Wcielenie [fantastyka, może również lekki horror][P]

1
5 sierpnia 1978
Rozpędzony fiat łapczywie połykał kilometry czarnego, gładkiego asfaltu, wiodącego wprost do Warszawy, stolicy dumnego kraju, zdradzonego i wydanego na pastwę imperium zła.
W środku słychać było równy odgłos pracy rzędowego silnika, warkot nawiewu, i szum powietrza, gwałtownie opływającego kanciastą karoserię. Kierowca i pasażerka nie odzywali się słowem, tylko leniwie obserwowali okolicę. Oboje byli zadowoleni i wypoczęci. Mieli za sobą udany urlop w rządowym ośrodku, do tego zjedli smaczny posiłek nad pięknym, malowniczym jeziorem. Ich przyszłość malowała się w równie jasnych barwach. Niedawno ukończyli największe dzieło życia, i dołączyli do takich sław jak Einstein czy Skłodowska-Curie. Ojczyzna była im dozgonnie wdzięczna, a decyzje o gratyfikacji zapadły na najwyższym szczeblu, w gabinecie samego pierwszego sekretarza.
Pogoda zachęcała do szybkiej, dynamicznej jazdy. Było jasno, sucho, i zbyt wcześnie, żeby poczuć żar z nieba. Doświadczony kierowca nie musiał przejmować się innymi pojazdami, które wymijał sprawnie i od niechcenia. Wiedział, że jego wóz prowadzi się jak po sznurku, przyspiesza jak szatan, i hamuje o wiele lepiej niż duży fiat, nie mówiąc o żukach, syrenkach, wartburgach, barkasach czy innych wynalazkach bloku wschodniego.
Nic nie zwiastowało problemów, gdy zobaczyli przed sobą kolejnego zawalidrogę. Byli oddaleni kilkaset metrów, gdy ten nagle, bez żadnego powodu, zaczął zwalniać. Kierowca fiata nie dostrzegł światła stopu, za to bezbłędnie wychwycił, że hamowanie nyski było dosyć gwałtowne.
– Cholera jasna – rzucił przez zaciśnięte zęby, i mocniej ścisnął koło cienkiej, czarnej kierownicy.
Nadal nie widział problemu. Z naprzeciwka nic nie jechało, i choć na poboczu stała grupka osób, to wyglądali na typowych zbieraczy grzybów, jagód czy malin, którzy rozmawiają, czekając na klientów.
– Nieroby jedne. – Generał spojrzał w lusterko, równocześnie zredukował bieg, wcisnął gaz, i skierował auto na przeciwległy pas.
Miriafori wystrzelił jak z katapulty, i prawie zrównał się z nyską, gdy ludzie niespodziewanie wtargnęli na jezdnię. Nie było czasu na trąbienie. Kierowca fiata odruchowo depnął hamulec, i gwałtownie skręcił kierownicę w prawo, cały czas kontrując, żeby opanować myszkującą maszynę. Pojazd znalazł się na poboczu. Do pisku hamulców dołączyło staccato kamyczków, z pasją masakrujących podwozie. Sto trzydziestka dwójka zwalniała, gdy z prawej dało się słyszeć huk pękającej opony. Auto gwałtownie skręciło. Rozpaczliwa kontra kierownicą nic nie dała, i piękny wóz projektu Marcello Gandiniego przeleciał nad rowem, ściął drewniany słup, małą brzózkę, i zatrzymał się dopiero na kolejnym drzewie.
Uszkodzenia były poważne. Fiat miał rozbity przód i lewy bok, zaklinowane drzwi, zbite szyby, wciśnięty w kabinę silnik, i kierownicę, która uderzyła starszego pana w głowę i klatkę piersiową. Mężczyzna tkwił teraz w śmiertelnej pułapce. Rozpaczliwie łapał powietrze przez przebite płuco, i gasnącym wzrokiem patrzył na fotel pasażera, gdzie bezwładnie leżała ukochana żona.
Zielono-niebieska nyska nie zatrzymała się, tylko przyspieszyła i odjechała w siną dal. Ludzie z pobocza stracili cenne minuty, gdy próbowali dostać się do rannych. Wiele czasu minęło, nim znaleźli działający telefon, i zawiadomili pogotowie, i najbliższy posterunek milicji obywatelskiej.

Sobota
Nie mogłam spać, i cieszyłam się jak dziecko, że znowu znajdę się na największym w Polsce targu staroci.
Jak co roku chciałam pobuszować wśród niezmierzonych rzędów pudełek, koszy, kontenerów, platonów, siatek, siateczek, i wszelkich innych opakowań, które wymyśliła ludzkość. Nie tylko to było ważne. Ustalanie cen, cały ten zgiełk i harmider, jako żywo przypominały mi Bliski Wschód, i zawsze nakręcały mnie pozytywną energią, której nigdy dosyć.
Wolałam to niż zimne, bezduszne Allegro. Klikanie na ekranie było jak lizanie cukierków przez szybę, i stało w sprzeczności z normalnym porządkiem rzeczy. Po drugiej stronie zbyt często siedzieli Janusze i roszczeniowe mamuśki. Amatorzy irytowali zwłaszcza brakiem wyczucia. Nie mogli pojąć, że nie wszystko da się przeliczyć na złotówki. Nie rozumieli, że przy antykach najważniejsze jest poznanie właścicieli, tych wszystkich dzielnych ludzi, którzy kiedyś żyli, i, tak my, stąpali twardo po ziemi. Dla mnie odkrywanie ich historii było doskonałą zabawą, i miało specjalną wymowę, czasem tragiczną, czasem wesołą, a czasem bogatą, i mocno intymną. Liczył się każdy detal, tymczasem zbyt często dostawałam niekompletne przesyłki, z których niewiele wynikało. Ubolewałam nad tym głównie z jednego powodu. Poza nielicznymi wyjątkami działo się tak, bo jakaś mądra głowa umyśliła sobie, że lepiej oszczędzić kilka groszy, niż spakować wszystko, co przetrwało długie lata, wojny, rozwody, i inne życiowe tragedie.
Na stadionie zawsze można było porozmawiać, dokładnie się rozejrzeć, a gdy cywilizowane metody zawiodły, skorzystać z tajemnych sposobów, od zawsze znanych pięknym paniom. Nie miałam problemów, gdy ktoś o tym mówił, nie znosiłam tylko, gdy rzucał prostackim tekstem, że kobieta jest jak wino. Odkąd pamiętam, zawsze łączyłam doświadczenie z inteligencją, oczytaniem i ogromną wiedzą. Działało to niezawodnie, i było jak mieszanka wybuchowa, stanowiąc wyzwanie, zarówno dla chłopców, jak i prawdziwych mężczyzn w każdym wieku.
Tego dnia poczułam się jak we śnie, i chodziłam jak pijana od samego rana. Nie wiedziałam nawet, jak dotarłam na miejsce, ale naprawdę warto było. Dopisała pogoda, i ludzie, a ja, zauroczona, przechodziłam od straganu do straganu, podziwiając kolejne przedmioty. Nie chciałam się przyznać sama przed sobą, że najchętniej wykupiłabym wszystko, jak leci.
Rozważałam głównie maszynę do pisania z Yverdon, która niewiele kosztowała, bo miała klawisze w układzie QWERTZ. Widziałam takie wcześniej, i nie do końca rozumiałam, dlaczego niektórzy żądają za nie absurdalnych kwot. Ta na stadionie była w całkiem przyjemnym kolorze miętowej zieleni, i niezłym stanie, i choć nie posiadała polskich czcionek, sprawiała wrażenie dosyć solidnej.
To jednak nie koniec niespodzianek.
Rozpłynęłam się bez końca, gdy zobaczyłam figurkę aniołka. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Mała, uśmiechnięta, porcelanowa kobieta z metalowymi skrzydełkami wyglądała na ręczną robotę, i nie przypominała potworów z „Doctora Who”, ani demonów z superprodukcji z Tomem Hanksem. Miała jakieś trzydzieści centymetrów, i stała na ruchomej tarczy, a tarcza spoczywała na białym, okrągłym, pudełku, z którego wystawał niewielki kluczyk. Nie wiem, co mnie najbardziej w niej urzekło, ale całość zrobiona została z pewnym smakiem, a każdy element ze sobą idealnie współgrał.
– Nie jest na sprzedaż. – Sprzedawca, starszy pan, od razu pokręcił głową, gdy tylko zobaczył mój błysk w oku.
– Zarezerwowana?
– Nie. – Uśmiechnął się. – To jeden z tych przedmiotów, które zawsze ze sobą wożę, bo muszę.
Choć nie zrozumiałam jego słów, na wszelki wypadek pokiwałam głową, a on szybko dodał:
– Obok ma pani wiele innych cennych rzeczy.
– Coś mi mówi, że powinnam się jej przyjrzeć.
Zastanawiał się dłuższą chwilę, zupełnie, jakby coś mocno rozważał:
– Niech będzie. Może ją pani nakręcić?
– Na pewno?
Choć nie był do tego przekonany, bez słowa podał figurkę. Delikatnie poruszyłam kluczykiem. Poczułam, że mechanizm stawia opór, w końcu jednak, po kilku próbach, puszcza. Nakręcałam sprężynę, aż pozytywka zaczęła grać, a aniołek kręcić.
– A niech mnie kule biją. – Starszy pan spojrzał na mnie uważnie, i uśmiechnął się znowu, tym razem znacznie bardziej przyjaźnie. – Pani wie, co dobre.
– Spodobała mi się jej twarz, i skrzydełka.
– Jest jedną z mniej topornych rzeczy, które mam.
– To fakt. Wyróżnia się. Sprzeda ją pan?
– Każda rzecz jest warta tyle, ile chcemy za nią zapłacić. Może pani coś zaproponuje?
– Pięćdziesiąt?
– Raczy pani żartować. Ta rzecz była w mojej rodzinie od lat.
– Sto?
Sprzedawca się skrzywił, zupełnie, jakby zjadł cytrynę, a ja ponowiłam próbę:
– Dwieście. Nie mam nic więcej. Jestem nauczycielką.
– A jakieś potwierdzenie? Albo nie, niech pani ją jeszcze raz puści.
Znów nakręciłam to cudo, a on wsłuchał się razem ze mną:
– Wie pani co? Dobrze pani z oczu patrzy. Niech będzie stówa ruskim targiem. Deal? – wyciągnął rękę.
– Deal. – Potwierdziłam delikatnym uściskiem, śmiejąc się w duchu, że trafiłam na wyjątkowego naiwniaka.

Niedziela
Bardzo lubiłam msze u świętej Anny.
Tego dnia jechałam tam dzisiaj sto dwanaście, a jakiś mężczyzna uporczywie mi się przyglądał. Zwykły blondyn w średnim wieku, ubrany w bluzę z kapturem, i modne, znoszone jeansy. Wyglądał dosyć normalnie, i gdybym go miała opisać, to pewnie powiedziałabym, że jest przeciętny i nijaki. Kilka razy na niego spojrzałam, i uśmiechnęłam się, równocześnie poprawiając włosy za prawym uchem. Robiłam to zawsze, gdy się denerwowałam. Chciałam, żeby się odczepił, on jednak nie odpuszczał, i patrzył się tak bezczelnie, że w końcu nie wytrzymałam:
– Przepraszam, czy my się znamy? Jest pan rodzicem?
– Żal mi ciebie. Naprawdę.
– Przepraszam!?
– Wybrała cię, a ty się z tego nie wyplączesz.
– Nie wiem, o czym pan mówi, ale nie jesteśmy na ty.
– Przyjdziesz jeszcze do mnie. Tfu. Na psa urok. – Myślałam, że splunie, ale on tylko spokojnie wstał, i skierował się do wyjścia.
– Wariat – mruknęłam, i po chwili zapomniałam o całej sprawie.
Tego dnia złamałam swój rytuał, i nie wyspowiadałam się. Byłam zła jak osa, gdy ksiądz spojrzał, przeżegnał się na mój widok, a potem zatrzasnął mi przed nosem drzwi konfesjonału. Nie chciało mi się iść nigdzie dalej, i nie wiedzieć czemu, humoru nie poprawił ani spacer, ani lody.
Trochę lepiej zrobiło się dopiero wieczorem. Nakręciłam wtedy pozytywkę, zrobiłam jej zdjęcia, i wrzuciłam na Instagram, a potem włączyłam ulubionego „Gliniarza z Beverly-Hills”. Oglądałam go, co jakiś czas sprawdzając walla. Tancerka dostała wiele lików. Ich ilość rosła z każdą minutą, co napawało mnie ogromną dumą.

Poniedziałek
Gdy byłam mała, uwielbiałam chodzić do wesołego miasteczka. Nie odstraszały mnie nawet komentarze starszych chłopców, którzy mówili, że artyści porywają małe dzieci, i karmią nimi lwy i tygrysy. Wtedy to było nieważne, teraz wróciło ze wszystkimi szczegółami, gdy tylko usłyszałam znajomą muzykę.
Z każdej strony otaczała mnie masa klaunów z czerwonymi nosami. Żartownisie człapali w stronę czegoś, co górowało nad horyzontem, przepychali się, robili hałas małymi trąbkami, i polewali wodą z plastikowych kwiatków.
Podążałam za tłumem, coraz bardziej utwierdzając się w przekonaniu, że idziemy złożyć ofiarę ogromnej tancerce. Figurka kręciła się na swoim kole. Czułam, że pochłania wszystkich, którzy się do niej zbliżają, ale nie mogłam nic z tym zrobić. Nie miałam pojęcia, jak mieszczą się w środku, ale to straciło znaczenie, gdy tylko umilkła muzyka.
Tancerka zatrzymała się, a ja miałam pewność, że patrzy dokładnie na mnie. Zaczęła puchnąć i rosnąć wraz z podestem, jak jakaś gumowa lalka. Z jej przodu, w miejscu wiadomym, pojawił się okrągły otwór, który powoli wszystkich wciągał.
Chciałam uciekać, ale wesołkowie dalej pchali mnie w jej stronę. Wpadłam w panikę. Przepychałam się, i walczyłam, ale przegrałam z kretesem…

***

...haaaaa – wzięłam głęboki oddech, i spojrzałam na sufit, potem odwróciłam się do okna, przez chwilę rzucając okiem na pokój i zegarek przy łóżku.
Czwarta czterdzieści pięć.
Dokładnie ta godzina, choć niesłusznie, uważana jest za początek wojny w trzydziestym dziewiątym.
Dotknęłam ręką spoconego czoła, i zaśmiałam w duchu, że zbyt dużo myślę o zamierzchłych czasach, i całym świecie, a nie ogarniam tego, co dzieje się na moim własnym podwórku. Film urwał się mi wczoraj na początku piosenki „Wonder-world”, gdy siedziałam na kanapie, i w jednej ręce trzymałam telefon, a w drugiej kieliszek. Potem była jedna wielka pustka. Czułam wprawdzie, że w nocy przyśniło mi się coś złego, ale ni w ząb nie mogłam sobie nic przypomnieć.
Ziewnęłam i wzruszyłam ramionami.
Ubrana byłam w ulubioną piżamkę w misie, a wszystko w pokoju wyglądało dosyć normalnie, począwszy od meblościanki z pierwszej serii, przez zabytkowego rubina, na sekretarzyku skończywszy.
Nie podejrzewałam siebie o ukryte talenty ani lunatykowanie, równocześnie stąpałam twardo po ziemi, i wierzyłam, że wszystko da się racjonalnie wyjaśnić. Tu też musiało istnieć jakieś logiczne wytłumaczenie, i kto wie, czy tak zadziałała lampka wina, czy biedna głowa, oszołomiona po wyprawie na stadion, nie chciała wszystkiego spamiętać.
– Co się tak gapisz? – rzuciłam do figurki, która, jakby urażona, patrzyła ze stołu gdzieś na bok.
Wiedziałam, że już nie zasnę. Nigdy nie lubiłam poniedziałków, zupełnie jak w znanym filmie. Nie chodziło nawet o walkę z kacem czy zmęczenie po weekendzie. Choć kochałam pracę, to od zawsze uważałam, że zasada trzech ósemek jest nienaturalna, a szok dla organizmu po dwóch dniach wolnego za duży.
Koło piątej zaczęło się rozwidniać, a od szóstej próbowałam się jakoś ogarnąć. Śniadanie, ubranie, toaleta. To wszystko zajęło zdecydowanie za dużo czasu. Byłam rozkojarzona, i dlatego musiałam trzy razy sprawdzać, czy czegoś nie zapomniałam. Zrobiłam to już na klatce, po zamknięciu drzwi, potem zbiegłam po schodach, jakby mnie ktoś gonił.
Na parterze, przed wejściem, natknęłam się na stojącą karetkę. Dziwne było to, że jakoś nie słyszałam, jak nadjeżdżała pod klatkę. Stałam jak wryta, ale nie mogłam się opanować, żeby nie patrzeć. Reanimowano tam dosyć młodego człowieka, a po kilku sekundach zauważył mnie jeden z ratowników, który zatrzasnął drzwi do pojazdu.
W szkole też jakoś dziwnie się zrobiło. Zaczęło się niewinnie, gdy wywołałam jedną z uczennic:
– Sandra, do odpowiedzi.
Patrzyłam, jak nastolatka podnosi się, próbując wszystko opóźnić.
– Pospiesz się. Nie mamy całego dnia. Pokaż nam wszystko związane z ostatnimi latami dynastii Romanowych.
Dziewczyna zaczęła w końcu referować przy mapie, a ja patrzyłam na rozmarzone spojrzenia jej kolegów. Szczerze jej zazdrościłam. Miała nienaganną figurę, i znacznie większe możliwości niż ja. Nie była dzisiaj dobrze przygotowana, i pewnie dlatego zboczyła w kierunku jajek Fabergé, a na końcu zaczęła opowiadać coś o pozytywkach. Wzdrygnęłam się słysząc to słowo, i odruchowo rzuciłam:
– Siadaj, trója.

Wtorek
Wygrałam w totka czwórkę, w najgłupszy możliwy sposób. Namówił mnie jeden z kolegów ze szkoły, i to nie bezpośrednio. Przegrałam zakład, i musiałam puścić kupon na chybił trafił. Udało się, a pieniądze od razu poszły na garnek, który spaliłam tego samego dnia.
To jednak nie koniec tragedii. Na moich oczach miał miejsce wypadek śmiertelny. Szłam spokojnie przejściem dla pieszych, gdy samochód najechał na inny, a ten minął mnie dosłownie o centymetry i potrącił mężczyznę tuż obok.
Trochę mną to wstrząsnęło, i to tak, że musiałam wziąć proszki i przespać się.
Wieczorem z ciekawości przeglądałam profile dziewczyn, które uczyłam. Natrafiłam na zdjęcia Sandry, na których zachwycała się tancerką, zupełnie podobną do tej, która stała na moim stole. Ponownie rozbolała mnie głowa, a ból zdecydowanie się powiększył, gdy popatrzyłam na pozytywkę.
Instynktownie poczułam, że moje życie zaczyna się kręcić wokół niej, niekoniecznie w stronę, która mi się podoba. Zła sama na siebie, że się na nią połasiłam, wyrzuciłam ją do kosza na śmieci. Nie rozbiła się, i tylko patrzyła smutnym wzrokiem. Nie mogłam tego zdzierżyć, i troskliwie przykryłam ją gazetą, a potem, dla lepszego efektu, dołożyłam jeszcze kilka, i przyklepałam ręką.

Środa
W starym, znanym dowcipie środa to taki dzień, w którym pracuje się najwięcej. Tym razem wszystko rozpoczęło się z wysokiego C, i już punkt szósta rano usłyszałam dzwonek do drzwi. Myślałam, że to jakiś majak senny, ale ktoś nie odpuszczał i wciskał przycisk raz za razem.
– Zaraz, zaraz, nie pali się przecież – mruczałam sama do siebie, gdy wstawałam i zakładałam szlafrok.
Przeszłam do przedpokoju i spojrzałam przez wizjer:
– Kto tam?!
– Policja. Mamy rozkaz zabrać panią na komendę.
Przed drzwiami faktycznie widziałam mężczyzn w mundurach, z których jeden wydawał się pokazywać coś, co wyglądało na legitymację. Otworzyłam drzwi, ale tylko na łańcuszku, i na kilka centymetrów.
– Musieli panowie przyjść tak wcześnie? – Ostentacyjnie ziewnęłam. – I niby dlaczego na komendę?
– Możemy wejść? – Wyższy z nich nie dawał za wygraną.
– Pan pokaże jeszcze raz dokument.
Funkcjonariusz posłusznie otworzył blachę, a ja na nią spojrzałam, i dopiero wtedy wpuściłam ich do przedpokoju.
– Przepraszamy, że rano, ale taki rozkaz. – Policjant z legitymacją był wyraźnie bardziej rozmowny, a jego kolega nadal tylko się rozglądał. – Chodzi o handel kradzionymi antykami.
– Ale ja nic takiego nie robię.
– My nic nie wiemy. – Wzruszył ramionami. – Mamy tylko wziąć jedną rzecz, i przewieźć panią.
– Na którą komendę?
– Pałac Mostowskich.
– A macie panowie jakiś nakaz?
– Nie potrzeba.
– Możecie wyjść? Ubrać się przecież muszę.
– Czy ma pani taką tancerkę? – Pokazał zdjęcie.
– Chyba… chyba powinna tu gdzieś być – bąknęłam, nagle rozumiejąc, że pozytywka stoi na stole w kuchni, chociaż powinna być w koszu.
– To ta – odezwał się w końcu niższy z policjantów, tak samo zdziwiony jak ja.
– Naprawdę muszę się ubrać. – Poczułam się samotna, gdy ścisnął ją grubymi paluchami.
– Ale my naprawdę musimy być z panią. – Jego kolega podrapał się po głowie.
– To trzeba było wziąć kobietę ze sobą. Gdybym była o coś oskarżona, to pewnie mielibyście kolegów. Skoro ich nie macie, to nie musicie chyba się martwić, że ucieknę przez balkon.
– W sumie coś w tym jest. – Znów podrapał się po głowie, ale nie do końca był przekonany.
– Dziesięć minut mi wystarczy.
– Dobrze, poczekamy na zewnątrz. Tylko proszę nie zamykać drzwi na zamek.
Kiwnęłam głową, a oni dotrzymali słowa. Przebieranie zajęło dokładnie osiem minut pięćdziesiąt sekund.
W radiowozie wyciągnęłam telefon, a wtedy odezwał się ten niższy, który siedział z figurką na fotelu pasażera:
– Nie powinna się pani komunikować.
– To chyba już przerobiliśmy – odparowałam, pisząc, a potem pokazując maila. – Pracuję w szkole, i muszę dać znać, że się spóźnię. Jakby co, czuję się poinformowana i pouczona, a panowie dopełnili procedur i formalności.
Nie miał chyba ochoty dyskutować, bo zamilkł. Jechaliśmy przez Warszawę, która z tej perspektywy była po prostu piękna. Sam budynek pałacu również mi się podobał, i tym bardziej cieszyłam się, że poniekąd mogę go zwiedzić. To jednak nie koniec niespodzianek. Stanęłam jak wryta, gdy zobaczyłam policjanta, który miał mnie przesłuchiwać. Wyglądał zupełnie jak dziwny mężczyzna z autobusu. Chyba widział moje zakłopotanie, bo spytał z troską:
– Nic pani nie jest?
– Nie. Tak... W sumie nie wiem. Chociaż… Czy my nie widzieliśmy się tydzień temu?
– Na pewno bym zapamiętał. – Uśmiechnął się.
– A może ma pan brata bliźniaka?
– Zdecydowanie nie – zaprzeczył, i choć zrobił to stanowczo, wizja nie zgrała się z fonią, i poczułam, że coś jest na rzeczy. – Przepraszam, że musiała się pani fatygować. Proszę usiąść. – Wskazał krzesło przed biurkiem, na którym leżała teczka.
– Handel kradzionymi antykami?
– Kupiła pani ostatnio pozytywkę. – Wyjął z teczki zdjęcie, i porównał je z moją figurką. – I oto ona.
– To chyba nie jest zabronione.
– Oczywiście, że nie. Szkoda, że w kostnicy jest jeden z moich ludzi, a drugi walczy o życie.
– Obawiam się, że nie rozumiem.
– Marzena Pawłowska. – Zignorował moje słowa, i zaczął czytać z kartki. – Urodzona w Moskwie. Ojciec z Rosji, matka Polka, choć o imieniu Irina. Proszę mi opowiedzieć, co mówiła o ojcu?
– To jakaś kpina? – Już miałam wstać, ale on pokazał ręką, żebym siedziała:
– Proszę zostać. Jesteśmy na przyjacielskiej pogawędce. Możemy dalej miło rozmawiać, albo zatrzymam panią na czterdzieści osiem godzin.
– Jest kij, jest i marchewka. Ale ja naprawdę nic nie zrobiłam – jęknęłam.
– Gdyby było inaczej, postawiono by zarzuty.
– Czy ja nie potrzebuję adwokata?
– To dobre w filmach z Netflixa. – Uśmiechnął się. – No dobrze, to ja może zacznę. Matka nie mówiła zbyt dużo o ojcu, i tak bardzo chciała o nim zapomnieć, że po powrocie do Polski szybko wyszła za mąż. Czy mam rację?
– Nie wiem, co pan insynuuje, ale wiem, że nie chciała robić skandalu. W tamtych czasach romanse z pewnymi członkami bratniego kraju, jeśli pan rozumie, co mam na myśli, były zakazane.
– Zapewne – mruknął.
– Czy to wszystko?
– Chciałbym zatrzymać pozytywkę.
– To policja nie ma już nic do roboty, tylko patrzeć na aniołki? – Zrobiłam słodką minę.
– Podpisze pani pokwitowanie, dobrze?
– Dobrze. – Jak najszybciej chciałam zaczerpnąć świeżego powietrza, a drugiej strony, nie wiedzieć czemu, po wypowiedzeniu tylko jednego słowa, poczułam się znów samotna.

Czwartek
Na stacji metra mignęła mi znajoma sylwetka. Wiedziona impulsem wybiegłam z pociągu i ruszyłam za kapturkiem, jak go nazwałam w myślach. Mężczyzna nie próbował nawet uciekać. Kupował coś w kiosku przy wyjściu, i wystarczyło, że na niego chwilę poczekałam.
– I znowu się spotykamy – zagaiłam.
– Mówiłem, że się jeszcze spotkamy. – Nie był specjalnie zaskoczony.
– Ale my się przecież wczoraj widzieliśmy, głupia przecież nie jestem.
– Myli mnie pani z kimś innym. Ludzie często mówią, że wyglądam, jakbym miał brata bliźniaka.
– No dobrze. Przyjmijmy, że tak jest. Mówił mi pan, że jeszcze wrócę. A dzisiaj to nie ja przyszłam.
– O, nie. To pani mnie goniła. – Uśmiechnął się. – Jak nowy nabytek?
– Śledzi mnie pan?
– Skądże znowu. Po prostu mam intuicję. A tancerka wróci jutro.
– Jest pan z policji?
– A czy ja wyglądam na takiego?
– No to kim pan jest?
– Dobrym duchem, który wie, że mężczyzna z karetki miał włamać się do pani mieszkania i wykraść figurkę.
– Teraz chyba powinnam zadzwonić na sto dwanaście.
– Proszę bardzo – uśmiechnął się, i w tym momencie stację zalał tłum podróżnych, który nas rozdzielił.

Piątek
Pod szkołą czekali na mnie znajomi policjanci.
– Dzień dobry. Chcieliśmy oddać pani własność.
– To oddajcie – mruknęłam. – Musicie mnie i w pracy nachodzić? Jeszcze ludzie sobie coś pomyślą.
– Nie, nie. Zapraszamy do siebie.
– I kto zapłaci za benzynę?
– Jak to kto? Podatnicy.
Wzruszyłam ramionami, wsiadłam z nimi, i pojechałam do Pałacu Mostowskich, gdzie przyjął mnie znany policjant.
– Coś za często się widzimy – zażartowałam. – Nie ma pan jakichś ciasteczek, czy paluszków słonych? Jakiś kryzys czy co?
– Mogę kawę zaproponować.
– Za kawę dziękuję. Tak w ogóle, nie podobało mi się, co pan wczoraj powiedział.
– O czym pani mówi?
– Widziałam pana przecież na stacji metra.
– Chyba mojego sobowtóra. Kilka razy moi aresztanci mówili, że po mieście chodzi mężczyzna, który wygląda dokładnie jak ja.
– Trochę to niepokojące. Czuję się osaczona.
– Czy wydarzyło się coś konkretnego? Złego? Niezgodnego z prawem?
– No nie… w sumie nie...
– Dobrze. My tylko chcemy oddać pani własność. Za pokwitowaniem oczywiście. A gdyby coś się działo, zawsze jest sto dwanaście.
– Oczywiście.

Sobota
– Dzień dobry. – Na stadionie na targu staroci przypadkiem spotkałam kobietę, którą widziałam tydzień wcześniej.
– Dzień dobry. – Zupełnie mnie nie rozpoznała.
– Była tu pani w sobotę.
– No byłam. I co z tego?
– Bo tu był taki pani kolega. Ten, który sprzedawał pamiątki milicyjne.
– Nosacz? Nie żyje.
– Nie żyje? – zdziwiłam się. – Wyglądał zdrowo.
– Chłop przez lata miał niesamowite szczęście. A tu klops. Wypadek w niedzielę.
– Dziękuję.
Nie było mi do śmiechu, i postanowiłam pozbyć się tej piekielnej rzeczy, tymczasem przy wyjściu ze stadionu wpadłam na znanego mi człowieka w kapturze:
– Chyba jestem winny pani wyjaśnienia.
– No ja myślę – wybuchnęłam.
– Zapraszam na kawę i wuzetkę do Bliklego.
Pokręciłam głową.
– No to na eklerki od Gessler.
– Jeszcze gorzej.
– W takim razie weźmy tanią, niehipsterską, kawę, i posiedźmy nad Wisłą.
– W końcu mówi pan jak człowiek. – Kiwnęłam głową.
Pół godziny później patrzyliśmy na rzekę, wokół biegali ludzie, a on zaczął mówić:
– W ambasadzie w Moskwie stoi pewna bardzo szczególna skrzynia. Zawiera kilogramy materiału promieniotwórczego, i jest zabezpieczona przed otwarciem i przeniesieniem.
– Nie rozumiem – bąknęłam niepewnie, choć przeszły mnie ciarki.
– Bomba atomowa.
– Ale… w Moskwie? Rosyjska?
Pokręcił głową.
– Najbardziej tajna z tajnych operacji polskiego wywiadu. Przez pięć lat budowano ładunek w polskiej ambasadzie. Jest prymitywny i mechaniczny, ale w zupełności wystarcza. I teraz najważniejsze. Na pokrywie są wirniki z trzydziestoma cyframi, i jeden guzik. Ustawienie ich w odpowiedniej pozycji spowoduje, że mechanizm ulegnie rozbrojeniu.
– A jeżeli się nie uda?
Nic nie odpowiedział, tylko gestami pokazał „bum”.
– Coś takiego jest w ogóle możliwe?
– O tak. Części były kupowane od CIA. Najlepsze, że Polacy wygadali się Rosjanom, a ci musieli zrezygnować z interwencji w osiemdziesiątym pierwszym.
– A co ja mam z tym wspólnego?
– Generał Kaliski, twórca polskiego programu atomowego. Zabito go. To raz. – Zaczął wyliczać na palcach. – Włamanie do willi Jaroszewiczów. To dwa. No i próba zabicia papieża. Trzy. Kościuszko, Kopernik, i Smoleńsk. Cztery.
– Nadal nie rozumiem.
– Pozytywka była u generała Kaliskiego. Na miejscu jego wypadku znaleźli się funkcjonariusze MO, a jeden z nich zainteresował się pięknym przedmiotem. Resztę pani chyba rozumie?
– To od niego ją kupiłam?
– Nie, nie. To jego ojciec był w MO. Rzecz jasna wywiad wszystko wielokrotnie sprawdzał, ale to akurat przeoczono. Tatuś był sprytny, i miał kilka skrytek.
– No dobrze. Co ta pozytywka ma wspólnego z bombą?
– Podejrzewamy, że jej tony to kolejne cyfry.
– Podejrzewamy? Jacy my?
– Nieważne. Twórca tamtego mechanizmu został zabity, prawdopodobnie po to, żeby nie mógł wyjawić tajemnicy.
– I co teraz?
– A co ma być? Będzie się pani opiekować pozytywką, aż ona nie wybierze nikogo innego. Albo do momentu, gdy bomba straci swoją moc.
– Ale przecież w internecie nic nie ginie. Wywiad rosyjski na pewno mnie namierzył.
– Ona zadba, żeby pani nic się nie stało.
– General zginął, syn milicjanta też. Marne to pocieszenie. I dlaczego pan jest taki spokojny? To gruba sprawa.
– A co mi pozostało?
– Nie uspokoił mnie pan. Coś jeszcze powinnam wiedzieć?
– Proszę na siebie uważać. I modlić się, żeby nie było problemów.
Rzuciłam mu pełne dezaprobaty spojrzenie, wstałam bez słowa, i pojechałam na komendę, gdzie przywitał mnie znany już policjant. Zaczęłam bez ogródek:
– Czy to prawda, że ta pozytywka to klucz do bomby atomowej?
– Proszę usiąść.
Usiadłam. Z fotela wyrosły metalowe listwy, które przyszpiliły moje ręce i nogi. Zaczęłam krzyczeć, a on wpierw się zaśmiał, a potem wyjaśnił:
– Czy widziała pani gdzieś taką technologię? Nikt pani nie usłyszy. Zapewniam.
Zamilkłam, wszystko rozważając.
– Kim pan jest?
– Pozytywka wybrała panią na opiekunkę. Nie chcę w to głębiej wchodzić. Zrozumiała pani moją historię nad Wisłą. To dobrze. Ale jest jeszcze coś więcej. To, co jest zaklęte w figurce, wpłynie na świat, który jest lata świetlne stąd. Na Polskę, w której jest dopiero rok siedemdziesiąty siódmy. Dopiero wybrali papieża. Nie wiem, jak to możliwe, ale to co tutaj, działa też na nich.
– Ale mamy dwudziesty drugi – jęknęłam.
– Przeszłość, przyszłość, teraźniejszość – mruknął. – Czas jest względny. Wszystko co było, znów będzie miało miejsce.
– To jakiś żart.
– O nie, kochanie moje. – Na stole zmaterializowało się kilka gadżetów, znanych z horrorów albo niegrzecznych filmów dla dorosłych, on podszedł do mnie, a ja poczułam, że z opasek na dłoniach wbiły się setki małych igiełek, które zaczęły podawać jakiś lek. – A teraz się pobawimy. A potem nakręcimy pozytywkę. I stanie się to, co musi się stać. Z przeznaczeniem nie da się wygrać.

Epilog
– Jesteś zdrajczynią. Jesteś zdrajczynią. Jesteś zdrajczynią.
Nie mogłam nic powiedzieć ani się poruszyć. Świat przede mną był ogromny, zupełnie jakbym widziała go z perspektywy podłogi. Stałam w jakimś pokoju, i prócz szeptu słyszałam ciche, choć typowe, odgłosy wielkomiejskiego ruchu.
Przez długi czas nic się nie działo, w końcu jednak ktoś się nade mną ulitował. W polu widzenia pojawił się znany mi mężczyzna, który pokazywał dwie twarze, a teraz podniósł mnie palcami, postanowił na dłoni i oznajmił z wielkim smutkiem:
– Mała zagubiona dziewczynka z Rosji, która myślała, że coś od niej zależy. Nie spełniłaś naszych oczekiwań. Ale nie musisz się nic martwić. Popatrz tylko na nią.
Obrócił mnie tak, żebym widziała kobietę w średnim wieku, która siedziała, przywiązana do krzesła. Przed nią stał telewizor, który pokazywał horrory. Trzymało ją dwóch sanitariuszy, którzy zaczęli zabawiać się w damskich bokserów.
– Zajęłaś jej miejsce. A my pomożemy jej rozwinąć skrzydła. I zrobi, co trzeba. – Mężczyzna postanowił mnie pod oknem, za którym widać było zrujnowane wieże Kremla.
Pod sobą usłyszałam odgłos nakręcania, a potem przeklętą melodię pozytywki. Zaczęłam się kręcić, co chwila widząc rozpaczliwą walkę dziewczyny. Chciałam krzyczeć i coś zrobić, ale nic ode mnie przecież już nie zależało.
– Chodź Jaguś. – Głos mężczyzny, choć nie był skierowany do mnie, dudnił w mojej głowie.
– Korzeń zajadu. Pocałuj mnie w dupę dziadu...

***

– ...szach. – Gurgul spojrzał na szachownicę, na której widać było skomplikowany układ milionów figur.
– I tak nic nie ugrasz. Choć przyznaję, intryga z dziewczyną trochę mnie zaskoczyła. Spodobała mi się zwłaszcza część z drugim światem. Szkoda, że jej nie rozwinąłeś. – Jego przeciwnik uśmiechnął się przyjaźnie, i zablokował ruch jednym z pionków, kończąc grę. – Szach. Mat. Możesz próbować aż do skutku, ale dobro zawsze wygrywa.
– Jeszcze zobaczymy. Dopracuję to i owo, i będzie dobrze.
– Zobaczymy. To co? Jutro kolejna partia? Po lunchu?
– Tak jest, szefie.

Wcielenie [fantastyka, może również lekki horror][P]

2
Tekst mglisty, ale z wyczuwalną premedytacją. Musiałbym pewnie przeczytać kilka razy, aby pojąć ukryte smaczki fabularne, ponieważ autor wyraźnie coś kombinuje. Jednakże po pierwszym czytaniu czuję się tekstem zmęczony, choć wygląda na dobrze napisany. Przyczyny? Podejrzewam skakanie z wątku na wątek. Miejscami dezorientujący pośpiech fabularny, zwłaszcza pod koniec, kiedy pojawiają się sobowtóry. Zastanawiałem się, czy bohaterka nie jest schizofreniczką. Nie udało się wsiąknąć, spora doza abstrakcji.
tom2 pisze: (pn 27 cze 2022, 23:13) Rozpędzony fiat łapczywie połykał kilometry czarnego, gładkiego asfaltu
Hmm… Pierwsze zdania jak wizytówka. ;)
tom2 pisze: (pn 27 cze 2022, 23:13) Niech będzie stówa ruskim targiem. Deal?
Jako ciekawostka. Ruski targ z anglosaskim „dillem”.
tom2 pisze: (pn 27 cze 2022, 23:13) Tego dnia jechałam tam dzisiaj sto dwanaście, a jakiś mężczyzna uporczywie mi się przyglądał.
Zabrzmiało jakby się ów mężczyzna przyglądał bohaterce „w locie”.
tom2 pisze: (pn 27 cze 2022, 23:13) i wrzuciłam na Instagram
Interesująca niespójność – bezduszne Allegro, ale słit focia na Insta jak najbardziej duszna. Ale co tam, jak się przyjrzeć człowiekowi jest pełen zabawnych sprzeczności.
tom2 pisze: (pn 27 cze 2022, 23:13) dynastii Romanowych
Osłuchało mi się „dynastii Romanowów”. Nie wiem, czy to błąd.
tom2 pisze: (pn 27 cze 2022, 23:13) – W takim razie weźmy tanią, niehipsterską, kawę, i posiedźmy nad Wisłą.
Zuch kobita. Ale zaraz, zaraz… Hipster, milicjant, Instagram, sekretarz, zamach na papieża. Komuna i allegro. :shock: Warszawa jak neoliberalny Pekin. :)

Wcielenie [fantastyka, może również lekki horror][P]

3
Cóż, to było naprawdę... konfundujące?

Wciąż nie jestem pewien, czy to ja czegoś nie rozumiem, czy to raczej sam autor miał coś tam, gdzieś w głowie poukładane, ale gdzieś po drodze się pogubił albo zwyczajnie nie zadbał o to, żeby całość trzymała się przysłowiowej kupy - i w efekcie dosłownie na sam koniec opowiadania postanowił mnie zarzucić wszystkim naraz.

Może zacznę tradycyjnie od poprzyczepiania się do paru drobiazgów. Byłbym nikim, gdybym nie był upierdliwy.
tom2 pisze: (pn 27 cze 2022, 23:13) Rozpędzony fiat łapczywie połykał kilometry czarnego, gładkiego asfaltu, wiodącego wprost do Warszawy, stolicy dumnego kraju, zdradzonego i wydanego na pastwę imperium zła.
O rrrrany, ale wstęp. Rozumiem, że chciałeś zaimponować już pierwszym zdaniem, że chciałeś na samym początku zaprezentować swój styl i zasiać klimat (przy czym to ostatnie jest o tyle niecelowe, że już po prologu przechodzimy z Polski komunistycznej do Polski kapitalistycznej - a co za tym idzie, klimat zmienia się diametralnie), ale naprawdę, troszkę przesadziłeś. Warto zachować umiar - naprawdę nie ma sensu upychać tylu informacji i środków wyrazu naraz w jednym zdaniu. Zresztą, nie dotyczy to tylko tego pierwszego zdania. Ogólnie rzecz biorąc, przez całe opowiadanie widziałem w twojej prozie tendencję opowiadania wszystkiego z detalami tudzież kwiecistymi dookreśleniami. Co samo w sobie bynajmniej nie jest złe... ale z drugiej strony, momentami przeszkadza podczas lektury. Bo muszę się przy tym skupiać bardziej, niż zwykle przy czytaniu beletrystyki, żeby przypadkiem czegoś nie pominąć.
tom2 pisze: (pn 27 cze 2022, 23:13) Niedawno ukończyli największe dzieło życia, i dołączyli do takich sław jak Einstein czy Skłodowska-Curie.
To pierwszy raz, gdy widzę przecinek postawiony przed "i" - z początku uznałem, że to niewinna omyłka, ale szybko się przekonałem, że ty tak robisz bez przerwy. Cóż, źle robisz. Pomijając pewne wyjątki od tej reguły (z których żaden do twojego tekstu się nie stosuje), przed łącznikiem nie stawia się przecinka.
tom2 pisze: (pn 27 cze 2022, 23:13) – Nieroby jedne. – Generał spojrzał w lusterko,
O, to ktoś tu jest generałem? Przepraszam, ale myślę, że taka istotna informacja powinna była się pojawić wcześniej. A już na pewno nie możesz nagle mówić o jakimś generale, skoro wcześniej nic nie mówiłeś o tym, żeby był tu w ogóle jakiś generał.
tom2 pisze: (pn 27 cze 2022, 23:13) Kierowca fiata odruchowo depnął hamulec, i gwałtownie skręcił kierownicę w prawo
Chyba wdepnął. No i skręcić, to można raczej ogólnie samochodem albo samym sobą (gdy idziesz na tak zwaną piechtę). Jeśli mówisz konkretnie o poruszaniu kierownicą, bardziej pasowałoby jednak "zakręcił kierownicą", lub coś w tym stylu.
tom2 pisze: (pn 27 cze 2022, 23:13) i najbliższy posterunek milicji obywatelskiej
Skoro już nazywasz jakąś organizację jej pełną nazwą, powinieneś używać wielkich liter.
tom2 pisze: (pn 27 cze 2022, 23:13) Nie mogłam spać, i cieszyłam się jak dziecko, że znowu znajdę się na największym w Polsce targu staroci.
Przejście od bohaterki nie mogącej spać w łóżku a bohaterki znajdującej się już na rzeczonym targu staroci, jest troszkę nieporadne. Nie dajesz do zrozumienia, że protagonistka aktualnie nie śpi (na przykład poprzez proste, acz odrobinę bardziej precyzyjne stwierdzenie typu "minionej nocy nie mogłam spać"), wskutek czego przez długi czas nie wiemy, czy dalszy fragment to przemyślenia bohaterki leżącej w łóżku, czy raczej już jesteśmy w obiekcie jej przemyśleń.
Sam opis targu zdradza z kolei symptomy tego, co zdradza pierwsze zdanie. Opisujesz wszystko ze szczegółami, co samo w sobie nie jest złe - bynajmniej - tyle że mnogość tych szczegółów momentami rozprasza. Ale może to po prostu ja jestem marudny.
tom2 pisze: (pn 27 cze 2022, 23:13) Wolałam to niż zimne, bezduszne Allegro
O, rany... powiedziała to jedno zdanie i już jej nie lubię. Wcale nie dlatego, że jestem fanem Allegro - po prostu prywatnie denerwuje mnie u ludzi takie fanatyczne zamiłowanie do tradycjonalizmu, że plują dla samej zasady na wszystko, co tradycyjne nie jest. Sam gromadzę na przykład książki w formie papierowej, ale jednocześnie jestem szczęśliwym posiadaczem czytnika e-booków. Moją niechęć do bohaterki powiększa fakt, że jej wywód nie zawiera doprawdy niczego, z czym człowiek nie mógłby się zetknąć zarówno na targu, jak i internetowym forum (Janusze i Madki? Z równą łatwością można ich spotkać w realu. Ludzie pozbawieni wyczucia? Zdarzają się niepokojąco często w codziennych interakcjach poza ekranem komputera. Chęć poznania historii antyku oraz ludzi, w których posiadaniu się znajdował? Nic, ale to absolutnie bohaterki nie powstrzymuje od wdania się ze sprzedającym w konwersację na ten temat - z kolei ci, którzy handlują takimi rzeczami na targu, mogą być ignorantami z równym prawdopodobieństwem jak ci, którzy wystawiają antyki w internecie).
tom2 pisze: (pn 27 cze 2022, 23:13) Miała [figurka] jakieś trzydzieści centymetrów
Trzydzieści centymetrów czego?
tom2 pisze: (pn 27 cze 2022, 23:13) – Nie jest na sprzedaż. – Sprzedawca, starszy pan, od razu pokręcił głową, gdy tylko zobaczył mój błysk w oku.
(...)
– Wie pani co? Dobrze pani z oczu patrzy. Niech będzie stówa ruskim targiem. Deal? – wyciągnął rękę.
Czyli facet najpierw tak twardo mówi, że owa figurka nie jest na sprzedaż, że nosić ją ze sobą po prostu musi, że to pamiątka rodzinna... a już po chwili bez większego wahania sprzedaje toto za relatywnie tanie pieniądze.
Poza tym, nigdy nie zetknąłem się z tym, żeby w naszym nadwiślańskim kraju słowo "deal" było używane w mowie potocznej. "Sorry" albo "lajki" owszem, ale "deal"? Nie mówiąc już o kwestii technicznej, czyli tym, że jeśli postać w dialogu nagle przechodzi na jakąś obcą mowę, jej wypowiedzi w tej mowie winny być wzięte w kursywę.
tom2 pisze: (pn 27 cze 2022, 23:13) Tego dnia jechałam tam dzisiaj sto dwanaście
Minęło trochę czasu, nim się zorientowałem, że "sto dwanaście" to w tym wypadku linia autobusowa - moje myśli krążyły pierwotnie raczej wokół prędkości, z jaką bohaterka prowadziła samochód. Fakt, że autor z sobie tylko znanych powodów odpuścił sobie w ogóle deklinację (powinno być "sto dwunastką", a nie "sto dwanaście"...), zdecydowanie mi nie pomógł.
tom2 pisze: (pn 27 cze 2022, 23:13) Tancerka dostała wiele lików
Żle. Jeśli chcesz zastosować formę spolszczoną, napisz "lajków". Jeśli chcesz zachować oryginalną formę angielską, musisz ją napisać w całości, potem apostrof i dopiero wtedy odpowiedni dla danego przypadku suffix w języku polskim (czyli "like'ów"). Ale zapis "lików" to błąd.
tom2 pisze: (pn 27 cze 2022, 23:13) Gdy byłam mała, uwielbiałam chodzić do wesołego miasteczka. Nie odstraszały mnie nawet komentarze starszych chłopców, którzy mówili, że artyści porywają małe dzieci, i karmią nimi lwy i tygrysy.
Komuś tu się chyba wesołe miasteczko pomyliło z cyrkiem...
tom2 pisze: (pn 27 cze 2022, 23:13) – Pospiesz się. Nie mamy całego dnia. Pokaż nam wszystko związane z ostatnimi latami dynastii Romanowych.
Chyba Romanowów.
tom2 pisze: (pn 27 cze 2022, 23:13) Wygrałam w totka czwórkę, w najgłupszy możliwy sposób. Namówił mnie jeden z kolegów ze szkoły, i to nie bezpośrednio. Przegrałam zakład, i musiałam puścić kupon na chybił trafił. Udało się, a pieniądze od razu poszły na garnek, który spaliłam tego samego dnia.
To jednak nie koniec tragedii. Na moich oczach miał miejsce wypadek śmiertelny.
W tym momencie odnoszę wrażenie, że zaczynasz tracić zapał do tego opowiadania. Ze szczegółowych opisów przechodzisz w lakoniczne - i to w sposób wprawiający w konfuzję. Kiedy czytam o tej wygranej w totka, znów nie jestem pewien, czy rozmawiamy tu o bieżących wydarzeniach, czy o czymś, co stało się w przeszłości. Z kolei to, że bohaterka była świadkiem śmiertelnego wypadku, wypada naprawdę blado w sytuacji, gdy opisujesz to - jakby od niechcenia - pojedynczym zdaniem. Protagonista widziała śmierć drugiego człowieka, a ty zbywasz rzecz tak, jakby chodziło o zrobienie zakupów w supermarkecie.
tom2 pisze: (pn 27 cze 2022, 23:13) Trochę mną to wstrząsnęło, i to tak, że musiałam wziąć proszki i przespać się.
Z góry mówię, że sucha konstatacja o rzekomym wstrząsie bohaterki nie przekonuje, gdy opisujesz wszystko tak lakonicznie, a sama bohaterka już w następnym zdaniu przechodzi do porządku dziennego.
tom2 pisze: (pn 27 cze 2022, 23:13) Przed drzwiami faktycznie widziałam mężczyzn w mundurach, z których jeden wydawał się pokazywać coś, co wyglądało na legitymację.
W tym momencie zachodzę w głowę, skąd ów gość wiedział, że bohaterka właśnie w tej chwili obserwuje go przez wizjer - co pozwoliło mu w odpowiednim czasie okazać legitymację.
tom2 pisze: (pn 27 cze 2022, 23:13) Znów podrapał się po głowie, ale nie do końca był przekonany
Raczej "nie był do końca przekonany". Szyk, naprawdę.
tom2 pisze: (pn 27 cze 2022, 23:13) – Generał Kaliski, twórca polskiego programu atomowego. Zabito go. To raz. – Zaczął wyliczać na palcach. – Włamanie do willi Jaroszewiczów. To dwa. No i próba zabicia papieża. Trzy. Kościuszko, Kopernik, i Smoleńsk. Cztery.
O ja pier...
Teorie spiskowe. Wprost nie posiadam się ze szczęścia.
tom2 pisze: (pn 27 cze 2022, 23:13) – Podejrzewamy, że jej tony to kolejne cyfry
Jak żyję, pojęcia nie mam, w jaki sposób tonacja (bo o to chyba chodzi? Czy może raczej o nuty?) miałaby się przekładać na jakieś cyfry. Szczególnie iż rzeczonych cyfr jest zaledwie dziesięć, a tonacji trzydzieści. Jakiś ukryty mikrofilm czy wiadomość byłyby może ogranymi, ale z pewnością o wiele bardziej sensownymi rozwiązaniami.
tom2 pisze: (pn 27 cze 2022, 23:13) – A co ma być? Będzie się pani opiekować pozytywką, aż ona nie wybierze nikogo innego. Albo do momentu, gdy bomba straci swoją moc.
Nie rozumiem też, w jaki sposób bomba miałaby "stracić swoją moc". Co to w ogóle oznacza, w kontekście broni jądrowej? Autorowi się zdaje, że bomby mają jakiś bliżej nieokreślony, magiczny ładunek, który również w bliżej nieokreślony osób słabnie z biegiem czasu? Jeżeli chodzi o rdzewienie czy ogólnie niszczenie elementów konstrukcji pod wpływem czasu, to trudno coś takiego nazwać "utratą mocy". Po prostu elementy takiej konstrukcji z czasem poddają się korozji i całość w efekcie zwyczajnie przestaje działać. Jeśli natomiast chodzi o rozpad materiału radioaktywnego, to coś takiego z pewnością nie nastąpi za życia bohaterki.
tom2 pisze: (pn 27 cze 2022, 23:13) poczułam, że z opasek na dłoniach wbiły się setki małych igiełek, które zaczęły podawać jakiś lek.
Lek, czy może raczej narkotyk?
tom2 pisze: (pn 27 cze 2022, 23:13) W polu widzenia pojawił się znany mi mężczyzna, który pokazywał dwie twarze
Nie rozumiem, o co chodzi w tym zdaniu. Znaczy, miał dwie twarze niczym Janus? Trzymał w dłoniach jakieś dwie odseparowane od głów twarze? A może pokazywał palcami dwie twarze jakichś dwóch innych osób? Nie wiem. Zdanie bez sensu.
tom2 pisze: (pn 27 cze 2022, 23:13) podniósł mnie palcami, postanowił na dłoni
Postanowił, czy raczej postawił? Zresztą, dalej popełniasz ten sam błąd. Naprawdę, patrz uważniej, co ty właściwie piszesz.
tom2 pisze: (pn 27 cze 2022, 23:13) – I tak nic nie ugrasz. Choć przyznaję, intryga z dziewczyną trochę mnie zaskoczyła. Spodobała mi się zwłaszcza część z drugim światem. Szkoda, że jej nie rozwinąłeś.
No, właśnie. Wielka szkoda. Albowiem jak już raczyłem zauważyć gdzieś po drodze, mniej więcej w połowie tego tekstu wydajesz się tracić zapał i chęć do jego dalszego pisania. Stąd dotychczasowo kwiecisty styl nagle staje się bardzo lakoniczny, a zamiast pokazać nam konkretne rozwinięcie i konkluzję całej historii, atakujesz nagle mnóstwem dziwadeł, które biorą się dosłownie znikąd i donikąd prowadzą.

W jednej chwili przechodzimy z przyziemnej (w miarę) historii do teorii spiskowych i opowieści szpiegowskiej i zaraz po tym - zanim jeszcze w ogóle rozwinęliśmy ów wątek - do sfery paranormalnej. Jak gdyby autor tak naprawdę sam nie mógł się ostatecznie zdecydować, o czym ma traktować to opowiadanie i co chwilę zmieniał zdanie, albo po prostu usiłował opowiedzieć wszystko naraz. Nic nie zostaje ostatecznie wyjaśnione, początkowa scena z wypadkiem samochodowym pozostaje całkowitym non sequitur względem reszty tekstu, a gdy już wydaje się, że narracja ujawnia jakieś szczegóły (cała ta historia z bombą i wiadomością w pozytywce), już w następnej chwili pojawia się nowy wątek, który wszystko burzy (tajemnicza, magiczno-kosmiczna technologia, przy pomocy której bliżej nieokreśleni "oni" umieszczają świadomość bohaterki wewnątrz pozytywki). Jakby tego było mało, na sam koniec pojawia się krótka scenka, która sugeruje, że cała historia była w gruncie rzeczy gierką jakichś wyższych istot, które rozgrywają toto jak pionki na szachownicy.

Chciałbym więc w tym momencie zapytać, o czym w ogóle jest to opowiadanie. Jeżeli faktycznie cała historyjka jest dosłownie czyjąś kiepską fantazją, to dlaczego miałoby to nas obchodzić i dlaczego mamy sobie łamać głowę nad tym, co się właściwie stało? Przecież to wszystko w tej sytuacji i tak nie ma znaczenia. Zmarnowaliśmy tylko czas. Przy tym w trakcie samego opowiadania nie pojawiają się żadne sygnały, że ktoś tu z góry pociąga za sznurki. A co najważniejsze, nie widać, żeby to wszystko do czegokolwiek prowadziło. Czemu tamci goście rozgrywają ową partię na szachownicy i do czego dążą? Nie wiemy. Autor nie raczył nic na ten temat wyjaśnić, a opowiadanie urywa się, ledwie ów wątek się pojawia.

Wzywam autora, by wykazał - w sposób nieurągający mojej inteligencji - że opowiadanie to ma wewnętrzny sens, a jego poszczególne elementy łączą się w logiczną całość. Ja, mimo usilnych prób, nie stwierdziłem tego. Przeplatają nam się tu różne wątki, które wykluczają się nawzajem, a ostatnie sceny wyglądają na napisane w pośpiechu i w sposób, który w żaden sposób nas na to nie przygotowuje ani nie daje wskazówek, jak właściwie mamy to interpretować.

Czyli w skrócie - przeczytałem bez większego bólu, sensu jednakowoż nie uświadczyłem.

Wcielenie [fantastyka, może również lekki horror][P]

4
tom2 pisze: (pn 27 cze 2022, 23:13) Rozpędzony fiat łapczywie połykał kilometry czarnego, gładkiego asfaltu, wiodącego wprost do Warszawy, stolicy dumnego kraju, zdradzonego i wydanego na pastwę imperium zła.
W środku słychać było równy odgłos pracy rzędowego silnika (...)
Problem z tak długim opisem zawierającym kilka informacji jest taki, że kolejne zdanie musi być bardziej jednoznacznie przypisane do któregoś z wcześniejszych artefaktów. Logika podpowiada, że silnik było słychać w środku samochodu, ale pierwsze wrażenie jest takie, że nie wiadomo w środku czego.
tom2 pisze: Kierowca i pasażerka nie odzywali się słowem, tylko leniwie obserwowali okolicę.
A mogli odezwać się myślą, mrugnięciem, tikiem, oddechem? Swoją drogą, pomijając względy bezpieczeństwa, nie wydaje mi się, aby kierowca rozpędzonego fiata łapczywie połykającego kilometry asfaltu leniwie obserwował okolicę. Tak się robi podczas postoju w McDonaldzie, oczekując na hamburgera z mazutem. Zwłaszcza że akapit dalej kierowca śmiga tym fiacikiem niczym Verstappen Red Bullem na Hungaroringu.

Swoją drogą - kierowca nie widzi, że kilkaset(!) metrów przed nim zwalnia jakiś pojazd, a jakaś nyska hamuje, a następnie zjeżdża na inny pas, widząc tłum ludzi przy drodze. Próbuję to sobie wyobrazić, ale nie daję rady.

Informacja, że starszy pan coś tam zrobił, w pierwszej chwili wybiła mnie z rytmu. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to ten sam gość - doświadczony kierowca leniwie obserwujący okolicę, który niemal taranuje ludzi kilkaset metrów przed nim.

Szczegóły z dalszej części:
1. Facet ma aniołka nie na sprzedaż, ale w zasadzie bez oporów oferuje transakcję. Nie reaguje na stówę, ale kiedy klientka sama podbija do dwustu, sprzedaje drogocennego aniołka za sto. Geniusz handlowy w pełnej krasie.
2. Kompletnie nie zrozumiałem, co się wydarzyło w pierwszej części poniedziałku. Na pewno było halucynogennie, ale niewiele więcej do mnie dotarło.
3. We wtorek dla odmiany gonitwa myśli. Trudno na jednej się skupić, bo już druga wchodzi, popychana przez trzecią.
4. Po to ją zatrzymali (tak, to było zatrzymanie, i to nawet do 48 godzin), żeby pokwitowała im, że zabrali jej pozytywkę? Po pierwsze, można to było zrobić w jej mieszkaniu, a po drugie, to oni powinni pokwitować jej zatrzymanie rzeczy.
5. Na szczęście dwa dni później oddają pozytywkę. Choć znowu w Pałacu Mostowskich. To musi być jakiś przesąd.
6. W sobotę połączenie gonitwy z wtorku, mężczyzny z poprzednich dni, odlotu z poniedziałku oraz niezobowiązującego zaproszenia na tortury. A wszystko dzięki pozytywce za sto złotych. Zabawa lepsza niż crack.
7. Epilog. Powinien kończyć i podsumować. Zaiste, powinien.

Domyślam się, że chodziło o to, że jesteśmy zabawkami w rękach jakichś istot nadnaturalnych. Ale co na to Sandra? Poświęcono jej w tekście tyle uwagi, aż chciałbym się dowiedzieć, co u niej słychać.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”