Dzień, w którym zgasło słonko [P]

1
Historia, którą za chwilę usłyszycie mogłaby wydarzyć się wszędzie, ale wydarzyła się akurat u nas w Żołędziowym Zagajniku. Jak tu trafić? To proste, musicie iść długo ścieżką wśród sosen, potem skręcić w prawo, zejść w dół, porośniętym mchem zboczem, i w końcu kawałek prosto, w stronę strumyka. Mówiąc krótko – trzeba się naprawdę mocno zgubić, żeby znaleźć to miejsce.
Wszystko zaczęło się od Kluska. Klusek to dziczek. Taki zwyczajny, niczym szczególnym się nie wyróżnia, ale na wypadek jakbyście żadnego dziczka nigdy nie widzieli to musicie wiedzieć, że dziczki są grubiutkie, włochate i mają długie ryjki. Tamtego dnia, a było to na początku lata, Klusek jak zwykle podreptał rano do swojej spiżarni, żeby znaleźć coś na śniadanie. Było tam pełno smakołyków – jego ulubione żołędzie, garść dojrzałych orzechów, a w kącie znalazł wielką rzepę, co do której nie był w stanie wytłumaczyć, skąd się tam wzięła. Zamyślił się ciężko – trzeba było podjąć decyzję, co zjeść. Już miał go od myślenia rozboleć łepek, ale na szczęście w porę znalazł najmądrzejsze rozwiązanie i zjadł wszystkiego po trochu. Sąsiedzi Kluska twierdzą, że mogło to być jego drugie, a nawet trzecie śniadanko, ale że Klusek nie jest najlepszy w liczeniu i nie przywiązuje wagi do takich spraw, to poprzestańmy na tym, że było to po prostu śniadanko. Po posiłku zastanawiał się, co też można by było robić ciekawego z pełnym brzuszkiem. Najciekawsze, co mu przyszło do głowy, to położyć się i zdrzemnąć, i tak też zrobił. Leżąc na plecach, patrzył, jak po niebie powoli suną chmury. Tym razem jednak wydarzyło się coś, co zmieniło ten zwykły kluskowy dzień, zmieniło historię Żołędziowego Zagajnika, a najpewniej zmieniło też samego Kluska. Patrząc w niebo, jako pierwszy dostrzegł grożącą naszej wspólnocie katastrofę, i historia zapamięta go jako „Tego, który nie zawahał się przerwać drzemki, by ratować świat”. Są też tacy, którzy twierdzą, że jakby się tam nie gapił, to może nic by się nie stało, i że przyzwoite zwierzątka patrzą raczej pod kopytka, ale są to odosobnione opinie.
Obok tarczy słońca, jak zawsze wielkiej, oślepiającej i buchającej żarem, pojawiła się druga, będąca jakby jej cieniem. Coraz lepiej widoczne, ciemne słońce zaczęło zbliżać się w stronę światła. Klusek chrumknął dwa razy ze zdziwieniem. Na tym jednak nie poprzestało, i swoją ciemną tarczą zaczęło nasuwać się powoli na nasze słoneczko, coraz bardziej i bardziej je przykrywając! Ten widok zmroził Kluska. Nie było czasu chrumkać. Wydał krótki kwik i zerwał się na cztery kopytka, ruszając po pomoc w stronę doliny, gdzie zawsze można było spotkać pełno zwierząt.
Pierwszym, które Klusek napotkał na swojej drodze był żółwik Wiesio. Klusek biegł tak szybko, że nawet Wiesia nie zauważył i staranował go całym impetem, odrzucając na drzewo. Na szczęście obyło się bez kontuzji, bo żółwie, chociaż zwykle powolne, potrafią szybko schować łepek i nóżki w skorupkę, i nic złego im wtedy nie grozi.
- Wiesiooo! – krzyknął Klusek na cały ryjek. Zero reakcji. Klusek trochę się zmieszał, wetknął ryjek do skorupki od Wiesia i zapytał już ciszej – Jesteś tam? A Wiesio tam był.
- Jestem i nigdy nie myślałem, żeby dało się mnie pomylić z piłką. Jesteś bardzo niewychowanym dziczkiem.
- Przepraszam Wiesiu, ale nie ma czasu do stracenia, nasze słoneczko gaśnie, musimy działać błyskawicznie! Grozi nam niebezpieczeństwo!
- Jak grozi niebezpieczeństwo, to tym bardziej trzeba zostać w skorupce. Poza tym wszystkie żółwie wiedzą, że nie należy działać szybko i pochopnie, to się potem kończy wypadkami i urazami. – to powiedziawszy, schował się jeszcze głębiej w swoim podręcznym domku.
- Kluskowi było trochę głupio, ale słowa Wiesia bynajmniej go nie uspokoiły. Pobiegł dalej. Minął zakręt, przebiegł przez małą łączkę, potem strumyk, który za nią płynie, a następnie z rozpędu wpadł w chaszcze i prawie wykręcił sobie kopytka.
- Ojejku Klusku, co ty wyprawiasz? - dobiegł go melodyjny głos. Odwrócił ryjek i zobaczył sarenkę Lesię, które piła wodę ze strumyka. Lesia była smukłą sarenką o brązowym futerku i małym białym ogonku. Lubiła skakać całkiem bez powodu i zjadać stokrotki. Zawsze miała mokry nosek i Klusek na jej widok zwykle się peszył. Nie przyznałby się do tego, ale miał poczucie, że trochę brakuje mu manier, a sarenki są bardzo eleganckie.
- Lesia, pomocy słonko gaśnie! Trzeba coś zrobić – wymamrotał speszony Klusek.
- Głupstwa gadasz Klusku, dopiero poranek, słonko zgaśnie wieczorem, jak zwierzątka będą szły spać.
Lesia była bardzo przekonująca i Klusek zaczął mieć wątpliwości, czy przypadkiem się nie pomylił, ale spojrzał jeszcze raz w stronę słonka zadzierając wysoko ryjek.
- No popatrz, gaśnie.
Lesia przyjrzała się uważnie i na jej pyszczku dało się zaobserwować niepewność.
- To chyba takie złudzenie, ale może dla pewności zapytamy kogoś starszego. Niedaleko stąd domek ma łoś Pankracy, on będzie wiedział.
Pankracy był olbrzymi, nawet jak na łosia. Gdy zadarł łeb do góry wydawało się, że zaraz zahaczy nim o jakąś chmurę. Stał tak długo bez ruchu, skupiony i poważny, po czym spojrzał na Kluska i Lesię.
- Mieliście rację, gaśnie – powiedział. - Nie ma czasu do stracenia, trzeba zrobić coś czego ten zagajnik nie widział od wielu, wielu lat. Tu Pankracy zrobił pauzę, chociaż nie trzeba było, bo Klusek z Lesią i bez tego byli podekscytowani i przerażeni jednocześnie. - Zwołamy naradę leśnych zwierzątek.
- Tak zrobimy! - krzyknął Klusek. - Ale właściwie jak się taką naradę zwołuje?
- Hmm, w gruncie rzeczy to nie wiem, ale spróbuję głośno zaryczeć, to pewnie ktoś przyjdzie.
Pankracy zaryczał najgłośniej jak umiał, ale przez chwilę nie było żadnej odpowiedzi. Zaryczał więc jeszcze raz i po chwili na gałęzi usiadło stado sikorek.
- Co się dzieje? – zapytała sikorka o imieniu Lotka.
- To Pankracy zwariował, drze się na cały las – zauważyła sikorka Plotka, jej siostra.
- Sikorki! Oblećcie szybko cały Żołędziowy Zagajnik, zawołajcie każde stworzonko, od wielkich bocianów, które przez cały dzień szybują po niebie, po małe leśne myszki, które siedzą w norkach.
Tak też zrobiono. Zajęło to dłuższą chwilę, bo zwierzątka mają zwykle jakieś swoje zajęcia i nie lubią, żeby ich od nich odrywano, poza tym są mało zdyscyplinowane i o takich rzeczach jak narada leśnych zwierząt trzeba im przypominać po kilka razy. Na szczęście sikorki wykonały swoje zadanie perfekcyjnie i każdy usłyszał o wezwaniu Pankracego.
Na polance zebrała się większość zwierzątek z Żołędziowego Zagajnika. Przypełzł nawet zaskroniec Wacek, którego mało kto lubi, a kaczki mówią, że mu brzydko pachnie z buzi.
Pankracy podziękował wszystkim za przybycie i wytłumaczył w czym rzecz. Następnie zapytał, czy ktoś wie, co należy w tej sytuacji robić. Nikt nie wiedział.
- Trzeba iść po Borsuka – powiedziała sikorka Lotka i wszyscy pokiwali głowami.
Borsuk nie miał żadnego imienia. Uważał to za dziecinne i niepotrzebne, a ponadto nikt nie zna żadnego innego Borsuka, więc nie ma go z kim pomylić. Jest to najstarsze zwierzątko w Żołędziowym Zagajniku i prawdę powiedziawszy, wszystkie inne zwierzątka wolą schodzić mu z drogi. No prawie wszystkie – żółwik Wiesio nie schodzi, ale może też by to robił, tylko jest trochę za wolny. Borsuk jest zrzędliwy, wiecznie poirytowany, czasami udaje, że nie słyszy, jak mu się mówi „dzień dobry” i nie odpowiada. Proszenie Borsuka o pomoc to była ostatnia rzecz, na którą wszyscy mieli ochotę, ale zwierzątka wiedziały, że sprawa jest poważna i nie mają wyjścia. Podreptali więc wszyscy w kierunku małej nory, położonej na skraju Zagajnika, w której zwykle przesiadywał Borsuk.
Łoś Pankracy załomotał kopytem w drzwiczki do nory Borsuka. Po dłuższej chwili dało się słyszeć czyjeś gramolenie się oraz sapanie. Drzwiczki otwarły się i przed przybyłymi ukazał się Borsuk w całej okazałości. W pierwszej chwili mocno się zmieszał, co nie zdarzało mu się zbyt często – jeszcze nigdy nie miał tylu gości!
Najpierw odezwał się Klusek, który - jako najlepiej zorientowane w sytuacji zwierzątko - wyjaśnił w jak trudnym położeniu znajduje się cała wspólnota i chciał poprosić Borsuka o pomoc, ale że ten go trochę onieśmielał, zaczął się jąkać i po chwili całkiem zgubił wątek.
- Co mamy robić, coraz bardziej się ściemnia! – wtrąciły się pozostałe zwierzątka.
- Skoro się ściemnia, to idźcie spać – uciął krótko Borsuk.
Sprawa wydawała się już przegrana i niektóre zwierzątka zaczęły już się rozchodzić, gdy nagle na środek wbiegł krecik Filuś. Stąpał niepewnie, lekko się trząsł, ale podniósł do góry obie łapki i krzyknął:
- Musisz nam pomóc, jeśli nic nie zrobimy słoneczko może zgasnąć na zawsze!
Borsuk zmierzył go wzrokiem.
- Krecik, ale tobie powinno być w sumie wszystkie jedno, przecież ty i tak siedzisz w ziemi, a w sumie to mało co widzisz.
- Ale, ale… Jak czasem wychodzę, to wtedy lubię stanąć sobie na kopczyku, zadzieram pyszczek do góry i czuję takie ciepełko. Nie widzę słoneczka, ale wiem, że ono tam jest i świeci, i jak tylko będę miał ochotę to będę mógł je poczuć. A jak słoneczko zgaśnie to nic już nie będzie, nie będzie po co wychodzić z ziemi, wszyscy pochowają się w norkach, bo na górze będzie tylko zimno i ciemno.
To była zdecydowanie najdłuższa mowa, jaką Filuś wygłosił w życiu. Chyba sam się trochę przestraszył swojej odwagi, bo urwał nagle, jakby ktoś odciął mu dopływ powietrza.
Nawet najtwardsze zwierzątka wzruszyły się słowami Filusia. Wiele z nich uroniło łezkę. Borsuk oczywiście zachował powagę, ale również on wyglądał odrobinę mniej zrzędliwie niż zwykle.
- Dobrze - westchnął – Jako najstarsze zwierzątko, a przy okazji i najmądrzejsze, zrobię coś, czego nie widziano od wieków. Zwołuję naradę leśnych zwierząt, celem zaradzenia temu, co by słońce całkiem nie gasło. Miejscem narady będzie polana przy Starym Dębie. Termin narady wyznaczam na – jak tam dojdziemy. Po drodze zwołajcie wszystkich, którzy jeszcze nie dotarli, nie ma czasu do stracenia!
- Właściwie, to zwołaliśmy już naradę leśnych zwierząt - mruknął nieśmiało Klusek
- Ale nie taką, to będzie „Wielka narada leśnych zwierząt” - odparł Borsuk poważnym tonem.
- A czym to się różni?
- Że jest większa.
Na polankę w końcu przybyły wszystkie zwierzątka. Było już bardzo ciemno, więc atmosfera była wyjątkowo napięta. Borsuk, jako prowadzący obrady, pierwszy zabrał głos. Nakreślił sytuację, wezwał wszystkich do zachowania solidarności i zmotywował do działania. Następnie zapytał, czy ktoś ma jakiś pomysł co robić.
Tu i ówdzie pojawiły się szmery, szepty, każdy wymienił jakieś uwagi z sąsiadem, a po chwili na środek wyszedł bóbr zwany Paplokiem. Zaznaczył, że przemawia w imieniu całego gatunku bobrów i że treść jego wystąpienia została wcześniej przez wszystkie bobry uzgodniona.
- My bobry – zaczął – przygotowaliśmy właściwą odpowiedź na grożące nam niebezpieczeństwo. Opracowaliśmy plan, realny, możliwy do wdrożenia od zaraz, a co najważniejsze taki, który będzie skuteczny. Otóż… - tu Paplok zrobił dość długą pauzę – zbudujemy tamę!
W tym momencie bobry spodziewały się prawdopodobnie aplauzu i okrzyków, ale pozostałe zwierzątka wydawały się dość mocno zdezorientowane. Krecik Filuś krzyknął wprawdzie piskliwie „hurra”, ale on jest zawsze pełen entuzjazmu, poza tym dosyć rzadko wychodzi na powierzchnię i nie do końca jest pewne, czy wie co to jest „tama”.
- Paplok, nie obraź się – powiedział Borsuk swoim zwyczajnym, zrzędliwym tonem – ale co właściwie ta tama ma dać?
- Ależ nie obrażam się – powiedział Paplok śmiertelnie obrażony – już wyjaśniam. Otóż przede wszystkim musicie wiedzieć, że nasze tamy to szczyt techniki, jaki udało się osiągnąć w Żołędziowym Zagajniku. Jeżeli cokolwiek zostanie po nas dla przyszłych pokoleń, to właśnie one. Te niezwykłe budowle niejednokrotnie rozwiązywały nasze bobrze problemy i nie widzę powodu, dla którego nie miałyby pomóc nam teraz.
Reszta bobrów pokiwała twierdząco łepkami, a jeden aż klapnął ogonkiem.
- Ekhm, dobrze to mamy jeden pomysł – stęknął Borsuk – może ktoś jeszcze coś zaproponuje, a potem przegłosujemy razem, co robić.
Kolejne zwierzątka zaczęły zgłaszać swoje pomysły. Należy w tym miejscu wspomnieć o lisku Rudonosku. Nie miał żadnego pomysłu, ale bardzo prosił, żeby o nim wspomnieć.
Bociany zaproponowały, żeby przed rozpoczęciem działania, całe zjawisko dokładnie zbadać i mu się przyjrzeć.
- Trzeba podlecieć do słońca, może zobaczymy z bliska, co tam się dokładnie dzieje – zaproponował jeden z bocianów.
- Dobra myśl. Potrzebujemy grupy ochotników. Misja jest w tym momencie dla nas kluczowa, ale bardzo niebezpieczna. Szukam sprawnych, wyszkolonych, gotowych na wszystko profesjonalistów.
Zgłosiły się prawie wszystkie zwierzątka. Pankracy nie podniósł kopyta, bo jego żaden ptak nie wziąłby na plecy. Filuś bardzo się wyrywał, że chce lecieć, ale Borsuk przytomnie zauważył, że potrzebny jest ktoś, kto ma sokoli wzrok, więc kreciki się nie nadają. W końcu ustalono, że polecą wszystkie bociany. Sikorki Lotka i Plotka losowały między sobą, która ma polecieć, i wygrała Plotka, na co Lotka zaczęła się dąsać, ale szybko jej przeszło. Sikorki są bardzo niestałe w nastrojach. Dodatkowo bociany wzięły na plecy po jednym zwierzątku każdy. Borsuk nie poleciał uznawszy, że jest zbyt ważny, żeby tak ryzykować, a poza tym ktoś musiał nadzorować całą akcję z ziemi. Poleciały więc trzy bociany, Plotka, a dodatkowo jako pasażerowie-obserwatorzy - króliczek, myszka i padalec.
Bociany wzbiły się razem z pasażerami najwyżej jak potrafiły. Borsuk wydawał komendy, ale wkrótce, nie dało się ich usłyszeć, a potem nawet zobaczyć. Wszyscy zamarli w oczekiwaniu
.
- Chyba spaliło ich słonko! - pisnął Filuś. - Będzie trzeba zebrać następną drużynę i zgłaszam się na ochotnika!
Na szczęście nie było jednak takiej potrzeby. Bociany wkrótce wróciły, razem z Plotką i pasażerami na plecach. Nie miały jednak dobrych wieści.
- Nie mamy dobrych wieści – zaczął bocian. - Podlecieliśmy bardzo, bardzo wysoko, jak jeszcze nigdy wcześniej, a jednak nie zbliżyliśmy się do słońca nawet na milimetr! Im bardziej podlatujemy do góry, tym bardziej słońce od nas ucieka!
- Tak myślałem – powiedział, zasępiony Borsuk – Słońcu wyraźnie jest wstyd, że gaśnie i nie chce żebyśmy to oglądali. Dziękujemy wam za bohaterską postawę, ale wasza misja nie pomogła nam rozwiązać zagadki. Trzeba będzie działać na oślep.
Przed dłuższy czas nikt się nie odezwał, więc głos ponownie zabrał Borsuk, który chyba niespecjalnie chciał budować tamę.
- Słuchajcie. Należy zastanowić się jakimi prawami rządzi się słońce. Jak działa. To nam pozwoli odpowiedzieć na pytanie, jak je naprawić. Wszyscy wiemy, że codziennie o określonej porze słońce zachodzi a potem, po jakimś czasie wstaje. Należy sobie jednak zadać pytanie – skąd słońce wie, że ma zgasnąć akurat o tej porze, a nie o innej.
Borsuk musiał zrobić na moment przerwę na oddech i przy okazji spojrzał na zgromadzonych, sprawdzając, czy nadążają za jego wykładem. Klusek drapał się po brzuszku, łoś Pankracy żuł powoli jakieś liście, a dwa małe boberki goniły własne ogonki. Poza tym jednak wszyscy wyglądali na bardzo skupionych.
- Otóż słonce wie, że ma zgasnąć bo dajemy mu określone znaki. Codziennie wszystkie zwierzątka w Żołędziowym Zagajniku o tej samej porze robią to samo. Myjemy łapy, pyszczki, zęby, zakładamy piżamy, słońce gaśnie i można kłaść się do łóżek. Dlatego pomyślmy...
Tu Borsuk nagle przerwał, ku zaskoczeniu zebranych. W następnej chwili przyczyna jego - zachowania spadła z impetem na polankę, usiłując hamować przeleciała nad krecikiem Filusiem, zrobiła w powietrzu trzy koziołki i wylądowała dokładnie przed Borsukiem, wzniecając kłęby kurzu wymieszanego z piórami. Po chwili wstała, otrzepała się i odwróciła w stronę zwierzątek. Miała wielką głowę i dwa duże ślepia, a pośrodku haczykowaty dziób.
Sowa spojrzała na wszystkich. Wszyscy spojrzeli na sowę. Cisza zaczęła się robić niezręczna i pewnie dlatego sowa zapytała donośnie, z autentycznym zdziwieniem:
- Co tu się po nocy wyrabia?!
- Słonko zgasło – wystękał Klusek, ponieważ nikt inny najwyraźniej nie był skory do odpowiedzi.
- No i bardzo dobrze, że zgasło, ale co wy tu robicie?
- Chcemy przywołać słonko z powrotem! - pisnął Filuś.
- Ktoś ją w ogóle zna? - zapytał Borsuk rozglądając się po zgromadzonych.
- No, ja ją znam. To sówka Pierzynka. W dzień śpi a w nocy się budzi, całkiem odwrotnie jak reszta zwierzątek – powiedziała Lotka.
- Właściwie to skąd znasz sowę? - zapytała Plotka.
- No bo... latałam kiedyś trochę po nocy.
- Beze mnie?! - Plotka mocno się nadąsała, ale szybko jej przeszło.
- Nie kłóćcie się, nie ma teraz na to czasu – zauważył przytomnie Borsuk. - Sowy są bardzo mądre, a ta tutaj ma wielką głowę. Na pewno coś wymyśli. Słuchaj Pierzynko – tu zwrócił się w stronę sówki – musimy przywołać słońce z powrotem.
- Przywracać słońce? A na co to komu? - Pierzynka nie była zbytnio przekonana.
- Słonko jest kochane i nie powinno tak wcześnie gasnąć, ledwie zaczął się ranek! -powiedział Filuś – pomóż nam je przywrócić.
- Prosimy, prosimy! – wołały inne zwierzątka.
- No, może macie rację. Właściwie to jestem dosyć niewyspana. Dzień skończył się zdecydowanie zbyt szybko - zauważyła Pierzynka.
- No dobrze – wtrącił się Borsuk - więc mówiłem wcześniej o tym, że słońce wie, kiedy ma gasnąć, bo codziennie przed snem myjemy łapy, pyszczki, zęby i zakładamy piżamy. Teraz musimy ustalić co należy zrobić, żeby słońce wróciło do nas.
- Chyba mam pomysł – powiedziała Pierzynka – po prostu musimy wszystko odwrócić. Zamiast myć łapy trzeba je wytaplać w błocie, tak samo z pyszczkiem. W zęby trzeba napchać czego tylko się da, a potem musicie pościągać piżamy. Ja odwrotnie – wezmę kąpiel, założę szlafrok i pójdę do łóżka. Żeby to się udało, trzeba działać razem, tylko w ten sposób mamy szansę.
- Ale my nie mamy na sobie piżamek – zauważyła przytomnie sikorka Lotka.
Borsuk podrapał się po głowie.
- Więc najpierw założymy piżamy, żeby potem można je było pościągać. Tak czy inaczej, bardziej już niczego nie zepsujemy.
Borsuk spojrzał na Pierzynkę. Pierzynka spojrzała na Borsuka.
- Sowa ma rację, to nasza jedyna szansa – i kiwnęli głowami.
Na koniec Borsuk dodał jeszcze:
- A jak to się nie uda, to wtedy wszyscy razem zbudujemy tamę.
Te słowa najwyraźniej przekonały bobry, bo razem z innymi zwierzątkami zaczęły gromko klaskać i skakać. Zrobiło się spore zamieszanie. Borsuk zaczął wydawać komendy, zwinne sikorki koordynowały akcję z powietrza, a Klusek dodawał wszystkich otuchy chrumkaniem. Wszyscy pobiegli jak najszybciej do swoich norek pozakładać piżamki. Rodzina jeżyków przez chwilę tuptała w kółko, wyraźnie przestraszona tłokiem i hałasem, ale w końcu i one poszły za głosem sikorek.
Gdy wszyscy przebrali się już w piżamki, zarządzono zbiórkę na skraju wielkiego bagna. Było już prawie całkiem ciemno, słońce było ledwie widoczne na niebie. Łoś Pankracy zaryczał, dając znak, że czas zacząć i wszystkie zwierzątka ruszyły w błoto. Klusek znał bagienko na wylot, lubił się tutaj taplać, więc skoczył śmiało, ochlapując sąsiadów. Nie wszystkie zwierzątka były jednak takie odważne. Krecik Filuś, do tej pory bardzo dzielny, zaczął się trząść, więc jeden z wilków pozwolił mu wsiąść sobie na barana i Filuś wjechał na nim do bagna. Trochę się ośmielił i nawet zacząć ciągnąć wilka za uszy, ale ten warknął i krecik musiał przestać.
Zwierzątka zaczęły się nawzajem obrzucać błotem. Najlepiej szło Kluskowi, od razu widać było, że ma wprawę. Położył się na brzuchu i zaczął wierzgać kopytkami na wszystkie strony, brudząc siebie i innych. Łoś Pankracy rogami rozgarniał całe połacie ziemi, którą rozrzucał wszędzie dookoła.
Gdy wszyscy byli już wystarczająco brudni, nadszedł czas na drugi punkt planu. Przyleciały bociany, niosąc w dziobach wielkie naręcza glonów i szlamu z pobliskiego jeziorka, i zrzuciły wszystko w jedno miejsce. Zwierzątka ustawiły się w kolejce, a bobry wydawały im po porcji, żeby każdy mógł ubrudzić sobie ząbki. Zaskroniec Wacek trochę się krzywił na te glony i powiedział, że on ząbków nie myje to i brudzić nie musi, ale wilk warknął po raz drugi i Wacek od razu wepchnął sobie do ust całą porcję.
Sówka Pierzynka w tym czasie myła dziób w swojej dziupli i szykowała się do snu. Cała operacja przebiegła wzorowo i błyskawicznie. Zostało już tylko ostatnie zadanie do wykonania. Łoś Pankracy zaryczał po raz ostatni i wszystkie zwierzątka pościągały piżamki.
Klusek popatrzył na Borsuka, a ten spojrzał w niebo. Przez dłuższą chwilę kompletnie nic się nie działo. Niektórym zwierzątkom zaczynały puszczać nerwy. Krecik Filuś skoczył na główkę do bagna i byłby się pewnie utopił, ale bocian wyciągnął go dziobem i postawił pomiędzy Kluskiem a Borsukiem.
Bóbr Paplok powiedział zdecydowanym tonem:
- Proszę państwa, próbowaliśmy, teraz czas na tamę - i bobry od razu ustawiły się w rzędzie, gotowe do działania.
Jednocześnie, niemal w tej samej chwili, zaskroniec Wacek, który dalej nie wypluł glonów, chrząknął głośno i wskazał ogonem na niebo. W miejscu, w którym powinno być słonko, dał się zaobserwować pojedynczy promyk. Najpierw niewyraźny, powoli zaczął rosnąć, powiększać się, aż przybrał postać półokręgu. Zwierzątka wpatrywały się w niebo zdumione, bez słowa, jakby nie dowierzając, że ich działania mogły okazać się skuteczne.
- Ono wraca – szepnął Borsuk. Klusek chrumknął. Reszta zwierzątek zaczęła szaleć z radości. Krzyczały tańczyły i obrzucały się błotem.
- Nic nie widzę, ale grzeje! - krzyknął Filuś.
- No faktycznie, jakby wraca – mruknął Paplok. - Może Borsuk miał rację. Ale lepiej dla pewności postawić tamę, bo kto wie, na ile nasz sukces jest trwały.
Machnął ogonkiem na pozostałe bobry i pobiegły w kierunku rzeczki. Tymczasem pozostałe zwierzątka rozpoczęły świętowanie i wszyscy potuptali do strumyka zmyć z siebie błotko i dokładnie się wykąpać. Borsuk zauważył, że może lepiej, aby ktoś jednak został ubłocony, tak na wszelki wypadek, na co Klusek powiedział, że on się poświęci. Każdy dokładnie umył ząbki, nawet zaskroniec Wacek. Potem rozpoczęła się zabawa. Możecie nie wiedzieć, ale zwierzątka, kiedy nikt ich nie podgląda, lubią się trochę powygłupiać, więc wszyscy śpiewali i tańczyli. Jeżyki kołysały się na boki, mrucząc coś cichutko. Klusek chrumkał i wierzgał zadkiem, a sarenka Lesia z niezwykłym wdziękiem pląsała obok strumyka. Nawet Borsuk zrobił się trochę bardziej rozmowny i nie był już taki zgryźliwy. Siadł sobie na pieńku i tupał nóżką do rytmu. Na chwilę wpadła nawet sówka Pierzynka, tańczyła z innymi, ale szybko zasnęła. Nie spotyka się zbyt często z zresztą zwierzątek, ale czasami odwiedza ją Lotka, teraz już w towarzystwie Plotki.
I tak kończy się nasza historia. Od tamtego czasu słonko już zawsze wschodzi i zachodzi tak, jak powinno, chociaż czasem któreś zwierzątko na wszelki wypadek zadziera łepek do góry i zerka z niepokojem, czy nic złego się nie dzieje. Spokój powoli powrócił do Żołędziowego Zagajnika. Klusek lubi opowiadać tę historię, szczególnie w długie zimowe wieczory, gdy zwierzątka siedzą wtulone w siebie nawzajem i się grzeją. A gdy ktoś go spyta, czego nauczyły go te wydarzenia i jaką ma radę dla młodych dziczków, zawsze poważnieje i odpowiada:
- Jednej rzeczy na pewno. Po śniadanku zawsze warto znaleźć czas na drzemkę. Inaczej można przegapić coś istotnego.
Ach, byłbym zapomniał. Gdy zapadła noc i wszyscy już posnęli po świętowaniu, żółwik Wiesio w końcu odważył się wystawić łepek ze swojej skorupki. Doczłapał swoim żółwim tempem do polanki, wszedł na środek i zawołał głośno:
- I jak tam, co z tym słońcem, mamy jakiś plan?!

Dzień, w którym zgasło słonko [P]

3
Klusek pisze: (ndz 07 sie 2022, 10:53) zejść w dół, porośniętym mchem zboczem,
Zboczem porośniętym mchem -- powinno być od ogółu do szczegółu. Podobno taki układ lepiej przyswaja ludzka wyobraźnia. Poza tym lepiej brzmi.
Klusek pisze: (ndz 07 sie 2022, 10:53) bo urwał nagle, jakby ktoś odciął mu dopływ powietrza.
Dziwne. Może : jakby ktoś zasłonił mu usta.
Klusek pisze: (ndz 07 sie 2022, 10:53) Nakreślił sytuację, wezwał wszystkich do zachowania solidarności i zmotywował do działania. Następnie zapytał, czy ktoś ma jakiś pomysł co robić.
Chyba powinno być jakoś tak na odwrót. :)

Udana bajka. Jest w niej mnóstwo postaci, a nie pogubiłem się ani na moment. Nie mam się za bardzo do czego przyczepić.

Dzień, w którym zgasło słonko [P]

4
Przyznam się, ze przy czytaniu bardzo mi przeszkadzał nadmiar zdrobnień. Te wszystkie zwierzątka, uszka, ogonki, kopytka i piżamki. Zaczęłam się zastanawiać, dla dzieci w jakim wieku przeznaczony jest ten tekst. Takie słownictwo kojarzy mi się z tekstami raczej dla trzylatków - prościutkimi fabułkami i dwoma albo trzema bohaterami, tymczasem w Twoim opowiadaniu akcja rozrasta się i komplikuje w miarę czytania, bohaterów jest mnóstwo, dyskusji pomiędzy nimi - również, ponadto trafiają się rozbudowane zdania złożone i wypowiedzi całkiem "dorosłe", jak np.
Klusek pisze: (ndz 07 sie 2022, 10:53) Było już bardzo ciemno, więc atmosfera była wyjątkowo napięta. Borsuk, jako prowadzący obrady, pierwszy zabrał głos. Nakreślił sytuację, wezwał wszystkich do zachowania solidarności i zmotywował do działania.
albo
Klusek pisze: (ndz 07 sie 2022, 10:53) W tym momencie bobry spodziewały się prawdopodobnie aplauzu i okrzyków, ale pozostałe zwierzątka wydawały się dość mocno zdezorientowane.
czy tez
Klusek pisze: (ndz 07 sie 2022, 10:53) Otóż przede wszystkim musicie wiedzieć, że nasze tamy to szczyt techniki, jaki udało się osiągnąć w Żołędziowym Zagajniku. Jeżeli cokolwiek zostanie po nas dla przyszłych pokoleń, to właśnie one.
Jeżeli dziecko jest w takim wieku, ze nie powinno mieć kłopotów ze zrozumieniem, co to jest wyjątkowo napięta atmosfera, nakreślenie sytuacji, wezwanie do solidarności, motywacja do działania, aplauz, dezorientacja, szczyt techniki oraz przyszłe pokolenia, to zupełnie spokojnie można mu zredukować liczbę tych słodyczkowatych kopytek i ogonków. Tym bardziej, ze widzę tutaj pewną niekonsekwencję w rozmiarach. Skoro bobry, zwierzęta całkiem spore i solidnie zbudowane, mają główki i ogonki, to w takim razie co maja myszki? Główeczki i ogonusie? Żółwik ma skorupkę, a ślimaczek co? Skorupeczkę? Dobrze, ze chociaż łoś ma kopyta...
Moje dzieci dawno już wyrosły z lektur dla kilkulatkow, nie jestem na bieżąco z tym działem literatury i słownictwem w nim używanym, ale w Twoim opowiadaniu widzę jednak dosyć wyraźny rozdźwięk między infantylizacją języka poprzez zdrobnienia oraz fabułą, która wymaga zdecydowanie wyższych kompetencji czytelniczych.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

Dzień, w którym zgasło słonko [P]

6
Wiesz co? Może to ja jestem dziecinny, ale naprawdę mi się podobało. Przesłodkie opowiadanie, i niestety dość przesłodzone.
Jak już wspomnieli inni, ilość zdrobnień jest tu zaporowa i kłóci się bardzo z poziomem skomplikowania języka, który odpowiada już raczej siedmio-ośmiolatkom. To wyjątkowo wybredna i bezlitosna publika, obawiam się więc, że nie zareagują przychylnie na powszechność zdrobnień. Ba, mogą nawet uznać to za podstępną próbę upupienia ich przez niecnego pismaka!
Najbardziej rzuciły mi się w oczy wszechobecne "zwierzątka". Już nawet pomijając problem zdrobnienia, w wielu zdaniach można zostawić podmiot domyślny i nic na tym nie ucierpi, a wręcz zyska.
Najlepiej wyjaśnię to na przykładzie.
Klusek pisze: (ndz 07 sie 2022, 10:53) - Dobrze - westchnął – Jako najstarsze zwierzątko, a przy okazji i najmądrzejsze, zrobię coś, czego nie widziano od wieków.
Spokojnie możesz zaniechać tu tego "zwierzątka" i po prostu napisać "Jako najstarszy, a przy okazji i najmądrzejszy..." I wygląda to lepiej, bo coś mi mówi, że gdyby to byli ludzie, to nie napisałbyś "Jako najstarszy człowiek..." Siłą rzeczy, skoro wprowadzasz tutaj sporą ilość różnej maści misiów-pysiów, dziczków, sarenek itd. to wydaje mi się to zbędne, co chwilę przypominać że to nie są ludzie.
Klusek pisze: (ndz 07 sie 2022, 10:53) Pankracy zaryczał najgłośniej jak umiał, ale przez chwilę nie było żadnej odpowiedzi. Zaryczał więc jeszcze raz i po chwili na gałęzi usiadło stado sikorek.
Tutaj pokusiłbym się o jakiś rubaszny opis tego ryku. Skoro Pankracy to taka bestia, można by napisać np. że jego ryk był tak głośny, że Lesię i Kluska aż wywróciło. Wydaje mi się to zabawne i dzieci chyba lubią takie coś. To znaczy ja lubię, a to w zasadzie to samo.

Ilość postaci wcale nie wydaje mi się przytłaczająca, powiem więcej, potrafisz nadać im charakteru i naprawdę je polubiłem. Bobry i puenta z żółwiem na koniec wypadły zabawnie, dobra robota.

Na Twoim miejscu spisałbym jeszcze kilka takich historyjek i słał to do jakiegoś wydawnictwa dziecięcego, bo masz się czym pochwalić.
Live free or die.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”