________________
Monitor przede mną wyświetlał listę pytań, pod każdym napisałem odpowiedź z pamięci. Umiem, w końcu. Po raz pierwszy w życiu czułem, że nauczyłem się wszystkiego. Może nie przerobiłem całej literatury, którą podał nam profesor, ale i tak przepełniała mnie pewność siebie.
Kiedyś przygotowałem idealne ściągi, wiedziałem, co będzie na egzaminie, wiedziałem, że dużo odpiszę. To było jednak zupełnie inne uczucie. Wtedy liczyło tylko to, żeby zdać. Później obrałem nowe priorytety.
Dokładnie pamiętam tamten dzień, gdy wszystko się zmieniło. Piłem z kumplami w mieszkaniu, które wynajmuję. Nastała cisza nocna, zapomnieliśmy wyłączyć muzykę. Wypiłem może z dwa drinki, a kiedy zabierałem się za następnego koledzy zaczęli uciekać, ktoś wyrwał wtyczkę zasilacza do głośników z gniazdka, huknęły paskudnie.
– Psy! – Krzyknął Grzesiek wybiegając przez drzwi.
Muzyka ucichła, słyszałem syreny policyjne i kroki znajomych biegnących po klatce schodowej. Coś rwało moim ciałem, kazało uciekać. Nie miałem takiej możliwości, byłem wystarczająco trzeźwy, żeby zdać sobie z tego sprawę. Ja wynajmowałem to mieszkanie. Mogłem jedynie czekać.
Inne sytuacje, gdy pojawiała się policja, same zaczęły przychodzić mi do głowy. Z kolegami kradłem, wybijałem szyby, niszczyłem przystanki nigdy nikt nie mnie złapał. Im więcej czasu na dostawałem na refleksję, tym bardziej byłem przekonany, że jestem moralnym zerem. Gliniarze się nie spieszyli.
Samo spotkanie z policją nie sprawiło kłopotów, po prostu zapłaciłem mandat. Tego samego dnia zadzwonił właściciel, obiecałem, że to ostatni raz. Życie toczyło się dalej. Straciłem jedynie trochę pieniędzy, nie poniosłem właściwie żadnych konsekwencji, a czułem, że powinienem, więc postanowiłem się zmienić.
Kiedy skończyłem naukę dochodziła czwarta nad ranem. Siedziałem przed laptopem z satysfakcją, że robię coś w kierunku poprawy. Jeśli podniosę swoje oceny, może nawet uda mi się dostać stypendium.
Wtedy kątem oka dostrzegłem coś przebiegającego po pokoju. Wydawało się jasne, duże. Wbiegło do leżącego na podłodze zrulowanego brystolu. Dawno nie sprzątałem mieszkania. Myszy albo szczury mogły się gdzieś w tym bałaganie zalęgnąć. Jutro kupię trutkę, później posprzątam.
Podszedłem do papierowej tuby, kopnąłem ją. Wydawała się pusta. Ze środka nie wyleciał żaden gryzoń, za to w powietrze wzleciała chmurka kurzu. Pyłek nieprzyjemnie drażnił oczy, pachniał stęchlizną, zachciało mi się kichać. W pokoju i tak było już duszno, więc otworzyłem okno na oścież.
Brystol leżał na podłodze zapieczętowany żółtą gumką recepturką przez kilka lat. Nie był mi do niczego potrzebny. Pomyślałem, że go wyrzucę zanim pójdę spać. Kiedy chwyciłem papierową tubę, coś zimnego złapało mnie za nadgarstek. Blada dłoń wystawała z brystolu, zaciskała się na mojej ręce. Z obcych palców emanował chłód, który przeszywał ciało aż do kości.
Rzuciłem brystol na ziemie. Cofając się zahaczyłem o coś nogą i upadłem na tyłek. Kiedy spróbowałem zrzucić z siebie obcą rękę już jej nie było. Rozejrzałem się wokół. Blada dłoń znikła.
Na moim nadgarstku nie został żaden ślad. Skóra tam, gdzie powinien pojawić się odcisk nie bolała, nie była chłodniejsza niż zwykle. Jednak nadal czułem lodowaty uścisk, jakby obca ręka była fantomową kończyną, która nadal mnie ściska.
Znów spojrzałem na tubę papieru, stamtąd wylazło to cholerstwo. Sprawdzałem ją wcześniej, była pusta, a na pewno nie było w niej urwanej ręki.
Wstałem z podłogi, znów kopnąłem brystol, odbił się od ściany, poturlał w moją stronę, dałem mu jeszcze kilka kopniaków. Nic nie wyleciało ze środka, już nawet nie było na nim kurzu, który mógłby wzbić się w powietrze.
Chwyciłem papierową tubę. Obserwowałem jej oba końce. Czekałem na bladą dłoń, nie podnosiłem papieru. Byłem gotów w każdej chwili odskoczyć. Pot zaczął spływać mi po plecach, nadgarstek dziwnie swędział, jakby coś miało mnie zaraz złapać. Tak się nie stało, więc zacząłem powoli unosić brystol.
Rulon trzymałem prostopadle do podłogi w wyprostowanej jak strzała ręce. Coś mi podpowiadało, że nie mogę go przechylić. Bałem się też przybliżyć brystol do siebie. Musiałem wyglądać śmiesznie.
Mogłem wcześniej podeptać ten głupi papier. Dlaczego nie przyniosłem tu kosza, albo chociaż jakiejś reklamówki?
Z tą myślą uświadomiłem sobie, że przecież kopnąłem brystol, kilka razy, wcale nie delikatnie, a nie było na nim żadnego wgniecenia. Pod palcami czułem, że jest znacznie bardziej wysuszony i chropowaty niż na to wygląda. Lekki uścisk powinien wystarczyć, żeby go znieść.
Nagle w rulonie wyczułem dodatkowy ciężar. Zastygłem w bezruchu, a coś wewnątrz brystolu się poruszyło. Skoczyłem w stronę okna, istota wewnątrz papierowej tuby ruszyła do jednego z jej otworów, wtedy wyrzuciłem papier na zewnątrz. Blada ręka wypadła z rulonu, tam, gdzie powinien zaczynać się jej łokieć zwisała oderwana skóra, strzępy białego mięsa i szara kość.
Zamknąłem okno, a wtedy urwana kończyna na kogoś spadła. Słyszałem jak mężczyzna krzyczy i upada na chodnik pod blokiem, zaraz obok brystolu.
Kto u diabła chodzi po osiedlu o czwartej nad ranem?
Blada dłoń zniknęła mi z oczu, przywarłem do okna, po tej części bloku prawie nie było oświetlenia. Świecił jedynie szyld sklepu w sąsiednim budynku i latarnie z odległej ulicy, a mój wzrok powoli przyzwyczajał się do ciemności.
Napierałem na szybę, ale niewiele to pomagało. Pod palcami czułem jej dziwną powierzchnię, jakby suchą i chropowatą. Nigdy jej nie myłem, nic dziwnego, że była brudna. Wtedy szkło zaczęło się wyginać jak folia.
Odskoczyłem. Przez mroczki przed oczami widziałem zniekształconą szybę, ale gdy przywykłem do światła żarówki w pokoju, zobaczyłem jedynie prostą, brudną taflę szkła.
Zaraz chyba padnę na zawał – pomyślałem. Wygięta szyba, urwana ręka pojawiają się i znikają. To muszą być halucynacje…
Wyjrzałem za okno, starałem się go nie dotykać. Brystol leżał pod blokiem. Zanim go wyrzuciłem, przez kilka lat siedział w moim pokoju, zdecydowanie nie był złudzeniem. Na chodnik padł również nieznajomy. Spadła na niego urwana ręka, krzyknął i runął na ziemie.
W tym momencie dotarło do mnie, że mogło być inaczej. W przeciwieństwie do bladej dłoni brystol był prawdziwy. Wyrzuciłem go przez okno. Coś białego jak duch spadało z nieba o czwartej nad ranem. Przechodzień się wystraszył, wrzasnął i zemdlał… może dostał zawału.
Zabiłem kogoś.
Wziąłem telefon i zadzwoniłem na pogotowie. Starałem się dojrzeć bladą dłoń pod blokiem, odnaleźć powód, dlaczego wyrzuciłem papier przez okno, ale mój wzrok ciągle wracał do leżącego ciała. Nie mogłem na nie patrzeć. Operator prawdopodobnie poleci mi sprawdzić puls mężczyzny, sprawdzić czy oddycha...
Szlag! Muszę przeprowadzić pierwszą pomoc.
Zabrałem klucze do mieszkania z szafki, wróciłem do okna, upewnić się, gdzie leżał przechodzień. Jednak nie mogłem go nigdzie dostrzec.
– Wybrany numer jest czasowo niedostępny – dobiegło z mojej komórki.
Przecież numery alarmowe powinny być dostępne nawet bez karty sim.
Pod blokiem nie było ani śladu nieznajomego, został tam jedynie brystol z jakiegoś powodu się rozwinął.
Przechodzień musiał wstać, kopnął papier, który go wcześniej przeraził, gumka recepturka trzymająca rulon pękła, a nieznajomy odszedł. Jeśli tak było naprawdę, mężczyzna powinien nadal być w pobliżu. Od okna odszedłem tylko na chwilę, nie mógł zajść daleko. Rozglądałem się, ale nigdzie go nie widziałem. Zamiast niego zobaczyłem jak na szybie pojawia się biały nalot. Przypominał szron, zima miała nadejść lada dzień, ale nie było jeszcze aż tak zimno. Zignorowałem osad, dalej rozglądałem się za nieznajomym. Liczyłem na to, że zobaczę go gdy moje oczy przywykną do ciemności, zobaczę, że bezpiecznie odszedł. Po mężczyźnie nie było jednak najmniejszego śladu, a gdy znalazłem się obok szronu coś dotknęło mojego policzka.
Dotyk był jakby chropowaty, dziwnie suchy. Szybko odszedłem od okna. Osad się rozrósł. Wyglądał jak biały odcisk prawej dłoni. Musnąłem go palcami, jego powierzchnia w ogóle nie przypominała szronu, był bardziej jak papier.
Prawą ręką złapałem brystol, za prawą rękę chwyciła mnie blada dłoń. Coś dziwnego musiało na niej zostać. Bo to jej odcisk pojawił się na szybie, nią trzymałem telefon, a ten nie zadziałał jak powinien.
Naszła mnie niepowstrzymana chęć umycia rąk, dłoń i przedramię zaczęły mnie swędzieć. Cokolwiek zostało na mojej ręce musiałem to zmyć, od razu.
Wybiegłem z pokoju. Nawykowo nacisnąłem klamkę prawą dłonią. Uchwyt wpadł w głąb drewna. Drzwi potargały się jak delikatna tkanina, a ja wypadłem na korytarz, walnąłem głową w ścianę.
Kiedy się obróciłem z zamkniętych drzwiach zwisała biała, potargana powłoka wyglądająca jak bibuła. Głowa mnie bolała, mocno uderzyłem w ścianę, przełamałem drzwi jak papier, ale one były nietknięte.
Jak ja w ogóle przez nie przeszedłem skoro są zamknięte?
To, co dokładnie się stało nie miało większego znaczenia, wiedziałem, co muszę zrobić. Pozbyć się tej białej powłoki, zmyć osad z okna i umyć ręce.
Podszedłem do drzwi, a wtedy wyrosło z nich mnóstwo bladych rąk, chwyciły mnie i szarpnęły w swoją stronę.