawała się,(bez przecinka) być nie w tym miejscu i nie taka, jak w wyobraźni. Gabi (przecinek) pełna frustracji, zrezygnowana (przecinek) rozejrzała się po zabałaganionym pokoiku, który służył za jej pracownie (guloza).

W kącie, gdzie leżała stara sztaluga i trzy nieukończone obrazy olejne, stał o party o ścianę portrecik kilkuletniej dziewczynki o czarnych włosach, ubranej w czerwony płaszczyk.

Zgoda, jest „dziewczyna o perłowych oczach”. Lecz w odniesieniu do włosów podobnie poetyckie wyrażenie nie funkcjonuje poprawnie. „Z czarnymi włosami”, „z włosami w kruczoczarnym odcieniu” – na przykład.
Logika: pokoik jest mały, siłą rzeczy nie powinno się go zagracać. LEŻĄCE na podłodze sztalugi i obrazy zajmują po prostu dużo miejsca i w oczywisty sposób powinny STAĆ, oparte o ścianę, a jako pierwszy – właśnie ten udany, dokończony.

Powstał ze zdjęcia, na prośbę sąsiadki z na przeciwka (błąd ortograficzny).

Niezręczność. Czasownik „powstać” jest wieloznaczny, zatem znaczenie TU może być zafałszowane odczytaniem podług schematu logicznego narzuconego innym rozumieniem owego czasownika, choćby takiego, jak na przykład w wyrażeniu „powstał z łóżka” czy bardziej patetycznego „powstał z martwych”.
A gdyby tak?
„Gabi namalowała go na prośbę sąsiadki z naprzeciwka, w gruncie rzeczy był kopią przyniesionej przez nią fotografii.” Na przykład oczywiście, bo możliwości jest znacznie więcej.

Była to jedyna praca, którą doprowadziła do udanego finiszu.

Zakończenia. Finisz – mało tego, że jest obcego pochodzenia i trochę razi, to wcale nie przesądza o ostatecznym końcu. O tym przesądza meta.

Z coraz większym trudem wydobywała z siebie kolejne pokłady cierpliwości.

No a tutaj kłania się frazeologia. Z pokładów wydobywa się kopaliny (na przykład węgiel) – to w znaczeniu dosłownym. W znaczeniu przenośnym pokłady (cierpliwości) się WYCZERPUJĄ, bywają na wykończeniu. Albo coś (jakaś czynność, wydarzenie) odsłania (na przykład niezmierzone) pokłady – na ogół cech brzydkich, negatywnych (brud, agresja, niechęć, lenistwo).
Teraz: Nie wiadomo, czy to zdanie dotyczy ogólnej artystycznej niemocy bohaterki, czy odnosi się wyłącznie do aktualnie rysowanej pastelami pracy. W każdym razie, jeśli koniecznie chcesz pisać o pokładach cierpliwości, to raczej o wyczerpywaniu się tychże. Ale wydaje mi się, że całą myśl w ogóle można zapisać inaczej, na przykład tak:
„Sama już nie wiedziała, czy niemożność dokończenia swoich prac bierze się z braku cierpliwości, czy jest wynikiem wątpliwego – jednak! - talentu.”

Nawet jeśli pastwię się nadmiarowo nad jakimiś (zdawałoby się ) pierdołami, to tak naprawdę chcę pokazać rzecz istotną, a mianowicie stopień szczegółowości pracy umysłowej nad napisanym tekstem. Ci, którzy obdarzeni są darem naturalnego lania się słowa, wpasowanego od razu w ramy poprawności językowej i logicznej, mogą ową pracę umysłową potraktować mniej dosłownie, bo inaczej oszaleją szukając w nieskończoność Świętego Graala, ale to niestety nie jest Twój przypadek. Ty musisz pracować nad językiem. Właśnie tak. Sorki.

Musisz mi uwierzyć na słowo, wydrukowane niecałe pięć stron Twojego pisania (brawo, zgodnie z zamówieniem) pokreślone jest, niczym pierwsza wersja przemówienia Miłościwie Panującego o realizacji przedwyborczych obietnic po korektach mniej oderwanego od rzeczywistości asystenta. Przeniesienie wszystkich podkreśleń i zapisków do weryfki oznaczałoby benedyktyńską robotę o rozmiarach kilkukrotnie przekraczających rozmiar Twojego opowiadania. Wolontariat ma jednak swoje granice :-P

To tytułem zasygnalizowania pozostałych problemów krótko:
1. Cała scena wejścia Mikołaja i wydobycia z niego zeznań jest przeciągnięta do granic wytrzymałości (czytelnika). Ludzie, którzy są ze sobą i się kochają, mają wypracowane sposoby postępowania na przykład z uporczywym milczeniem partnera – albo podąża się sprawniej do konfrontacji, albo zostawia się partnera samemu sobie, niech wysapie frustrację.

2. Mikołaj w tej scenie jawi się chamem pierwszego sortu, co jest nie do końca spójne z resztą jego wizerunku. Za to uległość Gabi jest równie irytująca, bo płaska, jak kamień ofiarny.

3. Dialogi są intarsjowane drewnem, co w pierwszym rzędzie dotyczy faktu, że bohaterowie rozmawiają kompletnie obok siebie, nie słysząc się wzajemnie i nie odnosząc się do wypowiedzi drugiego. I nie chodzi o jakąś pogłębioną literacko diagnozę związku, tylko niezręczność w pisaniu.


4. Jest trochę naiwności, uproszczeń w rysunku zachowań postaci, tych drobiazgów, które przesądzają o ich wiarygodności, o tym, że jawią się czytelnikowi jako osoby z krwi i kości, a nie niewprawnie animowane kukiełki. Jakoś mam wrażenie zbyt dużej dosłowności, jednoznaczności figur, straconej okazji, żeby pogłębić ich wewnętrzną charakterystykę.

5. W scenach erotycznych są nierozpracowane do końca toporności, powtórzenia, zdania o niewątpliwej urodzie poprzedzielane są paździerzem (tu przykładem może być użycie czasownika „macać”). Taki krótki fragment:

– O to jestem twoja! – powiedziała.

Tak naprawdę, to nie wiem, co Gabi powiedziała. „Jestem twoja”, „Oto jestem twoja”, „Oto jestem – twoja”, „O, to jestem twoja”, „O, to jestem – twoja” – niby to samo, ale jednak każda wypowiedź jest o cień znaczenia inna.

W jej głosie wyczuł nie tylko podniecenie, ale i rodzaj uniesienia, jaką tworzy zmysłowa więź z drugim człowiekiem.

I tu jest w mojej opinii bardzo piknie.

Bez odrobiny wstydu rozstawiła nogi, jednak na tyle skromnie by nie wyglądało to na lubieżność.

Drewno. Niby czemu w sytuacji intymnej nie można się pobawić wrażeniem lubieżności? Ile centymetrów rozstawienia dzieli skromność od lubieżności? I jak się ma do tego bezwstyd?

Mikołaj otaksował ją wzrokiem, obszedł, ciesząc się widokiem nagości. Było w tym coś z zachowania drapieżnika, którego upaja widok zdobyczy.

No nie tylko. Ja widzę tu raczej mocną dominację, rolę właściciela i bardzo konsekwentne (zwłaszcza w kontekście dalszego ciągu) jej odgrywanie.

6. Brakuje mi nieco romantyzmu w erotyce, mógłbyś pożyczyć trochę słitaśności od Ravvy, u której dla odmiany występuje ona bezlimitowo :-P

Maćku, przejechałem się po tekście bezlitośnie, jednak są jakieś plusy. Przy wszystkich niedoskonałościach dostrzegam – jak zwykle – pewną zręczność, naturalność opowiadania, kreacji, która daje się oglądnąć bez brzyda estetycznego, z zainteresowaniem i sympatią dla świata przedstawionego. Mimo braku zdecydowanej pointy zakończenie jest bardzo miłe, ciepłe, ujmujące. No i TO JEST obyczaj, zatem doceniam fakt, że wybrałeś się na taką wycieczkę, dorzucając jej efekty do puli gatunkowej stosunkowo słabo na Wery reprezentowanej.

Teraz czas na wnioski. Dotyczą przede wszystkim miejsca, w którym jesteś jako pisarz. Warunki wyjściowe miałeś – relatywnie – znakomite, składają się na nie wiedza, nieposkromiona kreatywność i temperament opowiadacza, wszystko w najlepszym gatunku. Niestety, pod każdym Twoim tekstem powtarzają się te same uwagi, co świadczyłoby o tym, że stanąłeś w miejscu, nie potrafiąc sensownie spożytkować uzyskanej dzięki weryfikacjom wiedzy.

Nie znamy się, nie potrafię zatem powiedzieć, gdzie jest błąd, czy jest to kwestia pośpiechu, niecierpliwości, żywiołowej niechęci do pracy redakcyjnej, nieumiejętności patrzenia krytycznym okiem na własną robotę, braku kanonu lektur w podręcznym bagażu, czy niewielkiego życiowego doświadczenia.

Dlatego nie mogę Ci pomóc.

Zrobiłem, co mogłem, z wyjątkową starannością pokazując na wybranych fragmentach wypatrzone słabości i omawiając je bardzo szczegółowo.

Więcej zrobić już nie dam rady.

Dlatego będę oglądał to, co zamieścisz w Tuwrzuciu oczekując momentu, kiedy pojawi się coś, co będzie sygnalizować – choćby nie całkiem udane - przebicie się przez barierę prostego (jasne, wcale uroczego, to jest niezmienne!) opowiadactwa.

Wtedy pozwolę sobie zabrać głos.
Taki deal.

Zatwierdzam jako weryfikację. dorapa ;*
Ostatnio zmieniony pn 10 lut 2014, 15:08 przez Leszek Pipka, łącznie zmieniany 2 razy.

5
Mam nadzieję, że moderacja nie będzie mi tego miała za złe, ale muszę pochwalić komentarz Leszka, który choć nie posiada zaszczytnego tytułu Weryfikatora zdaje się być w tej materii wyjątkowo utalentowany.
Pozazdrość tak wnikliwej i pouczającej weryfikacji.

Grimzon: Będzie miała. Od takich rzeczy są PW a i Weryfikatorzy potrafią dostrzec takie rzeczy.
Ostatnio zmieniony pn 10 lut 2014, 15:19 przez chilipouder, łącznie zmieniany 1 raz.
Strona autorska: http://mateuszskrzynski.wordpress.com

6
Wprawdzie Twój tekst powstał jako odpowiedź na propozycję Leszka, więc do niego należy ocena, czy i w jakim stopniu spełniłeś oczekiwania, jakie wiązał z tym zadaniem, lecz dorzucę jeszcze swoje trzy grosze, związane tym razem z jednym tylko aspektem opowiadania. Mam na myśli sposób, w jaki prowadzisz bohaterów.
Jest ich dwoje. Żyją w świecie, który czytelnikom znany jest z osobistego doświadczenia.
Gulo_Albus pisze:– Mikołaj no i...? – zapytała mężczyznę, nim ten przekroczył próg.
Gulo_Albus pisze:Również nie odpowiedział w następnej chwili, gdy ciężko usiadł w kuchni przy stole.
– I co? – Nie ustępowała, napotykając uparte milczenie.
Nie dopowiadaj oczywistości. Wiadomo, że Mikołaj to mężczyzna, a skoro nie odpowiedział kobiecie, to jej kolejne pytanie będzie poprzedzone jego milczeniem.
Gulo_Albus pisze:czajnik postawiła z takim łoskotem, żeby mężczyzna od razu pojął jej niezadowolenie.
– Możesz sprecyzować, te nic? – pytając, wbiła w partnera wzrok, skrzyżowała ręce na piersiach.
Mikołaj cicho bębnił palcami w blat stołu, pogrążony w swoich myślach, ignorował kolejne pytania i prośby.
Trzy zdania, trzy określenia: mężczyzna, partner, Mikołaj, a tymczasem chodzi o jednego faceta, którego nie sposób pomylić z żadnym innym, gdyż nikogo innego tam nie ma.
W pierwszym zdaniu wystarczyłoby imię, w drugim - zaimek (wbiła w niego wzrok), w trzecim zupełnie spokojnie można zostawić podmiot domyślny.
I jeszcze jedno: po zdaniu pytającym naprawdę nie trzeba dopowiadać, że ktoś zapytał. - Możesz sprecyzować, jakie nic? - wbiła w niego wzrok i skrzyżowała ręce na piersiach.
Gulo_Albus pisze:– Jesteśmy dorośli, co byś tam robił, wnikać nie będę – zakpiła sobie, nie ukrywała 1. w tonie głosu złośliwej satysfakcji. 2. Bo właśnie „odgryzła” się, za te rozkazy.
3. Kobieta stanęła nad nim i spojrzała z politowaniem. Mikołaj westchnął tylko i milczał z typowym dla siebie uporem.
4. Gabriela wyszła na chwile do pokoju po papierosy,
1. i 2. - Złośliwej satysfakcji nie ukrywa się w kieszeni, a komentarz jest zbędny, gdyż sytuacja jest całkowicie jednoznaczna. Wystarczyłoby: zakpiła, nie ukrywając złośliwej satysfakcji.
3. i 4. - Tam nie ma żadnych innych kobiet. Znowu wystarczyłby podmiot domyślny.

Jeżeli mamy dwie osoby róznej płci, dialog nie wymaga żadnych łamańców z podmiotami, gdyż same formy czasowników jasno określają, kto wypowiada kwestię. Zakpiła, uśmiechnęła się, westchnęła - nie ma tu żadnej możliwości pomyłki. Można czasem dorzucić imię, dla urozmaicenia, lecz informowanie, że Gabriela to kobieta, albo na odwrót, to naprawdę zbędny wysiłek.Takie wtręty odbierają dialogom płynność. Kłopoty zaczynają się dopiero przy rozmowie trzech kobiet albo tyluż mężczyzn, lecz to akurat nie jest Twój przypadek.
Gulo_Albus pisze:Poczerwieniała na buzi, oczy zaszklił się łzami złości. Miała ochotę wbić paznokcie w jego twarz, ścisnąć aż Mikołaj zawyje z bólu.
Bez wątpienia kochała go, z całym inwentarzem jego wad, od lenistwa, które usprawiedliwiał, twierdząc.
– Z nygusostwa jeszcze nikt nie umarł, z przepracowania zginęły miliony.
A jeszcze, te jego przewrażliwienie na punkcie własnej dumy, mogło przyprawić o migrenę. Teraz jednak, była wœściekła, żyli coraz skromniej, mimo wszystko było jeszcze daleko do nędzy. To coraz bardziej obawiała się, że jak tak dalej pójdzie, to zamieszkają w kartonie pod mostem.
twierdząc, że z nygusostwa nikt jeszcze nie umarł, za to z przepracowania...
To nie jest fragment dialogu pomiędzy obojgiem, lecz opinia Mikołaja, wyrażona w czasie bliżej nieokreślonym!
"Buzia" uszłaby w wypowiedzi Mikołaja, w ustach narratora brzmi infantylnie.
TO jego przewrażliwienie. TO, TO, TO.

I dalej kompletne pomieszanie tego, co dzieje się w chwili bieżącej (była wściekła), trwa już od jakiegoś czasu (żyli coraz skromniej) oraz może się zdarzyć (zamieszkają w kartonie), plus zadziwiająca interpunkcja, która zupełnie rozbija zdania.
Teraz jednak była wściekła. Żyli coraz skromniej, a chociaż jeszcze daleko im było do nędzy, to jednak obawiała się, że jeśli tak dalej pójdzie, zamieszkają w kartonie pod mostem.

Generalnie, całą pierwszą część, poświęconą kłopotom, przeładowałeś odautorskimi komentarzami, opisującymi zachowania obojga. A przecież sytuacja jest klarowna: Mikołaj nie chce opowiedzieć, co konkretnie zaszło w czasie rozmowy o pracę, Gabriela jest tym rozdrażniona. Nie warto na różne sposoby wałkować w kółko tych samych emocji. Dobrze poprowadzone dialogi (a te wymagają stosunkowo niewielu poprawek) całkowicie by tu wystarczyły. Przypadki tej pary nie wykraczają poza potoczne doświadczenia czytelników.

Za wcześnie wrzuciłeś ten tekst, a co więcej, nie sprawdziłeś go przed wrzuceniem. Wiele niedoróbek mógłbyś sam usunąć, gdybyś uważnie przeczytał, co napisałeś.

A jako całość - bardziej jest to fragment dłuższej opowieści, niż samodzielne opowiadanie. Bohaterowie pokłócili się, pogodzili, stwierdzili, że nadal się kochają. No i bardzo dobrze. Tyle, że konstrukcja opowiadania się rozmywa. Trochę twórczych kłopotów Gabrieli, trochę miłosnych uniesień, kłopoty z pracą, z pieniędzmi - wszystko w dość luźnym konglomeracie.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

7
Dziękuje Leszkowi i Wam wszystkim za weryfkę, gorycz przełknąłem. Cholerka wyszło że jedyną pozytywną stroną z tego co napisałem, jest że się wreszcie kończy i nie przesadzałem z długością
Nieposłuszeństwo jest podstawą wolności, posłuszni muszą być niewolnicy.
Nam patriotom szabla i być może mogiła. Wam niewolnicy kajdany i zasłużone knuty.

8
Gulo_Albus pisze:Cholerka wyszło że jedyną pozytywną stroną z tego co napisałem, jest że się wreszcie kończy i nie przesadzałem z długością
Nie!
Jedyny wniosek, to taki, że w parze z olbrzymim darem opowiadania nie idzie jeszcze technika pisarska - zwróć uwagę, czego dotyczy większość uwag. Gdy to poprawisz i ludzie zaczną mocniej czepiać się do charakterystyk bohaterów i konstrukcji tekstu, będzie to znak, że idziesz w dobrym kierunku.
Ja lubię Twoje teksty - czego nie doczytam, to sobie dopowiem ;) Wniosek: pomimo kulawej interpunkcji i innych wilczych dołów, jest w Twoim pisaniu coś, co przyciąga, daje pożywkę dla wyobraźni. To b. dobrze, bo to jedna z rzeczy, których nie można się nauczyć.
Coś tam było? Człowiek! Może dostał? Może!

9
Gulo_Albus pisze:gorycz przełknąłem. Cholerka wyszło że jedyną pozytywną stroną z tego co napisałem, jest że się wreszcie kończy i nie przesadzałem z długością
Maćku

Mogę tylko zacytować po raz wtóry to, co napisała Ravva pod pierwszą wersją "Żaka i szelmy" - "no nie rób nam tu scen!"

A ode mnie tyle:
...i nie bądź dziewczynką. Mężnie stanąłeś, bitwy nie udało się wygrać, ale po pierwsze - straty nie były wcale przerażające, po drugie - przed Tobą cała kampania, ba, wojna.
Tylko musisz chcieć ją wygrać. Miecz wykułeś sobie sam, tarczę dostałeś od przyjaciół.

Walcz!

I popatrz: nikt nie skrytykował Cię w czambuł. Każdy dał Ci wsparcie, sympatię, każdy zauważył niewątpliwą wartość Twojego pisania, nawet jeśli coś w nim - mniej czy więcej - ocenione zostało negatywnie. Kurczę, myślisz, że dużo tu takich autorów, których wszyscy lubią?!
Nie tylko baw się pisaniem (choć to żaden grzech), ale również rzetelnie nad nim popracuj.
Bez histerii, na spoxie.
Powodzenia.

10
Leszek Pipka pisze:I popatrz: nikt nie skrytykował Cię w czambuł.
ależ nic straconego, może ktoś nie chciał się wcinać między wódkę a zakąskę ;)
Gulo_Albus pisze:Cholerka wyszło że jedyną pozytywną stroną z tego co napisałem, jest że się wreszcie kończy i nie przesadzałem z długością
Chciałbyś. Nie chodzi tu o długość, albowiem tekst jest tak słaby, że nie dało się go normalnie przeczytać- w takim przypadku przeskakuje się jedynie po nim (więc długość zasadniczno nie ma znaczenia) ;)
(to jest merytoryczna ocena tekstu)

a gdyby nie wystarczyło to tu masz pogłębioną analizę:
- to nie jest obyczaj,
- to nie jest opowiadanie,
- to jest zlepek dyżurnych frazesów; ogólnych i twoich indywidualnych
- nie ma wykreowanych bohaterów- ta parka jest niedorobiona literacko i psychologicznie, ba, ona jest pokpiona,
- owszem, kobiety lubią dominację, ale za bardzo pojechałeś greyem i wyszło z tego porno D-klasse,
- językowo nędza (choćby dyskwalifikująca niewolnica na targu )
- seks przedstawiony naiwnie i aseksualnie, podejrzewam, że broszury Ligi antyseksualnej miały więcej seksu,
- fabuła? nie ma fabuły,
- nic nie wnosisz do patologii na rynku pracy; pojechałeś po linii najmniejszego oporu; w życiu, czy w prasie podobne historie mają prznajmniej jakąś dramaturgię, choć nie mają żadnej wartości literackiej (tu też jej nie ma)

reasumując; klęska totalna, ale głównie na własne życzenie, tekst jest rażąco zaniedbany, nieprzemyślany, nieprzygotowany, to pomyłka.

przypominam, że jesteśmy na forum przyszłych pisarzy, a nie na forum obcokrajowców uczących się polskiego od roku i opanowanie podstaw semantyki i syntaktyki to za mało, by można było powiedzieć coś pozytywnego.
pisz, ale nie odstawiaj takiej fuszery więcej.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”